Loneliness

Ten samotny kwiat, który na zawsze pozostanie zdany samemu sobie...

Wyrósł z nasionka takiego samego jak wiele innych. Tak samo wyglądał. Był zwykłym zielonym pędem jak wiele innych zielonych pędów. Wpasowywał się w swoje ogródkowe otoczenie, był... Zwyczajny.

Ale zawsze samotny. Rósł o wiele dalej od pozostałych zielonych krzaków.

Pośród mięciutkiej trawy pnął się ku górze, z każdym dniem, godziną, minutą i sekundą w powolnym tempie rósł. Jednak... Reszta kwiatów była inna.

Podzieliły się na grupy różowe, niebieskie, była nawet jedna osobna para żółtych! Tylko oni we dwoje! I tak przez wszystkie inne kolory... Tylko nie biały.

Ten w kolorze śniegu od zawsze chciał być wśród innych. Jednak nie było mu to dane.

Od czasu do czasu przylatywały do niego motyle, pszczoły... Ale to nie było wystarczające. One zjawiały się na chwilę. Nie dały mu ukojenia bliskości, nie dały mu tego uczucia, że ktoś przy nim jest, że komuś na nim zależy.

I tak oni wszyscy woleli tamte kwiaty. Było ich więcej obok siebie, nawet przyjemniej było w ich towarzystwie.

Ten niewinny nie chciał więc być wiecznie sam i nagle stał się cud.

Życie uśmiechnęło się do niego i sprawiło, że obok niego wyrosły równie śnieżnobiałe kwiaty co on.

Sprawiało mu radość bycie wśród nich, bycie kochanym, bycie szanowanym, bycie w towarzystwie. Tak bardzo o tym marzył i jego marzenia nareszcie stały się prawdą! Nie tylko iluzją, która była zwykłym snem, którego spełnienia pragnął od wieków.

Jednak i to musiało się zepsuć.

To nie były prawdziwe kwiaty, to były sztuczne kwiaty. Jego też uznali za sztuczny kwiat.

Z czasem ponownie został sam.

Pozostawiony tam w tyle ogrodu i zapomniany przez wszystkich. Może co jakiś czas ktoś podchodził i zaciągał się jego cudowną wonią, która była więc chorobliwie kusząca...

Ale to i tak była drobna chwila. Tylko na ułamek sekundy czuł się doceniony i kochany. Specjalnie rozsiewał piękny zapach, aby ucieszyć tym innych.

Fakt, robił to, ale co z tego, skoro niby się z tego cieszyli, pragnęli tego, ale gdy tylko powiew zdradzieckiego, chłodnego wiatru przynosił woń tamtych kwiatów niczym prawdziwy posłaniec.

I tak szli do tamtych, a gdy wiatr zmieniał kierunek wracali do białego.

I tak w kółko.

Czy coś w tym złego, że po prostu chciał nie być zwykłym pocieszeniem po tamtych?

Czy to coś złego, że też chciał mieć się na kim oprzeć?

Czy to coś złego, że nie chciał wiecznie, nawet nigdy nie chciał rosnąć samotnie w tej zapomnianej części ogrodu?!

Czy... To coś złego, że chciał choć trochę szczerej miłości? Szczerej przyjaźni?

A nie sztucznych płatków stojących tuż obok niego.

I tak mijało mu życie... Aż w końcu przyszła zima.

Gdy już robiło się zimno, ludzie opatulali się w szaliki, czapki oraz inne ciepłe odzienia, aby przyjemne ciepło im nie uciekało.

Gdy biały puch opadł na ziemię, przykrywając cały ogród swoją pierzyną... Zaczęło się robić niebezpiecznie mroźnie dla kwiatów.

Te żółte, niebieskie, rożowe... I wszystkie inne o każdym kolorze tęczy szybko przykryli kloszem. Aby ochronić je przed zimnem, aby zaopiekować się nimi!

A o białym już zapomnieli, biały został sam.

Więc tak też został, aż do jeszcze większej fali mrozów... Gdy sople ozdobiły budynek w oddali i gałęzie pobliskich drzew.

Wtedy zimno zabiło białego kwiata, zmarł z wychłodzenia.

Mizerniał i mizerniał, aż w końcu przechylił się na puch.

I zmarł.

W samotności.

Nigdy nie będąc kochanym, teraz nie będąc kochanym i już zawsze nie będąc kochanym.

Był samotny, jest samotny i już zawsze będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top