| LESSON ELEVEN - ❝BĘDZIESZ MOIM WSZYSTKIM, CANDY❞

──── 🏠 ────

──── 🏠 ────

        — Panowie... i panie, powiedźcie... co sprawiło, że tu przyszliście?

        — No jak to, co... kasa — odpowiada mu rosły czarnoskóry mężczyzna, śmiejąc się głośno. — Obiecałeś, że podzielimy się łupem.

        — Właśnie!

        — Właśnie!

        — Zgadza się, podzielimy się łupem, ale... tylko to wystarczyło, żeby was przekonać? A ty? — Podchodzi do chudego, a wręcz wychudzonego czarnowłosego mężczyzny z wielkimi, wyłupiastymi oczami, który dotychczas nieśmiało spuszczał wzrok w dół, bawiąc się swoimi palcami. Gdy kładzie mu rękę na ramieniu, nieznajomy podskakuje, pospiesznie odwracając się w jego kierunku, co sprawia, że Norman zaczyna się śmiać.

        — J–ja?

        — Tak, ty chłopcze. Co sprawiło, że tu jesteś? — Norman, widząc jego spanikowaną reakcję, zabiera swoją rękę, przenosząc ją na oparcie krzesła, na którym siedzi czarnowłosy. Black powoli nachyla się w jego kierunku, szepcząc prosto do ucha: — Tylko nie kłam, młody, bo, widzisz... potrafię wyczuć, kiedy ktoś kłamie. — Facet „wyłupiaste oczy" dłuższą chwilę milcząc, a Norman widzi, jak się trzęsie. Powstrzymuje się od prychnięcia i spokojnie czeka, aż „młody" w końcu wydusi z siebie nudną historyjkę swojego życia, ale Norman w sumie już tego nie potrzebuje. I bez tego jest pewien, że ten zesrany ze strachu facet jest jego przedwczesnym prezentem gwiazdkowym. Tak go urobi, że będzie sądził, że jest pieprzonym Bogiem. Takich najłatwiej jest urobić... Zahukany maminsynek, pewnie chory psychicznie. Zawsze sam, nigdy nie miał dziewczyny, nigdy nie umoczył... Wydaje mu się, że jest inny, dziwny, lepszy, wyjątkowy, a on to wykorzysta. Idealny kandydat do jego przedsięwzięcia!

        — Widzicie... j–ja jestem... mam schizofrenię. I przez to... większość się mnie boi. Byłem też w Arkham, a... j–jak raz się tam trafi to człowiek traci możliwość na normalne życie. A... twój szef, Normanie... powiedział, że jeśli pomogę, to da mi szansę... odkupić swoje grzechy i zamienić spojrzenia innych l–ludzi pełne odrazy na te pełne... zachwytu.

        — Och, zgadza się, znam naszego szefa. Widzicie, on jest doprawdy wyjątkowy, ma coś z magika. Cóż, na pewno byłby dumny z twojej odpowiedzi, Thomasie.

        — Kiedy go w końcu poznamy? Tego twojego szefa? Bo na razie to my zapierdalamy podwójnie, a kasy kurwa nie widać!

        — Właśnie!

        Norman kiwa głową, siadając na wolne krzesło.

        — Spokojnie, moi drodzy. Szef to człowiek honoru. Jest, kurwa, solidny. Zawsze. Pracuję dla niego od lat, nigdy mnie nie oszukał. On szuka członków do swojej rodziny, a nie wyrobników.

        — Czekaj, czekaj, kochaniutki... a może ty nas do jakiejś sekty próbujesz wciągnąć, co? — podłapuje czarnoskóry mężczyzna, podnosząc rękę i wymachując nią w kierunku towarzyszy, śmiejąc się głośno. — Zakon jezuitów czy inny chuj...? No, spowiadaj się przed nami, zamaskowany Joe i to już! — Mężczyźni rechoczą głośno, Norman jednak zachowuje spokój.

        — Szef nie tworzy sekty, szef ogólnie jest przeciwny religią i instytucji Kościoła, jak wszystkim instytucją. Szef tworzy rodzinę, ale nie taką mafijną... Skoro jesteś taki biegły w chrześcijaństwie, Benjaminie, wyjaśnię ci to tak, — Norman pochyla się w kierunku mężczyzn, zaczynając szeptać — szef chce najpierw zbudować nową Arkę Noego, wsadzić do niej fagasów z elit, a potem... zatopić ją.

        W pomieszczeniu robi się głośno. Usta zebranych przez niego tu ludzi opuszczają różnego rodzaju westchnięcia, stęki i komentarze, a Norman wie, że poszło dobrze. Że zasiał w nich zarówno ziarenko ciekawości, jak i... porozumienia z szefem. Bo jeśli jest coś, co łączy tych wszystkich wariatów, to tylko i wyłącznie nienawiść do elit.

        — Jakieś pytania, panowie? Pytajcie, po to jest to spotkanie!

        — Jaki on ma w tym cel? — pyta Benjamin i wszyscy znowu milkną. Norman odchrząkuje.

        — Szef po prostu chce sprawiedliwości dla takich jak my. Bo, spójrzcie... póki co ci pieprzeni bogacze żyją kurwa ponad stan, żyją w tych swoich pałacach z marmuru, wpierdalając homary, sprowadzając sobie nasze kobiety do swoich złotych sal tronowych, gdzie ruchają je jak dziwki, żerują na naszej ciężkiej pracy... Twojej, Benjaminie, jako śmieciarza. Twojej, Jessico, jako... pani do towarzystwa. Twojej, Alexandrze, jako kierowcy autobusów, twojej, George, jako taksówkarza, twojej Dominicu jako sklepikarza i nawet na tobie, Thomasie. To my budujemy im te ich posiadłości z marmuru, to my szorujemy im buciory. To oni zasiadają w radzie miasta, my płacimy na nich, dla nich podatki, a co oni z tym kurwa robią? Nic! Tylko obiecują, że będzie lepiej, że zaraz Gotham wyjdzie z tego kryzysu, w którym siedzi od momentu jego założenia, a sprawy za nich rozwiązuje jakiś popapraniec w pelerynie! Panowie, szef po prostu chce rozbić tę banieczkę, którą otoczyły się nasze elity i sprowadzić je do parteru, żeby w końcu jacyś kompetentni ludzie mogli zając ich miejsce... Choćby ty, Benjaminie. Wiem, że chciałeś być politykiem. Szef mi o tym powiedział. Ale powiedz, co się stało?

        Benjamin opuszcza głowę, zaciskając pięści.

        — Jestem czarny. Nigdy nie wpuściliby mnie do swojego kręgu wzajemnej adoracji.

        — No właśnie! No kurwa właśnie! Oni oceniają cię z góry, śmieją się z ciebie, przezywając się, a szef chce dać ci pieprzoną szansę! Bo jego nie obchodzi wasz kolor skóry, zawód, wygląd, pochodzenie... On szuka ludzi zaufanych, lojalnych, gotowych do poświęceń, bo chce iść z tymi bogaczami na wojnę! Szef chce, aby to miasto doszczętnie oszalało, bo chce sprawiedliwości. A chaos jest sprawiedliwy, bo chaos, tak jak szef, nie ocenia. Panowie i panie... z tego chaosu narodzi się nowy porządek i szef pyta was, czy chcecie wsiąść z nim na nową Arkę Noego, czy chcecie utonąć razem z resztą?

        W pomieszczeniu zapada cisza.

        — Ja i tak nie mam nic do stracenia. Chcę tego, chcę sprawiedliwości po tylu latach upokorzeń! — wyrzuca z siebie Thomas „wyłupiaste oczy" i Norman już wie, że połknęli haczyk. Naiwne rybki, on nie szuka rodziny, on szuka taniej siły roboczej... zabije ich przy pierwszej lepszej okazji, gdy zaczną mu zawadzać.

        — Ja też! — krzyczy Jessica, ocierając łzy z policzka. — Chcę pokazać wszystkim, że jestem warta więcej od tych szmat, które mam na sobie!

        — Ja też.

        — Ja też!

        — A ty, Benjaminie? — Norman kiwa głową w jego kierunku, ale już wie, co usłyszy.

        — Mów mi Benji. — Wszyscy w pomieszczeniu zaczynają krzyczeć, wiwatować, podnosząc do góry butelki taniego piwa. Norman udaje razem z nimi tę żałosną radość, wstając i wymachując rękoma.

        — To historyczny moment, panowie. Szef chce, żebyście to zapamiętali. Dlatego... — nachyla się pod stół i wyciąga pokaźnych rozmiarów torbę. — Szef ma dla was prezent.

        Głupcy zaczynają krzyczeć coraz głośnej, Normana boli już od tego głowa, ale odpina zamek torby, podnosi ją nad stół i wysypuje z niej pieniądze.

        — Zabawcie się trochę, kochani, nim nastanie Dzień Sądu. Bierzcie, ile chcecie i róbcie z tym, co chcecie, szef nie patrzy wam na ręce, szef po prostu daje. Jak miłosierny Ojciec.

         Rzucają się na gotówkę jak zwierzęta, a Norman odsuwa się do tyłu, powstrzymując w sobie odruch wymiotny. Oni wszyscy są tacy sami, różni ich tylko status społeczny, ale każdy z nas skrywa w sobie zwierzę. Gdy brakuje nam jedzenia, wody, towarzystwa, wszyscy kąsamy jak zaszczute zwierzę, bo w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy tylko zwierzętami, które nauczyły się chodzić na czterech łapach i mówić. Żałosne.

        — A ty nic dla siebie nie weźmiesz, Normanie? — pyta go Thomas „wyłupiaste oczy". Norman uśmiecha się, choć ten dzieciak i tak tego nie widzi.

        — To dla was, ja tym razem postuję.

        — Ej, a tak w ogóle... Po co ci ta chusta na mordzie, Normanie? — pyta go Benjamin, wpychając sobie studolarówki do kieszeni kurtki.

        — Och, to? To po prostu, bo... urodziłem się z pewną wadą. Wadą... wyglądu... całe życie ludzie się ze mnie śmiali, kobiety drwiły. Nawet moja własna matka się mnie wyrzekła, ale... szef, on dał mi nowe życie. On uczynił mnie człowiekiem i od tego czasu jestem inną osobą. I żeby zapomnieć o przeszłości, noszę tę chustę. Przepraszam... — Norman pociąga nosem, odwracając się od nich. — To dla mnie trudny temat... — dodaje, dusząc się od śmiechu, który maskuje, kaszląc. Nagle ktoś kładzie mu rękę na ramieniu. Odwraca się w kierunku Thomasa i czuje obrzydzenie, ale nie może odepchnąć jego ręki.

        — Przy nas nie musisz się niczego wstydzić, Normanie — mówi Jessica i Norman już wie, że pewnie przy pierwszej okazji wskoczyłaby z nim, to znaczy — z Normanem, do łóżka, szkoda tylko, że Norman nie istnieje i będzie musiał niedługo oficjalnie zginąć, żeby świat mógł w końcu ujrzeć Jokera, jego prawdziwą osobowość.

        — Właśnie, stary. Nie wstydź się tego, nikt z nas nie jest doskonały, ja na przykład jestem czarny — dodaje Benjamin, samemu śmiejąc się ze swojego żartu. — Wydajesz się spoko gościem, nie tylko dlatego, że dałeś mi tyle kasy! Ten twój szef, to dopiero ciekawa osoba... Skąd ma tyle forsy?

        — Okradł ostatnio willę Maronich.

        Benjamin gwiżdże.

         — Szacun, stary, szacuneczek...

        Norman uśmiecha się. To dopiero była popieprzona akcja, ale nie żałuje, bo...

        ...wszystko idzie zgodnie z planem. Została jeszcze Candy, jego wisienka na torcie, jego idealna marionetka... Jego wszystko — karta przetargowa, ochrona, kozioł ofiarny, dziwka.

        Jego muza. Kiedy ją złamie, narodzi się jak feniks z popiołu. Będzie jego wszystkim, a on będzie jej bogiem.

        Będzie jej bogiem. Jak to pięknie brzmi!

        — Dobre, moi drodzy... a teraz porozmawiajmy o konkretach. Szef ma dla was propozycję nie do odrzucenia, słuchajcie uważnie...

──── 🏠 ────

        Kiedy Candy wraca, dom jest pusty.

        Opada zapłakana na kanapę, z bólem serca w końcu uświadamiając sobie, że Norman ją okłamał. Jej matka nie dzwoniła ani wtedy, ani teraz, ani potem, ani nigdy nie zadzwoni.

        Chowa głowę w poduszkę leżącą na kanapie i uświadamia sobie, że powinna zakończyć ten cyrk.

        Że nieważne, jak wielką sympatią darzy swojego lokatora, on sprowadzi, albo już sprowadza na nią niebezpieczeństwo.

        Że jedynym logicznym rozwiązaniem jest wykopanie tego szaleńca ze swojego domu i już biegnie do jego pokoju z zamiarem wyrzucenia jego rzeczy przez okno prosto na ulicę.

— Proszę cię bardzo, abyś... nie wchodziła do mojego pokoju bez pozwolenia, a ja odwdzięczę ci się tym samym.

        Nie wie, czy on dotrzymał umowy, już nic nie wie. Nie wie, ile z tego, co jej powiedział, było prawdą, ile kłamstwem, zaczyna się w tym wszystkim gubić.

        Naciska klamkę, wbiegając do pomieszczenia i zamyka drzwi za sobą, zapalając światło.

        Nikogo tu nie ma.

        Candy ze świstem wypuszcza powietrze z płuc, opierając się o ścianę. I wtedy jej wzrok pada na słynną ścianę jej współlokatora, która przywodzi jej na myśl te wszystkie filmy kryminalne z seryjnymi mordercami.

        Podchodzi do dziwnej układanki nazw i wycinków z gazet, muskając co niektóre opuszkami palców.

        Pochyla się, czytając je w myślach. Niektóre są stare, nawet bardzo stare, pochodzą sprzed trzech, czterech lat.

Tajemniczy mściciel w Gotham.

Człowiek–Nietoperz znowu wymierza sprawiedliwość!

Kim jest Człowiek–Nietoperz?

„Ten człowiek nie jest częścią policji". OFICJALNE OŚWIADCZENIE GENERALNEGO INSPEKTORA GCPD!

ŚLEDCZY GORDON PODEJRZEWANY O WSPÓŁPRACĘ Z ZAMASKOWANYM MŚCICIELEM! MAMY ZDJĘCIA!

        Obok niektórych zdjęć lub fragmentów artykułów ponaklejane są żółte karteczki samoprzylepne z notatkami, napisanymi pismem Normana. Candy nie potrafi ich rozczytać.

        Niektóre zdjęcia są pomazane czerwonym markerem, Batman ma na nich dorysowany szeroki uśmiech.

        Kiedy dziewczyna już ma się odwrócić, jej wzrok pada na coś, czego w najgorszych koszmarach nie spodziewała się tu ujrzeć.

        Widzi zdjęcie swoich rodziców, a w środku ją samą. Jej twarz jest zakreślona w kółku, ona również ma namalowany uśmiech.

        Drżącymi, lekko spoconymi dłońmi dotyka karteczki wiszącej nad fotografią, wyprostowując ją.

Będę jej bogiem.

──── 🏠 ────

AUTHOR'S NOTE |

Uwielbiam Benjamina, bez kitu xD <3

Zbliżają się decydujące rozdziały, nad którymi muszę jeszcze trochę popracować, żeby finał tej historii był jakkolwiek satysfakcjonujący. Mam nadzieję, że mi się to uda :')

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top