36. Muszę mieć pewność, że ty nie będziesz taki sam jak on


><><Harry><><


- Daj to, pomogę ci się ubrać. - powiedziałem, strącając jego dłonie.

Usiadł na łóżku i pozwolił, abym zapiął mu koszulę. Przed chwilą wrócił z łazienki, gdzie się wykąpał. W tym też chciałem mu pomóc, ale stanowczo odmówił. Niemal siłą wypchnął mnie z pomieszczenia.

- Już dobrze się czuję. - zapewnił. - Zresztą tak jak od czterech dni. Mogę wracać do siebie, nie chcę być kłopotem.

- Nigdy nim nie byłeś. - odparłem. - I nigdzie nie pójdziesz. Tu jest twoje miejsce.

- To może chociaż przeniosę się gdzie indziej. To jest twój pokój.

- Nie chcę, abyś się przenosił. - zapiąłem ostatni guzik i spojrzałem na niego uważnie. - Uwielbiam zasypiać i budzić się przy tobie.

- A co na to twoi rodzice? Gdy byłem chory, to było zrozumiałe, ale teraz?

- Nie mają nic przeciwko. - wzruszyłem ramionami.

- Jeszcze się dowiedzą, że mają pod dachem geja i szybciej mnie stąd wyrzucą.

- Nie zrobią tego. - zapewniłem. - Mój ojciec cię polubił, nawet bardzo, a matka uważa,  że jesteś uroczy.

- Nie jestem uroczy. - mruknął. - Poza tym mówiłeś, że twój ojciec nie toleruje pedałów, jak to kiedyś określiłeś. Jeszcze mu nie powiedziałeś?

- Podejrzewam, że on już i tak się domyślił. - odparłem spokojnie. - Jakoś mnie toleruje.

- Nie jesteś gejem. - zauważył.

- Jestem, dzięki tobie zresztą. - zaśmiałem się nerwowo. - Nie potrafię patrzeć na inne dziewczyny tak jak na ciebie.

- Stop.  - powiedział. - Nie mów czegoś, czego później będziesz żałować.

- Ugh jak ty wszystko utrudniasz... - przewróciłem oczami. - Zacząłem coś do ciebie czuć. Nie wiem, czy to już miłość, ale jeśli to dziwne uczucie w brzuchu, jeśli to  przyśpieszenie serca, gdy tylko cię widzę na to wskazuje,  to tak. Zakochałem się w tobie Lou.

Odwrócił głowę w drugą stronę. Unikał mojego spojrzenia. Przygryzłem wargę czekając na jego reakcję. Bałem się, że mnie wyśmieje, że powie, że jestem niewystarczająco dobry.  Ostrożnie położyłem dłoń na jego policzku i zwróciłem  twarz w moją stronę. Zauważyłem łzy w niebieskich oczach. Ten widok bolał, rozdzierał moje serce.

- Ja... - zaczął, ale nie potrafił powiedzieć nic więcej.

- Nie musisz nic mówić. - zapewniłem. - Chciałem tylko, abyś wiedział.

Wyprostowałem się i lekko uśmiechnąłem. Ponownie nachyliłem się nad nim i złożyłem delikatny pocałunek na jego czole. Widziałem jak przymknął oczy.

Zająłem miejsce obok niego na łóżku. Przygarnąłem go do siebie. Oparł się o mnie i powoli się uspokajał. Delikatnie kołysałem nas na boki.

- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. - powiedział w końcu.

- Poczekam tyle, ile jeszcze będziesz chciał. - zapewniłem. - Mamy czas, Lou.

- Muszę mieć pewność, że ty nie będziesz taki sam jak on. - odezwał się bardzo cicho. - Tylko tego się boję.

- Nigdy taki nie będę. - obiecałem.

 Od razu pomyślałem o Liamie. Zastanawiałem się co takiego Payne mu zrobił, że tak bardzo boi się zaufać. Przez co przeszedł, że tak się zachowuje. Miałem ochotę poważnie sobie porozmawiać z mężczyzną o sarnich oczach. Louis zasługiwał na wszystko co najlepsze.

- Mam taką nadzieję. - odparł i lekko się uśmiechnął.

Odsunął się nieco, przez co musiałem go wypuścić. Podniósł i zaczął szukać swoich butów, które znalazł pod łóżkiem. Założył je i skierował  w stronę drzwi.

- A ty gdzie tak pędzisz? - zapytałem zdezorientowany.

- Konie same się nie nakarmią! - zawołał, wychodząc z pokoju.

- Tomlinson stój! - krzyknąłem za nim. - Niedawno byłeś chory i leżałeś w łóżku. Nie ma mowy, że wyjdziesz na zewnątrz.

Poderwałem się z łóżka i wybiegłem za szatynem w samych skarpetkach. O mało co nie zjechałem po schodach, ponieważ się pośliznąłem. Ostatecznie i tak wylądowałem na tyłku.

- Zmuś mnie. - zaśmiał się i zniknął za rogiem.

Podniosłem się ze schodów i ruszyłem na dół. Znalazłem go w kuchni. Stał oparty biodrami o blat. W ręku trzymał jabłko, które teraz jadł. Nikogo nie było w pomieszczeniu. Podszedłem do niego powolnym krokiem.

- A żebyś wiedział. - mruknąłem i zabrałem mu owoc.

Mruknął coś pod nosem niezadowolony i próbował mi go odebrać. Stanął nawet na palcach, czym mnie rozśmieszył. Był cholernie słodki. Schyliłem się i przerzuciłem sobie Louisa przez ramię. Złapałem jabłko w zęby  i zacząłem kierować się z nim  w stronę schodów.

- Puszczaj mnie idioto! - warknął, kopiąc nogami.

Wyciągnąłem jabłko z buzi i zaśmiałem się cicho. Gdy się tak złościł był uroczy.

- Przestań się rzucać, bo inaczej zwiążę cię jak cielaczka. - dodałem.

Na korytarzu minąłem Zayna. Na nasz widok tylko się zaśmiał. Zignorował prośby szatyna o ratunek. Uśmiechnął się do mnie szeroko i sam przeszedł do kuchni. Przez te kilka dni się polubiliśmy. Mulat przestał być dla mnie niemiły, tak samo jak ja dla niego kiedyś. Zaczęliśmy się dogadywać. Z Liamem też zamieniłem kilka zdań. Gdy nie było się takim gburem, łatwo można było poznać innych ludzi. Pracownicy nie uciekali ode mnie, lecz czasami zatrzymywali się na krótką pogawędkę. Nawet ojciec zauważył moją cudowną przemianę.  Zacząłem pomagać na ranczu. Przejąłem obowiązki Louisa i dostrzegłem, jaki to był wysiłek.

- Harry, ja naprawdę muszę pracować...

- Jutro. - zapewniłem.

- Mówisz tak od kilku dni. - westchnął, ostatecznie się poddając.


><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

Rozdział pisany w nocy, ponieważ nawet nie miałabym czasu w tym świątecznym chaosie.

Wesołych świąt, kochani! ♥♥♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego XxX

><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top