Frostiron

Przy ##### puszczacie muzykę z mediów!

Życzę Wam miłego czytania i mam nadzieję, że się Wam spodoba i moja praca się opłaci :d Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałam już to wstawić! Wesołych Świąt kochani <3

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~




- Nudzi mi się! – zawołała osiemnastoletnia dziewczyna, zeskakując z parapetu okna.

Była piękna, mroźna zima. Śnieg sypał bez przerwy i przez to w wielu domach zabrakło prądu. Bibliotekarka siedziała na kanapie i czytała książkę. W rogu stała pięknie wystrojona choinka, niestety nie paliły się na niej lampki. Zmierzch zapadał coraz szybciej więc słońce powoli zaczynało znikać za horyzontem. Kobieta pochłonięta przez lekturę, nie usłyszała wołania dziewczyny dopóki ta, nie wbiegła do pokoju.

- Co mogę robić? – spytała i położyła się obok niej na sofie.

Kobieta oderwała oczy od książki i zamyślona spojrzała na nią.

- Myślę, że jesteś już wystarczająco duża żeby przeczytać pewną historię.

Dziewczyna zaciekawiona usiadła i skierowała wzrok na kobietę.

- Jaką historię?

- Znalazłam ją kiedyś na dnie kartonu z książkami, które podarowali nam czytelnicy – kobieta uśmiechnęła się.

- A nie będzie nudna? – spytała podejrzliwie dziewczyna.

- Oj nie, nie będzie. Uwierz mi, a teraz usiądź wygodnie i czytaj. – podała jej średniej grubości książkę w czerwonej okładce, pozbawioną tytułu.

Dziewczyna pospiesznie wypełniła jej polecenie i zaczęła czytać.

- Dawno, chociaż może nie tak dawno, temu...

W pewnym mieście żył mężczyzna, który był bardzo bogaty. Nazywał się Anthony Stark i miał po środku tego miasta wielką wieżę. Ten budynek został stworzony z jego własnych projektów, ponieważ pan Stark był nie tylko bogaty, ale i niesamowicie mądry. Potrafił zbudować co tylko zechciał, kiedy zechciał i w dowolnym celu. Odziedziczył firmę po ojcu, który zginął w wypadku samochodowym razem z jego mamą. Tony miał wielu przyjaciół, ale mimo tego czuł się bardzo samotny. Wiedział, że czegoś mu w życiu brakuje, czegoś co nie jest do kupienia za pieniądze lub zbudowania. Chociaż nigdy sam przed sobą, by się do tego nie przyznał, to potrzebował wyjątkowej osoby. Miał już w głowie idealny plan, jaka powinna być. Jednak jak wiadomo życie rzadko spełnia nasze oczekiwania. Pan Stark siedział więc samotnie w swojej wieży, jak uwięziona księżniczka i budował roboty. Jego geniusz pozwolił mu też stworzyć super zbroję, dzięki której potrafił latać. Był dobrym człowiekiem, jednak popełnił wiele błędów. Chcąc jej naprawić, dołączył do organizacji o nazwie Avengers, której zadaniem jest obrona ludzi przed niebezpieczeństwami. Takimi jak ataki kosmitów czy źli ludzie, którzy chcieli zawładnąć światem. Razem z grupą przyjaciół ratował ludzkość i nie miał ani chwili wytchnienia. Pracował nad nowymi wynalazkami i starał się nikogo nie zawieść, a zwłaszcza swojego taty. Chciał wszystkim udowodnić, że potrafi lepiej od niego zatroszczyć się o wszystkich dookoła. Jednak pusta w sercu nie chciała się wypełnić. Roboty, coraz większe sumy pieniędzy na koncie czy nawet kolejne misje, przestały dawać mu satysfakcję. Nocami przesiadywał w swoim warsztacie, ze szklanką alkoholu w dłoni i myślał. Analizował wszystkie swoje błędy życiowe i rozrysowywał plan poprawy. Nie dostrzegał, że inni są mu w stanie pomóc, ponieważ zatwardziale wierzył, że tylko on jeden powinien sobie z tym poradzić. Odpychał od siebie ludzi aż pewnego dnia zorientował się, co zrobił. W wieży nie został już nikt. Happy i Pepper przestali nawet do niego dzwonić, by sprawdzić czy wszystko u niego w porządku. Nie żeby kiedykolwiek odebrał, ale zawsze miło było wiedzieć, że ktoś o niego martwi. Praktycznie nic nie jadał, nie spał, tylko układał w głowie splątane myśli. Wszelkie projekty nowych budynków czy maszyn przestały go interesować. Zbliżały się święta, a on już wiedział, że zostanie całkiem sam. Nie zdawał sobie jednak sprawy, ze każda – nawet ta najbardziej zagubiona dusza – ma swojego anioła stróża. Tony nie chciał się czuć samotny więc pewnego dnia los zesłał mu niesamowity, świąteczny prezent. Wszystko zaczęło się tydzień przed Wigilią, Rhodes wpadł do jego warsztatu i oznajmił;

- Mamy problem, baza Avengers legła w gruzach i potrzebujemy czegoś na zastępstwo. – Tony nawet nie odwrócił głowy, tylko mruknął coś pod nosem, wpatrując się w stos zakurzonych projektów.

- Tony, dobrze się czujesz? – przyjaciel podszedł do niego i złapał go za ramiona. Obrócił twarzą do siebie i dopiero wtedy dostrzegł ogromne wory pod oczami i wychudzoną twarz geniusza. – Na miłość boską, Tony! Ty chyba jesteś chory!

Milioner tylko machnął lekceważąco dłonią i chciał wyrwać się z ucisku, ale powstrzymał go kobiecy głos.

- Tony, coś ty ze sobą zrobił? – przerażona Pepper rozglądała się po jego duchowym schronieniu, aż wreszcie jej spojrzenie padło na jego twarz. Zrobiła jeszcze większe oczy i podeszła do niego powoli. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Westchnęła cicho i pokręciła smutno głową.

Tony Stark nienawidził, gdy inni się nim przejmowali.

- Tony, przepraszam, nie wiedzieliśmy. Może poszukamy innego miejsca...- zaczął Rhodey.

- Nie ma potrzeby – niespodziewanie przerwał im wynalazca - Wszyscy możecie zostać tutaj, wiecie gdzie co jest. Pokażcie im, a ja pojawię się dopiero za kilka godzin.

Jego przyjaciel przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, po czym kiwnął głową i załapał Pepper pod ramię. Oboje dobrze wiedzieli, że z Tonym było bardzo, bardzo źle. Kobieta obejrzała się jeszcze, kiedy wychodzili z warsztatu.

Dopiero, gdy zniknęli na schodach, Tony pozwolił aby łzy popłynęły po jego policzkach. Nie potrzebował niczyjej pomocy, wsparcia czy uwagi. On chciał tylko spokoju, ale z góry już dochodziły odgłosy rozmów bardzo wielu osób. Słyszał, Jak Steve tłumaczy Barnesowi, gdzie może wchodzić, a gdzie nie. Thor naśmiewał się z nowej koszuli Bannera, a Clint pytał, gdzie zamknął Loki'ego.

Zaraz, zaraz – co? Co tutaj, w jego domu robił Loki? Tony otarł szybko twarz i zerknął na swoje odbicie w lakierze ulubionego auta. Cholera, faktycznie źle wyglądał. Teraz jednak nie miał czasu nic z tym zrobić, musiał natychmiast interweniować. Wypadł jak burza z warsztatu i wbiegł po schodach, po drodze omal nie zabijając się o kwiat w doniczce.

- Co się tutaj dzieje? – wykrzyknął i wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. Dostrzegł w ich oczach coś, czego nie chciał. Troskę i litość, teraz już wiedział, że popełnił błąd, wpuszczając ich tutaj.

- Wybacz przyjacielu, ale nie mieliśmy się gdzie podziać – Thor bezradnie wzruszył ramionami.

- Tony, jeśli naprawdę będziemy ci przeszkadzać, to zawsze możemy...- zaczął Rogers, ale Stark mu przerwał.

- Ależ nie, nie, wszystko jest w porządku – kolejne kłamstwo do kolekcji, pomyślał – Po prostu zastanawiam się dlaczego jest z wami tutaj ten...- tutaj wskazał brodą na Loki'go – delikwent.

Zebrani spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Oh, jak Tony tego nie cierpiał, mógłby zaraz rzucić im wszystkim prosto w twarz, że mogą sobie w dupę wsadzić to wszystko, kiedy odezwał się Rhodes:

- Jest teraz naszym współpracownikiem, potrzebujemy jego pomocy w najnowszej misji. Na pewno znajdzie się dla niego jakieś bezpieczne pomieszczenie.

Zielone oczy przybysza uważnie lustrowały Tony'ego. Przyglądały się mu uważnie, a ich właściciel stał całkowicie nieruchomo, jak posąg. Stark chciał się już tylko położyć spać.

- Jasne, na pewno coś się znajdzie – powtórzył z rezygnacją, ale jego spojrzenie padło na Barnesa. Uniósł pytająco brwi i rzucił szybkie spojrzenie Kapitanowi. Jeszcze brakowało mu tutaj mordercy jego rodziców. Cholera by to wszystko, to będą najgorsze święta w całym jego życiu. Westchnął, ale nic już nie powiedział. Odwrócił się i zszedł do swojego warsztatu. Zauważył, że właściwie to wszystko już mu jedno, nawet nie przejmował się tą morderczą dwójką w jego domu. Ostatkiem sił dopadł kanapy i padł na nią, jak długi. Zamknął oczy i uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia.

- Jak miło, że wróciłeś – powiedziała brunetka siedząca na blacie jego biurka.

To ona zawsze przy nim była, podawała mu nowe pomysły. Nazywał ją Weną, bo nigdy nie chciała zdradzić swojego prawdziwego imienia.

- Tak wiem, żałuj, że nie wiesz co się dzieje tam, na górze.

- Przecież jestem wytworem twojego mózgu – roześmiała się – doskonale wiem, co się dzieje i moim zdaniem powinieneś się do nich przyłączyć.

- A to niby dlaczego? – obruszył się Tony – Wiesz jacy oni są, znasz moje myśli. Nie potrzebuję ich towarzystwa.

Dziewczyna pokręciła głową, rozbawiona i zeskoczyła z blatu.

- Wiesz Tony, a ja myślę, że ty bardzo chcesz tam do nich pójść. Tęskniłeś za nimi, prawda? Wiem też, że jeszcze nie rozmawiałeś ze swoim przyjacielem, Steve'm.

- Nie ma takiej potrzeby – prychnął – Teraz potrzebuję twojej pomocy. Muszę mieć na jutro nowy projekt maszyny budowlanej, ta innowacja, pozwoli nam na osiąganie nowych celów!

We śnie, z Weną czuł się nadzwyczaj dobrze, był szczęśliwy. Jednak dopiero dzisiaj zwrócił uwagę na jej wygląd. Starał się spędzać z nią jak najwięcej czasu, ale bardzo rzadko się jej przyglądał. Skupiał się na wynalazkach. Miała długie, ciemne włosy, całkiem zgrabną sylwetkę, ale to co najbardziej przykuło jego uwagę, to były jej oczy. Ogromne, w kolorze szmaragdowym. Zupełnie takie, jakie miał... Nie, stop. Tony natychmiast odrzucił tę myśl. Potrząsnął głową i odwrócił w stronę rysunków. Wena nagle pojawiła się tuż zanim i zaczęła szeptać mu do ucha. Tony chwycił ołówek w dłoń i zaczął rysować. W pełnym skupieniu pracował bez przerwy, gdy nagle poczuł silny uścisk na ramieniu.

- Tony! Ziemia do Starka! – męski głos rozbrzmiał w jego głowie, odwrócił się, ale Wena już rozmywała mu się przed oczami – Cholera, on się nie budzi...

- Drzesz się tak głośno, że nawet gdybym był martwy, to bym się obudził. – powiedział Tony i usiadł na kanapie, niemal zderzając się głową z czołem Clinta.

- Uff- ktoś za plecami Bartona odetchnął z ulgą – Już się baliśmy, że nam nie wstaniesz.

Ciemne włosy, ironiczny uśmieszek i głębokie, zielone oczy.

- A zamkniesz ty się? – rzucił Tony z obrzydzeniem, nawet nie patrząc w stronę boga.

- W zamykaniu się, to chyba ty tu jesteś mistrzem. Odwiedzają cię przyjaciele, a ty tak się im odwdzięczasz? – prychnął Loki.

Tony jęknął i rzucił błagalne spojrzenie Clintowi.

- Nie możemy znaleźć nigdzie miejsca dla tego pajaca – Clint wskazał Loki'ego, który zrobił urażoną minę – Musi być pod nieustającym nadzorem więc przyszedłem do ciebie.

Tony otworzył szeroko oczy i przyjrzał się uważnie gościowi. Zaświtała mu w głowie pewna myśl.

- Dobrze, że go tu przyprowadziłeś – rzekł, a zielonooki wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy – Mam pomysl, już wiem co z nim zrobię.

Clint spojrzał przerażony na przyjaciela, który teraz uśmiechał się psychopatycznie, co w połączeniu z jego obecnym wyglądem dawało makabryczny efekt. Nie powiedział nic jednak tylko pokręcił głową i wyszedł z warsztatu.

- To co teraz? – Loki uśmiechnął się prowokacyjnie.

- Oh teraz, mój kochany, zobaczysz coś niesamowitego – Tony z wrednym uśmieszkiem złapał go za rękę i siłą zaciągnął w kąt pokoju. – Stój i nie ruszaj się.

Bóg uniósł pogardliwie brwi, ale zanim zdążył się odezwać za wszystkich stron otoczyły go szklane ściany. Przez jedną z nich widział profil Tony'ego, który właśnie majstrował coś przy panelu kontrolnym. Loki znów był zamknięty w klatce i wcale mu się to nie podobało, jednak mógł wciąż używać magii. Prychnął na myśl o tym, jak lekkomyślny stał się Stark. Chwilę później jego klatkę otoczyło pole magnetyczne, podobne do tego w Asgardzie. Uśmiech zamarł mu na ustach, a wynalazca szczerzył się do niego tryumfalnie zza szyby.

- Spędzimy razem kilka tygodni więc lepiej bądź miły – Stark mrugnął do niego i opuścił pomieszczenie.

Loki został sam z przeświadczeniem, że jego życie niedługo zmieni się i to dość diametralnie.

***

Następnego dnia Tony nawet nie schodził do warsztatu, starał się omijać to miejsce. Nagle naszła go ochota na skorzystanie z rady Weny i postanowił, że spędzi trochę czasu z przyjaciółmi. Zamiast nich, wpadł jednak na Pepper, co nieco zepsuło mu nastrój.

- Hej Tony, wyglądasz już dużo lepiej – uśmiechnęła się do niego. Zaczął się zastanawiać, co sprawiło, że się kiedyś w niej zakochał.

- Hej Peps, co słychać? – oboje doskonale wiedzieli, ze ta rozmowa zmierza tylko do jednego.

- Całkiem nieźle, twoja firma coraz szybciej się rozwija, ale dobrze wiesz, że nie po to tu jestem. – spojrzała mu prosto w oczy. Odwzajemnił spojrzenie i kiwnął głową.

- Podjęłam już decyzję, że nie mogę dłużej...- zawiesiła głos i starała się dobrać słowa - ..być z tobą. – dokończyła.

Tony spodziewał się tego od bardzo dawna więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Po prostu stał i wpatrywał się w Pepper, wiedział że będzie za nią tęsknić.

- Nie zostawiam cię jednak całkowicie, bo to że nie będziemy w związku nie oznacza, że porzucę firmę. Nadal będę dla ciebie pracować, ale jako przyjaciółka. – przyglądała się uważnie jego twarzy, badając reakcję. Nie spodziewała się, że sam podejdzie do niej i mocno ją przytuli. Tony Stark żegnał się z pierwszą miłością swojego życia. Był dumny z siebie, że nie rozpadł się na kawałki. Zamiast tego z uśmiechem oznajmił, że to cudowny pomysł. Potem pożegnał się szybko i ruszył na poszukiwanie przyjaciół. Pierwszego znalazł Bannera, w jednym z licznych laboratoriów.

- Hej Bruce, co robisz? – zagadnął go nonszalancko i usiadł na blacie, tuż przy doktorze.

Banner spojrzał na niego rozbawiony.

- Widać, że już ci lepiej. Dziękuję za możliwość pracy tutaj, te możliwości – zatoczył koło ramieniem – To wszystko jest niesamowite!

Tony uśmiechnął się i kiwał głową, gdy Banner opowiadał mu o swoim najnowszym pomyśle wyciszenia promieniowania Gamma w jego ciele. Stark od czasu do czasu wtrącił jakąś uwagę, ale głównie słuchał, co było dla niego czymś zupełnie nowym. Czasami zastanawiał się, czemu nie robił tego wcześniej, dzięki temu można było lepiej poznać drugiego człowieka. Pochłonięci dyskusją nie zauważyli, jak do pomieszczenia weszła Natasha. Przyniosła Tony'emu dokumenty dotyczące następnej misji, mężczyzna korzystając ze swojego dobrego humoru, entuzjastycznie chwycił teczkę i popychając przed sobą agentkę ruszył do wyjścia. Pożegnał się z Brucem i poprowadził Romanov korytarzem, po drodze zgarniając Clinta i Sama. Pokazał całej trójce swoje najnowsze projekty w jednym z laboratoriów. Przez szklaną ścianę dostrzegł Rhodeya i Visiona, rzucił się w ich stronę, mijając po drodze zaskoczonych przyjaciół.

- Ktoś wie, co mu się dzisiaj stało? – spytał Clint pozostałej dwójki. Pokręcili głowami, wymieniając spojrzenia.

Tony tymczasem był już w połowie fascynującej historii o odbudowaniu bazy Avengers. Po drodze dołączyli do nich Happy i Sharon. Słuchali uważnie o pomysłach wynalazcy co jakiś czasu, rzucając mu pełne zdziwienia spojrzenia. Nikt nie wiedział, co spowodowało tak diametralną przemianę ich przyjaciela. Kiedy skończył opowiadać, krzyknął, że idzie poszukać Steve'a, jednak dziesięć minut później widzieli, jak rozmawia z Wandą.

- Cholera, może ktoś go podmienił? – rzucił pół – żartem, pół- serio Rhodey. – Nie był taki od...

- Od kiedy dowiedział się o tym, jak zginęli jego rodzice. Musi mu być ciężko. – dokończyła za niego Sharon.

- Staram się zrozumieć, co nim teraz kieruje. Może to świąteczna atmosfera tak na niego działa? – spytał Sam.

- Nie sądzę, widzę, jak mu ciężko i jedno się nie zmieniło – wtrąciła się Pepper – Nie chce niczyjej pomocy. Uważa, że poradzi sobie ze wszystkim sam.

- Jednak czuł się samotny, nawet Jarvis nie zapewnił mu towarzystwa. W tym momencie chyba próbuje odnowić kontakt, ale nie jestem pewien. W końcu to Tony Stark. – odezwał się Clint.

Siedzieli w głównym miejscu ich zbiórek, za który uważali kuchnię. Urządzili ją specjalnie pod siebie, zaraz po przyjeździe, a „nowy" Tony nie miał nic przeciwko. Po chwili dołączył do nich razem z Parkerem. Dzieciak miał dziwny wyraz twarzy, jakby nie do końca mógł uwierzyć co się dzieje. Jednak geniusz tylko wpadł na chwilę i znów wyleciał, jakby się coś paliło. Banner pokręcił głową.

- Pan Stark obiecał mi stypendium. – powiedział słabym głosem Parker, gdy Wanda spytała go, co się stało. – Powiedział, że mogę tu zostać, tak długo, jak mi się podoba i żebym zaczął już szukać garnituru.

Rhodes roześmiał się – Ciekawe, co zrobi jutro? Obieca nam, że przestanie pić i opowie o swoich problemach?

- Bardzo możliwe – nagle odezwał się Rogers, który właśnie wchodził do pokoju – Spotkałem go jakiś czas temu z Buckym. Stwierdził, że stara się mu wybaczyć. Nigdy nie widziałem tak zdziwionego Barnesa.

Gdyby Tony choć na chwilę przystanął w tym szalonym pędzie, na pewno usłyszałby choć jedną z tych rozmów. Był zbyt skupiony żeby to zrobić, potrzebował jeszcze tylko kilku rzeczy i wreszcie będzie mógł odpocząć. Powodem, dla którego zachowywał się dzisiaj tak dziwnie, było jego serce. Nagle zaczął czuć, jak coś wypełnia tę zimną pustkę. Czuł się szczęśliwy, teraz już wiedział, jak bardzo potrzebował swoich przyjaciół. Thora spotkał w swoim warsztacie. Stał odwrócony do niego plecami i rozmawiał z Lokim. Stark chrząknął aby zwrócić na siebie ich uwagę. Blondyn uśmiechnął się na jego widok, chociaż w jego oczach krył się smutek. Rozpoczął rozmowę na temat wspaniałego miejsca, jakie stworzył dla jego brata. Tony podziękował i grzecznie wyprosił gościa mówiąc, że mam kilka pomysłów do spisania i musi zająć się pracą.

- Dzień dobroci dla zwierząt już się skończył? – rzucił uśmiechając się niebezpiecznie Loki.

- Jeszcze nie, wciąż muszę wymyślić, jak się ciebie stąd pozbyć. – prychnął Tony.

- Czyżby nie odpowiadało ci moje towarzystwo?

- Nie odpowiada mi twoja egzystencja, ale z tym nic nie zrobię. Ponoć nam pomagasz, dlatego muszę znaleźć pokojowe wyjście z tej sytuacji. – wynalazca nie odrywał oczu od monitora.

- I znów chcesz tu siedzieć sam jak palec? Taki samotny i opuszczony przez swoich przyjaciół? – szyderstwo Loki'ego powoli zaczynało doprowadzać Starka do szału. Nie był w stanie pracować we własnym warsztacie.

- Ty nie jesteś moim przyjacielem, a reszta wcale mnie nie opuściła.

- O jeny, chyba uderzyłem w czuły punkt, co ?- Loki wyszczerzył zęby.

- Chciałbyś, ale zapewniam cię, że nie. Zamknij się teraz proszę. – wycedził przez zaciśnięte zęby Tony.

- Nie chcesz tego, obaj dobrze o tym wiemy. Taki marny człowiek jak ty, potrzebuje rozmowy. Mylę się?

Odpowiedziała mu głucha cisza.

- Ta twoja rudowłosa kobieta wydaje się być miła, gdybyś mnie wypuścił mógłbym jej dać, to czego ty nie mogłeś...- wysyczał Loki.

Tony Stark nigdy bardziej nie miał ochoty kogoś zabić. No dobra, może miał, ale podjął już decyzję o próbie wybaczenia Zimowemu Żołnierzowi. Loki był jednak nie do zniesienia.

- Zamknij się, albo cię do tego zmuszę. – wyszeptał Tony, wciąż wpatrzony w monitor.

- To groźba czy obietnica? – głos Loki'ego rozległ się tuż przy jego uchu. Wynalazca odwrócił się wystraszony, a brunet w celi tylko się zaśmiał.

Tego Tony już nie mógł tak zostawić. Usunął pole siłowe i jedną ze szklanych ścian, bóg przyglądał mu się z zaciekawieniem. Tony wparował do jego więzienia, a na jego dłoni nagle pojawiła się zbroja. Chwycił boga kłamstw za szyję i przyparł do ściany. Jego twarz wykrzywiał grymas wściekłości.

- Miałeś się zamknąć – wysyczał.

Bóg ponownie się uśmiechnął lecz tym razem z wysiłkiem.

- Zmuś mnie – powiedział ledwo słyszalnie przez zaciśnięte gardło.

Tony chwycił go jeszcze mocniej.

- Twój ojciec i tak zawsze miał cię za nic. Matka pewnie tez, która kobieta chciałaby mieć takiego potwora za syna, co? – Nawet jeśli coś mówiło Tony'emu, że zapędza się za daleko, to zignorował ten głos.

Loki zrobił się wściekły, jego magia coraz silniej oddziaływała na właściciela wieży.

- A Thor? Nazywa cię bratem ze względu na dobre wychowanie. Jesteś niczym Loki, nie waż się nawet zbliżać do któregokolwiek z moich przyjaciół.

Nagle Loki chwycił jego dłoń i szarpnął z całej siły. Zbroja puściła, a zaskoczony Iron Man zatoczył się do tyłu. Bóg wykorzystał ten moment i próbował wydostać się ze swojego więzienia. Tony był jednak szybszy i w ostatniej chwili chwycił go za nogę, a ten runął jak długi na ziemię. Obaj wściekli zaczęli się tarzać po podłodze, strącając przy tym prototypy Starka z biurka. W ostateczności to Stark leżał na ziemi, Loki siedział mu na biodrach, a obie jego dłonie trzymał wysoko nad głową, przyciśnięte do podłogi. Tony rzucał mu wściekłe spojrzenia, ale nagle dostrzegł błysk w oku boga i coś w wyrazie jego twarzy musiało się zmienić, bo Loki spojrzał na niego zaskoczony i poluźnił uchwyt. Młody Stark jednak nie próbował się wydostać. Zdziwiło go, że dopiero teraz to zauważył, jak bardzo on i Loki byli do siebie podobni. Uderzyło go to do tego stopnia, że przestał sobie zdawać sprawę z tego co robi. Wysunął ramię z uścisku i wyciągnął dłoń w stronę zielonookiego. Kiedy ten się nie poruszył, przeciągnął wierzchem dłoni po jego chłodnym policzku.

- To nie ja jestem samotny i opuszczony. – wyszeptał – Tylko ty.

Loki zmrużył oczy i bardziej nachylił się nad leżącym pod nim mężczyzną. Niespodziewanie zetknął swoje czoło z jego i głęboko westchnął. Tony nie spodziewał się takiego obrotu spraw więc całkowicie znieruchomiał, kiedy poczuł lodowate wargi na swoich, jego umysł zaczął się budzić. Zwariował kompletnie, gdy czyjś wilgotny, zimny język wślizgnął się do jego ust. Intuicyjnie zamknął oczy i poddał się nieznanemu uczuciu. Zdawał sobie sprawę, że kompletnie nie panuje nad sytuacją, w której się obecnie znajdował. Dziwnym trafem nie przeszkadzało mu to jednak i z przyjemnością oddawał pocałunki boga. W pewnym momencie zorientował się, że jego druga ręka też jest już wolna więc położył obie dłonie na policzkach Loki'ego. Od zimna jego skóry dostał gęsiej skórki, kto mógłby pomyśleć, ze będzie aż tak lodowaty? Tony Stark nie lubił zbyt długo być na dole więc po chwili role się zmieniły, spodziewał się, że brunet rzuci nim o ścianę, ale na pewno nie tego, że Loki zacznie... mruczeć. Nagle obaj usłyszeli kroki na schodach. Inżynier zerwał się jak oparzony i wstał w ułamku sekundy, jeszcze szybciej zrobił to Loki. Lata walki nauczyły ich natychmiastowych reakcji więc zanim Steve przekroczył próg, Loki był ponownie zamknięty w klatce, a Tony ze spokojem zbierał porozrzucane projekty i prototypy.

- Stark, co tu się dzieje? – spytał Steve, unosząc brwi. Robił to prawie tak jak... Stop, Stark. Zrobiło się mu gorąco. Czuł na plecach rozbawione spojrzenie trickstera.

- Nie zgadniesz, ten paskudny zielony groszek wywołał przeciąg i wszystko pospadało. – westchnął teatralnie.

- Groszek? – Rogers ledwo powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem. – W porządku Tony, nie będę pytał dalej.

Tony w myślach strzelił się po twarzy. Groszek?! Coś się chyba działo z jego głową. I innymi częściami ciała zapewne też.

- Przyszedłem tylko powiedzieć – głos Kapitana przywrócił go do rzeczywistości – że czekają na ciebie na górze. Chcemy ustalić coś ważnego, a bez ciebie nie możemy.

- Już idę – mruknął Tony – Poczekajcie na mnie chwilę.

Steve kiwnął głową i wyszedł.

- Milcz! – Stark odwrócił się i wskazał palcem na boga. Ten zamknął usta i uniósł ręce, w geście poddania. Uśmiechnął się i mrugnął. Stark przewrócił oczami i ruszył w kierunku wyjścia.

***

- Cóż to za genialny pomysł? – powiedział na powitanie, kiedy doczłapał się wreszcie do kuchni.

- Peter chce...- zaczął Steve, ale nie dane mu było dokończyć, bo zza rogu wyskoczył radosny Parker.

- Panie Stark! – wykrzyknął – Mam cudowny pomysł!

- Naprawdę? – mruknął Stark, sprawdzając, czy jego błona uszna wciąż istnieje. Błoną dziewiczą zajmie się później.

- Oczywiście Panie Stark, wszystko zależy od pana, ale może moglibyśmy – chłopak zawahał się – urządzić sobie wspólną Wigilię?

Tony stał przez chwilę i myślał. To przecież nie taki zły pomysł, po prostu kupi im prezenty, będzie alkohol, każdy znajdzie coś dla siebie.

- Czemu nie, Parker. – wzruszył ramionami i już chciał wracać do warsztatu, kiedy coś rzuciło się na niego.

- Oh dziękuję Panie Stark, pan nawet sobie nie wyobraża, jak się cieszę! – Peter przytulał go z całych sił.

- Jasne dzieciaku, ale ty to wszystko zorganizujesz. Masz mnie do tego nie mieszać. Pepper ci pomoże. – coś zakuło go w sercu, gdy wypowiadał jej imię. Zrobił minę do złej gry i uśmiechnął się do zebranych.

- Nie ma sprawy, możemy zacząć od... - wynalazca nie słyszał co było dalej, bo właśnie zatrzaskiwały się za nim drzwi warsztatu. Zerknął w stronę swojego gościa. Loki leżał na łóżku, które kazał wstawić mu tam Thor i chyba już spał. Tony zerknął na zegarek. Była dwudziesta druga siedemnaście – o tej porze powinien jeszcze pracować. Teraz jednak był strasznie zmęczony wiec po prostu położył się na kanapie, a oczy same mu się zamknęły. Zapadł w niespokojny sen, rzucając się po sofie śnił o Wenie.

- Już jesteś? Dzisiaj zaskakująco szybko. – kobieta mrugnęła do niego. Tony zignorował dziwnie poczucie deja vu.

- Tak, wiesz skarbie jak to jest. Przyjaciele bywają męczący. – rzucił i usiadł przy biurku.

- Zwłaszcza tacy przystojni z zielonymi oczami – zachichotała.

- Daj spokój, to nic takiego. – udawał sam przed sobą.

- I ja mam w to uwierzyć? Oj Tony, przecież jestem częścią ciebie.

- To się już nigdy więcej nie powtórzy - stwierdził Tony i ponownie zajrzał do swoich prac. Jak on mógł być tak lekkomyślny?

- Panie Stark, wszystko wskazuje na to, że stał Pan ofiarą własnej potrzeby bliskości - powiedziała rzeczowym głosem dziewczyna - Stanowi to problem tylko w przypadku, gdy Pan nie rozumie, że powinien Pan....

- Tak, tak rozumiem. - przerwał jej - Jednak nie jesteśmy tutaj aby gadać o tym pajacu. Mamy się zająć moimi projektami.

Kobieta westchnęła, nie miała większego wpływu na to, co robił Tony kiedy nie spał. Podawała mu nowe pomysły i zawsze była blisko niego, ale to wciąż za mało by uświadomić mu, czego tak naprawdę potrzebuje.

- Zaczynamy, czy wciąż będziesz myśleć o moim spapranym życiu? - irytacja Tony'ego była wręcz namacalna.

- No dobrze, po pierwsze to ten twój nowy projekt to totalna klapa. Jak już mówiłam Ci wczoraj, niepotrzebnie dodałeś tam ten przełącznik na inną częstotliwość, powinieneś go usunąć. - Wena zaskoczyła z biurka i podeszła do inżyniera. - Musisz po prostu zaufać sobie, Tony. Za dużo myślisz nad tym wszystkim.

- To odwołanie do całokształtu mojego żywota, czy tylko do tej części o wynalazkach? - westchnął Tony.

- Do obu - uśmiechnęła się - Czasami mam wrażenie, że już mnie nie potrzebujesz. Coraz częściej sam podejmujesz właściwe decyzje, a i twoje projekty lepiej działają za dnia.

- Nawet tak nie mów - powiedział ostro mężczyzna - Jesteś niezastąpiona i ani się waż znikać. - potem nieco łagodniejszym tonem, dodał - Nie chcę żebyś odchodziła. Jesteś mi potrzebna.

- Niesamowite! Anthony Stark potrzebuje kogoś oprócz siebie! - wykrzyknęła i zaśmiała się, gdy próbował pacnąć ją plikiem dokumentów.

- Czasami się zdarza, ale staram się nie.

- Przejrzałam twoje myśli i trafiłam na tą o rozmowie z Pepper. Dobrze postąpiłeś, jak i tak jest bardzo ciężko.

- Dzięki twojemu wsparciu, mi jest trochę lepiej. - mrugnął do swojej towarzyszki.

- Nie wydaje Ci się, że coś długo już tu ze mną siedzisz? - spytała nagle.

- Co przez to rozumiesz? - brunet spojrzał na nią zaciekawiony.

- Czuję, że ktoś zapewnia Ci sen, chyba nawet domyślam się kto...- uśmiechnęła się figlarnie i podbiegła do Starka. Oplotła go ramionami i położyła głowę na jego ramieniu. - Pozwól sobie pomóc Tony, choć nie wszystko na to wskazuje, on może być właściwą osobą.

Tony prychnął, ale zaczął zastanawiać się nad jej słowami. Może miała rację? Była głosem jego podświadomości, jego Weną i natchnieniem. Jego drugim mózgiem, chociaż czasami odnosił wrażenie, że pełni funkcję serca.

- Czas wstać Tony. Kiedy zasypiałeś byłeś bardzo niespokojny, sprawdź kto ci pomógł. - odezwała się dziewczyna, a po chwili dodała - I nie zapomnij mu podziękować.

Stark otworzył oczy, nad nim pochylała się wysoka postać. Przetarł oczy i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, kim jest ten człowiek.

- Jak się wydostałeś?

- Nic trudnego, kiedy zostawiasz mi cały panel sterowniczy w środku. - Loki wzruszył ramionami. - Jak ci się spało?

- Zaskakująco dobrze - odparł Tony, z całą godnością, na jaką go było stać.

- Nie chcesz mi może podziękować? W jakiś, a bo ja wiem, specjalny sposób? - prowokował go Loki.

- Specjalny mówisz...- Tony udał, że się zastanawia - Może mam kilka pomysłów - zrobił krok w stronę boga - Nie wiem jednak, czy Ci się spodobają.

Ich twarze dzieliły centymetry, kiedy Tony przypomniał sobie, że miał przestać. Zmrużył oczy i odsunął się. Loki obserwował go bardzo uważnie i kiedy się odwracał, chwycił go za ramię.

- Nie bój się, Tony - powiedział dziwnie miękkim głosem. - Nic ci nie zrobię.

Stark stał jak wmurowany w ziemię. Znów udało mu się go zaskoczyć. Jak do tego doszło? To zapewne tylko gra aby zdobyć jego zaufanie i później wykorzystać to, do zniszczenia Avengers. Lub nazwyczajniej w świecie chciał wykorzystać jego. Tony'emu zrobiło się niedobrze na samą myśl. Do czego byłby zdolny bóg aby zdobyć to, czego pragnął? Już miał zamiar wyrwać się z uścisku, ale gdy ponownie spojrzał w oczy mężczyzny, zmienił zdanie. Znów zobaczył ten sam błysk, tym razem Loki nie ukrył go wystarczająco szybko. Geniuszowi udało się dostrzec niemą prośbę. Starał się przetworzyć w głowie, co to mogło oznaczać, ale zwoje w mózgu zaczynały mu się przegrzewać.

"Za dużo myślisz" - odezwał się w jego myślach głos Weny.

- Czego ode mnie chcesz? - spytał Loki'ego.

Zielonooki przekrzywił głowę i wyciągnął dłoń. Tym razem Tony zdążył się odsunąć. Brat Thora opuścił rękę i westchnął.

- Czegoś, czego Ty także potrzebujesz. Jeśli chcesz możemy dać sobie to, czego inni mogą być tylko namiastką.

- I uważasz, że chciałbym to dostać akurat od Ciebie? - uniósł brwi.

- Uważam, że nikt inny nie potrafi ci tego dać. - Loki uśmiechnął się smutno.

Anthony Stark wpatrywał się z otwartmi ustami w postać przed sobą. To się nie działo naprawdę, musiał śnić. Rozejrzał się i nigdzie nie dostrzegł Weny, a skoro jej nie było to na pewno nie spał. Usłyszał jednak jej śmiech i niemal wyobraził sobie, jak tarza się ze śmiechu po blacie biurka. Niech będzie, raz się żyje.

- Dobra, to co masz do... - Tony urwał, bo czyjeś usta wylądowały na jego i niewiele miał do powiedzenia w tej sprawie.

To się działo za szybko, jednak zaczynał rozumieć co kieruje Lokim. Potrzeba bliskości, którą on sam już dawno wyparł. Cholerny idiota, pajac i irytujący facet - pierwszy raz Tony Stark myślał tak o kimś, kto wpychał mu język do gardła.

Pewnie powinien się na tym skupić, ale nagle przypomniało mu się, że nie kupił jeszcze świątecznych prezentów dla swoich przyjaciół. Odsunął się od drugiego mężczyzny i położył mu dłonie na ramionach. Dostrzegł samotny kosmyk włosów na jego twarzy i mimowolnie go odgarnął. Sam się prosił o to wszystko, wysyłał mylne sygnały.

- Nie zrozum mnie źle, twój pomysł jest wybitnie wspaniałomyślny, ale próbowałeś mnie zabić i to nie raz, dlatego nie podzielam Twojego entuzjazmu. - wyszeptał.

- Oszukujesz sam siebie - odparł bóg.

- Powiedział to Bóg Kłamstw. - przewrócił oczami wynalazca.

- Muszę kupić prezenty.

- To jest twoja wymówka? - Loki naprawdę miał go za idiotę.

- Nie wymówka, a obowiązek. To znaczy nie obowiązek, a chęć niesienia radości. - dumnie odrzekł Tony.

Przez chwilę panowała cisza, a potem obaj westchnęli.

- Masz rację - przyznał geniusz - Pójdziesz ze mną.

Nawet jeśli Loki był zaskoczony propozycją, to nie dał nic po sobie poznać. Kiwnął głową i nie skomentował ani słowem tego, że Stark nawet nie pomyślał o tym, jak ominąć superbohaterów na piętrze.

***

- Halo, Tony? - w słuchawce rozległ się zatroskany głos Pepper - Gdzie jesteś? Wszyscy Cię szukają! Loki też zniknął, wszystko w porządku?

- Tak, nie macie się czym martwić. Jest ze mną, jestem bezpieczny Peps, całkowicie. - powiedział raźno - Po prostu pomyślałem, że czas dokładnie przyjrzeć się jego postępowaniu. Wszystko będzie dobrze, nie przejmujcie się.

- Jesteś pewien Tony? Dobrze się zabezpieczyłeś? - głos panny Pots mieszał się z dźwiękami wydawanymi przez helikopter.

- Tak, jestem pewien. Loki jest całkowicie zneutralizowany. - westchnął z irytacją Stark. - Muszę kończyć, powiedz wszystkim, że nie ma się czym martwić.

Tony odłożył słuchawkę i spojrzał na swojego nowego przyjaciela. Nawet nie wiedział, jak ma go nazywać. Z jednej strony nienawidził go, za to co mu robił, a z drugiej chciał więcej. Zastanawiał się, jak rozwiązać ten problem.

- Słyszałem, że macie tutaj na to swoje powiedzenie.

- Słucham?

- Że z problemami najlepiej się przespać. - rzucił Loki.

- Co do cholery? Czytasz w myślach? - przerażony brunet odsunął się na większą odległość.

- Nie, ale Ty mamroczesz do siebie przez cały lot. - westchnął.

- Nie będę z tobą sypiał, jeśli o to ci chodzi - Stark poczuł się tak urażony, jak to tylko jest możliwe, gdy Asgardzki bóg proponuje Ci seks. Czyli praktycznie wcale.

- Nie Ty o tym decydujesz - mruknął.

- Możesz powtórzyć?! - Tony miał serdecznie dość tego towarzystwa. Co go podkusiło żeby zabrać tego pajaca ze sobą? I jeszcze te dziwne spojrzenie Petera, gdy prowadził Loki'ego na dach wieży. Dobrze, że natknęli się tylko na niego.

Loki zamiast odpowiedzieć, odłożył spokojnie na bok gazetę, którą czytał i jednym kocim ruchem wskoczył mu na kolana.

- Przestań udawać, że ci na mnie nie zależy. - wysyczał mu do ucha.

Kiedy ktoś pakował się na kolana dziedzica Stark Industries, rzadko oponował. Tym razem miał niewielkie pole manewru, bo kabina helikoptera ograniczała swobodę ruchów. Ich pilot nic nie słyszał ani nie widział więc do jego uszu nie dotarły jęki młodego Starka, kiedy Loki zostawiał na jego szyi kolejną malinkę. To było bardziej niż chore, to było niemoralne, a przecież

TONY STARK NIE JEST GEJEM.

- Dolecieliśmy, Panie Stark - usłyszeli głos pilota.

- Cholera by Cię - dziedzic zepchnął mężczyznę z kolan.

Loki otarł usta i uśmiechnął się zawadiacko.

- Nie mów tylko, że Ci się nie podobało. Sam słyszałem, wydajesz takie cudowne dźwięki.

- Spierdalaj - odrzekł wyniośle Tony i wysiadł z maszyny.

Loki roześmiał się cicho i bez słowa podążył za nim.

***

- A to, co o tym myślisz?

- Nie możemy kupić twojemu bratu, butelki Domestosu, pajacu. - Tony zebrał już prezenty dla wszystkich oprócz Thora. Wysilał umysł, ale żaden pomysł nie przychodził mu do głowy.

- Dlaczego? On lubi mocne trunki - mężczyzna w czarnym garniturze skrzywił się - Przynajmniej będzie spokój.

Wreszcie znalazł to, czego szukał. Przepiękny, metalowy młot. Był elementem ozdobnym na wystawie z alkoholami, ale on zawsze dostawał czego chciał. Poprosił obsługę o zapakowanie prezentu i wezwał Happy'ego aby przywiózł podarunek do Stark Tower. Był z siebie bardzo zadowolony, nawet towarzystwo tego pajaca zrobiło się znośniejsze, gdy wybrał już wszystkie prezenty. Pepper powiedziała mu kiedyś, że ludzie nie lubią, kiedy Tony im coś kupuje. Nie potrzebują jego drogich, wypasionych rzeczy. Tym razem wziął to sobie do serca i nawet jeśli coś kupił, to starał się aby nie było to zbyt drogie i jak najbardziej dopasowane do odbiorcy. Barnes też miał dostać prezent. Do świąt zostało jeszcze pięć dni więc musiał ukrywać zakupy przed resztą. Najlepiej w pracowni, w jednej z maszyn – tam nikt nie będzie szukał. Spojrzał ukradkiem na Loki'ego i podążył za jego wzrokiem. Zaskoczony zauważył, że mężczyzna przypatruje się rodzinom spacerującym po sklepie. Nie widział dokładnie jego twarzy, ale mógłby przysiąc, że rozpoznałby ten sam obraz w lustrze. To tylko spotęgowało jego uczucie zagrożenia, jeśli Loki naprawdę był do niego tak podobny, to może rzeczywiście byli sobie przeznaczeni? Mimo tego, że kilkakrotnie usiłowali się pozabijać, że zniszczył Nowy Jork i zrobił krzywdę jego przyjaciołom. Teraz współpracują, ale na jak długo? Zawołał boga i ruszyli w drogę powrotną do domu. Odwołał helikopter, postanowił się przejść. Może to nie było zbyt mądre żeby pokazywać się publicznie z wrogiem Ziemi numer jeden, ale aktualnie miał to gdzieś. Będzie wracał na piechotę do domu z tym pajacem, czy to się komuś podoba czy nie.

Szybko jednak pożałował tej decyzji. To było lekkomyślne i wywołało u nich obu niepożądane i dawno już ukryte uczucia. Ludzie wokół nich, patrzyli się nienawistnie i szeptali między sobą. Kiedy w ich stronę zaczęły latać kamienie, Tony wezwał wreszcie ochronę. Nie spodziewał się aż takiego ataku nienawiści ze strony ludzie, mieszkańców jego miasta. Loki wyglądał na nieco bardziej pewnego siebie, musiał być już przyzwyczajony do tego typu traktowania. Starkowi znowu zrobiło się smutno, zauważył, że ostatnio ciągle doznaje tego uczucia, właściwie to wielu emocji na raz. Teraz jego serce powoli lodowaciało, zaciskał zęby żeby nie rozpaść się na kawałki przed spojrzeniami tysiąca wściekłych ludzi.

- Mordercy!

- Mój syn przez ciebie zginął!

- Widzisz ją? – jakiś mężczyzna zaczął wymachiwać im zdjęciem kobiety przed nosem – To moja żona, byłaby tu, gdyby nie ty!

- Potwór!

- Zdrajca!

Na gardle Tony'ego zaczęła zaciskać się niewidzialna pętla, chciał już być w domu. Bezpieczny, ukryty – gdzie podziała się cała jego pewność siebie? Czy zniknęła wraz z chęciami do życia? Poczuł jak czyjaś zimna, smukła dłoń wsuwa się do jego rozgrzanej i zaciśniętej pięści. Z wahaniem przyjął wsparcie i splótł swoje palce z jego. Poczuł się odrobinę lepiej, jakby nie był z tym wszystkim sam. Po przybyciu ochrony nie puścił jego dłoni, razem wsiedli do czarnego SUV'a i pozwolili się zawieźć do wieży. Na całe szczęście jeszcze żaden z Avengers nie wrócił i mieli chwilę spokoju.

- Na pewno dowiedzą się, co się stało – powiedział spokojnie Loki – Jak im to wyjaśnisz?

- Po prostu powiem, że chcieliśmy się przejść, że chciałem ci pokazać, jak zmieniło się miasto od twojego ataku i wtedy Ci ludzie...- Tony'emu załamał się głos – Ci wszyscy, nienawidzący nas ludzie...

Załkał cicho, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Siedzieli w kuchni więc gdyby ktoś tu teraz wszedł, zobaczyłby jak Loki podchodzi do Starka i obejmuje go ramieniem. Nikt się pojawił więc nikt nie widział, jak inżynier z całych sił przywiera do drobnego działa boga, szukając pocieszenia. Ostatni raz przechodził coś takiego, po walce z Ultronem. Wtedy nie miał nikogo, teraz był tutaj wysoki, zimny mężczyzna. Milioner zamierzał skorzystać z tej szansy, wiedział że nikt inny tak dobrze go nie zrozumie. Kiedy najgorsza faza już przeszła, z trudem odsunął się od swojego pocieszyciela i spojrzał, w nocne już niebo, nad Nowym Jorkiem.

- Gwiazdy spadają – powiedział odkrywczo, na widok małych, świecących punktów spadających z nieba. – Albo to kolejna twoja sztuczka.

- Przysięgam, że nie – Loki z uśmiechem pochylił się i otarł samotną łzę z jego policzka, Tony chyba się zarumienił, ale sam nie był pewien, ponieważ niezwykle rzadko się mu to zdarzało. Nie znał tego uczucia. Ciężko jest zawstydzić Starka. – To piękny widok, może podejdziemy bliżej?

Pomógł przyjacielowi wstać i razem podeszli do okna. Gwiazd spadało zaskakująco dużo. Przecież to nie sierpień – pomyślał Tony. Przypomniało mu się, jak Steve kiedyś mówił, że jak się widzi spadającą gwiazdę, to trzeba pomyśleć życzenie i nikomu go nie zdradzać. Jeśli istniała chociaż szansa na to, że się spełni, to postanowił zaryzykować. Nie miał nic do stracenia.

„Chcę, żeby Wena istniała naprawdę, a nie tylko w mojej głowie"

Akurat w tym momencie spadły jednocześnie dwie gwiazdy, a po nich już żadna inna. Tony wpatrywał się w niebo jeszcze przez chwilę aż usłyszał, jak drzwi się otwierają.

- Co to ma znaczyć, Stark? Co ty sobie do cholery wyobrażasz? – Rhoedy był z całą pewnością wściekły.

Chwilę zajęło mu wytłumaczenie, co się tak naprawdę stało. O tyle, o ile pułkownik przyjął to zaskakująco dobrze, o tyle reszta miała na ten temat odmienne zdanie. Postanowili, że czas oddzielić Loki'ego od Starka, bo ma na niego zły wpływ. Tony poczuł się, jakby ktoś zabierał mu tlen. Nieznajome uczucie pogłębiło się, gdy spojrzał na twarz bruneta. Za maską obojętności krył się strach, teraz widzialny tylko na młodego wynalazcy.

- Zajmiemy się tym jutro, dzisiaj jeszcze spędzi noc w klatce w warsztacie. Dziś jest zbyt późno by podejmować takie decyzje. – zakomenderował Steve i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Zebrani przyjęli to jako rozkaz i również się rozeszli. Najpierw jednak odprowadzili spojrzeniami plecy Starka i Laufeysona, gdy ci schodzili po schodach do pracowni.

Tony opadł ciężko na kanapę i zaczął myśleć. W co on się właściwie wplątał, do cholery? Zachciało mu się przyjaźnić, kupować prezenty i całować z bogiem kłamstw. Co się z nim ostatnio dzieje, może wiedzieć tylko Wena. Koniecznie chciał z nią porozmawiać, ale wiedział, że dzisiaj nie zaśnie.

- Jeśli chcesz, mogę spędzić z tobą naszą ostatnią noc – cichy głos jakby czytał w jego myślach.

- Znowu proponujesz mi seks? – skrzywił się.

- Nie – odpowiedziało mu westchnięcie – Możemy po prostu leżeć.

To pasowało już mu znacznie bardziej. Rozłożył kanapę i pierwszy się położył, zgasił światło i chwilę później poczuł, jak materac obok niego ugina się pod ciężarem drugiego ciała. Poczuł się odrobinę lepiej ze świadomością, że nie jest sam. Jednak zaskoczyło go, gdy Loki sam się do niego przysunął, a już na wpół przytomny Stark, odruchowo objął go ramieniem. Głowa boga spoczywała teraz na jego klatce piersiowej, a długie nogi były przerzucone na wysokości jego ud.

- Nie martw się, nie ucieknę ci – wymamrotał i ziewnął.

- Wiem, ale martwię się, że mi cię zabiorą.

Tony uśmiechnął się i zamknął oczy.

Obaj nie mieli pojęcia, że całą scenę obserwował Rogers.

- Wiedziałem – wyszeptał zrezygnowany i wrócił do swojego pokoju.

Gdy Tony otworzył oczy, warsztat był pusty. Rozejrzał się uważnie, ale nie dostrzegł ani śladu Weny.

-Wena? – krzyknął, ale odpowiedziała mu cisza.

Nikt nie siedział na blacie, jego projekty leżały nienaruszone. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Przecież nie mogła odejść, była częścią jego samego. Kochał ją – tego był pewien i bardzo jej teraz potrzebował. Nie pozwolił sobie na choćby jedną łzę, w ostatnim czasie zbyt często mu towarzyszyły. Usiadł więc samotnie przy panelu trójwymiarowym i kontynuował pracę z poprzedniej nocy.

Do Wigilii zostały cztery dni, a tymczasem Tony Stark obudził się z nosem we włosach swojego niedoszłego wroga. Musieli się wieczorem przykryć, bo teraz spoczywał na nich stary, zmęczony życiem koc. Był prawie tak zmęczony, jak jego właściciel. Nie chciał wstawać, dzisiaj mieli przenieść Loki'ego poza jego zasięg. Stracił Wenę, nie mógł i jego. Zdziwił się, że tak bardzo mu będzie brakować tego pajaca. Westchnął i poruszył się, a ciało wtulone w jego, odpowiedziało niezadowolonym mruknięciem.

- Mi też się to nie podoba, ale musimy wstać. – starał się zepchnąć z siebie boga, ale ten był do niego jakby przyklejony. Zrobił więc pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy. Obrócił głowę i pocałował Loki'ego w czoło, na Pepper zawsze to działało. Wiedziała, że już trzeba wstać, ale w tym przypadku odniosło to skutek przeciwny do zamierzonego. Mężczyzna jeszcze mocniej do niego przywarł i zaczął mruczeć, co Stark uważał za naprawdę urocze. Zdał sobie sprawę, jak bezbronny jest Loki w tej chwili. Bał się zostać obdarzony taki zaufaniem, ale było już za późno na to aby się wycofać.

- Stark! Przyprowadź naszego kolegę na górę, a dla ciebie jest robota. – to Clint postanowił przerwać ich poranek. Dopiero po jego słowach Loki odsunął się i usiadł na kanapie, plecami do Tony'ego. Był zgarbiony, a geniusz był w nastroju na przytulanie się. Jak na niego to bardzo podejrzane ale nie przeszkadzało mu to, gdy oparł policzek o plecy... przyjaciela. Teraz tak go może nazywać. Po chwili oplótł go też ramionami i dopiero wtedy poczuł, jak mięśnie bruneta rozluźniają się. Chłodna dłoń dotknęła jego i chwilę później czar prysł. Loki wstał, a Tony znów był samotny. Zaprowadził go na górę i oddał w ręce Rogersa i Romanow. Nawet się nie obejrzał i wątpił, czy ten drugi to zrobił.

- Panie Stark przygotowania do świąt idą świetnie! – rzucił Parker, wchodząc z Pepper do kuchni. – Mamy już wszystko.

Wszyscy mieli dobre nastroje, co zapewne było spowodowane pomyślnością ostatniej misji. Milioner westchnął, pewnie dzisiaj przydzielą mu jakąś pracę. Nowe zadanie. Nie sądził aby był na to gotowy.

- Stark, wracaj do nas – Sam szturchnął go w ramię. Od kiedy en żołnierzyk tak sobie pozwala? Ah tak, od kiedy są przyjaciółmi.

- Tak, już jestem.

- Potrzebujemy maszyny, która będzie w stanie pochłonąć moc Wandy. Musi mieć na czym trenować, bo nasz sprzęt nie jest w stanie tego wytrzymać. – powiedział Steve, rzucając mu dziwne spojrzenie. Tony zmarszczył brwi i odruchowo odpowiedział, że nie ma sprawy i na pewno da sobie z tym radę. Najwidoczniej takiej odpowiedzi się wszyscy spodziewali, bo kiwnęli głowami i każdy wrócił do swoich zadań. Tylko Rogers został.

- Widziałem was wczoraj – rzucił nagle.

- Kogo? Gdzie? – Stark na chwilę stracił połączenie ze swoim mózgiem.

- Ciebie i Loki'ego. Czemu mi nie powiedziałeś, że jesteś zakochany?

- A jestem? – Tony był szczerze zdziwiony.

- Co ty gadasz Tony, oczywiście, że jesteś.

- W kim niby?- Stark zgłupiał. Czy ten Rogers wciągał to serum nosem, czy jak?

- W Lokim, oczywiście.

Stark mało się nie zaśmiał. Dobry żart.

- Pewnie, no jasne. Zapomniałem, a ty i Barnes sypiacie ze sobą.

Kiedy odpowiedziało mu milczenie, spojrzał na Kapitana. Rumienił się.

- Nie – powiedział Tony – No nie – powtórzył głośniej.

- No nie wierzę! – wykrzyknął i zerwał się na równe nogi.

- Tony, nie krzycz tak, proszę cię – wymamrotał Steve.

- NIE! – Tony wydarł się na całe gardło, co zabrzmiało jak krzyki godowe wielorybów. – Nasz cnotliwy Kapitan rżnie swojego najlepszego...

- Co tutaj się dzieje? Co to za krzyki? – do kuchni wparowała Sharon.

- Nie uwierzysz! – Tony już miał podbiec do blondynki, gdy nagle ktoś przerzucił go sobie przez ramię.

- Pan Stark źle się dzisiaj czuje, muszę zaprowadzić go osobiście do pracowni. – odpowiedział natychmiast Steve i ruszył w stronę schodów wiodących do warsztatu.

- Nie zostawiaj mnie z nim, błagam! – wydarł się Stark i wczepił palce w róg ściany, ale Kapitan okazał się silniejszy. Sharon patrzyła zdumiona za nimi jeszcze przez chwilę, a potem wróciła do pracy. Ten dom wariatów już dawno powinien przestać ją zaskakiwać.

- To jak to jest z tobą i Lokim? – spytał Steve, gdy wreszcie posadził Starka na kanapie.

- Sam nie wiem, ale ty mi lepiej powiedz, o co chodzi z tobą i Barnesem? – wynalazca był podekscytowany jak małe dziecko.

- Dla twojej wiadomości, nikogo nie rżnę, jak to nazwałeś – przy słowie „rżnę" Rogers zrobił się jeszcze bardziej czerwony.

- Czyli to on rżnie ciebie? Jeszcze lepiej! – wykrzyknął Tony.

- Nie mów nikomu, proszę cię – Steve spojrzał na niego błagalnie.

- Zawrzyjmy umowę: ja nikomu nie powiem o was, a ty ani słowem nie wspomnisz o mnie i tym pajacu. – Tony wyciągnął rękę, a Steve z ulgą ją uścisną.

- Kupiłem wszystkim prezenty – powiedział nagle. – Chyba zaczynam uważać was za przyjaciół.

- To wspaniale – rozpromienił się Steve – Cieszę się, że wreszcie zaczynasz nas doceniać. Myślę, że to dzięki twojemu nowemu przyjacielowi.

- Zapewne masz rację – stwierdził Tony – Szkoda tylko, że nas rozdzieliliście.

Steve westchnął i usiadł obok Starka.

- Wiem, że to trudne. Ja i Buck też musimy się ukrywać.

- Czyli kiedy wydawało mi się, ze patrzysz się na mój tyłek... to wcale mi się nie wydawało?

- Tony, na litość...- jęknął Rogers.

- Dobra już dobra, a teraz jazda mi stąd. Muszę przygotować to ustrojstwo dla naszej rudej wiedźmy. – wskazał na drzwi.

Steve uśmiechnął się, klepnął go w ramię i wyszedł.

Inżynier został sam ze swoimi myślami. Teraz przynajmniej wiedział, ze jeśli będzie miał jakiś problem natury związkowej, to może liczyć na pomoc Rogersa. Spojrzał smutno w stronę rogu, w którym kiedyś mieszkał Loki. Stracił i jego i Wenę. Potarł kark ręką i usiadł, miał przed sobą pustą kartkę. Nic nie przychodziło m udo głowy. Po raz pierwszy w życiu, nie wiedział, jak się zabrać za wyznaczony mu do stworzenia projekt. Uświadomił sobie, że z odejściem Weny, zniknęła także jego kreatywność i umiejętność tworzenia. Zrezygnowany spojrzał na kalendarz. To będzie długie pięć dni. Potem wszyscy będą zajęci Wigilią i nikt nie zwróci uwagi na jego kryzys twórczy. Do tego czasu musiał udawać, że coś robi. Był w tym niepokonanym mistrzem.

***

- Tony? Anthony Stark! – głos Pepper odbijał się od ścian Stark Tower. Odpowiedziała jej niepokojąca cisza. Gdy Tony pracował, nigdy nie było cicho. Zajrzała do pracowni, ale tam go nie było. Nie wiedziała, co ma zrobić. Może poszedł do jednej ze swoich samotni? – pomyślała i machnęła ręką. Cokolwiek robi, na pewno sobie poradzi. Po czym odwróciła się i poszła w kierunku windy. Nie zajrzała do pokoju, gdzie trzymali Loki'ego i to był jej największy błąd tego dnia.

- Będzzziemy rodzinę mieć – bełkotał pijany, a właściwie srogo nawalony Tony Stark uwieszając się na ramieniu boga. – dzieci, wiesz Loku?

- Loki – automatycznie poprawił go towarzysz – Jesteś kompletnie pijany Tony, powinieneś pójść spać.

- A nie cesz mniiiiie....wykorzystać? Będzieeemy palić alkohooool i picc narkotyky – Stark starał się mrugnąć, ale wychodziły mu tylko skrzywienia twarzy. – Przeciezzz jessstem teraz bezbronienny.

-Jaki jesteś? Bezbronienny? Wybacz, ale nie jestem zainteresowany tobą w takim stanie. – westchnął Loki.

- A gdybyyyym był nagooo? – wyjęczał Tony, zapewne starał się być uwodzicielski, ale przez upojenie alkoholem potrafił jedynie czkać i się zataczać.

- Gdybyś był nagi, trzeźwy i zdecydowany to nawet bym się nie zastanawiał – powiedział bóg – Jednak w obecnej sytuacji moja przyzwoitość nakazuje mi odstawić cię do łóżka.

- Twooooyeee tsooo? – wymamrotał Tony.

- Przyzwoitość, dla ciebie zapewne obce słowo.

- Ale ja – czknięcie – nie jestem gejem. – stwierdził milioner i spróbował wstać.

Loki złapał go w ostatniej chwili i przewrócił oczami. Mężczyzna wpadł pijany do jego więzienia i natychmiast go uwolnił. Był jednak w tak nieobliczalnym stanie, że nawet on sam nie wiedział, co ma z nim teraz zrobić. Przydałby się Kapitan Wiecznie Dziewica. Zająłby się delikwentem.

- Owszem, jesteś – stwierdził kategorycznie.

- A wcale – tutaj odbyła się bohaterska próba ustania na własnych nogach – zeeee nie.

Zielonooki bez wahania obrócił wynalazcą i przyparł go do ściany. Następnie wepchnął swoje kolano między jego nogi i nachylił się nad nim.

- A to ci się podoba? – po czym się skrzywił – Ależ ty śmierdzisz wódką.

- Podoba, a tso?

- To znaczy, że jesteś gejem.

- Chyba ty.

- Ta rozmowa nie ma sensu, idziesz spać. – Loki zdecydowanym ruchem chwycił przyjaciela i zaczął prowadzić go w stronę łóżka.

- Aleee ja nie ce. Ty tez mnie nienawidzisz – załkał Tony.

Loki zatrzymał się nagle, nie wiedząc jak ma zareagować.

- Nikt mnie – chlipnięcie – nie lubi.

Stark zaczął ocierać płynące strumieniami łzy. Bóg zwalczył odruch wymiotny i posadził go na łóżku, a następnie kucnął obok niego. Delikatnymi ruchami dłoni zaczął ścierać łzy.

- Nieprawda. Pepper cię lubi, ta reszta upośledzonych psychicznie żołnierzyków chyba też.

- A ty? – mężczyzna spojrzał na niego przez łzy.

- A ja, co?

- Lubisz mnie?

Nastąpiła krótka cisza, przerywana jedynie pociąganiem nosa Tony'ego. Brat Thora na chwilę zwiesił głowę po czym westchnął. Spojrzał Starkowi w oczy i odsunął z jego czoła mokry kosmyk włosów.

- Tak – pocałował go w czoło i ułożył wygodnie na łóżku.

Tony nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i przytulił do dłoni boga. Loki nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Gdyby się wydało, że został uwolniony obaj mieliby kłopoty. Jeśli nie skorzysta z możliwości ucieczki, zostanie na zawsze w tej przeklętej wieży. Spojrzał na spokojnie śpiącego Tony'ego, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu był w stanie dać się pojmać dla kogoś. Poświęcić się – zadrżał na tę myśl. Wysunął swoją rękę spod policzka inżyniera i pogłaskał go po włosach. Następnie wstał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

***

Rankiem Tony obudził się z paskudnym kacem i wrażeniem, że zrobił coś głupiego. Leżał na łóżku w swoim warsztacie i nie zamierzał otwierać oczu. Tej nocy Wena również się nie pojawiła. Męczyło go to coraz bardziej, ale jeszcze ciekawsze było to, jak znalazł się w pracowni. Próba przypomnienia sobie, co się stało, powodowała dotkliwy ból czaszki. Jednak dotarł do niego strzępek wczorajszego wieczoru. Nie miał pomysłu na projekt dla Wandy, wyjął alkohol. To zawsze źle się kończy. Potem wstał i poszedł do...

Cholera. Loki.

Wstał pospiesznie i zaraz tego pożałował. Zwymiotował do najbliższego kubła z częściami – tego też będzie żałować. Ruszył chwiejnym krokiem w stronę schodów. Po drodze zauważył pięć tabletek aspiryny i szklankę wody. To na pewno Rhodey – Pepper zawsze zostawiała mu dwie tabletki. Tylko pułkownik wiedział, że tyle to za mało. Połknął leki i pomasował skronie – czas stawić czoło kolejnym problemom tego dnia. Powoli wszedł po stopniach, a w kuchni zastał tylko Barnesa.

- Hej – odezwał się pierwszy, a brunet spojrzał na niego zaskoczony - Zaglądałeś dziś do naszego więźnia?

- Nie...-odpowiedział z wahaniem – Dobrze się czujesz?

- Nie za bardzo, ale to nie o to chodzi. – westchnął – A ktoś był?

- Steve właśnie u niego jest – Barnes wciąż uważnie mu się przyglądał.

- Dzięki – wymamrotał Tony i wyminął go.

Kiedy wszedł do pokoju Loki'ego zastał tam Rogersa, który klikał coś zapamiętale na tablecie.

- Mówię ci, że się zacięło. Przez całą noc byłem tutaj. – westchnął bóg.

- Jakoś ci nie wierzę – łypnął na niego okiem Kapitan i zaraz dodał – O, cześć Tony. Nieźle wczoraj zabalowałeś.

- Nawet nic mi nie mów – przetarł oczy. – Coś się stało?

- System miał jakąś awarię i obawiam się, że nasz gość zrobił sobie wycieczkę.

- Naprawdę myślisz, że gdyby udało mu się stąd wyjść, to by wrócił? – Tony spojrzał z powątpiewaniem na blondyna.

Ten wzruszył ramionami i przekazał mu tablet. – Może ty sobie lepiej poradzisz – powiedział, a wychodząc mrugnął do milionera.

- Widziałeś to? – powiedział z niedowierzaniem – On do mnie mrugnął!

- Widziałem wczoraj też inne zaskakujące rzeczy – rzucił niby od niechcenia Loki.

- Co masz na myśli? – Tony stał się czujny. O ile to w ogóle możliwe w jego stanie.

- Ciebie i sytuację, w której byłeś bardzo chętny – brunet uśmiechnął się.

- To niemożliwe – Stark zbladł – Wiem, że kłamiesz.

- Podejdź bliżej to ci udowodnię, że nie.

- Wszystko sobie przypomnę więc nie będę nigdzie podchodził. - Kiedy Tony kończył to zdanie, jego umysł zalała fala wspomnień. Lóżko, obraz twarzy Loki'ego przez łzy i pocałunek, którzy poczuł na skórze. Zachłysnął się powietrzem i przystanął.

- O cholera, co ja narobiłem. – złapał się za głowę, ale w jednej sekundzie uśmiechnął się i rzeczywiście podszedł bliżej – Nie wykorzystałeś mnie.

Loki unikał jego spojrzenia.

- Mogłeś, ale nie zrobiłeś tego! – krzyknął Stark i wyszczerzył zęby.

- Ciszej – syknął Loki. Stark mógłby przysiąc, że widział, jak się rumieni.

- Należy ci się za to nagroda – rzucił i otworzył tabletem klatkę, w której teraz Avengers trzymali Loki'ego. Kiedy ostatnio to robił był pijany, ale teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Podszedł do boga bardzo blisko, tak że nie miał stykali się nosami.

- Przecież nie mogę tego tak zostawić – szepnął – Jeszcze sobie pomyślisz, że cię nie doceniam.

Zetknął jego usta ze swoimi, w momencie kiedy Steve zajrzał do środka.

- I jak, wszystko już...aaaaaa – zrobił okrągłe oczy – To ja przyjdę później.

Loki uśmiechnął o pozwolił swoim dłoniom zawędrować nieco dalej, niż przy ostatnim pocałunku.

- Nie jestem gejem – rzucił nagle Tony.

- Oczywiście, Panie Stark – uśmiechnął się pobłażliwie Loki – ale czy w takim razie – jego ręka zwędrowała pomiędzy nogi inżyniera – Czy pańskie części ciała, nie zaczęły przypadkiem działaś bez zgody pańskiego cudownego umysłu?

Tony mruknął coś o niezależnej biologii i jawnej prowokacji, gdy z kuchni dobiegł krzyk.

- Tony! Ktoś do ciebie! – dzięki ci Boże, za Gejowskiego Rogersa.

Westchnął i ostatni raz pocałował krótko więźnia.

- Nienawidzę cię, wiesz? – wyszeptał mu do ucha, przygryzając płatek jego ucha. Poczuł na nodze coś zaskakująco twardego i choćby nie wiem jak bardzo chciał to sprawdzić, to teraz musiał wyjść i sprawdzić co się dzieje. Loki parsknął śmiechem, ale niechętnie wypuścił go z objęć. Pozwolił się ponownie zamknąć w klatce. Tony tego nie widział, ale odprowadzało go tęskne spojrzenie pary zielonych, pięknych oczu.

- Co się stało? Już idę. – odpowiedział i zamknął za sobą drzwi.

- Jakaś kobieta do ciebie. – mruknęła Peper, mijając go.

Do mnie? – zdziwił się Tony, ale prawie dostał zawału, gdy jego oczom ukazał się gość.

Ciemne włosy, zielone oczy.

- Wena? Co ty tu robisz? – jego zaskoczenie było tak ogromne, że Steve się zaniepokoił.

- Wszystko w porządku? – spytał.

- Tak, ale...Jezus....o mój boże – kiedy pierwszy szok minął, podbiegł do niej i z całej siły przytulił. – Już myślałem, że nigdy nie wrócisz.

- Tony, kto to jest? – spytała Natasha. Nawet nie usłyszał, jak wchodzi. Była jak ninja.

Odwrócił się i zobaczył, że cała jego ekipa przygląda się im w skupieniu. Odetchnął głęboko:

- Kochani, to jest Wena. Moja przyjaciółka z dawnych lat. – szczerzył się od ucha do ucha. Do świąt jeszcze cztery dni, a on już dostał prezent.

- Cześć wszystkim – przywitała się swoim melodyjnym głosem. Teraz Tony będzie mógł stworzyć maszynę dla Wandy. Jego muza wróciła!

- Panie Stark, czy możemy tu postawić choinkę? – do kuchni wpadł zdyszany Parker. Zatrzymał się, gdy zobaczył dziewczynę. – Hej – dodał nieśmiało.

Wena uśmiechnęła się:

- Właściwie to jestem prezentem dla Tony'ego. To znaczy – poprawiła się – moja wizyta nim jest. Od osoby, która kocha go najbardziej.

Po pokoju rozeszły się pomruki zdziwienia, niektórzy mieli zmarszczone brwi.

- Czyli od kogo, właściwie?- wtrącił się Clint.

- Nie mogę powiedzieć, to tajemnica dającego. – mrugnęła.

- Czy to teraz ważne? – wykrzyknął Tony – Najważniejsze jest to, że tu jesteś. Musimy natychmiast iść do mojej pracowni.

Pociągnął dziewczynę za sobą, nie zważając na szepty pozostałych, kiedy zniknęli za drzwiami odezwał się Happy.

- Ciekawe, kto sprawił mu taki piękny prezent.

- Nie mam pojęcia, ale musi mieć dobry gust – westchnął Wilson, na co Natasha prychnęła.

- A ja się chyba domyślam – powiedział Steve tak cicho, że nikt go na szczęście nie słyszał.

***

- Hej Tony, zobacz co zrobiłam! – to, że Wena stała teraz obok niego i razem tworzyli, było wręcz niewiarygodne. Przez tyle lat miał ją jedynie w snach i nawet nie śmiał myśleć, o jej istnieniu za dnia. Jednak wystarczyło wypowiedzieć jedno życzenie i nagle był tysiąc razy szczęśliwszy. Nie chciał pytać, kto go obdarował tak cudownym prezentem. Postanowił zrzucić to wszystko na magię świąt. Przeniósł spojrzenie z własnych dłoni, na jej. – Podoba ci się? – uśmiechnęła się, a jego oczom ukazał się mały robocik.

Tony Stark przez chwilę zastanawiał się, czy nie strzelić sobie w łeb. Właśnie teraz, to może następnych błędów już nie będzie.

- Wena, skarbie, przecież on wygląda zupełnie jak...

- Loki, wiem! Czyż to nie cudowne? – zaśmiała się.

Wynalazca westchnął i odegnał z głowy myśli i nordyckim bóstwie. Już wystarczająco dużo czasu na niego zmarnował, a wszystko dlatego, że czuł się samotny. Teraz taki nie był, miał Wenę i przyjaciół, którzy organizowali w jego domu Wigilię. Chrzanić kłamliwego i podstępnego boga. O pięknych, zielonych oczach i takim rozbrajającym uśmiechu, ciekawe czy... STOP. Starczy tego, czas zapomnieć. I tak czuł się już wystarczająco wykorzystany. To przecież wcale nie tak, że on też Loki'ego wykorzystał. On nie ma uczuć, wszystko było tylko grą. Teraz Tony miał pewność, patrząc na tańczącą po jego warsztacie Wenę, że prawdziwe szczęście ma tuż obok.

- Przepiękne Weno, możesz położyć to na półce nad kanapą? – nigdy tam nie zaglądał więc nie będzie musiał patrzeć na miniaturową wersją boga, który zapewne właśnie w tej chwili z niego szydzi.

Ponownie skupił się na projekcie maszyny treningowej dla Wandy. Coraz sprawniej mu to szło, był już niemal pewien, że wyrobi się do świąt. Zanim się obejrzał, nadszedł późny wieczór. Zmęczony przetarł oczy, poczuł czyjeś drobne ramiona obejmujące go od tyłu. Dokładnie tak, jak we śnie – pomyślał i obrócił się przodem do dziewczyny. Teraz miał Wenę i nie potrzebował już Loki'ego?

Prawda?

***

Trzy dni do Wigilii, a Peter już wyłazi ze skóry. Skrzętnie ukryte przez Tony'ego prezenty są właśnie zapakowany w ozdobny papier przez Wenę. Uświadomił sobie, że przecież nic jej nie kupił. Temu pajacowi też nie, chociaż jemu chyba nie ma nawet ochoty nic dawać. Odkąd kobieta wyprowadziła się z jego snów i zamieszkała na stałe w wieży, całkowicie realna, Tony stał się łatwiejszy do zniesienia dla towarzyszy. Przynajmniej tak mówił mu Steve. Już nigdy więcej nie pytał go o Barnesa, na kilometr czuć było od nich gejowską miłość i co dziwne – jemu to nie przeszkadzało. Cieszył się też, gdy widział jak Wanda i Vision wymykają się w nocy, cholera jedna wie gdzie. Sharon od dawna nie miała tak paskudnego humoru, a Rogers z powodzeniem jej unikał. Pewnie się domyśliła lub o wszystkim jej powiedział. Clint pojechał już po swoją rodzinę i niedługo mieli wrócić żeby mogli razem z nim spędzić święta. Pepper, Rhodey i Happy zostali zmuszeni przez Parkera do pomocy przy wszelkich przygotowaniach i o ile Pepper była tym zachwycona to pozostali dwaj mężczyźni, błagali o litość. Wena pomagała mu w pracowni, napędzała go do pracy. Thor próbował ubrać choinkę, korzystając z instrukcji J.A.R.V.I.S – a. Natasha i Banner wreszcie przestali się ukrywać i teraz rozmawiali przyciszonymi głosami, siedząc przy kuchennym blacie. Stark westchnął – to będą najlepsze święta jego życia. Nawet z Barnesem potrafił od czasu do czasu zamienić słowo, bez próby zabicia go deską do krojenia. Sam Wilson nieustannie próbował umówić się z jedną z sekretarek Tony'ego. Obserwując to wszystko, milioner miał wrażenie, że wreszcie wszystko jest jak powinno. No może z małym wyjątkiem – w pokoju obok, za zamkniętymi drzwiami, siedział Loki. Tony nie miał najmniejszej ochoty na niego patrzeć. Chociaż cichy głos w jego głowie szeptał, że można jeszcze dać mu szansę. Postanowił więc go uciszyć i odważnie wszedł do celi, próbując sobie udowodnić, że to wszystko było kłamstwem. Nie wyszło mu, rzecz jasna, bo gdy tylko Loki go zobaczył od razu się uśmiechnął. Nie tak, jak zwykle ironicznie, ze śladem nienawiści i chęcią przywalenia komuś w mordę. To był zwykły, przyjacielski uśmiech. Może dostrzegł też błysk ostrożności, ale nawet jeśli, to go zignorował.

- Przyznaj się – powiedział stanowczym głosem Tony – To wszystko to była tylko gra!

Loki spojrzał na niego zdumiony i przekrzywił głowę.

- Co było tylko grą?

- To – zająknął się Stark – Wszystko, co mówiłeś i robiłeś. Przyznaj się.

Prawdopodobnie Tony stał tu teraz aby udowodnić sobie, że ten rozdział jego życia jest zamknięty i może skupić się na tym, co jest dla niego najważniejsze. Jakby chciał sam siebie przekonać, że nigdy, ale to przenigdy nie zależało mu na Lokim. Westchnął ciężko, nienawidził się poddawać.

- Tony, proszę cię – powiedział uspokajającym tonem Loki – Opanuj się, dobrze wiesz, że pewnych rzeczy nie można udawać.

- Powiedział bóg kłamstw. – warknął Tony, broniąc się ostatkiem sił.

- I milioner oraz geniusz, cierpiący na samotność zanim nie pojawili się jego kumple. Nawet przed nimi nie potrafiłeś udawać, że jest w porządku. Wszystkiego się domyślili, a teraz przestań udawać. Dla odmiany to ty się przyznaj. – podszedł do wyjścia z klatki – Jeśli mi nie wierzysz, to mnie wypuść.

- Do czego mam się przyznać? – Tony wybałuszył na niego oczy.

- Niedobrze mi już od twojej marnej gry aktorskiej.

- Jesteś ładny – wybąkał Tony, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego.

- Jaki jestem? - skrzywił się Loki.

Tony otworzył klatkę i pozwolił zielonookiemu podejść do siebie.

- A teraz, panie Stark – szepnął Loki – Musimy bardzo poważnie porozmawiać.

W tym momencie do pokoju wbiegła Wena, radośnie wymachując łańcuchem na choinkę.

- Cześć kochanie, zobacz, co dostałam od Pepper! – wykrzyknęła, a potem podbiegła i pocałowała go w policzek. – Prawda, że piękny?

Jedynie na czym w tej chwili skupił się Tony, było spojrzenie Loki'ego. Na początku zaskoczenie, które szybko zamieniło się w zrozumienie, by po chwili błysnęło w nim poczucie zdrady. Stark chciał już cos powiedzieć, zaprotestować, ale wiedział, że już za późno. Stracił Loki'ego chociaż jeszcze przed chwilą był w stanie się przyznać, że być może mu na nim zależy. Teraz nie zostało mu już tylko nic, jak patrzenie na plecy boga, który dobrowolnie wszedł ponownie do swojej celi i pozwolił się w niej zamknąć. Ani razu na niego spojrzał, gdy wychodził z pomieszczenia w towarzystwie Weny. Poczuł w sercu coś, czego miał nadzieję już nigdy nie doświadczyć. Ta przerażająca pustka znowu się pojawiła. Inżynier zachłysnął się powietrzem, jakiż on był głupi. Mógł się do woli wypierać, ale teraz nareszcie dostrzegł wszystko jak na dłoni. Musiał mieć naprawdę tragiczny wyraz twarzy, bo Steve rzucił mu pytające spojrzenie spod uniesionych brwi. Tony je zignorował i wyminąwszy wszystkich, pobiegł do pracowni. Za nim podążyła Wena, ale nagle coś ją zatrzymało, chwyciła się za brzuch i zgięła z pół.

- Wena? Wszystko w porządku? – doskoczył do niej w sekundę.

- Nie. Mój czas minął, Tony. Przepraszam, myślałam, że mamy więcej czasu. Wybacz mi. – po tych słowach, zaczęła znikać na jego oczach. Rozpłynęła się, jak mgła nad Nowym Jorkiem. Tony stał i bezsilnie patrzył, jak jego ukochana znika w oparach jasnego dymu. Nie myślał nad tym, co robi. Po prostu krzyknął rozdzierająco i ruszył w stronę warsztatu. Miał ochotę wszystko zniszczyć, a najlepiej zniknąć z powierzchni ziemi. Powstrzymała go przed tym figurka, stojąca na półce nad kanapą. Sięgnął po nią i spojrzał na uśmiechniętą twarz robota. Ścisnął go z całej siły, mając nadzieję, że zniszczy zabawkę, ale najwyraźniej tylko uruchomił jakiś mechanizm, bo trybiki zaczęły się poruszać, a zabawka wypowiedziała dwa słowa:

- Kocham Cię.

Tony usiadł na kanapie, schował twarz w dłoniach i najzwyczajniej w świecie rozpłakał się, jak małe dziecko. Gdyby tylko wiedział, że piętro wyżej na ziemi, wtulony w kąt siedzi mężczyzna, a jego łzy wprost z zielonych oczu spadają na podłogę. Wiedziałby, gdyby nie schrzanił, a schrzanił i to bardzo.

***

Już jutro Wigilia, a Tony wiedział to, bo Peter Parker przykleił mu karteczkę na czole. Przespał cały dzień, zapewniły mu to leki nasenne, które skombinował mu Steve. Opowiedział mu całą prawdę o Wenie, a tamten zdecydował się pomóc przyjacielowi. Uwierzył, bo przy wszystkim co przeszedł, to było najbardziej realne. Co dziwniejsze Wena wróciła do jego snów. Nie był już więc tak zrozpaczony, gdy się obudził, jak kiedy szedł spać. Steve wyjaśnił wszystko na górze i nikt mu nie przeszkadzał. Teraz jednak musiał wstać, zbliżała się północ, a on jeszcze nie podpisał porządnie prezentów. Wena je zapakowała, a on korzystając z jej notatek, dorobił własnoręcznie tabliczki z imionami. Stary prezent dla Wandy wrzucił do kosza na projekty, a jej maszynę treningową, którą wyposażył w wiele nowych elementów, zapakował przy pomocy Dummy'ego w czerwony papier. Spojrzał dumny, na swoje dzieło. Przetarł oczy i uświadomił sobie, że nadal jest zmęczony. Zostawił na drzwiach warsztatu kartkę, że wstanie rano normalnie i nie potrzeba go budzić. Następnie położył się na kanapie i zamknął oczy. Godziny spędzone na rozmowie z Weną nieco poprawiły jego samopoczucie, ale dziura w sercu wciąż się powiększała.

- Tony, muszę ci o czymś powiedzieć – powiedziała Wena, gdy już pojawił się we śnie.

- Wiem, widziałem, że coś cię męczy. Nie chcę naciskać...- odpowiedział.

- Nie, Tony. To bardzo ważne. – przerwała na chwilę i zaczęła się bawić rąbkiem sukienki – Pamiętasz, że gdy się zjawiłam, to powiedziałam, że jestem prezentem od kogoś, kto kocha cię najbardziej?

- Pamiętam.

- Domyślasz się o kogo mi chodziło?

- Może Pepper? Rhodey ostatnio zainteresował się voodo, to może on...

- Nie bądź głupi – żachnęła się – Loki.

Tony zatrzymał się wpół kroku.

- To nie ja powinnam ci to powiedzieć, ale mam wrażenie, że potrzebujesz go bardziej niż myślisz. Gdyby on ci to powiedział, pewnie byś nie uwierzył. – westchnęła cicho.

- I to on cię zabrał? – spytał słabym głosem.

- Tak, a wiesz dlaczego? – świat zaczął wirować przed oczami Starka – Poczuł się odrzucony, chciał abyś był szczęśliwy, ale ty go wtedy odepchnąłeś. Stracił ciebie więc zechciał abyś ty stracił mnie. Nie potrafi usunąć mnie z twojego umysłu. Mam nadzieję, że mu wybaczysz Tony. – spojrzała na niego błagalnie.

- Ta twoja zabawka...- urwał – miała być wskazówką?

- Tak – podniosła głowę – Chyba zadziałała.

- A żebyś wiedziała, ale teraz już za późno.

- Wcale nie! – stwierdziła Wena i spojrzała na zegarek, była pierwsza trzydzieści – Już dzisiaj jest Wigilia. Po prostu pójdź do niego i porozmawiajcie. Wyjaśnij wszystko.

Tony uśmiechnął się słabo, jeśli istniała jeszcze chociaż cień szansy, że może wszystko naprawić, to zamierzał z niego skorzystać. Kobieta kiwnęła głową.

- Teraz cię zostawię, dam ci najspokojniejszy sen. Jutro będziesz gotowy, pamiętaj o prezentach.

- Właśnie, przepraszam, ale ja nie zrobiłem nic dla ciebie.

- Nie szkodzi, dla mnie najlepszych prezentem jest twoje szczęście. Pogódź się z Lokim, a będą to najpiękniejsze święta w moim życiu. – uśmiechnęła się i zniknęła, a Tony zapadł w głęboki, spokojny i pozbawiony koszmarów sen.

***

- Paaaaanie Staaaaark! Panie Stark, szybko! Zaraz siadamy do stołu! – z góry dobiegł go krzyk Parkera. Westchnął i spojrzał na zegarek, a potem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał całkiem nieźle w tym garniturze i specjalnie założył dziś zielony krawat. Zawsze mógł powiedzieć, że zielony to przecież kolor świąt i oby nie zmarnowanej szansy. Zostało mu jakieś pięć minut, a potem będzie musiał wejść na górę, do kuchni i zasiąść do kolacji. Wiedział, że Loki tam będzie, na życzenie Thora.

Zamierzał zachowywać się jak dorosły mężczyzna, ale kiedy tylko go zobaczył, natychmiast zmienił zdanie. Powstrzymał odruch przytulenia go z całej siły, bo tylko on potrafił dostrzec za tą maską obojętności prawdziwego Loki'ego. Poprawił krawat i pewnym krokiem wszedł do kuchni.

- Patrzcie, kto się pojawił – powiedziała Natasha – Nasza śpiąca królewna!

- Przepraszam za tą karteczkę, panie Stark, ale sam pan wie – natychmiast odezwał się Peter.

- Tony zrobiłeś coś z włosami? Wyglądasz olśniewająco! – rzucił Rhodey, łapiąc się dramatycznie za serce.

- Ah tak? – Tony uniósł brwi.

- Chłopcy, pamiętajcie, że to Wigilia. Zanim zaczniecie się kłócić, proponuję włączyć lampki na choince – znikąd pojawiła się Pepper.

- Steve przed chwilą powiedział, że chętnie by zagrał w pokera – wyskoczył nagle Clint.

- Wcale nie, nic takiego nie mówiłem! – wykrzyknął i trzepnął Barnesa w tył głowy, gdy zobaczył, jak się śmieje. – To nie jest zabawne.

- Do każdego dania na tym stole dodałem trochę swojego wywaru – odezwał się Bruce, a Tony odsunął się od stołu.- Nie martwcie się, chodzi tylko o to żeby dłużej były świeże.

Stark nie mógł nic powiedzieć na to, że mimowolnie się uśmiechnął. Jego przyjaciele, przy jego stole – ich pierwsza, wspólna Wigilia i miał nadzieję, że nie ostatnia. To był zdecydowanie zwariowany tydzień. Podchwycił spojrzenie Loki'ego i uśmiechnął się do niego lekko. Bóg zmrużył oczy, ale kącik jego ust drgnął. To wystarczyło, bo serce inżyniera wypełniła nadzieja. Teraz był już pewien, że uda mu się wszystko naprawić.

- Siadajmy, zanim wystygnie. – zakomenderował i wyjątkowo nikt nie sprzeciwiał się jego poleceniu.

Dyskretnie włączył świąteczną muzykę w instrumentalnej wersji. Jeśli ktoś liczył na ciszę przy tym stole, to nie miał na co. Ktoś co kilka minut wybuchał śmiechem, trzeba go było klepać po plecach aby nie udławił się jedzeniem. Nigdy nie brał udziału w kolacji, która trwałaby dwie godziny. Ta jednak bardzo mu odpowiadała, mógł nawet stwierdzić, że za rok też mogłoby tak być. Przypomniał sobie jednak o prezentach i wstał od stołu, przepraszając wszystkich.

- Tony, mam nadzieję, że nie idziesz pracować – rzuciła Pepper.

- Nie, ale mam coś dla was i trochę mi zajmie przyniesienie tego na górę – mrugnął i spojrzał na boga kłamstw. Miał nadzieję, że podchwyci aluzję.

Zszedł więc powoli do warsztatu, gdzie czekała już góra prezentów. Ku jego uldze, Loki podążył za nim, nie przejmował się tym, co pomyślą o tym inni. Gdy tylko drzwi za brunetem się zamknęły, natychmiast się odwrócił.

- Nie sądzisz, że Natasha ma dzisiaj na sobie przepiękną suknię? – rzucił beznamiętnie Loki.

- Przepraszam Cię, Loki – wypalił Tony.

- Słucham? – bóg zmarszczył brwi – Czyżbym właśnie usłyszał... przeprosiny? Dobrze myślę?

- Przestań – wymamrotał Tony – Dobrze wiesz, co powiedziałem.

- No nie wiem, panie Stark. – zbliżył się do niego – To chyba potrzebuje głośniejszego powtórzenia.

- Przepraszam – powtórzył głośniej Tony i nagle poczuł się niesamowicie idiotycznie. To nie miało prawa bytu, powinien dać sobie spokój.

- Ja też – Stark poczuł, jak chłodna dłoń unosi jego podbródek – To nie tak miało wyjść.

- Wiem, ale to moja wina. Mogłem ci od razu wszystko wytłumaczyć. – stwierdził wynalazca.

- Nie rozumiem dlaczego zakwestionowałeś wszystko, co się między nami wydarzyło. – szepnął – Czy kiedykolwiek dałem ci do tego powód?

- Nie – przyznał Tony – To ja myślałem, że tylko się mną bawisz.- westchnął.

- Wiedz zatem, że to nigdy nie była prawda, dobrze? – napotkał jego zielone tęczówki, wpatrujące się w niego z uwagą i przestał się powstrzymywać. Nachylił się do jego twarzy i zetknął jego usta ze swoimi. Loki nie zamierzał pozostać bierny i oddawał każdy pocałunek, zgubili poczucie czasu. Stark się domyślił, że Steve pewnie gra na czas. Stary, poczciwy Kapitan Ameryka. Dlaczego dopiero teraz dostrzegł, jak wielkie ma szczęście, że jest jego przyjacielem? Oderwał się od Loki'ego, ale temu udało się wykraść jeszcze jeden pocałunek. Uśmiechali się do siebie, jak idioci. Potem niespodziewanie, bóg kłamstw z całej siły przytulił milionera. Tony oczywiście na to pozwolił.

#########

- Dziękuję za Wenę, spełniłeś moje marzenie. – powiedział, przytulając twarz do zagłębienia szyi boga.

- To dla mnie drobnostka – usłyszał w odpowiedzi.

- A co było twoim marzeniem?

- Ty – odpowiedział szeptem, po chwili ciszy, Loki.

Tony uśmiechnął się i jakiś cichutki głosik w jego głowie podpowiedział mu żeby spojrzał w górę. Dostrzegł na suficie, dokładnie nad nimi, zawieszoną jemiołę. Mógłby przysiąc, że nagle obok niego pojawiła się uśmiechnięta Wena i powiedziała – „ Dobra robota, Tony".

- Wena musiała to zrobić, gdy nie patrzyłem – stwierdził na głos. Loki podążył za jego spojrzeniem i zmarszczył brwi.

- To zapewne uchodzi tutaj za romantyczne.

- Masz rację, chyba właśnie staliśmy się romantyczni. – powiedział Tony.

Odsunęli się od siebie, bo nie mogli zbyt długo kazać na siebie czekać. Loki przeteleportował prezenty do kuchni, a chwilę później oni sami pojawili się obok nich. Nastaha od razu zrozumiała co się dzieje i jako pierwsza złożyła im gratulacje. Steve był następny w kolejce, a za nim stał Barnes, który ku zdziwieniu Tony'ego, postanowił uścisnąć mu rękę. Clint przez chwilę próbował zrozumieć, co się dzieje, ale Banner podszedł przed nim. Kiedy już wszyscy wyrazili swoją radość i wsparcie dla ich związku, Stark zaczął rozdawać prezenty. Dobrze, że je kupiłem – pomyślał na widok przyjaciół, cieszących się podarunków. Thor był zachwycony makietą młota, Banner dostał bardzo rzadkie materiały do swoich badań, Clint nowe strzały, Barnes rękawiczkę, która wyglądała jak ludzka dłoń. Steve ucieszył się ze starego albumu ze zdjęciami, który Tony wziął z jego zdaniem – czarnej dziury. Natasha dostała nowy zestaw broni, Steve także zestaw, ale rysunkowy, a Sam voucher do kina. Tony słyszał, że jednak udało mu się z tą sekretarką. Wanda była zachwycona nową maszyną, Vision wreszcie dostał swój wymarzony prezent – nową pelerynę. Rhodey podziwiał nową wersję jego zbroi, a Pepper ze łzami w oczach, dziękowała mu za tygodniowy urlop na Karaibach. Happy przymierzał właśnie jeden z wielu nowych krawatów, a Peter szalał ze szczęścia ze swoim nowym kostiumem na rękach. Na miejscu, gdzie miał siedzieć Pietro, postawił niebieski znicz. Wanda nie mogła powstrzymać łez.

Anthony Stark nie był już samotny. Spojrzał na Loki'ego i szepnął mu do ucha:

- Ty swój prezent dostaniesz w nocy.

- Już nie mogę się doczekać – odpowiedział i pocałował go.

Zauważył to Clint, który postanowił udać, że mdleje. Loki i Tony jednocześnie przewrócili oczami.

- Zatańczymy? – spytał Loki.

Każdy miał swoją parę więc wszyscy weszli na parkiet i zaczęli kołysać się w rytm ulubionej ostatnio piosenki Starka. Wymienili ze Stevem porozumiewawcze uśmiechy. Potem całą swoją uwagę skupił na Lokim.

- Kocham Cię – wyszeptał, a kiedy bóg otworzył usta, dodał – Ale nie każ mi tego powtarzać głośniej.

- Nie zamierzałem – uśmiechnął się - Chciałem ci tylko powiedzieć, że ja też cię kocham.

***

- Niemożliwe! – wykrzyknęła dziewczyna – To już koniec?! Na pewno jest druga część!

Zrozpaczona spojrzała na bibliotekarkę.

- Wybacz, ale niestety to już koniec, ale powiedz, czy podobała ci się ta historia? – spytała kobieta, odkładając książkę. Za oknem panował już mrok.

- Oczywiście, że tak! – odpowiedziała natychmiast.

- Zatem idź, stwórz swoją własną – odetchnęła głęboko kobieta – Każdy musi, prawda?

- Ma pani rację – przytaknęła dziewczyna i zaczęła zbierać się do wyjścia. – Pomogę mamie w przygotowaniach do świąt. Mam jeszcze tylko jedno pytanie – kto napisał tę książkę?

- Nie mam pojęcia, kochanie. Nigdzie nie mogłam znaleźć autora. – wzruszyła w odpowiedzi ramionami bibliotekarka.

- Rozumiem, szkoda – kiwnęła jej głową dziewczyna. Pani Lee, pani mąż Stan już czeka na zewnątrz – dorzuciła i wyszła.

Musiała go dostrzec przez okno – pomyślała kobieta i wstała. Ubrała się, a potem zgasiła światło w bibliotece, ostatni raz tego dnia, omiatając ją spojrzeniem. W dłoni trzymała książkę w czerwonej okładce – uśmiechnęła się.

Niektórzy piszą historie dla innych.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top