46. Dla mnie jesteś nikim
><><Harry><><
- Słucham cię, promyczku. - zapewniłem i pocałowałem go w kark.
Na chwilę odwrócił się twarzą do mnie, po czym znów wbił spojrzenie w rzekę. Widziałem, że był zestresowany. Nie miałem pojęcia dlaczego. Co było takiego ważnego, że musiał mi powiedzieć? A może ma mnie już dość? Może za bardzo dziś przesadziłem i zdecydował ode mnie odejść, tym razem na zawsze? Nie zniósłbym tego. Kochałem go całym sercem.
- Kocham cię Harry, wiesz o tym, prawda?
Teraz naprawdę zacząłem się bać. Może jest chory? A może znalazł kogoś z rodziny i wyjeżdża? Istniała też możliwość, że kogoś poznał i teraz chce mi o tym powiedzieć. Ale nie bawiłby się moimi uczuciami. Louis nie był taki.
- Wiem, Lou. - odparłem. - Ale zacznij mówić, bo zaczynam się denerwować.
- Tak ja wiem, tylko... to nie jest wcale takie łatwe. - nerwowo zaczął bawić się palcami u dłoni. - Pamiętasz te miesiące w których ciągle płakałem jak dziecko?
Skinąłem głową, ale przypomniałem sobie, że mnie nie widzi. Odpowiedziałem mu i słuchałem uważnie dalszej części. Wiele razy zastanawiałem się dlaczego szatyn był smutny i płakał. Nigdy się nie dowiedziałem, bo nie chciał o tym mówić, aż do dzisiaj.
- Powodem był twój wuj. - powiedział cicho.
- Dan?
- Gdy przyjechałem na ranczo byłem mu bardzo wdzięczny. Dzięki niemu miałem dach nad głową i pożywienie. Mogłem pracować, ponieważ nigdzie indziej mnie nie chcieli. To on przekonał twojego ojca, aby mnie zabrał na ranczo. Wtedy myślałem, że będzie już tylko lepiej, ale znów życie postanowiło zrobić mi na przekór... - zrobił małą przerwę. - Pewnej nocy on przyszedł do mnie do pokoju, myślałem, że jestem gdzieś potrzebny, a on... - szatyn zaczął się trząść, więc objąłem go mocniej, gładząc uspokajająco po ramieniu.
Louis płakał, pierwsze łzy pojawiły się na jego policzku, po czym spływały na podbródek, gdzie spadały w dół, mocząc koszulę. Kciukiem starałem się je wytrzeć, ale po nich pojawiały się następne.
- Nie mogłem się ruszyć, ponieważ na mnie usiadł. Zagroził, że mnie zabije, jeśli ucieknę, że nikt mi nie uwierzy.
- W co nie uwierzy? - dopytałem, starając się zrozumieć jego słowa, które były zakłócane przez szloch.
- Ty kilka razy nieświadomie mnie uratowałeś. - kontynuował, zrywając źdźbło trawy, by zająć czymś swoje ręce. - Przychodziłeś do swojego wuja i on odpuszczał, byś się nie dowiedział.
- Nie rozumiem, Lou. - chwyciłem go za podbródek i zmusiłem, by na mnie spojrzał. - O czym miałem się nie dowiedzieć?
- Twój wuj, on... on mnie zgwałcił... - wydusił to z siebie. - O-on mnie zgwałcił. - powtórzył, wpadając w jeszcze większą histerię.
- Co takiego?! - zdziwiłem się. - Dan nie mógłby...
- Przychodził do mnie praktycznie co noc i-i mnie wykorzystywał, nie zawsze kończyło się to g-gwałtem. - mówił szybko, przez co ledwo mogłem go zrozumieć. - O-on mnie krzywdził, Harry...
- Nie... Dan nigdy by czegoś tak okropnego nie robił. - pokręciłem gorączkowo głową. - Nie on, przecież traktował cię jak ojciec, on... dał ci dach nad głową!
- Mylisz się Harry, o-on... - próbował coś więcej powiedzieć, ale mu przerwałem.
- Dość! - zawołałem.
Odsunąłem się od niego i podniosłem się. Zrobił to zaraz po mnie. Wyglądał okropnie. Jego twarz byłą czerwona od płaczu. Łzy spływał mu po policzkach i nie mógł nad nimi zapanować. Całe jego ciało trzęsło się spazmatycznie. Próbował do mnie podejść, lecz odsunąłem się o kolejne kroki do tyłu.
- Harry... - zawołał żałośnie. - Proszę...
- Nie kłam! - mruknąłem. - Nie chcę słuchać kłamstw. Dan traktował cię jak syna, dał ci wszystko, dom, pracę a ty tak się odwdzięczasz? A może ty go zabiłeś?!
- Harry... - próbował znów, lecz miałem dość.
- Jesteś obrzydliwy, Tomlinson. - spojrzałem na niego z obrzydzeniem. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Odwróciłem się do niego tyłem i odszedłem. Skierowałem się do przywiązanych koni. Szatyn szedł za mną. Złapał mnie za łokieć i błagał, abym został. Zabrałem swoją rękę i odepchnąłem go do tyłu. Upadł na trawę, lecz próbował się podnieść. Zanim to zrobił, siedziałem już w siodle.
- Nie chcę cię więcej widzieć. - syknąłem, cały czas wpatrując się w załzawione niebieskie tęczówki. - Dla mnie jesteś nikim.
Popędziłem Blacka i skierowałem się na ranczo. Nawet się za siebie nie obejrzałem. Nie mogłem zrozumieć czemu szatyn tak perfidnie kłamał. Był niewdzięczny. Nie chciałem go więcej oglądać. Dan był dobrym człowiekiem, znałem go od urodzenia i nigdy by nie zrobił tych okropnych rzeczy. Tomlinson był kłamcą.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Wczoraj napisałam trzy rozdziały do LC oraz jeden do HoH. ^.^
Chcecie tutaj jeszcze jeden rozdział?
Dacie radę zostawić 2018 komentarzy?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top