34. Dlaczego tu jesteśmy?
><><Louis><><
Było mi gorąco, lecz chyba to mało powiedziane. Czułem, jakbym się palił. Otworzyłem oczy, ale w pomieszczeniu było ciemno. Świeciła się jedynie mała lampeczka, która dawała nikłą poświatę. Próbowałem się ruszyć, ale coś mi w tym przeszkadzało. Spojrzałem w bok i zauważyłem jakąś postać. Przyjrzałem się dłużej i dostrzegłem kręcone włosy. Po mojej prawej stronie leżał Harry. Tylko co on tu robił? Powinien być w swoim domu i... właśnie w nim jest.
Łóżko na którym leżałem było wygodne. Zimne podmuchy wiatru, które towarzyszyły mi każdej nocy nie występowały. Było mi ciepło i wygodnie. Miła odmiana po tylu tygodniach. Pomimo tego nie wiedziałem co ja tu robię. Próbowałem sobie przypomnieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Zapewne Styles znów wymyślił sprzątanie w swoim pokoju. Ale jakim cudem zasnąłem u niego w łóżku? Musiałem jak najszybciej stąd wyjść, zanim się obudzi. Uniosłem się odrobinę na łokciach. Coś przy moich nogach się poruszyło.
- Clifford? - szepnąłem, rozpoznając swojego psa.
To już całkiem zbiło mnie z tropu. Gdy znów się poruszyłem, poczułem silne ramię, oplatające mnie w pasie. Spiąłem się i czekałem, aż chłopak coś powie. Szybko zorientowałem się, że nadal spał. Spróbowałem ostrożnie zabrać jego rękę, ale z marnym skutkiem. Zielonooki przyciągnął mnie do siebie bliżej.
Nienawidziłem uczucia skrępowania. Gdy znajdowałem się w drodze bez wyjścia, wpadałem w panikę. Nie mogłem się teraz ruszyć. Chciałem jak najszybciej stąd wyjść. Zacząłem szybko oddychać. Po chwili zakręciło mi się w głowie. Opadłem bezsilnie na poduszkę. Spróbowałem ponownie, ale i tym razem nic nie wskórałem.
- Zostaw mnie! - zawołałem głośno, gdy poczułem, że jestem bliski płaczu.
Ciche pochrapywanie ustało. Usłyszałem głośniejsze wciąganie powietrza. Harry się przebudził. Spojrzał na mnie zdezorientowany. Wciąż nie zabrał tej cholernej ręki. Leżał za blisko mnie.
- Odsuń się. - powiedziałem już ciszej. - Pozwól mi wyjść.
- Jesteś chory, Lou. - odparł łagodnie. - Nie można ci wstawać z łóżka.
- Mogę i to zrobię. - warknąłem. - Puszczaj mnie w końcu!
Uniósł się wyżej i spojrzał na mnie uważnie. Jedną ręką wciąż przyciskał do materaca. On nic nie wiedział, nie rozumiał.
- Musisz zostać w łóżku, Louis. - powtórzył spokojnie. - Jeśli chcesz, to ja wyjdę, ale ty nie wstawaj, dobrze?
- Po prostu mnie puść. - spojrzałem na niego błagalnie.
Skinął głową i puścił moje ciało. Odsunąłem się na drugi koniec łóżka. Harry podniósł się i spojrzał na mnie zdziwiony. Powiedział coś, ale nie skupiłem się na jego słowach. Zamknąłem oczy i próbowałem się uspokoić. Głowa bardzo mnie bolała. Styles wyszedł z pokoju. Skopałem z siebie grubą kołdrę i koce. Tak było o wiele lepiej do czasu, aż nie wstrząsnęły moim ciałem dreszcze.
Harry wrócił po chwili. W ręku trzymał miskę. Szedł ostrożnie, skupiając się na przedmiocie. Tylko na chwilę przeniósł wzrok na mnie, posyłając lekki uśmiech. Następnie znów powolnym krokiem zaczął zmierzać w moją stronę. Odłożył miskę na szafeczkę.
- Przyniosłem ci coś ciepłego do zjedzenia. - poinformował. - Musisz coś zjeść, abyś mógł wziąć leki.
- Gdzie ja jestem? - zapytałem, chcąc potwierdzić moje przypuszczenia.
- W domu, Lou. - odparł spokojnie. - A konkretnie w moim pokoju. Pamiętasz coś może?
Pokręciłem przecząco głową. Nie wiedziałem jak tu się znalazłem i dlaczego jest ze mną Styles. Dlaczego w ogóle ze mną rozmawia? Czemu jest miły i się uśmiecha?
- Nie szkodzi. - kontynuował. - Odpoczniesz chwilę i zaraz poczujesz się lepiej. Pomogę ci się nieco podnieść, czy to będzie w porządku?
Przez dłuższą chwilę patrzyłem mu w oczy. Czułem, że mogę mu zaufać. Nie wyglądał na kogoś, kto chciałby zrobić mi krzywdę. Skinąłem po raz kolejny głową i za chwilę poczułem ciepłe dłonie Harry'ego. Złapał mnie pod pachami i uniósł wyżej na poduszce. Oparłem się o nią.
Zielonooki usiadł obok mnie. Przesunął nieco moje nogi, by mógł się zmieścić. Sięgnął po koc, który z siebie skopałem. Przykrył mnie, okrywając do połowy. Wziął teraz miskę wraz z łyżką, którą mi podał. Zabrałem to od niego i spróbowałem nabrać nieco zupy. Dłonie strasznie mi się trzęsły, przez co połowę rozlałem na materiał.
- Nie szkodzi. - zapewnił Harry. - Pomogę ci trochę.
- Nie jestem małym dzieckiem. - uparłem się. - Potrafię sam.
- W porządku. - skinął głową, lecz i tak zabrał mi łyżkę. - W takim razie pomogę ci panie ,,nie jestem małym dzieckiem''.
Już chciałem po raz kolejny zaprotestować, gdy do otwartej buzi wsadził mi łyżkę z zupą. Musiałem zacząć jeść. Czułem się okropnie zażenowany tą sytuacją. Zrobiło mi się głupio. Harry mnie nienawidził, a teraz karmił jak małego dzieciaka. Zapewne będzie mi to wypominać do końca moich dni tu na ranczu.
Po kilku minutach miska była pusta. Podniósł się z łóżka i powiedział, że zaraz wróci. W międzyczasie przyczołgał się do mnie bliżej Clifford. Oparł łebek o moje udo i zaczął merdać ogonem. Zaśmiałem się i już po chwili drapałem go za uszami. Zdziwiłem się, gdy zauważyłem na jego szyi bandanę. Naprawdę mu pasowała. W końcu będę miał za co go złapać, gdy znów będzie chciał ruszyć w pogoń za wiewiórkami.
- Już jestem! - zakomunikował chłopak.
Wszedł do pokoju i usiadł w tym samym miejscu. Odłożył z czymś talerz na szafeczkę, a sam nalał nieco syropu na łyżkę.
- Może być gorzkie. - ostrzegł. - Jak byłem mały to też męczyli mnie z tym paskudztwem, ale bardzo pomaga.
Przybliżył łyżkę do moich ust i zmuszony byłem zażyć lekarstwo. Harry nie kłamał. Było wstrętne. Skrzywiłem się, czym rozbawiłem zielonookiego.
- Ostrzegałem. - zaśmiał się. - Przyniosłem dla ciebie ciasto czekoladowe. Gem sama piekła, więc nie ręczę, że się nie zatrujesz. Proszę. - wziął talerzyk i nabrał nieco na łyżeczkę.
Ciasto było słodkie. Bardzo mi posmakowało. Jednak Harry nie pozwolił mi zjeść go całego. Znów odłożył talerz na szafkę i sięgnął po coś jeszcze.
- Musisz wziąć jeszcze dwie tabletki. - podał mi je do ręki, a kubek z wodą dał do drugiej.
Popiłem lekarstwa i okazało się, że na dziś więcej już nic nie muszę brać. Dopiero rano czeka mnie kolejna seria. Spojrzałem teraz tęsknie na talerz z deserem. Harry to zauważył, ponieważ znów go wziął.
- Muszę przyznać, że ciasto jest dobre. - mruknął zadowolony, gdy zamiast dać mi, sam zaczął się opychać.
- To był mój kawałek! - zawołałem obrażony.
- A czy ostatnio nie mówiłeś, że obrażasz się na jedzenie? - uniósł jedną brew do góry.
- To nie dotyczyło deserów. - westchnąłem.
- Dostaniesz deser, jak będziesz wszystko ładnie zjadał. Jutro na śniadanie przyrządzę ci jajecznicę z grzankami oraz pieczoną kiełbaską. Do tego zrobię herbaty. Na drugie śniadanie naszykuję talerz kanapek.
- Po pierwsze nie potrafisz gotować, a po drugie nigdy nie jadamy drugich śniadań...
- Ty będziesz je jadł. - zarządził. - Pięć posiłków dziennie. Osobiście będę cię karmił.
Zaśmiałem się cicho, dzięki czemu zostałem obdarowany ciepłym uśmiechem zielonookiego. Nigdy tak długo z nim nie rozmawiałem. W zasadzie nigdy nie był taki miły. Przestałem się śmiać i spoważniałem.
- Dlaczego, Harry? - zapytałem. - Dlaczego tu jesteśmy?
Zrozumiał o co mi chodziło, widziałem to po nim. Zauważyłem, jak uśmiech zszedł mu z twarzy. W ułamku sekundy jej wyraz zamienił się w poważny. Odwrócił wzrok ode mnie i wbił go w podłogę. Nerwowo zaczął bawić się palcami. Długo zwlekał z odpowiedzią.
- Bo jesteś wszystkim tym, czego zawsze potrzebowałem. - odparł. - Zawsze czegoś mi brakowało. Uświadomiłem sobie to dopiero wtedy, gdy zobaczyłem cię leżącego na tym śniegu. Czułem okropny ból, gdzieś tutaj... - złapał się za klatkę piersiową, po lewej stronie. - Tak bardzo bałem się, że było za późno, byłeś taki zimny i blady... Tak okropnie się bałem, Lou... - odważył się teraz na mnie spojrzeć. Miał załzawione oczy i wydawał się smutny. - Obiecaj mi, że zawsze tu będziesz, że będziesz tu dla mnie.
><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Udało mi się napisać rozdział!
Dla was wszytko!♥
Miłego dnia wam życzę.
Sama uciekam teraz piec ciasta ^^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top