XVI | Tom 2 | I

* Zanim zaczniecie czytać chcemy Wam wyjaśnić pewne nielogiczności, które powstały w tekście w naszej winy. Są o tyle istotne, że mogły Was zmylić. Otóz, przed korektą, którą wprowadziłyśmy, wyjaśniłyśmy, że Maciej jest prasiostrzeńcem hrabiny Krasińskiej. Jest to oczywisty błąd, gdyż rodowe nazwisko Józefiny to Borowska. Maciej jest więc synem jej brata, a nie siostry, czyli jej prabratankiem. Przepraszamy Was za wprowadzenie w błąd. Dopiero tworząc drzewo rodziny Borowskich wszystko nam się wyjaśniło. Jeszcze wcześniejszej korekcie uległy imiona służących, gdyż co prawda arystokraci mieli czelność chrzcić swoich pracowników ciągle tymi samymi imionami jak Anna, czy Jan (albo jak my: Czesław i Feliks), nie przejmując się, czy są prawdziwe, nasi bohaterowie mają dla nich więcej serca. To tyle w kwestii wstępu.

Królestwo Polskie, zabór rosyjski. Warszawa 1902 roku.

„Najcudowniejsze stroje i domina damskie wypożycza p. Fogel z zaznaczeniem, iż przyjmuje obstalunki na tydzień przed balem. O najzacniejsze kostiumy męskie zaś uprasza się pytać u p. Lachmana".

Na zewnątrz mróz i zimowa słota nie zachęcała najzamożniejszych warszawiaków do spacerów, więc ci z ulgą tłoczyli się w dusznych izbach, suterenach i salonach gospodarzy, w których raut gonił raut. Goście szukający ujścia nagromadzonej energii, mogli cieszyć się beztroską zabawą przy muzyce na żywo. Oficjalne reduty raczej omijano z daleka, iż roiło się na nich od policji i tajnych agentów.

Maskarada w wilii na ulicy Pięknej, znanej już bodaj w całej stolicy, cieszyła się sporym zainteresowaniem i była jednym z najważniejszych wydarzeń towarzyskich w sezonie, gdyż stara hrabia Borowska z niemałym nakładem starań i środków pieniężnych urządzała coraz wytworniejsze bale. Ignorowano nawet fakt, iż od czasu do czasu zaproszenie otrzymywali oficjele carskiej władzy, w tym sam generał gubernator Warszawy.

Salę balową zalała paleta kolorów, a przepych toalet mógł śmiało konkurować z okazałością przystrojonej sali. Nobliwe panie i panowie, pozwalając sobie na małe odstępstwa od reguł standardowego ubioru, wykazywali się odrobiną szaleństwa lub szczyptą zdrowego poczucia humoru. Nie wszyscy decydowali się na ekstrawagancję, wybierając nudny, aczkolwiek bezpieczny frak.

Katy, zgodnie z przyjętym obyczajem, nie oddawała się pląsom na parkiecie, a z pasją oddawała głównej atrakcji wieczoru, jaką było podziwianie strojów przybyłych, którzy dostojnie przechadzali się wśród tłumu, a przyznać musiała, iż ich fantazja i pomysłowość nie znały granic. Nie miała jednak świadomości, iż jej strój, bogato haftowany gorset i eleganckie, butelkozielone szurawary z jedwabiu, niczym u odaliski Roksolany z sułtańskiego haremu w połączeniu z płomiennymi włosami, wzbudziły w zebranych sensację i powszechne zachwyty.

Pan Maciej, będąc pod urokiem swej żony, nie chciał doszukiwać się aluzji, jaką niewątpliwie Katarzyna próbowała mu zaserwować. Sam odziany w strój szlachecki biały żakardowy żupan, purpurowy, jedwabny kontusz, przewiązany pasem herbowym i wysokie buty stał w niewielkiej odległości od pań. Raczył się zimną, francuską kolacją i oddawał kulturalnej konwersacji z kuzynami, Felixem, Andrzejem i Michałem oraz stryjem Klemensem Borowskim, omawiając najnowsze wydanie tygodnika ilustrowanego "Cyklisty".

- Myślałeś, kuzynie o zakupie samojezdów od Grodzkiego? - spytał Felix. - Ponoć ten drogi wynalazek to oko przyszłości, choć zapewne stary oberpolicmajster ma nadzieję, że to chwilowa moda.

- I proszenie się o nieszczęście, gdybyśmy je masowo mieli ujrzeć na ulicach Warszawy... - zaśmiał się Klemens.

- Chciałbym wpierw zwiedzić fabrykę tego Peugeota we Francji - odparł hrabia nieprzytomnie, bo rozmowa zaczęła go nudzić i rozglądał się na boki. - Panowie wybaczą.

Hrabia, ucieszony, iż uwolnił się od natrętnego towarzystwa, chwycił z tacy pierwszy lepszy kieliszeczek madery i wrócił do żony, której jego matka nie odstępowała na krok, zgodnie z jego prośbą.

- O, Maciejku! - Pani Marianna uśmiechnęła się radośnie i wzięła syna pod boki. - Właśnie zachwalałam twoją uroczą żonę przed hrabiną Zamoyską. Była nią oczarowana, gdy opowiedziałam jak dzielnie pomogła w przygotowaniach!

Katy zarumieniła się nieznacznie.

- Och, niewiele w tym mojej zasługi.

- Ależ, owszem, droga córko - upierała się hrabina, której skromność synowej, aczkolwiek szlachetna, była zbędna. - Prawdaż, iż nasza Katy sprawiła się doskonale?

- Tak, matko - rzekł krótko, bo był dziś niespokojny.

Nie czuł się swobodnie, gdy porządku publicznego pilnowało aż tylu żandarmów ubranych po cywilnemu. Jeden fałszywy ruch mógł wiele kosztować.

Rozbrzmiał głos wodzireja, zapraszający chętne pary do tańca, więc hrabia, za dyskretną namową rodzicielki, poprowadził żonę na środek parkietu. Nim orkiestra zaczęła rżnąć mazura, przed oczami hrabiego mignęła urocza dama w stroju nimfy i z wiankiem żywych kwiatów wplecionym we włosach. Jej twarz skrywała maska, ale cała reszta wydała się panu Maciejowi dziwnie znajoma.

Odtańcował kawałek z żoną tak, że tylko dzięki wrodzonej gracji i poczuciu równowagi nie podeptał jej stóp. Cały czas wzrokiem poszukiwał tamtej tajemniczej kobiety. Ledwie słyszał tupanie po drewnianym parkiecie i szeleszczenie sukien ich właścicielek, których zmęczone twarze płonęły, a oczy świeciły się jak kandelabry.

Gdy znów się pojawiła, snując się niczym mgła, hrabia nie miał już wątpliwości. Nie mógłby jej z nikim pomylić.

Porzucił Katy w połowie tańca, zostawiając bez partnera i podążył w ślad za zamaskowaną damą w złotej sukni, która wybiegła na taras. Z trudem torował sobie drogę wśród tłumu. Gdy w końcu się wydostał z gęstwiny obcych ramion i głów, blady, z perliście zroszonym czołem, zobaczył, iż zbiegała w dół schodami.

- C'est toi Nora! - krzyknął desperacko.

Dama zatrzymała się i powoli odwróciła głowę. Jej długa suknia wciąż lśniła jak złocisty strumień rzeki. Długo patrzyła panu Borowskiemu w oczy, które skrywały nic więcej jak pragnienie by okazała się prawdziwa. Nie odpowiedziała, tylko zniknęła w ciemnościach.

Pobudzony i rozkojarzony Maciej, bliski omdlenia, chwycił się poręczy balustrady, gotów bodaj rzucić się z niej, by zakończyć tę mękę, jaką była niepewność. Nabierał głęboko powietrza, starając się uspokoić rozkołatane serce. Mroźne powietrze podziałało na niego jak wiadro zimnej wody, a wybity naprędce alkohol sprawił, iż zebrało mu się na mdłości, które zdołał zahamować.

Maciej chwilę walczył z uczuciem, że znów stracił coś bezpowrotnie. Sama myśl o tym była tak dojmująca, że czuł słabość nie tylko żołądka, ale również ból serca. Musiał prędko zapomnieć o swym urojeniu, jeśli miał zachować zmysły i czujność.

- Jak pan mogłeś?!

Za placami usłyszał płaczliwy głos Katarzyny.

Jej policzki za chwile miały zrobić się mokre od łez, ale tamowała je, byle nie popłynęły w sali pełnej gości.

Katy czuła taka upokorzona, tak okropnie potraktowana. Gdyby nie Felix, który uratował ją przed ośmieszaniem, porywając do tańca, skończyłaby na ustach wszystkich największych plotkarek. Chciała to wszystko panu Borowskiemu wykrzyczeć w twarz!

- Rozumiem, iż jestem dla pana przykrym obowiązkiem i ma mnie pan za tak nieistotną, iż pan mnie ignorujesz, ale czyż nie zasłużyłam sobie chociażby na pański szacunek?

Macieja oblał lodowaty dreszcz, bowiem nie chciał stawiać żony w tak niegodziwym położeniu. Prawdę powiedziawszy, na chwilę o niej zapomniał, wiedziony jak w transie za swoimi pragnieniami.

- Katy... - mruknął, po raz pierwszy używając jej rodzinnego przydomka i wyciągnął do niej rękę.

Odsunęła się z odrazą, która ugodziła Macieja prosto w brzuch, a ten wywrócił mu się do góry nogami i mocno ścisnął. Treść żołądka podeszła mu do gardła, ale w ostatnim odruchu odwrócił się i zwymiotował wprost obok młodych tuj pani Borowskiej.

Katarzyna spojrzała na męża z przerażeniem w oczach, ale ten na szczęście, po chwili wytarł usta chusteczką. Przybliżyła się, ale widziała jedynie jego profil, biały jak płótno.

- Już lepiej? - spytała z nieudawaną troską w głosie, bo zaczynała rozumieć dlaczego wybiegł tak nagle.

Nie pierwszy raz widziała bowiem mężczyzn, którzy przecenili możliwości trawienne swojej wątroby i kończyli z trunkami w podobny sposób. Nie była zła, raczej zmartwiona.

- Czułbym się lepiej, gdybyś zdołała pani przyrzec, że zapomnisz o tej upokarzającej scenie... - wychrypiał, nie mogąc nawet spojrzeć w kierunku żony.

Wstyd, jaki go palił był nie do zniesienia, a świadomość, że Katy już nigdy nie spojrzy na niego jak na mężczyznę, godziła w jego poczucie godności.

Usta dziewczyny rozciągnęły się w nieśmiałym uśmiechu.

- Wybacz, hrabio, ale myślę, że sam nie dasz sobie o tym długo zapomnieć - odparła i wybuchła śmiechem.

Hrabia odwrócił głowę i choć się nie przyłączył, patrzył na Katarzynę bez mrugnięcia okiem, chłonąc widok jej oczu, w których tańcowały iskierki i twarzy, rozjaśnionej chochlikowatym uśmiechem, na poły uroczym, na poły zadziornym.

O tak, o tym także długo nie zapomni.

Małżonkowie chwilę posiedzieli na tarasowej ławie wykutej z marmuru, którą obito poduszkami, a żeby Katy nie zmarzła, mąż okrył jej ramiona swym kontuszem.

- Skoro już ci lepiej hrabio, wrócę do środka - rzekła, gdy uświadomiła sobie, jak intymną dzielili okoliczność, a palący wzrok hrabiego zaczął ją peszyć.

- Katy!

Zatrzymała się, bo mąż drugi raz tej nocy odezwał się do niej w taki sposób, a miękkość w jego głosie wywoływała dreszcze.

- Wyglądasz zachwycająco - wyznał, a jego oczy zapłonęły.

Młoda hrabina, wprawiona w zakłopotanie, chwilę stała w zupełnym bezruchu, ale gdy wychodziła, ordynat zauważył jak po jej ustach pioł się uśmiech.

By uniknąć plotek, udał się za żoną. Tam dał się wciągnąć do rozmowy z teściową, która wypytywała o podróż poślubną. Katy cieszyła perspektywa wyjazdu, bo od dawna marzyła, by udać się gdzieś daleko za Kongresówkę, ale hrabia szybko uciął temat. Był zamyślony i Katarzyna zauważyła, iż zachowywał się nienaturalnie.

Podobny ton przejawiał w dniu wyjazdu. Katy nie przejęła się tym zbytnio, uznając, iż widocznie mąż nie może sobie darować tamtego incydentu i myślami wybiegała w przyszłość, niczym rozpędzony tabor kolejowy.

***

Zaraz na początku marca dorożka Borowskich cudem wymijając tramwaj konny, którym zastąpiono dawniejsze omnibusy, zatrzymała się na Wołowej przed głównym wejściem dworca, wspartym na czterech toskańskich kolumnach.

Budynek Drogi Żelaznej Warszawsko-Terespolskiej, raczej oszczędny w wyglądzie, nie cieszył oka tak jak jego ładniejszy brat po drugiej stronie Wisły. Parter ozdobiono półkolistymi oknami, w którym w niewielkim hollu znajdowały się kasy biletowe i bagażowe, poczekalnie oraz bufety, osobne dla każdej klasy.

Hrabia Borowski zapłacił za dwa bilety i małżonkowie wyszli na perony ustawione wzdłuż dworca. Katy, zafascynowana podróżą, nie zwróciła uwagi na kierunek jazdy parowej maszyny, tylko z miejsca siedzącego w pierwszej klasie obserwowała przez okno spieszących się podróżnych, a ci znikali w kłębowisku pary i duszącego dymu wydobywających się z trzewi tej żelaznej bestii.

Lokomotywa ruszyła ze świstem, gdy hrabia omawiał jeszcze z młodszym kolejarzem sprawy bagażu, którego znowuż Katja nie zabrała ze sobą tak dużo z myślą, iż odświeży garderobę w Paryżu według najnowszej mody. Podróżowanie trwało jednak krótko, bo nagle hrabia oznajmił, że to ich przystanek końcowy.

Wysiedli na dworcu w Siedlcach. Katy chwilę podziwiała piękny, klasycystyczny budynek o ozdobnych gzymsach i balustradach, bo być może czekała ich tutaj przesiadka na inny pociąg, więc początkowo nie wzbudziło to jej podejrzeń. Wstyd było jej też przyznać, iż na pensji niewiele nauczono ją z geografii.

- Czy coś się stało, hrabio? - spytała nieśmiało, spostrzegając nerwowe zachowanie męża i to, jak bagażowy i tragarze wynosili jej kufry podróżne.

Pan Maciej całą drogę unikał patrzenia Katarzynie w oczy i co rusz sprawdzał godzinę na kieszonkowym zegarku. Teraz też bez słowa wyprowadził ją z peronu prosto do oczekującego wolanta z flakierem w czarnej liberii.

- Żądam wyjaśnień! - fuknęła w końcu i wyrwała rękę.

- Pojedziesz teraz do majątku. Tam wszystko zostało przygotowane - wyjaśnił i przełknął ciężko.

- Nie rozumiem... Nie jedziemy do Paryża? - Jej głos się załamał.

Głowa Macieja opadła w dół i mocno zagryzł zęby za karę. Nie był w stanie na nią patrzeć ani znieść jej zawodu, zrodzonego za jego przyczyną, gdy w końcu pojmie, co takiego uczynił.

- Ty nie jedziesz, pani...

Katy poczuła, jakby ogłuszył ją wystrzał armatni. Dorożkarz, wykorzystując jej chwilową słabość, usadził młodą hrabinę w powozie, która wciąż błądziła oczami po twarzy męża.

- Jak to? - pisnęła ze łzami w oczach. - Czyżbym cię zezłościła? Zrobiłam coś nieumyślnie, o czym nie wiem?

- Nie... Ty, nic, mia bella - wyszeptał z przymkniętymi powiekami, bliski rozpadu na kawałki. - Wybacz, ale musisz zostać.

Nie mogę cię tam zabrać. Nie mogę.

Odsunął się z zaciśniętymi pięściami i z bólem w sercu, o ile był w stanie go jeszcze odczuwać, dając flakierowi znak, by czym prędzej odjechali. W głowie rozstanie z żoną wydało mu się łatwiejsze, wszak myślał, że nic do niej nie czuł, ale gdy na krótko uniósł powieki i spojrzał w jej zranione oczy, pełne cierpienia, zrozumiał, iż ten widok będzie jego najgorszym koszmarem już do końca życia.

Posłał żonie rozdzierające spojrzenie skazańca w drodze na stryczek, prosząc o wybaczenie, którego zapewne od niej nie otrzyma. Bo jeśli Katja nie znienawidziła go do tej pory, zapewne teraz uczyni to z rozkoszą. Nie mógł jednak zaczynać nowego rozdziału, bez finalnego pożegnania z przeszłością, od której zbyt długo uciekał.

Tom 2


I

Królestwo Polskie, zabór rosyjski. Gubernia siedlecka 1902 roku

- No niechże się jaśnie pani nie trapi. Pan dziedzic niedługo wróci i zobaczy pani hrabina, że u nas nawet Paryż się chowa - Młody flakier, Paweł, zerknąwszy na ponurą twarz swojej pani próbował zagadać wesoło, a że doświadczenia z babami nie miał, szło mu nieporadnie i w końcu speszony, umilkł.

Katy nie zamierzała słuchać obcego jej sługi. Została porzucona przez męża i wywieziona w obce miejsce. Miała całkiem dobre powody, by wyrażać swój smutek. Z dumą więc prezentowała światu swe niezadowolenie, choć jej oczy pozostały suche. To, że jeszcze nie uciekła z powrotem do Warszawy, zawdzięczała jedynie wrodzonej ciekawości, która kazała jej odłożyć ucieczkę.

Droga, nieutwardzona i wyboista, wiodła przez pola i lasy, więc Katy po kilkunastu minutach podskakiwania w siedzisku odczuwała znaczny dyskomfort. Na szczęście dorożkarz skręcił w boczną aleję i po obu stronach otoczyły ją rzędy starych lip i grabów, na których pojawiały się pierwsze listne pąki. Zaraz za nią wyrosło wysokie ogrodzenie z kilkoma basztami i brama wjazdowa, nad którą widniało zawołanie rodowe: Officium supra sanguinem.

Dorożka skręciła lekko, mijając dwie kordegardy, niewielką stróżówkę, stajnie i powozownię, przejechała szerokim traktem obok kolistego, geometrycznego ogrodu, stanowiącego dziedziniec i zatrzymała się na podjeździe, naprzeciw głównego korpusu posiadłości. Katy oniemiała z wrażenia i z szeroko otwartymi oczami podziwiała miejsce, którego próg przyjdzie jej przekroczyć jako hrabina Borowska, żona ordynata, pana tej ziemi.

Pałac w Borowicach, utrzymywany w rękach Borowskich od kilku pokoleń był zaiste godną siedzibą ordynacyjną. Wybudowany na planie prostokąta, dwupiętrowy budynek, nawołujący tradycją do klasycyzmu francuskiego posiadał mansardowy dach z lukarnami i portykiem kolumnowym z frontonem w kształcie trójkąta, na którym z dumą piętrzył się barokowy kartusz z herbem Rogala. Fasadę od strony ogrodu wieńczyły dwa wysunięte ryzality, które łączyły taras prowadzący do parku krajobrazowego o cechach ogrodu angielskiego.

Okazały pałac połączono z obu stron arkadowymi galeriami wiodącymi do dwóch oficyn; zachodniej, w której umieszczono pokoje dla służby, wygodną kuchnię z podpiwniczeniem i spichlerz; we wschodniej pokoje gościnne. W nieco większym oddaleniu od głównego budynku postawiono zabudowania gospodarskie i rozbudowany folwark, przyległy do majątku. Po drugiej stronie zaś dziadek Macieja kazał posadzić sad jabłoniowy.

Przed reprezentacyjnym wejściem w idealnym porządku ustawił się komitet powitalny, wyprostowany na baczność, a w nich młodsi lokaje, pokojówki, pokojowcy, chłopcy kredensowi i masa innej, pomniejszej służby, która wyszła na spotkanie swojej nowej pani. Zarządzał nimi najstarszy z mężczyzn, człowiek z natury opanowany. A, że żadna katastrofa nigdy nie odzierała go z godności i wewnętrznej harmonii, poczekał spokojnie, aż woźnica pomoże wysiąść hrabinie z dorożki. Zaś młodsza od niego o kilka lat kobieta, skromnie ubrana, z pękiem kluczy zawieszonym przy pasie, w olbrzymim napięciu układała w głowie słowa powitania. Ona w odróżnieniu do małomównego starca nie mogła się doczekać, aż wreszcie pozna oblubienicę ordynata, pałając w sercu nadzieją, iż młoda pani okaże się damą równie spolegliwą, co stara hrabina Borowska.

Katarzyna, gdy stanęła przed tyloma ludzi, bała się na kogokolwiek spojrzeć, by nikogo nie pominąć. W środku drżała ze zdenerwowania, zaskoczona zmieszaniem, jakie wzbudził jej przyjazd, ale na twarz przywdziała godną wyrafinowanej kłamczuchy powagę. Na szczęście pierwszy odezwał się wiekowy elegant, ratując nieumyślnie dziewczynę przed kompromitacją na oczach służby.

- Witamy w Pałacu Borowskich, jaśnie pani. - Ukłonił się, a za nim cała służba jak jeden organizm skinęła głowami. - Pozwoli hrabina, iż się przedstawię. Jestem Mieczysław Cetner, kamerdyner tego domu, a po mojej prawicy to pani Ludmiła Lange, ochmistrzyni. Jesteśmy do pani pełnej dyspozycji.

Głos miał gruby, donośny i wcale nie brzmiał jak starszy pan. W zasadzie, gdy Katarzyna dłużej mu się przyglądała, oceniając jego nienaganną postawę i naoczną dostojność, musiała przyznać, iż minione lata obeszły się z tym mężczyzną całkiem łagodnie.

Kamerdyner dał dyskretny sygnał swej towarzyszce, a ta pomimo zbliżania się do jesieni życia z gracją dygnęła.

- Cieszy mnie, że mogę hrabinę poznać - rzekła z przejęciem i czcią, która Katy onieśmielała do tego stopnia, że ledwie spamiętała imiona. - Tak wiele dobrego słyszałam od starszej hrabiny.

Dojrzała kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i zacisnęła dłonie, które trzymała przed sobą mocno związane.

- Zapewne zechce pani odpocząć po podróży. Przygotowaliśmy pokój pani domu, ale jeśli zechce jaśnie pani zająć inny, służba została odpowiednio poinstruowana.

Katy, myśląc, że doda jej to powagi, uniosła wyżej podbródek.

- Nie, nie trzeba - odezwała się cicho i przełknęła, bo czuła jak gula w gardle wciąż rosła. - Zajmę ten pokój.

Ochmistrzyni przytaknęła i zaczęła prowadzić hrabinę przez duże, masywne, ręcznie rzeźbione drzwi do niewielkiej sieni, pełniącej jedynie funkcję wiatrołapu i przedpokoju, w którym przyjmowano bilety wizytowe od gości.

Przeszły drugimi dębowymi drzwiami, a rozpostarł się przed hrabiną okazały westybul ze sklepieniem krzyżowym i paradne schody, z alabastrowymi balasami, które Katarzynie przypominały wazoniki ciotki Pelagii, które stały na niemodnej, wysłużonej komodzie. W tym pałacu nic takie nie było. Wnętrze ociekało przepychem, a był to ledwie reprezentacyjny przedpokój.

Katy miała gęsią skórkę i czuła się jak intruz, gdy ochmistrzyni oprowadzała ją po kolejnych pomieszczeniach: salonach z kominkami i porcelanowymi piecami, których było tu kilka i każdy nosił dziwną nazwę; jadalni z rozkładanym stołem; galerią obrazów, z których obserwowało ją kilkudziesięciu przodków Macieja i biblioteki z tysiącami starych woluminów w ciężkich meblach gdańskich z bogatą dekoracją rzeźbiarską.

Pani Lange opowiadała Katy o cechach wnętrz, najciekawszych elementach i licznych przebudowach pałacu, dokonanych to przez jednego, to innego ordynata, ale jej głowa nie była w stanie przyjąć tylu wiadomości, a oczy były już zmęczone podziwianiem wystroju.

- Ostatniego gruntownego remontu dokonał dwunasty ordynat, świętej pamięci dziad pana Macieja - wyjaśniła z dumą ochmistrzyni i posłała tej młodziutkiej dziewczynie zachęcający uśmiech.

W jej oczach wyglądała jak młode piskle, które dopiero co nauczyło się latać, a zastało wypchnięte z gniazda, by założyć własne. Widząc jednak surową, zaaferowaną minę hrabiny, sama przybrała maskę obojętności i skarciła się za swoje zachowanie. Nawet młody wiek nie powinien być przyczynkiem, by spoufalać się z panią.

Katy milczała nie dlatego, że chciała być niemiła, ale zwyczajnie zabrakło jej słów. Rada była się położyć i zaznać odrobiny prywatności. A tu wciąż kręcili się ludzie. To podkuchenne dokładały do pieca, to pokojowe poprawiały poduchy na fotelach.

Pokoje ordynatowej, do której prowadził prywatny korytarz był trzy razy większy niż jej poprzednia sypialnia, z oddzielną salonem kąpielowym i gotowalnią. Wszystko wykończone meblami secesyjnymi, które przeżywały rozkwit. Nawet zasłony i lambrekiny w oknach pachniały nowością.

- Pokój hrabiego jest tuż za tymi drzwiami. Musi pani jedynie minąć łazienkę i garderobę. Proszę zadzwonić, gdy będzie jaśnie pani czegoś potrzebować.

Hrabina wyszła, a Katy usiadła na łóżku ciężko, ale po chwili wstała, bojąc się, że wygniecie idealnie zaścieloną pościel. Zapewne miną lata, nim przywyknie, że od teraz to był jej dom, a nie galeria sztuki, którą przyszła zwiedzić.

Wieczorem, gdy emocje opadły, przywołała służbę. Wnet pojawiła się pani Lange, która dziś sprawowała osobistą pieczę nad hrabiną, a zza jej pleców wychyliła się nieśmiało młodziutka pokojowa o pogodnej, miłej twarzy, ubrana jak reszta panien służebnych.

Na jej widok serce Katarzyny urosło w piersi i niemal nie wypadło. Obie popatrzyły sobie ze służącą w oczy, ale żadna się nie zdradziła, że się wcześniej widziały.

- To Jadwiga, pani osobista pokojówka. Hrabia nalegał, by pani służyła, ale jeśli się nie sprawdzi...

- Nie! - krzyknęła Katy, nieco przesadnie, bo ochmistrzyni się spłoszyła. - Innej nie chcę!

Pani Lange czekała na dalsze polecenia, ale Katy, której pojawienie się służącej zupełnie zaabsorbowało nie zwracała na nią uwagi i łagodnie wyprosiła kobietę, mówiąc, że chce zostać sama.

Gdy drzwi się zamknęły, Katy dobiegła do dawnej przyjaciółki i przytuliła. Służąca zesztywniała, ale uradowana, nawet tego nie zauważyła i po uwolnieniu pokojówki z uścisku, trzymała za ręce.

- Isiu! Skąd ty tu? Jak? - pytała czule.

Jadwiga odsunęła się nieznacznie i wyprostowała.

- Jestem wdzięczna hrabiemu za posadę. I proszę mi mówić Jadwiga, jaśnie pani.

- Dla mnie jesteś moją Isią. Tak za tobą tęskniłam...

Po twarzy służącej przemknął cień, ale po chwil znów jej twarz była pozbawiona wyrazu jak u postaci z posągu i rzekła oficjalnie.

- Przyszykować panią do kolacji?

- Tak... Oczywiście!

Katy z tęsknieniem oddała się w ręce swojej pokojówki, a gdy zeszła na posiłek tryskała dobrym humorem. I nawet jeśli przyjdzie jej zjeść w samotności, czuła olbrzymią wdzięczność.

Los jednak bywał przewrotny, bo do jadalni powolnym krokiem zbliżał się leciwy staruszek. Przygarbiony, łysiejący i z okularami na wąskim, szpakowatym nosie.

- To pan Bernard Borowski, jaśnie pani... Straszny zrzęda - wyrwało się niepokornemu lokajowi, gdy podawał hrabinie talerz z przystawką.

Kamerdyner chrząknął, a lokaj uciekł spłoszony przed karcącym spojrzeniem przełożonego.

- Jak śmieliście zaczynać przed czasem... - mruknął Bernard Borowski.

- Zlecę zaraz kredensowemu sprawdzić sprawność zegarów, jaśnie panie - odparł Mieczysław spokojnie.

- Nie... Sam to zrobię - jęczał pod nosem, gdy nagle jego wzrok padł na młodą kobietę siedzącą przy stole, która ciekawsko na niego spoglądała. - A ty co za jedna?

- Pan pozwoli, że zaanonsuję. Hrabina Katarzyna Anna ze Staszkiewiczów Borowska, małżonka XIV ordynata Borowskich, hrabiego Macieja. Wnuka pańskiego brata... - dodał Mieczysław głośniej, gdy biedny starzec próbował odszukać w pamięci pokrewieństwa i cały się przy tym skrzywił.

- Ach, tak tak. Poznaję. - Machnął ręką i drżącymi, żylastymi dłońmi rozprasował na kolanach chusteczkę.

Katarzyna miała ochotę zachichotać, bo jeśli ją jej własna pamięć nie myliła, wcześniej nie miała przyjemności obcować z panem Bernardem. Wolała jednak zachować ten fakt dla siebie.

- Miło mi pana gościć, panie Bernardzie - Katy uśmiechnęła się przyjaźnie, w momencie, gdy hrabiemu zdarzyło się mocno pociągać z łyżeczki z zupą.

- To mój dom. Sam się ugoszczę - burknął i popatrzył na zdumioną minę Katy, a czerwona strużka naznaczyła jego brodę. - Na co czekasz? Jedz, póki dobre.

Po zjedzeniu kolacji, która dostarczyła Borowskiej sporych wrażeń, bowiem starszy pan był dżentelmenem do bólu kąśliwie szczerym, szczęśliwie zdołała odnaleźć drogę do swojego pokoju, gdzie czekała na nią Isia, by pomóc jej przy nocnej toalecie.

- Pan Maciej nigdy słowem nie wspomniał o panu Bernardzie - zwierzała się Katarzyna, leżąc już w wygodnej wannie i szorując gąbką ramiona. - Myślisz, że się go wstydził? - Plus wody rozjaśnił jej myśli. - Jest taki nieprzyjemny, jak gdyby surowość jego charakteru z wiekiem zatarła szlachetne maniery. Wyczuwam między nimi spore podobieństwo, nie uważasz? - Westchnęła leniwie i spojrzała w kierunku służącej.

Isia zdawała się nie słuchać narzekań hrabiny. Szykowała mydło i płócienne ręczniki, konsekwentnie unikając jej spojrzenia. I nawet łagodna próba rozweselenia nie zmyła z jej zwykle wesołej buzi tej niepasującej do niej powagi i chmurności.

- Isiu? - spytała Katja, czując zmianę w zachowaniu dziewczyny, która niegdyś była jej tak bliska.

W jej rodzinnym domu była jej bratnią duszą, towarzyszką dziewczęcych zabaw i niewinnych psot. Potrafiły rozprawiać godzinami o rzeczach ważnych i mniej istotnych. Isia cierpliwie znosiła lamenty swej pani czy podekscytowanie, gdy ukończyła czytać fascynującą książkę. Dwa ostatnie lata, odkąd pojawiła się w willi Staszkiewiczów, praktycznie były nierozłączne, spędzając ze sobą mnóstwo wolnego czasu. To Katy pouczała ją o życiu damy, karmiła mrzonkami o swobodach obywatelskich dla kobiet i nawet nauczyła czytać ze zrozumieniem trudne teksty literackie.

- Zanudzam cię?

- Nie, jaśnie pani - uśmiechnęła się, ale inaczej niż spamiętała i podała hrabinie ręcznik, by mogła się wytrzeć.

Katarzyna po odzianiu się w szlafrok popatrzyła dziewczynie głębiej w oczy, ale Isia uparcie milczała. To też było do niej niepodobne, bo zwykle z trudem tonowała swój język i mówiła co myśli, czym zyskała sobie jej oddanie.

- Czy pomóc się hrabinie ubrać?

Młoda Borowska zaprzeczyła ruchem głowy i odesłała służącą, ale coś wewnątrz nie dawało jej spokoju. Postanowiła dowiedzieć się dlaczego jej pokojówka aż tak się zmieniła.

Okazja nadarzyła się następnego dnia, gdy zaraz po tym jak w bibliotece pod okiem pani Lange pilnie przestudiowała drzewo genealogiczne Borowskich, aby poznać pokrewieństwo ordynata z panem Bernardem, ochmistrzyni zaproponowała Katy spacer po włościach z ekonomem, panem Zarzyckim. Wyprosiła przy okazji, aby Isia mogła im towarzyszyć.

Ten znakomity w swym fachu jegomość, zubożały szlachcic herbu Poraj, pochodzący z ziem pruskich, dzierżył na swych barkach obowiązek zarządzania majątkiem ordynata. Z pasją opowiadał ile służby zatrudnia, ile łanów zboża zebrali zeszłego lata, ile kluczy liczy ordynacja borowicka i na jak wiele hektarów się rozciąga. Katy, choć ciekawa miejsca, w którym przyszło jej żyć, najmilej zapamiętała okazały park, który wydał się jej niebywale romantyczny i w którym się wręcz zakochała.

- Chciałabym móc kiedyś wybrać się tu konno, panie rządco - stwierdziła z zachwytem, oglądając wysoko pnące się drzewa, które zazielenione musiały dawać latem przyjemny cień.

- Nie wiedziałem, że z hrabiny taka amazonka. Polecę mastalerzowi sprawdzić, czy posiadamy damskie siodło. Starsza pani ordynatowa wolała breki od wierzchowców.

- Ależ to niepotrzebne. Doskonale poradzę sobie w męskim.

Doświadczony oficjalista, dla którego śmiało mogłaby być rodzoną córką, aż pobladł na bulwiastych policzkach, słysząc o pomylonym pomyśle młodej ordynatowej.

- Co by na to powiedział ordynat - stwierdził tylko i jak najszybciej zakończył wycieczkę.

Kilka dni później ponownie wybrały się z Jadwigą na przechadzkę, ciesząc się ze sprzyjającej pogody. Spacerowały parkowymi alejkami, mijając kilka zabudowań przypominających antyczne świątynie, aż wreszcie ich oczom ukazał się nieco zrujnowany już akwedukt, pełniący rodzaj mostu łączącego rzeczkę Borowinkę i sztuczne jezioro, do którego wpływała.

Katy westchnęła z rozmarzeniem, łapiąc w nozdrza zapach mokrej ziemi po deszczu, drzew i wody, rozmyślając skrycie, iż latem musi być tu w istocie cudownie kolorowo.

- Czyż nie jest tu pięknie? - spytała Isię. - Spójrzże tylko...

Isia nie podzielała zachwytu Katy i złożyła parasolkę, którą wcześniej chroniła się przed pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca. Jej czarny strój dziwnie kontrastował z parkową zielenią

- Isiu... - Zaczęła niepewnie, spoglądając na dziewczynę. - Co ci jest? Ledwie się do mnie odzywasz. Źle ci ze mną?

Smutek w oczach hrabiny sprawił, że maska na twarzy pokojówki nieco popękała.

- Nie, pani. Oczywiście, że nie - zreflektowała się, spuszczając głowę. - Nie mam prawa narzekać.

- A jednak czuję, że chowasz w sercu zadrę. Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Pamiętaj, że mam cię za oddaną przyjaciółkę.

- Nie, pani.

Głos Isi nagle nabrał pewnej mocy i stanowczości, której hrabina się nie spodziewała. Z wrażenia zamrugała, myśląc, że musiała źle usłyszeć, ale pannie Kuleszównie udało się zagłuszyć szelest drzew.

- Jestem dumna, że mogę być ci, pani, osobistą pokojówką, cenę panią i szanuję, ale nigdy nie będzie hrabina mą przyjaciółką.

Katarzyna poczuła się tak wstrząśnięta, że w jej oczach stanęły łzy. I ten park, który miał być rajem, stał się o wiele bardziej ponury i przygnębiający. Wiosenna szata, w którą się nieśmiało odziewał zbrzydł nagle i wróciła zimowa szarzyzna. Chłód zaszczycał ją w policzki, a wiatr szarpnął mocno jej ufryzowanymi włosami, które wystawały spod jasnego kapelusza.

Katarzyna długo patrzyła w oczy swojej pokojówce, chcąc się upewnić, że to wszystko prawda, ale gdy twarz Isi złagodniała nieco, ale nadal z zacięta miną stała, nie odwołując swych słów, Katy zrozumiała, że na zawsze ich światy zostały od siebie odgrodzone.

Czyżby ten mur miał nigdy nie runąć? Choć rozum podpowiadał jej, że wszak tak już świat wyglądał i ona wcale go takim nie wymyśliła, serce wciąż skrycie biło ideałami, negując wszystkie ograniczenia, uznając je za wysoce niesprawiedliwe.

________________________________________

szurawary - szerokie, bufiaste spodnie (U Katy przypominające bufiastą spódnicę).

odaliska - biała niewolnica lub konkubina w haremie tureckiego sułtana

Stanisław Grodzki, właściciel „firmy przemysłowej Alfred Grodzki", 25 sierpnia 1896 r. odbył w Warszawie jazdę automobilem między ul. Miodową a pl. Trzech Krzyży i z powrotem.

C'est toi Nora - w wolnym tłumaczenu: "To ty, Noro?

"Officium supra sanguinem" - w wolnym tłumaczeniu: "Obowiązek ponad krwią".

Klucz - rodzaj majątku ziemskiego; kilka posiadłości jednego właściciela, znajdujące się blisko siebie. Duża ilość kluczy mogła być przeistoczone w ordynację rodową.

mastelerz - starszy stajenny.

(powiększenie w linku w komentarzu)

No kochani!

Udało się wreszcie skończyć rozdział.

Ci, co nas obserwują dobrze wiedzą, że ostatnio pisanie zeszło na drugi, jak nie trzeci plan. Na szczeście odkryłyśmy, że to dobra odskocznia od rozmyślania nad rzeczami mniej przyjemnymi.

Ten rozdział może nieco różni się od poprzednich, bo poznajemy w nich sporo nowych postaci, jak i nowe miejsce. Akcja przeniesie się na jakiś czas z dala od Warszawy. Zamieściłyśmy też tu sporo szybkich, krótkich scen, bo niestety nie mamy miejsca, by się mocno rozpisywać. Ten rodział ma być jedynie takim wstępem do nowej części tej historii.

Mamy nadzieję, że mocno nie znienawidzicie ordynata za to co zrobił. Znacie nas i wiecie, że na pewno miał swoje powody i to taki plot twist by działo się potem ;)

Czekamy na Wasze reakcje! ;)

Wasze,

E&P

PS. A dla ciekawskich drzewa genealogicznego Borowskich zachęcamy do kliknięcia w link w komentarzu pod zdjęciem (dużego formatu wattpadzie niestety nie może przemielić).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top