52. Zachciało wam się z Harrym przejażdżek w deszczu
><><Louis><><
Następnego dnia czułem się już gorzej. Przeziębienie w końcu mnie dopadło. Ciągle pociągałem nosem i bolała głowa. Zayn poszedł rano na śniadanie i wrócił z talerzem kanapek. Nie byłem głodny, ale nie chciałem robić mu przykrości. Powinienem wziąć się do pracy, a nie ciągle siedzieć w pokoju. Przyrzekłem sobie, że zacznę, gdy tylko pozbędę się kataru. Malik udał się wraz z innymi pracownikami na pastwiska, naprawiać płot.
Zjadłem kanapki i założyłem buty. Wszedłem z pokoju, kierując się do kuchni. Tam zastałem Gem i Harry'ego. Siedzieli przy stole i pili herbatę. Dziewczyna mi ją też zaproponowała, na co przytaknąłem. Zająłem miejsce obok niej. Zielonooki tylko na chwilę na mnie spojrzał. Potem ponownie powrócił do czytania gazety.
- Jak się spało? - zagadnęła.
- W porządku. - odparłem. - Des mówił coś o jakiejś pracy dla mnie?
- Nie. - odparł loczek. - Masz wolne, przyda ci się.
Chciałem zaprotestować, ale wiedziałem, że nie ma to sensu. I tak nie pozwoliliby mi za coś się zabrać. Gem postawiła przede mną kubek z parującą herbatą. Podziękowałem i zacząłem pić. Zapomniałem, że jest gorąca i poparzyłem sobie język i usta. Skrzywiłem się, czym rozśmieszyłem Harry'ego. Chciał odwrócić wzrok, ale przyłapałem go na wpatrywaniu się we mnie. Dopił szybko swoją herbatę i wstał od stołu.
- Jak coś, będę w stajni. - zwrócił się bardziej do swojej siostry, niż do mnie.
- W porządku. - odparła.
Gdy zniknął, zostałem sam z dziewczyną. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Czułem się trochę niezręcznie. Przy Harrym nie miałem takiego problemu. Po kilku minutach, gdy herbata ostygła, upiłem jej nieco. Odłożyłem kubek i w tym samym momencie kichnąłem. Gdybym trzymał w ręku naczynie, zapewne bym wylał na siebie gorącą ciecz.
- Chyba się przeziębiłeś. - westchnęła. - Zachciało wam się z Harrym przejażdżek w deszczu.
Sięgnęła dłonią do mojego czoła i pokręciła głową.
- Masz gorączkę. - stwierdziła. - Nigdzie nie ruszasz się z domu.
- Doceniam to Gem, ale powinienem się ruszyć do pracy. Poza tym nie mamy zimy, tylko początek lata. Świeci słońce i dobrze mi zrobi przewietrzenie się.
- Nie ma mowy. - pokręciła głową. - Powinnam zadzwonić po lekarza...
- Nie! Nie ma potrzeby. Zayn dał mi już lekarstwa i czuję się lepiej. - skłamałem. - Teraz pójdę do pokoju się położyć.
Dokończyłem swoją herbatę i umyłem po sobie kubek. Skierowałem się do pokoju Zayna. Wziąłem swój kapelusz i po cichu ruszyłem do wyjścia. Udało mi się przemknąć niezauważonym. Owszem, cieszyłem się, że ktoś się o mnie troszczy, ale byłem już dorosły i potrafiłem o siebie zadbać.
Skierowałem się do stajni. Zupełnie zapomniałem, że poszedł tam Harry. Ale nie zdążyłem zawrócić, ponieważ już mnie zauważył. Nie chciałem by pomyślał, że go unikam...
- Chciałbyś mi pomóc? - zapytał.
- W czym?
Nie odpowiedział, więc ruszyłem za nim. Otworzył boks jednego z koni i wyprowadził go na korytarz. Dopiero później zauważyłem, że zwierzę miało ranną nogę. Podał mi uwiąz i po coś poszedł. Wrócił ze środkami odkażającymi i bandażem.
- Znasz się na tym? - zapytałem zdziwiony.
- Da... ktoś mnie tego nauczył. - odparł, drapiąc się po głowie.
- Twój wuj, prawda? - popatrzyłem na niego. - Nie musisz bać się o nim mówić, był dla ciebie ważny. To twoja rodzina.
- Już nie. - spojrzał mi w oczy tylko przez chwilę. - Przytrzymaj go, aby się nie kręcił.
- W porządku. - przytknąłem.
Harry zaczął zdejmować stary opatrunek, a następnie odkaził ranę. Potem ponownie zabandażował. Nie trwało to zbyt długo. Gniady koń na początku trochę się kręcił i nie chciał ustać w miejscu. Z uspokajaniem go trochę się zeszło.
- Dziękuję. - uśmiechnął się loczek i wyprostował, ponieważ wcześniej nachylał się nad raną.
- Nie zrobiłem nic wielkiego. - wzruszyłem ramionami.
- Nie mogłeś wysiedzieć w domu, co? - popatrzył na mnie uważnie.
- Wiesz, że nie lubię bezczynności. - po raz kolejny kichnąłem.
Zacząłem szukać chusteczki, ale jej nie znalazłem. Za to Styles był przygotowany. Podał mi całe opakowanie i cicho mu podziękowałem i lekko uśmiechnąłem. Wydmuchałem nos i mogłem normalnie oddychać. Zapewne nie potrwa to długo.
- Skoro tak, to pomożesz mi w czymś jeszcze. - uśmiechnął się krótko.
Wprowadził zwierzę z powrotem do boksu, a wyprowadził inne. Znów kazał mi trzymać. Sam podprowadził taczkę i wziął widły. Zaczął sprzątać nawóz. Patrzyłem na niego, próbując zrozumieć po co w ogóle muszę tu stać. Przecież mógł przywiązać konia do słupka lub wyprowadzić na zewnątrz. Ja tak zawsze robiłem. Chyba o tym wiedział, ponieważ gdy próbowałem o tym porozmawiać, od razu ucinał temat. Nic więcej nie mówiłem. Nie chcąc stać bezczynnie, przywiązałem konia i zacząłem go szczotkować.
><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Przy pisaniu PUD siedzę z notesem na kolanach, gdzie mam zapisane nazwiska podanych przez was bohaterów. I tak zastanawiam się kogo tym razem zabić :)
Jeśli macie twittera, to zapraszam. Napiszcie tu swoje nazwy. Moja nazwa to: DarkSiegrain
Jeśli trochę was się uzbiera, to może będę tam dodawała małe fragmenty nowych ff ;)
Miłego dnia, robaczki!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top