7. Ty płaczesz?
Drugi rozdział na dziś!
><><Louis><><
Kończyłem szczotkować kolejnego konia, gdy usłyszałem kroki na korytarzu. Odwróciłem się w tamtą stronę i zamarłem. O drzwi boksu opierał się Dan. Patrzył na mnie z uśmiechem, a ja czułem, jakbym miał za chwilę zemdleć.
- Skończyłeś już? - zapytał.
Spuściłem wzrok na swoje stopy. Cofnąłem się o krok, a bułana klacz nerwowo grzebała kopytami w ziemi. Bardzo bałem się tego człowieka, a ona to wyczuła.
- Języka nie masz, Tomlinson? - zaśmiał się. - Jak skończysz tę robotę, to weź się za sprzątanie boksów. Dziś nie mam dla ciebie więcej nic do zrobienia. Możesz wcześniej wrócić do domu.
Odepchnął się od drewnianej powłoki i ruszył w stronę wyjścia. Gwizdał cicho pod nosem, aż w końcu opuścił ten budynek. Dopiero teraz pozwoliłem sobie na łzy. Zsunąłem się po drewnianej ścianie i usiadłem na ściółce. Podciągnąłem pod siebie nogi i oplotłem je ramionami. Przyłożyłem policzek do kolan i pozwoliłem łzom płynąć. Potrzebowałem wyrzucić to z siebie. Nie potrafiłem tego dusić w sobie. Tak bardzo się bałem. Zayn miał rację, Dan nie jest wcale miły, jak udawał na początku.
Obawiałem się powrotu do domu. Nie mogłem uciec, bo obiecał, że mnie zabije. Nikt mi nie uwierzy w to, co powiem. Byłem tylko robotnikiem, który pracował, aby dostać choć kromkę chleba. Nikt inny nie zatrudni dzieciaka na farmie czy ranczu. Może gdybym był starszy, silniejszy to znalazłbym jakąś pracę. Teraz nie miałem żadnego wyboru. Bałem się śmierci. Nie chciałem umierać. Dan z łatwością by się wywinął.
Poczułem teraz na swoim policzku ciepły oddech. Po chwili mój kapelusz wylądował przy moich stopach, a klacz mnie obwąchiwała. Uśmiechnąłem się lekko przez łzy i sięgnąłem do chrap zwierzęcia. Mógłbym spać na dworze lub w stajni, tu byłbym bezpieczny. Ale nie do końca był to dobry pomysł. Na pewno by mi się za to dostało. Dan zawsze dotrzymuje swoich obietnic. Doskonałym przykładem była wczorajsza noc, której nie chciałbym pamiętać.
Po kilku minutach się uspokoiłem na tyle, aby się podnieść i wziąć do pracy. Chciałem robić to powoli, aby odwlec mój powrót do tamtego budynku. Nie poszedłem nawet na obiad, pomimo iż sama pani Styles przyszła, aby na niego zaprosić. Zostałem w stajni. Kończyłem czyścić srokatego dwulatka, który ciągle deptał mi po nogach. Strasznie się wiercił i machał głową. Dopiero jak sam uderzył się w mój łokieć, przestał i cierpliwie stał. W tym samym czasie do stajni wrócił Niall i Harry. Słyszałem ich radosne śmiechy zanim jeszcze weszli do budynku. Przetarłem krople łez ze swoich policzków i kontynuowałem szczotkowanie.
- Hej, Lou! - zawołał Niall.
Nie odpowiedziałem. Gardło mnie drapało i od razu rozpoznałby, że coś było nie tak. Postanowiłem udać, że nie słyszę. Blondyn tylko westchnął i odprowadził wierzchowca na jego stanowisko.
- Ale się wleczesz Tomlinson. - zaśmiał się Harry. - Przez ten czas zdążyłbyś już trzeci raz wyszczotkować wszystkie konie. Jesteś powolny.
Przeszedł obok mnie, lecz po chwili się zatrzymał. Black trącił go głową, lecz zignorował to. Spojrzałem w tamtą stronę, aby zobaczyć co było powodem zatrzymania się zielonookiego. Popatrzyłem na niego, a on odwrócił ode mnie swój wzrok. Zacisnął usta i bez słowa ruszył wraz z koniem na drugą stronę stajni. Rękawem koszuli jeszcze raz przetarłem zapewne zaczerwienione już policzki. Byłem taki słaby, taki beznadziejny.
- Pomóc ci? - usłyszałem miły głos Nialla.
Pokręciłem głową, unikając jego spojrzenia. Wyszedłem z boksu, zamykając go. Zanim zdążyłem odejść, blondyn chwycił mnie za rękę. Zmusił mnie, abym na niego spojrzał.
- Ty płaczesz? - zapytał zaskoczony.
- Puść mnie. - wyrwałem swoją kończynę i ruszyłem, aby odłożyć szczotki.
- Zaczekaj, Lou! - zawołał.
Odwróciłem głowę w jego stronę, lecz się nie zatrzymałem. Wpadłem na kogoś i po głośnym warknięciu rozpoznałem kto to był. Odsunąłem się i wyminąłem go, szepcząc ciche przeprosiny. Harry jednak ani myślał puścić mnie dalej. Ścisnął mocno moje przedramię, aż jęknąłem z bólu. Miałem tu fioletowe siniaki po Danie, który przyszedł do mnie w nocy. To było niemożliwe, abym nie wydawał z siebie nawet najcichszych dźwięków, ponieważ tak strasznie mnie bolało. Ale on się nie przejmował, tylko jeszcze gorzej oberwałem.
- Puść mnie, proszę. - powiedziałem słabo, powstrzymując się przed wybuchnięciem głośnym płaczem.
- Beczysz, przybłędo? - zdziwił się.
Na policzku poczułem pierwsze krople łez. Było mi tak wstyd, że musiał je widzieć. Czułem się upokorzony i błagałem tylko, aby długo się mną nie bawił. Widziałem, że rzuci kilkoma przezwiskami i sobie pójdzie, dlatego też zacisnąłem zęby i czekałem.
Poczułem jego dłoń, która ścisnęła mój podbródek. Uniósł mi głowę, abym na niego spojrzał, chociaż unikałem jego oczu. Nie chciałem widzieć tego obrzydzenia i wstrętu w zielonych tęczówkach.
- Dlaczego się mażesz? - zapytał.
- Harry, puść go. - zainterweniował blondyn.
- Niech mi najpierw odpowie. - warknął.
Popchnąłem chłopaka i w końcu się uwolniłem. Skierowałem się szybko w stronę małego pomieszczenia, gdzie znajdowały się siodła i szczotki. Słyszałem za sobą krzyk i głośne kroki.
- Jeszcze nie skończyłem z tobą rozmowy! - zawołał, popychając mnie na ścianę.
Zacisnąłem jedynie oczy i czekałem. Liczyłem, że uderzy mnie w twarz, ale nie poczułem bólu. Odczekałem kilkanaście sekund i dopiero wtedy otworzyłem oczy. Pięść Harry'ego zniknęła, za to pojawił się Zayn, który go odepchnął.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!
Na waszą prośbę wstawiam kolejny rozdział :D
Cieszycie się?
Dobranoc, jednokierunkowych! <3
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top