19. Gadasz tak, bo zazdrościsz
To już drugi rozdział na dzisiaj!
><><Louis><><
Po pogrzebie wszystko wróciło do normy. Des pojawiał się na ranczu i życie toczyło się dalej. Harry rzadko wychodził z domu, ale dzięki Niallowi w ogóle opuszczał swój pokój. Nie chciałem mieszkać w domu Dana. Źle się tam czułem. Podczas wczorajszego spędzania bydła zauważyłem mały domek, który służył kiedyś myśliwym. Zapytałem się o niego Zayna i stwierdził, że nikt go już nie używa. Wpadłem na świetny pomysł. Des zgodził się, abym w nim zamieszkał. Wymagał porządnego remontu i sprzątania, ale po dwóch dnia w końcu jakoś wyglądał. Dach był naprawiony i nadawał się do zamieszkania.
- To głupi pomysł. - stwierdził teraz Zayn. - Dlaczego chcesz tam mieszkać?
- Lubię ciszę. - przyznałem. - To tylko kilkanaście minut drogi stąd. Będę przyjeżdżał rano i wracał wieczorem.
- Nie podoba mi się to. - mruknął. - Teraz jest lato, ale co będzie w zimę? Nie poradzisz sobie sam.
- Jestem już dorosły. - stwierdziłem.
- Masz szesnaście lat, Louis. - zauważył. - A jak coś ci się stanie? Nawet nikt nie będzie wiedział.
- Gadasz tak, bo zazdrościsz. - zaśmiałem się. - Sam chciałbyś mieć własny dom, abyś mógł umówić się z tą blondyneczką. - poruszyłem sugestywnie brwiami.
- Wcale nie. - udał, że się obraża.
- No już, Zee, nie dąsaj się. - uśmiechnąłem się lekko. - A jak tam ta dziewczyna?
- Nie spotykam się z nią. - odparł. - Nie pasowaliśmy do siebie...
- Bardzo mi przykro.
- Było, minęło. - wzruszył ramionami. - Powiedz mi lepiej, jak wam idzie. - wdrapał się na szczebelek ogrodzenia.
Spojrzał na srokatego konia i uważnie mu się przyglądał. Apacz miał już dwa lata, czego dowiedziałem się od Desa. Harry pomylił się o kilka miesięcy. Jeszcze jakiś rok i mógłbym spróbować na niego wsiadać. Teraz ćwiczyliśmy podstawy jak podnoszenie nóg czy grzeczne stanie w miejscu.
- Coraz lepiej. - przyznałem. - Zabieram go ze sobą, gdy tylko skończę naprawiać dach w tej przybudówce.
- Nie szkoda ci będzie tracić czasu na przyjazdy tutaj?
- Ale marudzisz, Malik. - westchnąłem. - Przecież nie przeprowadzam się daleko, tylko kilka kilometrów.
- To nie to samo. - mruknął.
- Lepiej otwórz mi bramkę, bo chcę wyjść.
Złapałem Apacza za kantar i poprowadziłem go do stajni, gdzie następnie wprowadziłem do boksu. Poprawiłem swój kapelusz i spojrzałem na mulata, który podreptał za mną. Jego wzrok mówił sam za siebie.
- Nie, Zayn. - zaznaczyłem. - Zdania nie zmienię.
- Skoro tak... Pomóc ci z tym dachem? Des pojechał do miasta i nie zauważy, że zniknęliśmy. Poza tym nie ma nic do roboty.
- Dzięki. - uśmiechnąłem się.
*****
Po kilkudziesięciu minutach już byliśmy przy domku myśliwskim. Był to mały budynek z drewna. Obok niego znajdował się jeszcze mniejszy, który chciałem przeznaczyć na boks dla konia. Przecież musiał gdzieś stać przez noc, gdy będę wracał tu z rancza.
- Sporo tu zrobiłeś. - powiedział Zayn. - Chętnie sam bym tu zamieszkał.
- Zawsze możesz wpadać. - uśmiechnąłem się. - Tam są deski. - wskazałem na drewno. - Trzeba załatać dwie dziury.
- Już się robi, panie Tomlinson.
We dwóch szybko uporaliśmy się z naprawą. Do wieczora wszystko było gotowe. Już jutro mógłbym tu zamieszkać. Bardzo się na to ucieszyłem.
Wróciłem z Zaynem na ranczo. Rozsiodłaliśmy konie i daliśmy wszystkim siana. Anne zawołała nas na kolację. Weszliśmy do budynku. Dziś miałem naprawdę dobry humor, czego nie można było powiedzieć o Harrym. Wyglądał na zmęczonego, chociaż spędził cały dzień w domu. Było mi go strasznie szkoda. Gdy spojrzał na mnie, lekko się uśmiechnąłem, czego nie odwzajemnił. Wziął pieczywo i zajął się jedzeniem. Nawet się nie odzywał.
- Udało ci się naprawić ten dach? - zagadnął Des.
- Tak, proszę pana. - odpowiedziałem. - Jutro już mógłbym tam zamieszkać.
- Pamiętaj, że nikt cię stąd nie wygania. Jesteś pewien, że chcesz mieszkać na takim odludziu?
- Nie przeszkadza mi to. - przyznałem z uśmiechem.
- Zastanów się jeszcze. - poprosił Zayn. - Jak będziesz wracał po ciemku przez las sam?
- Dam sobie radę. - zapewniłem.
- Skoro tak uważasz... - skinął głową.
- Mam dla ciebie kilka ubrań. - odezwał się ponownie ojciec Harry'ego. - Kupiłem je dzisiaj w mieście. Szybko rośniesz i niedługo te, które masz na sobie będą za małe.
- Bardzo panu dziękuję. - byłem zdziwiony na taki gest.
- Ale na zimę nie ma mowy, że zostaniesz tam sam. Śnieg jest bardzo głęboki i ciężko będzie dojechać.
- Będziemy się o to później martwić. - zapewniłem.
- Jesteś bardziej uparty niż Harry. - zaśmiał się.
><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
To już drugi rozdział na dzisiaj!
Kilka osób pytało się, czy wstawię kolejny dziś i jednak mi się udało :D
Miłego wieczoru! ♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top