XV
Najdroższy Przyjacielu!
Ośmielam się wciąż temi słowami do Ciebie zwracać, Adamie, mój powierniku i skarbnico przewin moich, chowając głęboką w sercu nadzieję, iż go odczytasz. Pomny na waść, jaka nas od siebie rozdzieliła, pragnę szczerze wyznać swój żal. Nosząc w pamięci twą miłość braterską do mej gęby przebrzydłej śmiem wyrazić mą winę, żem cię w najgorszych obelgach obraził i wyzłośliwiał się w myślach na Ciebie. Żem jak ostatni łotr wtargnął w twe progi, budząc spokój twego domowego ogniska.
Tyś zawsze był mi drogowskazem, który ja durny, przez upór swego ducha, nie chciałem słuchać. Kajam się przed Tobą, prosząc najpiękniej, by Twa ojcowska cierpliwość do mej rozbisurmanionej persony nie wyczerpała się zupełnie. Wybacz mi mą butę i hańbę, jaką się okryłem i to, żem cię tyle czasu zaniedbywał, ale wstyd mi było posłać słowo, choć bóle rozdzierały mą poczerniałą duszę. Wiedz, że dzięki najdroższej mej małżonce, zrozumiałem czem jest rodzina i z ubolewaniem powziąłem przedsięwzięcie, by zadośćuczynić ci za mój pożałowania godny występek, aby na przyszłość żadne swary już nas nie poróżniły.
Przyjmij, Najdroższy Mój Przyjacielu, me szczere przyrzeczenie poprawy, co by mi Twą miłość powróciła. Podaj rękę głupiemu synowi twemu, coś go na rękach przy chrzcielnicy trzymał, a który Cię ukochał szczerze i śmiał na ojca obrać. Wkrótce sam będziesz świadkiem mej przemiany, którą zawdzięczam małżonce mojej najukochańszej, która mnie ze złej drogi nawróciła. Śmiem prosić, byś ty wszelkie me winy darował i zarzekam się, że dołożę starań, byś i ty miał syna we mnie poczciwego i godnego twej szlachetności.
Szczerze żałujący, rozpaskudzony,
Maciej hr. Maurycy Borowski.
Wizyta pojednawcza w mieszkaniu łódzkiego fabrykanta Adama Żmudy na Nowym Świecie pokrzepiła serca obu dżentelmenów niezaprzeczalną ulgą. Katy nigdy nie dociekała, dlaczego ich stosunki uległy nagłemu zerwaniu i, jak przypuszczała, żaden nie omieszkał ją w to wtajemniczyć. Sprawa musiała być jednak na tyle poważna, iż przez wiele miesięcy ze sobą nie korespondowali, co odnotowała jeszcze podczas pobytu w Borowicach.
Na proszonej kolacji zjawili się zacni przedstawiciele Resursy Kupieckiej, między innymi fabrykanci bambusowych mebli, pochodzący z drobnego mieszczaństwa warszawscy kupcy, właściciele kamienic, składów czy magazynów towarowych wraz z małżonkami, notabene dobrzy znajomi Macieja. Katy, choć wcześniej nie zdążyła za często bywać w świecie, lepiej czuła się w kręgach patriotycznych. Prawie nikogo tu nie znała, a obecność członków towarzystw kredytowych i żydowskich bankierów, w tym samego barona Kronenberga sprawiła, że czuła się nieswojo. Jej mąż zaś odnajdywał się zarówno wśród warszawskich fabrykantów jak i sceptycznie do niego nastawionej inteligencji i polskiej arystokracji. Również, co przyjęła z lekkim grymasem, dobrze przyjęto by go u carskich oficjeli i wśród, zamieszkałej w Kraju Nadwiślańskim, rosyjskiej elity.
W trakcie trwania przyjęcia gospodarz nie krył zadowolenia z powodu ułożenia relacji z żoną przez swego chrzestnego syna, a sam hrabia Maciej parę razy złapał przyjaciela na tym, iż ten zatwardziały kawaler przyglądał im się ze wzruszeniem, które i jego ścisnęło za gardło.
- Rad jestem cię widzieć w tym stanie. - Zaczepił go na stronie, gdy Katy poszła przypudrować nosek przy gotowalni w pokoju łaziebnym. - To zakochanie ci służy. I to za sprawą kobiety, którą niegdyś śmiałeś uznać za nieciekawą.
- Zaręczam, iż każdego dnia biję się za to w pierś... - mruknął Maciej, maczając usta w trunku, ale po raz pierwszy tego wieczoru poczuł gorzki posmak.- Przyznaj, iż skrycie marzyłeś, by mi to wypomnieć.
- To twoje słowa - przypomniał poważnie dla własnej obrony, ale oczy starszego mężczyzny wciąż się śmiały. - Ale bardziej od mojego nieoczekiwanego triumfu cieszy mnie, iż wreszcie odzyskałeś rozum.
Dym z odpalonego cygara uderzył w Macieja. W innych okolicznościach zaśmiałby się szyderczo, ale dziś istotnie jego serce rosło, że odzyskał względy Adama. Bardzo zależało mu na jego przychylności i zdążył zatęsknić za przyjazną duszą w Warszawie, której mógł się zwierzać z najgorszych, trawiących człowieka bolączek, do których nigdy nie przyznałby się hrabiemu Sewerynowi.
- I ja muszę ci się do czegoś przyznać... - dodał zagadkowo, aż jedna brew ordynata uniosła się w wyrazie zdumienia.
- Koniec świata! Czyżby do twojego serce dobrała się tamta urocza dama? - Skinieniem głowy wskazał na blondwłosą piękność w odważnej, burgundowej sukni z udrapowanym tyłem, która rzucała przeciągłe, ukradkowe spojrzenia na pana Adama i z gracją przecinała pokój, sądząc rozcieńczone reńskie wino.
Gdy starszy z dżentelmenów chwilę się miotał z udzieleniem odpowiedzi, oczy Macieja rozbłysły i aż zagotował się z niecierpliwości.
- Niechże ci pogratuluje, stary kawalerze!
Sarkazm w ustach tryskającego humorem Macieja, do których dziś chętniej niż zwykle wlewał madery, nie zraził starszego z dżentelmenów od dalszych tłumaczeń, a też przyzwyczajony do cierpkiego języka hrabiego, najspokojniej w świecie odparł:
- Pudło, przyjacielu. Raczej do mych pieniędzy, gdy będzie szykować wyprawkę...
Pan hrabia zdębiał i popatrzył na rozmówce rozbieganym wzrokiem, chwilę nic nie mówiąc. Gdy zaś z opóźnieniem pojął sens słów, zmieszał się.
- Zostaniesz ojcem? - wydusił z ledwością, gdy alkohol palił mu przełyk.
- Cóż... Nie da się zaprzeczyć ojcostwa.
Gdy szok z twarzy Borowskiego jeszcze nie zszedł, Adam w zwięzłych słowach opowiedział, jak to śpiewaczka i aktorka, rodem ze Lwowa, z którą jeszcze do niedawna obcował i dla której utrzymał to mieszkanie w Warszawie, by ułatwić sobie schadzki, zaszła z nim w nieplanowaną ciążę. Panna Lizawietta Antonewiczówna, osiągnąwszy pełny wiek lat trzydziestu, zatrudniona na stałe już od kilku sezonów w warszawskim Teatrze Rozmaitości prędko z kariery nie zamierzała rezygnować. Miast oddać się bez reszty macierzyństwu, wolała spalić się na ołtarzu sztuki. W obawie przed utratą uprzywilejowanej pozycji i odrzuceniem wymarzonego angażu do nowej roli chciała nawet spędzić płód u wiejskiej babki. Szczęśliwie Żmuda w porę się o wszystkim dowiedział i kochankę przed grzechem powstrzymał, oferując, iż uzna dziecko, da nazwisko, a kobiecie zapewni byt na odpowiednim poziomie. Zaproponował nawet małżeństwo, ale z góry znał odpowiedź. Nie w głowie Lizawietty było upajanie się małżeńskim szczęściem, co huragan braw, okraszony załamaniem nerwowym i orką, jaką jest wystawianie kilku premier w sezonie. Po zapewnieniach Adama zgodziła się dziecko urodzić, ale ubolewała, iż tak prędko na scenę nie wróci. Nie zmaże też z siebie hańby "panny z dzieckiem", ale Żmuda uśmiałby się, gdyby Lizawietta akurat takimi błahostkami się przejmowała.
- Moje najszczersze gratulacje - rzekł krótko Maciej, rzucając się przyjacielowi w ramiona.
Borowski znał Adama nie od dziś i wiedział, że mimo chłodnego oświadczenia i powściągliwej nuty w głosie, bardzo na syna czekał i od zawsze marzył o spadkobiercy, choć w duchu sądził, iż to nigdy nie nastąi. Jednakże mimowolnie poczuł zazdrość nie tyle, iż straci swój obecny status, co o to, że jemu ckniło się by także Katy podzieliła się z nim tak radosną wieścią. Na to jednak zapewne jeszcze długo się nie będzie zanosić.
- O czym tak panowie po cichu rozprawiacie?
Katarzyna, która pomimo starań, cały wieczór pozostawała markotna, wymusiła na sobie sztuczny uśmiech i przylgnęła do mężowskiego boku. Oczy Macieja rozbłysły, ciesząc się, iż postanowiła mu towarzyszyć, choć jeszcze dwa dni temu narzekała na drobną niedyspozycję. Uznał, iż jej ostatnie słabowanie to nic innego jak wpływ zimowego przesilenia, które niebawem miało nadejść.
- Adam właśnie oświadczył, iż on i panna Lizawietta niebawem powitają na świecie potomka - odparł bezmyślnie Maciej, zapominając, iż Katy takie... ekscesy mogły szokować.
Do mieszkania Adama Żmudy niekoniecznie przybywali ludzie o nieposzlakowanej opinii. Zapewne od kilku z obecnych gości socjeta, w jakiej obracała się w panieństwie Katy, z oburzeniem odwracałaby oczy. Młoda hrabina, mimo posiadania otwartego umysłu i nabytej dzięki książkom tolerancji, mogła nie być gotowa na niektóre bachanalie.
Twarz Katy stężała i to bynajmniej nie z powodu wątpliwej moralnie zażyłości, jaka łączyła pana Adama z panną Lizawiettą. Mimowolnie jej okryta w rękawiczkę dłoń zawędrowała na brzuch, który wbrew zaleceniom higienistów i lekarzy oraz upominających słów matki, chowała jeszcze pod gorsetem.
- Oh, zatem... Proszę przyjąć moje gratulacje. Jak czuje się... - urwała, nie wiedząc, jak określić panną Lizawiettę, z którą odbyła raczej kurtuazyjną pogawędkę i wyłącznie z uprzejmości.
Jej błogosławionego stanu nie tuszował już tak dobrze gorset czy rozluzowana do maksimum toaleta, spod której wystawał lekko zaokrąglony brzuszek, które co sprawneijsze, kobiece oko mogło wypatrzeć. Panna Lizawietta w przeciwieństwie do Katarzyny, szczególnie go nie ukrywała. W kręgach konserwatywnych takie zachowanie zostałoby uznane za jawne obnoszenie się ze swoim kłopotem, ale tutaj jej stan żadnej z obecnych dam nie dziwił. Katy jednak nie mogła się zmusić, by rozpocząć dłuższą konwersację, zbyt mocno splątana okowami konwenansów, wbijanych jej przez lata do panieńskiej główki. I choć nieco je poluzowała, to, aby zrzucić je całkowicie nie była gotowa, jak czyniła to otwarcie Lizawietta Antonewiczowna.
Nerwowy śmiech Macieja przerwał jej urocze próby wybrnięcia z nietaktu, od czego wyskoczyła jej delikatna zmarszczka na czole.
Pożegnawszy się z gospodarzem wsiedli do powozu z budą, zaprzęgniętego w dwa kare konie. Równy tętent podpitych kopyt o bruk i intensywny zapach wody kolońskiej męża, którą spryskał szyję, a który od razu wyczuła, opierając się o jego bok, działał na Katy usypiająco.
- Mam nadzieję, mia bella, że ta kolacja zbytnio cię nie zgorszyła...
- Mhm...
Słodkie pomruki Kateriny, której płomienne włosy rozsypały się z koafiury wokół jej lewego ramienia osłoniętego etolą z lisa, sprawiały, iż Maciej rozpływał się w sobie. Ciaśniej objął żonę i popatrzył na nią oczyma pełnymi żaru.
- Teraz już zapewne rozumiesz, dlaczego się upierałem, byś została w domu... Choć skłony jestem oddać ci nieco racji, bo gdybyś się tak nie uparła, nie mógłbym teraz...
Zastukał dwa razy laską, a Maurycy zatrzymał lando.
Pochwyciwszy twarz żony w obie dłonie, złożył na jej ustach żarłoczny pocałunek, który uchronić miał jego najmilszą żonę od chłodu listopadowego powietrza. Katy upajający smak ust ukochanego, przyprawiony cierpką wonią, nie przeszkadzały tak, jak jego wszędobylskie dłonie, które z trudem próbowały się przebić przez kilka warstw materiału.
Hrabina przerwała pieszczotę, odsuwając się, jednocześnie przylegając do boku męża z błagalnym szeptem. Ten dzień, który rozpoczął się ukrywaniem porannych torsji, niesamowicie ją wyczerpał.
- Pas maintenant, mon amour.
Maciej zaniósł senną żonę wprost do ich wspólnej sypialni i poczekał, aż zaśnie.
W gabinecie zaś jeszcze tej samej nocy otrzymał wiadomość przez posłańca od tego gołowąsa, Kocięby, co jednocześnie popsuło i poprawiło mu humor.
Dwóch towarzyszy wpadło. Jutro w południe w parku Praskim.
***
Odmienny stan Katarzyny, nie przekonał młodej ordynatowej do rezygnacji z planów prowadzenia otwartego domu. Bezceremonialnie umieściła na swoim osobnym bilecie wizytowym, iż jej żurfiksy odbywać się będą co wtorek, co jej matka przyjęła z niezadowoleniem.
Borowska w tej chwili nie chciała nawet myśleć, ileż to drakońskich wyrzeczeń czekało ją w nadchodzących miesiącach, jeśli płód się poprawnie zagnieździ w jej łonie. Pani Elwira, w myśl starej prawdy, że kobieta oczekująca potomka, przygotowująca się do pełnienia roli matki, musi unikać nadmiernych poruszeń i należycie dbać o zdrowie dziecięcia zabroniła Katy tłumnych zebrań i przynosiła córce coraz to inne wydania poradników dla kobiet brzemiennych. Dziewczyna skrywała je przed służbą i mężem, choć książki nakazywały znosić ten stan z dumą. W tajemnicy przed córką, która w jej przekonaniu, jeszcze nie w pełni rozumiała powagę swego stanu, zleciła Isi częściej wietrzyć pokoje hrabiny, podawać potrawy lekkie, nietłuste, z zachowaniem umiaru i ograniczyć kąpiele, w których tak lubowała się Katy, by wykluczyć ryzyko poronienia.
- Lepiej, byś jadła o gram za mało niż za wiele. A gdy brzuch będzie większy, zakupimy ci opaskę - zaszczebiotała radośnie Staszkiewiczowa, mierząc jeszcze nienaganną figurę dziewczyny badawczym wzrokiem.
Katy jedynie przewróciła oczami i ucięła temat. Pewno matka już ją wzięła za jedną z tych grymaśnych histeryczek, które podczas ciąży mogłyby zjeść kredę czy węgiel. Z ulgą siadała na kanapie, by drzwi za Staszkiewiczową się zamykały.
Dopóki gorset ukrywał znakomicie jej lekkie krągłości, Katarzyna nie zamierzała zaszywać się w czterech ścianach i realizować jedynie na polu przyszłego macierzyństwa. Choć poszła nawet się za to wyspowiadać, każdy dyskomfort z okolicy brzucha, czy lekki skurcz budził w niej nadzieję, że jednak wkrótce wcale nie zostanie matką.
To mógł potwierdzić tylko pan Ejchler, ale skoro Maciej nie był niczego świadom, nie zamierzała go wzywać. Wiedziała, że ten był lojalnym wobec jej męża służbistą i wieść o jej błogosławieństwie dotarłaby do hrabiowskich uszu.
Tego dnia spodziewała się przyjąć kilka dam z towarzystwa, głównie matron z córkami, znajomych jej matki, bo też tych poznanych w kręgach literackich nie spodziewała się u siebie gościć, ale niespodziewanie odwiedziła ją hrabina Krasińska, którą wprowadził do salonu Maciej.
- Matyusha był łaskaw zaprosić starą praciotkę na podwieczorek, ale nie kłopocz się, moja droga. Zostanę może ze trzy kwadranse - zaczęła na wejściu pani Józefina Wincentowa i opierając się na lasce, podreptała do stylizowanej rekamiery, nowego nabytku w buduarze młodej Borowskiej.
- Jak zawsze wiesz lepiej, ma chère tante - odparł rozbawionym głosem ordynat, zabierając sobie pomarszczoną dłoń ciotki do ucałowania, ale wyrwała ją, nie mając dziś ochoty na jego prowokacyjne pochlebstwa.
- Miałem nadzieję, że dotrzymasz Katerinie towarzystwa. Nie lubi jadać sama.
Katy poderwała się w fotelu, kiedy doszły ją słowa ślubnego.
- Wychodzisz? - zdziwiła się, nie potrafiąc ukryć pretensji w głosie.
Hrabina Krasińska poruszyła skrzydełkami nosa, przypatrując się niemej wymianie spojrzeń między małżonkami. Maciej westchnął pokonany i podszedł do żony, kładąc jej obie dłonie na ramionach. Lustrując ciotkę wzrokiem, odparł:
Mam do omówienia pewne sprawy na Pradze.
Posłał starej magnatce znaczące spojrzenie, od którego rysy jej twarzy jeszcze bardziej się pomarszczyły, po czym zwrócił się do żony:
- Wybacz mi, ma trèschère, mą nieobecność. Damy z towarzystwa na pewno umilą ci ten dzień.
- Byłby milszy, gdyby dane nam było spędzać z sobą więcej czasu. Ostatnio wiecznie gdzieś znikasz, hrabio.
Katy spojrzała na starą hrabinę, jakby szukała w niej sojuszniczki w wywlekaniu na wierzch tajemnic jej męża. Ta jednak, nawet jeśli coś wiedziała, zamierzała uparcie milczeć.
- Wrócę na kolację, zjemy we dwoje.
- Każę zatem podawać do stołu - zadzwoniła na służbę i przekazała Isi, aby zaczęto szykować jadalny.
- Do zobaczenia, mia bella - pożegnał się ordynat i nie potrafiąc odmówić sobie przyjemności nawet przy starej ciotce, pocałował ją w usta.
Katy udając zakłopotaną, odsunęła się, ale hrabina wydawała się niewzruszona obscenicznym zachowaniem krewniaka. Odprowadziła go znużonym wzrokiem.
- Zanim ujrzałam to na własne oczy, śmiałam nikomu nie wierzyć, że Maciejowie mają się tak ku sobie, o czym plotkuje już cała Warszawa. Musiałaś rzucić na Matvieja urok, bo zaczął skakać wokół ciebie jak szczeniak, Katerino. Cóż, jeszcze niedawno niewiasty o tak marchewkowym kolorze włosów nazywano czarownicami i palono na stosie.
- Ja widzę jedynie, iż udało nam się odnaleźć sposób na życie ze sobą we wzajemnym szacunku i zgodzie, pomimo niesprzyjających okoliczności - odparła, nie mając siły na szukanie bardziej kąśliwej riposty.
- I właśnie z powodu tego szacunku nie powiedziałaś memu prasiostrzeńcowi, iż spodziewasz się jego dziecka?
Odpowiedź Katarzyny przerwało nadejście Isi, która na wieść o ciąży swej pani pobladła, ale wnet na jej malinowych ustach zakwitł nieśmiały uśmiech.
- Tylko matka wie - dodała, patrząc przepraszająco na Isię. - Mniemam, że ciocia z nią perorowała...
Stara magnatka zbyła ją machnięciem ręki i zwróciła się z niebywałą wręcz łagodnością do młodej pokojowej, która uczynnie pochyliła się, by starowinka nie musiała nadwyrężać głosu.
- Masz zręczne palce, dziecinko. Za chwilę wychodzę, ale napiłabym się herbaty po rosyjsku. Oczywiście z konfiturą. Już dawno zerwałam z angielską tradycją.
Isia przytaknęła i wyprostowała się dumnie na pochlebstwo starej hrabiny. Bodaj pierwszy raz w życiu poczuła się ważna, ale wyczulona na kaprysy Krasińskiej Katy uspokoiła zapatrzoną w nią Jadwigę kiwnięciem głowy i kazała nastawić mosiężny, pięknie rzeźbiony samowar z Tuły, podarowany im w prezencie ślubnym przez teścia.
Gdy woda w samowarze się zaparzyła, Katy nalała gorącą esencję z mniejszego czajnika do filiżanki, którą rozwodniła, dolewając gotującej się wody z kranika. Sama podała hrabinie filiżankę, trzymając ją ostrożnie w dwóch dłoniach.
- Na zdrowie - powiedziała, zgodnie z rosyjskim zwyczajem.
Hrabina posłodziła herbatę konfiturą i przelała trochę na spodeczek. Jak ta nieco ostygła, popijała ze smakiem, jakby stanowiło to jakiś ważny rytuał.
- Tak zwykł pijać herbatę mój świętej pamięci mąż, czego nauczył się od pewnego rosyjskiego hrabiego z Sankt Petersburga, kupieckiego noworysza, z którym robił niesławne interesy - zmieniła temat. - Oczywiście, spotkał nas za to ostracyzm społeczny, w kręgach, do których ty, zdaje się, aspirujesz, zapominając, iż jesteś hrabiną Borowskich i to oni powinni przychodzić do ciebie, Katiuszko.
- Widocznie sława hrabin Borowskich powoli zatraca się w ludzkiej pamięci - odpowiedziała z goryczą.
- Oh, dotychczas niewielu z tych bufonów miało okazję jej tknąć - zachichotała, jakby powiedziała coś zabawnego. - A byłaby to dla nich pewna la surprise, która i mnie zaskoczyła.
Katy uśmiechnęła się niewesoło, słysząc coś w rodzaju powściągliwej dumy w głosie starej hrabiny, która dotychczas okazywała jej raczej chłodny stosunek. Czymże więc zyskała uznanie w oczach tej starej matrony, nie umiała odpowiedzieć ani też nie miała ochoty się zastanawiać co ma z nim zrobić.
- Oh, doprawdy niebywałe... - sapnęła z irytacją Józefina Krasińska, gdy skromność i subtelna prostolinijność Katy zaczęła ją męczyć. - Porzućże te szlachetne pobudki. Czyżbyś, moje dziecko, wciąż nie zdawała sobie sprawy z tego, kimże się stałaś?
Młoda hrabina zmrużyła w zdumieniu oczy.
- Ja? Ktoby się mną interesował... - westchnęła Katy.
Twarz ciotki Józefy poczerwieniała z tłumionego w ciele gniewu.
- Jesteś panią starego, magnackiego rodu, dziedziczką mężów stanu. Kobiety przed tobą stawiały i burzyły kościoły, okręcały możnych i władców wokół palca. Broiły twierdz, rodziły, umierały i zabijały, gdy było trzeba - tłumaczyła hrabina podniosłym tonem. - Cała ta podła Varsovie mogłaby paść ci do stóp, gdybyś jeno kiwnęła palcem. Przyznam, że pierw nie wierzyłam memu prasiostrzeńcowi, żeś warta świeczki. Miałam cię za pionka, a okazałaś się Szachem. Nie czas mówić Mat. Nosisz w sobie krew Borowskich, a i twój ogień zaczął wreszcie rozkwitać. Dalej śmiesz twierdzić, że nic nie znaczysz?
Katy dreszcze podniecenia przeszły po plecach.
- Mało jest kobiet na tym świecie równym twojej wagi. Nie zaprzepaść tego daru - dodała hrabina, sącząc herbatę.
Katy pomyślała z żalem, że dotychczas nie miała sposobności poczuć siły, jaką rzekomo miało dawać jej nazwisko i wysoka pozycja jej męża w hierarchii społecznej. Zyskała tytuł i należny jej status ekonomiczny, ale czuła, że nikt się z nią nie liczył. Dworowano sobie za plecami z jej familii, przypisywano jej wątłe zdrowie i słabość, która skłoniła hrabiego do wyjazdu ze stolicy na długie miesiące. A Maciej nie wspierał jej ambitnych dążeń tak, jakby sobie tego życzyła. Sama bowiem, nie była pewna, czy bardziej chciałaby prowadzić salon dla młodych literatów, szerzyć kaganek oświaty, zakładając szkoły i ochronki dla dzieci, czy zajmować się kwestiami obrony praw kobiet i zacząć pisywać do czasopism kobiecych.
Wiedziała za to, czego coraz bardziej nie chce...
Mimowolnie położyła dłoń na brzuchu.
Hrabina pokręciła głową.
- Gdyby Matviej wiedział o twym stanie, może zszedłby z drogi, która nieuchronnie go czeka - powiedziała, jakby do siebie, ale też do niej, choć stara kobieta wydała jej się czymś poruszona. - Wszystkie te nadzieje... Tak wielkie pokładałam w nim nadzieje - dodała ze smutkiem.
W trzęsącej się dłoni, ostawiła filiżankę na spodeczek, a z chwilą jednego ciężkiego oddechu, słabość zniknęła.
- Jakiej drogi? O czym ciocia mówi?
Katy otworzyła usta, patrząc na ciotkę Józefę wyczekująco.
- Twa ciekawska natura bywa nieznośna, dziecko - westchnęła i parę razy zamachała wachlarzem, jakby chciała się odpędzić od niewygodnych pytań. - Nie wiem jak mój chrześniak ją znosi. Albo przy tobie zyskał anielską cierpliwość, o co go nie posądzam, albo nauczył się jak ma z tobą postępować.
Hrabina wstała, przywołując do siebie pannę Lubowiecką, zapominając, że dzisiaj jej nie towarzyszyła.
- Też coś. Posłałam Lodkę do Piwowońskiego z nowym obstalunkiem i jak pojawił się Matyusha, kompletnie o niej zapomniałam - zaśmiała się, przykładając dłoń do ust z miną młodej, niewinnej dzierlatki, której udał się żart. - Czas już na mnie, Katerino.
Pożegnała się, a później kazała swojemu stangretowi, jak najszybciej zawieść się na Nowo-Miodową.
***
Doniosłe przesłanie, jakie padło z posiniałych ust ciotki Józefy poruszyły uśpione wcześniej dążenia Katy, pozwalając sądzić, iż istotnie przyszedł czas, by wreszcie zajęła należne jej miejsce. Tym bardziej nie miała zamiaru dzielić się pozycją z tuzinem kobiet, które skrycie zazdrościły jej statusu i czyhały, by zająć się jej mężem.
A on od pewnego czasu znikał, wymawiając się obowiązkami, tyko dokarmiając jej niepokój. Zastanawiała się, czy sama nie wepchnęła hrabiego w ramiona utrzymanki, gdy tamtego okropnego wieczora nie potrafiła wprost zadeklarować swych uczuć.
Siedząc przy jadalnianym stole, patrzyła teraz na goły palec, na którym brak ślubnego pierścienia odczuła dosadniej niż zazwyczaj, aż skóra na palcu ją zaswędziała. Odczekała, aż minie kolacja, taksując pana Borowskiego czujnym wzrokiem, choć młody mężczyzna zachowywał się jak zwykle swobodnie i posyłał jej ciepłe uśmiechy.
Nie minęła jednak chwila, gdy hrabia odłożył serwetkę na stół. Jak słusznie obstawiła, znów szykował się do wieczornego wyjścia.
- Godzina jeszcze młoda, powietrze rześkie. Może jaśnie pan hrabia życzy sobie powóz na wieczorną przejażdżkę? - spytała z ironią pod wpływem potęgującej zazdrości, która zatruwała jej duszę coraz to bardziej gorzkimi myślami.
Maciej, domyśliwszy się, iż jego małżonka szuka zwady, a nie chcąc dopuścić do bezsensownej kłótni, przyjął jej bunt za słodki objaw jej zaczepnego temperamentu.
- Nie, najmilsza. Planowałem dziś zostać w domu, ale skoro sama nalegasz, bym zażył powietrza, chętnie skorzystam z twej dobrej rady. Chyba, że masz ochotę wybrać się ze mną?
Pan Maciej z triumfalnym uśmieszkiem, że utarł żonie nosa wstał od stołu. Usta Katy pierw rozwarły się nieprzystojnie, po czym zrobiła naburmuszoną minę.
- Mróz mi nie służy - odparła, świdrując męża spojrzeniem. - Pozwolisz, że udam się już na spoczynek.
Hrabia podszedł do żony, chcąc złożyć na jej czole czuły pocałunek na dobranoc, skoro pozwoliła mu na późny powrót, ale odsunęła się, co ugodziło go w brzuch.
- Dobranoc, hrabio - Dosadny, chłodny ton hrabiny nie pozostawiał wiele miejsca na czułości.
Przełknął żal i skinął głową na pożegnanie, żałując, iż zabawił się kosztem żony, by tylko udowodnić męską rację. W westybule zacisnął pięści, utyskując na siebie w duchu, by nigdy więcej nie folgować sobie ze swoją dumną naturą sarmaty za bardzo.
Gdy hrabia zniknął z oczu Borowskiej, dziewczyna przywołała do siebie zaskoczonego Antoniego.
- Przygotuj lando. Prędko! - szepnęła niecierpliwie. - Tylko dyskretnie. I biada, jak powiesz coś hrabiemu...
Złowrogi błysk w oczach hrabiny i ziejąca z jej rozszerzonych źrenic determinacja nie pozwoliła lokajowi się zająknąć. Zawstydzony, czerwony jak burak poluzował guzik od liberii przy karku i bez zwłoki nakazał Maurycemu przygotować powóz.
Na zewnątrz noc okryła już miasto ciemną pierzyną, gdy Katy, odziana w prostą, nierzucającą się w mroku spódnicę i płaszcz, zakradła się do drugiego powozu hrabiego. Schowana w głębi budy czekała, aż nowy, miejski powóz od Weissa, przeznaczony do dwukonnego zaprzęgu, powożony przez młodego stangreta, którego hrabia najął z polecenia, wyjedzie za żeliwną bramę kamienicy. Gdy skręcił w ulicę, Maurycy zasiadł na koźle Victorii. Katarzyna nakazała natychmiast śledzić męża.
Rytmiczny stukot końskich kopyt o bruk nieskutecznie zagłuszał galopujące, podłe wizje młodej hrabiny, iż lada moment przyłapie hrabiego na gorącym uczynku, gdzieś w szynku bądź przybytku rozpusty. W nerwowym napięciu popędzała woźnicę, by nie zgubił się w tym gąszczu pojazdów, który był rzadszy, ale nie zanikł, mimo dość późnej pory. Nasycone miękkim, łagodnym i stłumionym światłem lamp gazowych Krakowskie Przedmieście, dziś wyjątkowo tętniło życiem.
Katy, u której nocny pejzaż wywołał nostalgiczny nastrój i coś w rodzaju nieokreślonej tęsknoty, pomyślała nawet, iż grzechem byłoby nie uwiecznić na obrazie widoku zasypiającej Warszawy. Już wyobraziła sobie, iż ma w dłoniach pędzel, już maczała włosie w palecie pełnej różnych tonów czerni, zielonkawej szarości, by namalować w głowie swój pierwszy nokturn.
Z rozmyślań wyrwało ją szarpnięcie, gdy pojazd nagle zatrzymał się w nieciekawej dzielnicy, gdzieś na Pradze. Stangret usłużnie otworzył drzwiczki powozu i pomógł wysiąść swej pani, by obcas nie zahaczył o stopień. Nie raczył się usunąć, jakby w obawie, czy wolno mu zostawiać kobietę, wielką panią w wąskiej uliczce, skąpanej w mroku, w której nawet za dnia łatwo paść ofiarą oprycha czy błąkającego się bezrobotnego.
Katarzyna nie ulękła się ciemności i poprosiła jedynie, by Maurycy zaczekał na nią w karczmie po przeciwległej stronie ulicy. Brodząc w błocie i brudzie z pobliskiego rynsztoka, rozglądała się na boki. Kałuże były głębokie, że każdy najmniejsze chlipanie wody, oddalone, niewyraźne ludzkie krzyki i miałczenia bezpańskich kotów wyostrzały zmysły. Nad jej okrytą w skromny kapelusz głową ciągnęły się sznury ze świeżo upraną bielizną, rozwieszone między przeciwległymi kamienicami, której szlachciance wychowanej w luksusie kojarzyły się z zatęchłymi szmatami. Z duszą na ramieniu podążała kiepsko oświetloną, wąską uliczką w stronę, w którą udał się hrabia, a było to na tyłach jednego z żydowskich magazynów.
Zdziwiło dziewczynę, że gdy przekroczyła próg tego dziwnego miejsca, nikt jej nie zaczepił ani nie zatrzymał, a swobodnie przeszła krótkim korytarzem, wprost do skromnej izby, przeszklonej na tyłach dużym, stalowym oknem ze szprosami. W nozdrza uderzyła ją duchota i nieświeży zapach ludzkiego potu, ale przecisnęła się bliżej środka, stając bark w bark z innymi mężczyznami o bladych, ponurych obliczach i, ku jej zdziwieniu, z licznie zgromadzonymi tu kobietami w różnym wieku, mniej lub bardziej spracowanymi.
Katy chłonęła zastany porządek w niemym szoku, wypatrując w panice, czy przypadkiem zaraz jakiś żandarm czy patrol kozacki nie rozgoni motłochu, bo tego typu polityczne agitacje były surowo zakazane w Kongresówce.
Wewnątrz, wokół wysokich, drewnianych regałów ustawionych przy ceglanych ścianach stłoczyła się różnorodna masa ludzka, wpatrzona w towarzysza, górującego nad ich głowami niczym boski posążek, przemawiającego donośnym, uroczystym głosem:
- Bracia i siostry, słuchajcie! Socjalizm już głęboko w nas siedzi i żaden majster, łamistrajk czy inne inspektorskie ścierwo nie wypleni z nas braterstwa i myśli proletariackiej! Będziem wzmacniać węzeł rewolucyjny proletariatu narodu naszego i innych narodowości i dążności nasze, tak jak już od lat mówi partia nasza! Powstaniemy przeciw Wam, sprzedawczykom życia i zdrowia robotniczego! Przeciw wyzyskowi panów, którzy biorą w łapę, bo milszy im brudny pieniądz niż ludzka sprawiedliwość! Dobrze mówię?
- Na taczki z nimi!
- Na taczki!
Robotnicy zaskandowali żywiołowo w wyrazie poparcia dla przemawiającego, a ryk kilkudziesięciu połączonych ze sobą gardzieli niósł się silnym nurtem po zebranych. Nabuzowany, podsycany wspólnymi celami tłum nie musiano zagrzewać do walki z nędzą i uciskiem przez myślicieli partyjnych. Stali tłumnie, zjednoczeni, ręka w rękę, żadni krwi, z sercami bijącymi w tym samym rytmie. Byli niczym pochodnia, oświetlająca drogę do zwycięstwa nad kapitalizmem i absolutyzmem carskim, płonąca żywym ogniem rewolucji, która chciała obalić stary, podły świat. Gotowi do zabrania głosu.
Katy przecisnęła się nieco bliżej, by wypatrzeć gdzieś hrabiego, ale jego sylwetka gdzieś zniknęła, a zgromadzenie zdawało się ją porwać w swe macki i nie chciało wypuścić. Przypominali jeden zwarty organizm, którego płucami byli dyskutujący przewodnicy, podburzający do przeciwstawienia się gwałtom, dokonywanym na klasie robotniczej.
- Podnieście sztandary, ludu pracujący!
- Precz z caratem!
- Precz z magnatem!
Nieprzyjemne, butne pokrzykiwania przypadkowych manifestantów zawibrowały w piersi młodej hrabiny, w której serce wybijało już jak dzwon na trwogę.
W tłumie tych zagorzalców Katarzyna oprócz wyznawców wyznania mojżeszowego rozpoznawała młodych, silnych robotników, których głowy paliły się od rewolucyjnych haseł i wzniosłych idei. Ich brudne oblicza i świecące w półmroku oczy jarzyły się na czerwono, gniewem, poczuciem krzywdy i stopniowo uwalnianej zemsty, więc miast współczucia, w Katarzynie wzbudzali jedynie lęk. Gdy pośród krzyków, przekleństw i wszechogarniającego harmidru wygłaszali swe postulaty, przypominali dziewczynie nic innego jak wygłodniałe zwierzęta, czyhające by odgryźć dłoń tego, kto je karmi. I choć odnajdywała w sobie zrozumienie dla ich nieszczęść i dążeń do poprawy bytu, ich buta i drzemiąca w nich chęć odwetu budziła jej sprzeciw. Bała się, iż to powstanie skończy się w morzu niewinnej krwi.
- Nie ma dnia, by komitety partyjne nie donosiły, iż pobratymcy nasi, wygnańcy syberyjscy, nie dokonywali brawurowych ucieczek, w tym sam nasz drogi towarzysz Feliks Dzierżyński, który zbiegł za granicę - przemówił kolejny z przedstawicieli, wyższy i krępy, trzymający w krzepkich dłoniach stos wyblakłych kartek.
Katarzyna nie znała tego nazwiska, ale zrozumiała po czci, z jaką wypowiadał się o nim mężczyzna, że człowiek ten był ważny dla całego ruchu. Ów Dzierżyński z drugim zbiegiem, gdy wieś już spała, miał ujść pod czujnego oka stróży nocnych i szpicli, zwanych "dozorcami politycznych zesłańców", i przeprawić się czółnem na drugi brzeg szerokiej, rwącej rzeki Leny, wiosłując na zmianę. Napotkawszy po drodze wiele przeszkód w postaci wysp, skał i wystających korzeni drzew, pod osłoną mgły posuwali się naprzód, aż nie rozbili się łodzią. Wybrnęli jednak szczęśliwie z katastrofy, udając kupców, których okoliczni chłopi przewieźli furmanką. Wzięci za "panów', jechali długimi dniami przez tajgę, ciemną i tajemniczą, stepy burtaskie, słuchając powieści chłopów o katorżnikach, aż znaleźli się w pociągu. Całą ta ucieczka trwała dni siedemnaście, a za Dzierżyńskim rozesłano cyrkularz, uznając go za bezczelnego, niebezpiecznego przestępcę.
Po tej przejmującej opowieści, jaka młodej Borowskiej zmroziła krew w żyłach, na prowizoryczną mównicę. Na stół, robiący za podest i pulpit, wyszedł kolejny z trzech niemłodych już mężczyzn, o zwalistej budowie i ogorzałych twarzach. Katarzyna domyśliła się, iż ma do czynienia z agitatorami, być może sprowadzonymi tutaj z innej guberni, by wzniecać strajki. Ów wichrzyciel, witany aplauzem, był mężczyzną z eleganckim wąsem, ale odzianym w przepoconą, rozpiętą przy szyi koszulę. Przedstawiono go tu pseudonimem "Kruk".
- W innych krajach rozpętano krwawe walki, które toczą się po dziś dzień. O wolność stowarzyszeń! O strajki i udział w parlamentach - zawył tubalnym, ale spokojnym głosem. - W interesie aparatu ucisku jest byśmy umysły mieli ciemne. Byśmy jak barany siedzieli potulnie.
Kilka głów w pierwszych rzędach zgodnie pokiwało głowami.
Kruk przebiegł oczami po współtowarzyszach, zgodnie wyczuwając ich bojowe nastroje. Zrobił długą pauzę, czyniąc kilka leniwych kroków po podeście, po czym zatrzymał się, gdy zasłuchana gawiedź wręcz skwierczała z niecierpliwości na jego kolejne słowa. Poorana kilkoma głębszymi szramami, ale wciąż przystojna twarz mężczyzny wykrzywiała się, a oczy mu rozbłysły niczym stal:
- Dopóki rządzą nami carscy ministrowie i czynownicy, dopóty polski robotnik będzie niewolnikiem!
Wrzask i pomruki niezadowolenia znów zapełniły salę.
- Dlatego żądaniem naszym winno być stworzenie rządu, który zapewni nam nasze prawa. Wespół z bratnimi nam towarzyszami w Rosji trzeba nam w warunkach naszych świętego boju o prawa pracownicze!
Wyjąwszy kartkę, zaczął odczytywać:
My, robotnicy domagamy się: Po pierwsze: W miejsce dwóch zmian po 12 godzin, ustanowić 3 zmiany po 8 godzin każda. Po drugie: Ustanowić dla wszystkich robotników wypłatę po 20 kopiejek za godzinę, a kobietom za zmianę 50 kopiejek. Po trzecie: Zwiększyć płacę wozakom, dostarczającym do fabryki węgiel. Po czwarte: ubezpieczenia na wypadek śmierci lub kalectwa.
Tłum znów zareagował entuzjastycznie, na co wąs Kruka uniósł się w górę.
- Dlatego w południe, dnia jutrzejszego przejdziem ulicami: Jasną, Św. Krzyża, Placem Zielonym i Erywańską, podążając ku Marszałkowskiej. Tam się zbierzemy, śpiewając naszą pieśń uroczystą.
Gdy nie zauważył sprzeciwu, z ulgą na twarzy wzniósł wysoko czerwony sztandar, wykrzykując:
- Precz z kapitalizmem! Precz z caratem! Niech żyje wolna kasa robotnicza!
Usatysfakcjonowana publika zawrzała. Wiwaty przerwał jednak niespodziewanie mężczyzna, z jarmułką na prawie łysej głowie i w skromnym tużurku. Wdarł się na podest siłą, przepychając się kilkoma fabrykantami i stanął obok Kruka.
- Źle, bracie Kruku. Źle! Patrz, ile ludzi poginęło! Ilu powieszono, od kul padło! Plugawe, carskie psy więcej krwi żądają! Więcej męki! A wyście tymi świstkami co chcieli zrobić? - zaśmiał się szyderczo. - Naszym orężem nie papier być musi, a masy! Masy uzbrojone na ulicach, w fabrykach!
Niespodziewanie ożywiony przez mocne hasła tłum zaczął się radykalizować. Kruk, wykonując pojednawcze gesty, próbował studzić emocje, ale Katy, podobnie jak on zauważyła, iż kilku mężczyzn i kobiet odłączyło się od reszty zgromadzenia. Kruk i dwójka jego kompanów bezskutecznie uciszali buntowników.
- Daremny będzie to wysiłek, jeśli będzie źle zaplanowany! Potrzeba organizacji, kierownika! Nie można nie przewidzieć zabiegów carskiej policji... Ludzie! Chcecie ginąć?
- Brednie to! Sami pokierujemy! Kto w mocy, ten za mną! Na cara! Na magnata!
Grupa skoncentrowana wokół haseł nieznanego z imienia Żyda zaczęła po kolei wychodzić, ostrożnie i cichcem, by carski odział nie dopatrzył się zbiegowiska. Liczny dotąd zbiorowisko, przeciwne obrotowi spraw, a nieskore do naginania karku za sprawę z góry przegraną, przerzedzało się.
Katarzyna, która dotychczas stała w bezruchu jak słup soli, poczuła, jak zaczęła obijać się barkami o opuszczających pomieszczenie mężczyzn. Szturchano ją i popychano, aż z jej głowy spadł wąski kapelusz. Porwana w przeciwnym kierunku do tego, w którym chciała zmierzać, by odszukać męża, już miała zacząć się przepychać i krzyczeć, że jest hrabiną Borowską, że mają się rozstąpić jak na rozkaz, gdy szarpnięto nią za ramię.
Krzyknęła, ale jej pełne desperacji zawodzenie utonęło wśród pokrzykiwań. W ogólnym poruszeniu, jakie opanowało izbę magazynową nikt nie zwrócił na Katarzynę uwagi. Ciągnięta jak na smyczy, trzymana w żelaznym uścisku, wyrwała się dopiero, gdy stanęła na ulicy. Popchnęła napastnika, któremu dotychczas widziała ledwie plecy, na które narzucił ciemny płaszcz.
- Łotr! Drań! - krzyknęła przy tym, choć trotuarem nie przechadzał się żaden przechodzień. Nie miała pojęcia gdzie poszli ci wszyscy ludzie. Jakby nagle rozpłynęli się w powietrzu.
Nie włożyła jednak dość siły w swą próbę uwolnienia się, a mroźne, listopadowe powietrze wnet przeszyła cienką spódnicę, od czego zadrżała.
Mężczyzna, oceniając po posturze, odwrócił się powoli, a gdy światło latarni odsłoniło jego twarz, z gardła Katy uszło głośne westchnienie.
Na przeciw hrabiny stanął Maciej, chmurny i wściekły jak nigdy.
____________________________________________
Pas maintenant, mon amour (fr.) - Nie teraz, mój kochany.
(resztę tłumaczeń dokonamy o urlopie, bo już musimy się pakować)
____________________________________________
Kochani! Chcemy Was zaprosić na przedostatni rozdział "Lojalisty".
Tak jak się spodziewałyśmy, wydarzenia z wielkiego finału nie zmieszczą się w jednym rozdziale, choć "Tom II" tej opowieści już jest nieco dłuższy. Podział zrobimy już o zakończeniu. W każdym razie dziś nieco politycznie, ale to o to, by nakreślić Wam co wydarzy się w finale.
Może jakieś pomysły? ;)
Jutro jedziemy na krótki urlop, by naładować baterie na cały nowy rok, także będziemy pisać, ale na wattpadzie póki co zagości to po urlopie.
Nie smucicie się, dla czytelników "Lojalisty" mamy nową owieść, którą już zaczęłyśmy pisać, a w 2 tygodniu stycznia rusza nasz darkromans "Leyla". Zachęcamy Was serdecznie do zapoznania się z naszymi innymi wytworami.
"Lojalistę" chcemy skończyć jak najszybciej, by zająć się potem korektą. Zatem wyczekujcie i do zobaczenia w finale! ♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top