Strach.
Po jakiś 2 godzinach, usłyszałam pukanie do drzwi mojego mieszkania. Kiedy je otworzyłam, przed mną stał Alejandro. Bez żadnego słowa wszedł do mieszkania.
-Co się stało? Wszystko z tobą dobrze? Gdzie ty byłaś tak długo?
-O co Ci chodzi?
-Martwiłem się o Ciebie. Myślałem, że coś Ci zrobili.
-Wszysko jest dobrze. Nie ma...
Nie dokończyłam, ponieważ przestał słuchać. Podszedł do kanapy, na której leżał Oscar.
-A to dziecko? Dzwoniła do mnie matka. Powiedziała, że wspominałaś o wnuku. To twój chłopiec?
-Tak. Oscar się nazywa.
-Z kim go masz? Zgwałcili Cię? Uprowadzili? Ty nie mówisz mi całej prawdy.
-Uspokój się Al. Od kiedy zrobiłeś się taki troskliwy?
-Nie ważne. Z kim go masz?
Powtórzył pytanie.
-Z moim chłopakiem.
-Ale jak? Ostatnio kiedy Cię widziałem, nie miałaś brzucha. To jest nie logiczne.
-Długa historia. Nie mam siły, ani ochoty o tym gadać.
Nawet nie wie, jak bardzo chciałabym pomóc czarnowłosemu. Czekaj chwilkę. Ja mu mogę zostawić Oscara na chwilkę. W szafkach w kuchni ma dla niego mleko, pieluchy kupione, a bawić się z nim przecież może.
-Alejandro. Zostaniesz z Oscarem na chwilkę? Muszę pilnie wyjść!
-Ale ja właśnie miałem...
-Proszę! To ważne. Plisss.
-No dobrze.
-Dzięki. Jesteś kochany. W kuchni w szafce po lewej jest mleko. Zagotuj mu jak będzie głodny.
Powiedziałam w ostatniej chwili i wyszłam z mieszkania. Plasnęłam w dłonie i na moim ciele pojawiła się moja żółta suknia. Miecz też miałam blisko. Zauważyłam otwarte okno na korytarzu. Musiałam szybko pojawić się w Wakandzie.
Nie ma innego wyjścia, jak nie oknem. Schodami dałabym dłużej. Wzięłam długi rozbieg i skoczyłam przez okno. Nic mi się nie stanie. Przecież jestem boginią.
Mój skok był tak wysoki i tak długi, że wylądowałam na dachu wielkiego samolotu. Leciał akurat w stronę Afryki.
Kiedy po jakimś czasie, zauważyłam pod sobą wielkie królestwo Wakandy. Bez zbędnego gadania, skończyłam z samolotu na sam dół. Wylądowałam na bardzo dużym drzewie. Widziałam z niego gadających ze sobą ludzi. Dobrze wiedziałam kim oni byli. Brakowało jednak Lokiego.
-Thor. To jest nie możliwe. On ma już wszystkie te kamienie zagłady.
-Kamienia zagłady nie można zdobyć. Jest nie do zobaczenie.
Odparł Thor.
-Japitole!
Stark tylko to miał do odpowiedzi.
-Nie przeklinaj Tony!
Zwrócił się Kapitan.
Skoczyłam z drzewa na ziemie. Nie chciało mi się tam siedzieć.
-Belko. Jesteś, nawet nie wiesz, jak się cieszę.
Belka. Dzięki. Nie jestem aż tak płaska.
-A ona to kto?
Spytała Wdowa.
-To jest Belinda. Bel. Bogini Pomocy.
-Kolejna z Asgard, która mie wiem jak działa toster?
Spytała żartobliwie.
-Nie. Jestem z Nowego Yorku i ukończyłam Literaturę Angielską.
-A, sorki.
-Co Ty tu robisz?
Odezwał się Stark.
-Pomóc. Nie będę czekała bezczynnie na kolejny atak na Nowy York.
-No w sumie...
Odparł.
-Macie jakiś pomysł?
-Tak. Możemy cofnąć się w czasie i zebrać wszystkie kamienie nieskończoności przed Thanosem. Zbudujemy swoją własną rękawicę...
-Poprawka. Ja zbuduję rękawicę.
Poprawił Stephena Tony.
-Tak. Ty zbudujesz.
Jak dzieci normalnie.
-Ale jak mamy zamiar cofnąć się w czasie bez kamienia czasu?
-Bruce znalazł 2 kawałek tego kamienia.
-Serio?
-Tak. Śmieszne co nie?
Spytał nie czekając na odpowiedź. Po jakimś czasie, przybiegł do nas Loki. Był w pałacu. Na mój widok nie był zachwycony.
-Co Ty tu robisz? Miałaś pilnować małego.
-Został z moim bratem. Chce Wam pomóc.
-To niebezpieczne. A jak coś Ci się stanie?
-Nic mi nie będzie. Jeszcze mi za to podziękujesz.
-Ale...
Przestałam z nim rozmawiać. Zwróciłam się do Strenga.
-Dobra. To. Kto się podejmuje?
Spytał Doktor.
-Ja, Tony, Thor i Strange...
Zaczął Steve.
-Ja też.
Zgłosiłam się na ochotnika.
-Co? Chyba zwariowałaś?!
Od razu usłyszałam głos Lokiego.
-Nie będziesz ryzykować życia. A jeśli zmienisz bieg wydarzeń i już nigdy Cię nie zobaczę?
-To nie jest...co?
-Tak kotek. Nigdy już Cię nie zobaczę.
-Efekt Motyla. Tylko, że nawet jeśli ja tego nie zrobię, to i tak wszystko się zmieni.
-Jest jeszcze szansa, by znaleść kamień zagłady.
Oznajmił Thor.
-Raz na parę lat, znalasca może spełnić jedno życzenie, które jest jej przypisane.
-To jest jednak mało prawdopodobne.
-Wybraniec zawsze go zauważy.
Thor powiedział to z dużą pewnością siebie.
-Ale i tak, Ci nie pozwalam!
Czarnowłosy wrócił do tematu, patrząc na mnie groźnie.
-Nie możemy długo czekać. Musimy już ruszać, bo Thanos znów coś zniszczy i zabije ludzi.
Powiedział stanowczo Kapitan. Po chwili cała czwórka, tak nagle zniknęła. Popatrzyłam na Lokiego, jak gdyby nigdy nic.
-Kotek. Wiesz dobrze, że chce...
Usłyszałam po chwili jego głos. Niestety mu przerwałam.
-Rozumiem, że chcesz mnie chronić, ale nie wierzysz mi, że mogę komuś pomóc. Znowu nie chcesz, żebym opiekowała się kimś innym, niż twoją dupą i małym. Przeciesz jestem Boginią Pomocy. POMOCY. Nie twojej.
-Co?
-A nie. Przeciesz Ty tego nie pamiętasz. Nie chcę mi się przypominać, więc wrócę do Oscara. Nie mam ochoty na Ciebie patrzeć!
-Ale...Kochanie... Zostań...
Bez żadnego słowa skończyłam bardzo wysoko, by złapać kolejny, lecący samolot, prosto do Stanów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top