| LESSON TWO - ❝NAWET MAŁA ZAPAŁKA MOŻE WZNIECIĆ POŻAR, CANDY❞

──── 🏠 ────

──── 🏠 ────

        To wszystko było cholernie dziwne. Ta sytuacja, w której znalazła się nagle Candy, nawet o to nie prosząc. Ta noc, zbyt dżdżysta jak na jej gust, za ciemna. Ta herbata, którą wspólnie wypili przy jej stole w kuchni... teraz w sumie i trochę jego. To reality show, które oglądali razem w milczeniu, siorbiąc zaparzony przez nią czarny wywar. I, na końcu, ta propozycja przez nią rzucona, jakby nie mogła ugryźć się w język.

        Skoro chce pan wprowadzić się... od razu, może posprzątamy wspólnie pański pokój...?

        Ach, sama nie wiedziała, co było z nią nie tak, skoro zaproponowała coś takiego po dwunastej nad ranem. W dzień roboczy. Dokładniej – w środę.

        Lecz stało się, ona to zaproponowała, mężczyzna o imieniu Norman zareagował aż nazbyt entuzjastycznie, oboje chwycili ścierki, mopy i wiadro z wodą i zanim Candy zdołała uszczypnąć się w ramię, razem z dziwnym panem Blackiem szorowała podłogę starego pokoju w jej domu o pierwszej nad ranem. Szaleństwo.

        Początkowo pracowali w ciszy. Może trochę niezręcznej, ale i kojącej dla jej zmęczonej głowy. Jego chyba też.

        Lecz potem on spytał:

        — A tak w zasadzie, Candy... uch, chyba jeszcze nie pytałem... Gdzie pracujesz?

        A ona mu odpowiedziała:

        — Jestem sprzątaczką.

        I tak rozpoczęła się ich nietypowa, nocna pogawędka.

        — Naprawdę...?

        — A co, moja posiadłość nie wygląda, jakby zamieszkiwała ją sprzątaczka...?

        Norman kręci głową, stojąc do niej plecami, akurat zabierając się za przetarcie okna.

       — Cóż, mam być miły czy —

       — Chrzanić bycie miłym! Skoro masz mieszkać ze mną pod jednym dachem, ustalmy jedną zasadę! — Odwraca się do niej, a ona na chwilę zamiera. Wciąż nie może przyzwyczaić się do jego wyglądu, jednocześnie przerażającego, strasznego, a z drugiej strony... intrygującego. Zdecydowanie wolała, gdy stał do niej tyłem, lecz czy mogła mieć do niego o cokolwiek pretensje...? Wyglądu się nie wybiera, ona już coś o tym wiedziała... — Zawsze mamy mówić sobie prawdę. I tylko prawdę.

        — Nawet bolesną, Candy...?

        — Wiesz, mój świętej pamięci tatuś miał takie powiedzonko... Co cię nie zabije, to cię udziwni.

        — A nie wzmocni...?

        — Czy powiedziałam, że mój świętej pamięci tatuś był zdrowy na umyśle? — Norman patrzy na nią intensywnie, śmiejąc się, a ona może przysiąc, iż gest ten sprawia mu jakiś ból. Potwierdza to dodatkowo fakt, że podnosi jedną z dłoni, już bez rękawiczki, w kierunku twarzy i przykłada do policzka. — Długo to masz? — pyta go, skinieniem wskazując na jego głowę.

        — Wystarczająco długo, żeby się z tym pogodzić, zbyt krótko, aby przestało boleć.

        — Mam... krem do dziąseł. Taki przeciwbólowy. W łazience. Wiesz, ząb mądrości mi się wyrzynał... Chcesz?

         — Wątpię, czy to coś da, ale... poproszę.

        Candy prowadzi go do łazienki na piętrze i staje na palcach, aby ściągnąć z ostatniej półki małej szafeczki krem w tubce. Wyciąga drobną dłoń z bladymi palcami w jego kierunku, a on powoli odbiera od niej przedmiot, niby przypadkiem dotykając jej kciuka swoim. Dziewczynę przechodzi dreszcz.

        — Poradzisz sobie, czy...

        — Oczywiście, dziękuję. — Dziewczyna, śpiesząc się, wychodzi z pomieszczenia i wpada do pokoju. Mija kilka minut, zanim Norman do niej dołącza, choć kobieta może przysiąc, że nim wyszedł, słyszała jakieś dźwięki dochodzące do jej uszu z toalety. — Czyli jesteś sprzątaczką...? — pyta, podnosząc z parapetu ścierkę i wracając do przecierania okna. To może jej się zdawać, ale chyba nie chce wracać do tematu blizn.

        — Owszem. Przeszkadza ci to...?

        — Skądże. Po prostu dziwi mnie, że tak piękna i inteligenta kobieta dorabia w taki sposób... — Candy zaciska wargi, czując to samo uczucie, co zawsze, gdy przychodzi jej gadać o pracy. Wstyd.

        — Wiesz... Mam tylko podstawowe wykształcenie. Pochodzę z... dość szemranej dzielnicy. Rodziny zresztą też... Na więcej i tak nie miałabym co liczyć, Normanie.

        — Jeśli mierzysz nisko, Candy, będziesz jeść ochłapy. Zacznij mierzyć wysoko, a uda ci się zdobyć to, czego pragniesz. W końcu nawet mała zapałka może wzniecić pożar, nieprawdaż? Oho, idealista się znalazł.

        — Może i masz rację...

        — Nie może, a na pewno — mówi dosadnie, mocniej przyciskając ścierkę nasączoną wodą do szyby. — Ale... skoro jesteś sprzątaczką...

        — Skąd ten syf w domu? — dopowiada, szczęśliwa ze zmiany tematu. — Wiesz, po dziesięciu godzinach szorowania kibli i mycia naczyń, nie mam zbytnio ochoty robić tego samego w swoich własnych czterech ścianach.

        — A gotowanie?

        — Gdzieżby. Chińszczyzna na wynos, ale to już mogłeś zobaczyć.

        — No tak.

        — A ty?

        — Czy lubię szorować kible?

        — Nie — kobieta uśmiecha się pod nosem, wyciskając wodę z mopa. — Gdzie pracujesz?

        — Ach... cóż... to tu, to tam... Różnych rzeczy się człowiek chwyta, aby zdobyć parę groszy. Ale ta odpowiedź cię chyba nie usatysfakcjonowała...

        — Dobrze, że nie kazałeś mi powiedzieć tego na głos. — Delikatnie unosi jeden kącik ust, patrząc na nią, albo jej się to tylko wydaje.

        — Znam się trochę na... broniach. W szkole byłem dobry z chemii... Umiem robić sztuczki. Cyrkowe. I... jak trzeba, zabawię żartem...

        — Człowiek—orkiestra normalnie!

        — Coś w tym rodzaju... A powiedz, Candy...

        — Kolejne pytania? Zamęczysz mnie, Normanie, już i tak zagoniłeś mnie do sprzątania o pierwszej w nocy dzień po mojej sesji czyszczenia kibli, w przededniu mojej sesji odkurzania dywanów!

        — Przypominam, to był twój pomysł, ja jestem niewinny. Chciałem spytać... skąd pomysł na... tę fryzurę? — Odwraca się do niej przodem, opierając plecami o parapet.

        Kobieta podnosi mimowolnie dłoń i dotyka krótkich, jasnych włosów sterczących na jej głowie.

        — Nie podoba ci się? — pyta zaczepnie.

        — Skądże, bardzo ci w niej do twarzy, ale z tego, co wiem, krótkie, nierówno obcięte włosy nie są teraz... zbyt modne. Do tego wyglądają tak, jakbyś...

        — Obcięła je sama w pośpiechu? — dokańcza za niego, wstając z podłogi z mopem w ręku. — Jak już mówiłam... mój świętej pamięci tatuś nie był do końca trzeźwy umysłowo... i ogólnie. W każdym razie... nie lubił, kiedy spotykałam się z chłopakami, bo pragnął, żebym jak najdłużej była jego dziewczynką. Jego... cukiereczkiem. Więc kiedy w końcu zrozumiałam, że... to niewłaściwe, obcięłam włosy na znak protestu i uciekłam.

        Zapada chwila ciszy, lecz nie należy ona do tych niezręcznych, jest wręcz przeciwnie.

        I chociaż Norman nic nie mówi, Candy zauważa w jego oczach coś. Coś, dzięki czemu kilka godzin później ubierając służbowy uniform, nadal uśmiecha się pod nosem.

        Coś, co wywraca jej świat do góry nogami.

──── 🏠 ────

──── 🏠 ────

AUTHOR'S NOTE |

Skoro ostatnio powiedziałam wam, dlaczego nazwałam głównego bohatera Norman, to teraz wypada chyba przedstawić etymologię imienia Candy! Cóż, nie będzie to porywająca historia — moją inspiracją była główna bohaterka filmu Candy z Heathem Ledgerem, nosząca (zaskakujące) imię... Candy! ;>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top