XIII

Fabryka Wyrobów Mosiężnych „Borovsky i Syn" znajdowała się na Grzybowskiej. Przemysłowy charakter ulicy, na której mieściły się liczne zakłady, w tym browary, jak ten niedawno zamknięty Hermanna Junga, destylarnia wódek, czy warzelnia miodu, nieco dziewczynę przytłoczył. Zabrudzone czarnym dymem z wysokich kominów powietrze wydawało się młodej hrabinie gęste jak zupa mleczna, choć kolor miało zbliżony do czarnej polewki. Wychodząc z powozu zapachniało Katarzynie musztardą z fabryki, od czego kwas podszedł jej do żołądka.

Maciej podał żonie swoją chusteczkę.

- Co ci, Katjo? - zdziwił się, widząc jak przystawia odzianą w rękawiczkę dłoń do nosa. - Oddychaj, mon cherie. Powietrze tutaj wręcz morowe. Nie wiem dlaczego ci uległem. Fabryka to nie miejsce dla dam.

Katy na chwilę odstawiła chusteczkę od nosa, wpatrując się w otoczoną ceglanym murem kilkukondygnacyjną zabudowę fabryki mosiądzu bez kolorów na twarzy i z załzawionymi oczyma.

- Byłoby zupełną nieuprzejmością zignorować zaproszenie, hrabio- odrzekła słabym głosem, przypomniawszy sobie o zaproszeniu, jakie skierował do niej teść podczas ostatniej gonitwy.

Na ulicy znajdowało się też kilka nowych kamienic, ale dalszą jej część stanowiła stanowczo zabudowa drewniana. Na zachód bardziej fabryczna, która nie zachęcała do dalszych spacerów, zwłaszcza młodych warszawskich dam, które nie miały czego tu szukać. Na wschód zaś rzemieślnicza, zajmowana przez ludność żydowską.

Zanim Katy i Maciej wyszli z gabinetu hrabiego Seweryna, który w swej uprzejmości zaprosił ją na zwiedzanie swej fabryki, niebywale zaciekawił ją opowieścią o nowych maszynach przemysłowych, jakie ostatnio zakupił. Z dumą szczycił się wyrobami platerowymi, które znalazły uznanie w Cesarstwie oraz planami otwarcia składu w Moskwie i Kijowie oraz Paryżu. Katy zaś poczuła się jak bohaterka „Ludzi Bezdomnych", których niedawno przeczytała i była bardzo otwarta na poznanie społecznej rzeczywistości niższych klas społecznych z tak bliska. Różniła się ona tak bardzo od warszawskiej socjety, że stanowiła dla dziewczyny źródło niepoznanej wiedzy o społeczno-moralnych problemach narodu.

- Cieszę się, że sprawy fabryki są ci tak drogie - ucieszył się Borowski senior. - Mój syn nie był na tyle nią zainteresowany, aby zajrzeć choćby o przedsionek dalej od mego biura.

- Dajcie mi wiarę, że wiem wystarczająco o jej funkcjonowaniu - odparł Maciej, oglądając w dłoniach mosiężny kałamarz, jaki zabrał z ojcowskiego biurka.

Przyglądał się jego detalom, daleko niezainteresowany wymianą myśli między członkami swojego rodu.

- Skąd ta bladość, moje dziecko? - zaciekawił się fabrykant, przyglądając się twarzy synowej z nieudawaną troską.

Musiał przyznać, iż Katerina Janowna w bladozielonym kostiumie i w przybranym kwiatami kapeluszu prezentowała się u boku jego syna godnie, aż zalała go fala dumy i zadowolenia. Jej piękno było niezaprzeczalne, a błysk w oku wskazywał na bystrość umysłu, że aż pożałował, że tak niewiele miał okazji, aby z nią porozmawiać.

- Czy mój syn dba o ciebie należycie, la fifille? - Skierował pytanie do dziewczyny starszy z hrabiów, myśląc, iż Maciej wpatrzony w okno, nie podąża za tokiem ich rozmowy.

- Katerina ma wszystko, czego zapragnie. Bądźcie o to spokojni, otets.

Katarzyna posłała mężowi spojrzenie jasno mówiące, iż nie ma dzisiaj nastroju na ich swary.

Wstała z krzesła i przylgnąwszy do boku ślubnego, dała się prowadzić za hrabią Sewerynem.Kiedy ten zaczął wykład o oddziałach produkcji, spotkali praktykanta i dalszego kuzyna Macieja, Felixa Ossowskiego.

Ordynat ukłonił mu się kapeluszem, ale ten dalece bardziej zainteresowany był jego piękną żoną.

- To szare miejsce wreszcie nabrało barw za sprawą szanownej kuzynki - zachwycał się praktykant, czarując bielą swych zębów, gdy szeroko się uśmiechał. - Jeśli czcigodny wuj pozwoli, dotrzymam hrabiostwu towarzystwa.

- Naturalnie, Felixie - odpowiedział od razu, kładąc krewniakowi dłoń na ramieniu w geście poufałości.

Katarzyna pomyślała, że musieli być sobie bliscy, skoro stary magnat żywił do niego tak ciepłe uczucia, rodzonemu synowi zaś skąpił życzliwości.

- Nikt lepiej nie opowie o jej funkcjonowaniu jak ty.

Na twarzy Ossowskiego wykwitł jeszcze pogodniejszy uśmiech, który posłał kuzynowi, jakby chciał tym wzbudzić jego zazdrość. Nie mógł wiedzieć, że Maciej przestał zabiegać o względy ojca lata temu.

Zaczęli od odlewni, gdzie znajdowały się wielkie piece.

Robotnicy, widząc zbliżającego się do nich właściciela w towarzystwie nieznanego im wielmożnego państwa, przerywali na moment swoją pracę, oglądając się za siebie.

Katy obserwowała te duże buchające parą potwory, a wyobraźnia podpowiadała jej, iż zaraz zaczną ziać ogniem jak smoki z legend arturiańskich. Poczuła przypływ gorąca oraz kwaśny zapach potu pracujących bez ustanku mężczyzn, jakby byli maszynami, a nie ludźmi. Podziwiała konwiniarzy i giserów, którzy nadawali stopom miedzi kształty. Wykuwali je lub odlewali, stwarzając coś z niczego, wykorzystując plastyczne właściwości kruszca, jakby stawali się artystami.

Maciej zacisnął pięść na mosiężnej główce laski w kształcie tura, która wbijała mu się w skórę od siły nacisku. On widział nie postęp w dziale przemysłu metalowego, zwycięstwo człowieka nad naturą, którą sobie podporządkował, a jedynie wyzysk i nacisk, jaki kapitalistyczny porządek nałożył na klasę robotniczą. Obserwował brudne, zapracowane twarze robotników, którzy zarabiali tyle, aby rano uraczyć się kromką chleba i kubkiem kawy zbożowej bez cukru, mając na utrzymaniu schorowane matki albo żony, z co najmniej siedmiorgiem przychówku, jednocześnie sami będąc najpewniej pogrążeni w wiecznym pociągu do nadużywania gorzały.

Zatracony we własnych myślach Maciej, nie zauważył nawet, że Felix odszedł na stronę z Katy, aby zamienić słowo z jednym ze swych zajętych pracowników, co miało przypodobać się Katerinie.

Jeden z młodszych giserów już z niemałą uwagą przyglądał mu się od dłuższej chwili, zgarniając połajanki od dużo starszego kolegi, który w końcu bezceremonialnie pacnął go w głowę, jakby ten był jego synem. Wówczas ordynat rozpoznał w nim towarzysza Kazika Kociębę.

Mężczyźni wymielili się spojrzeniami, a ordynat stalowym wzrokiem kazał mu milczeć, kręcąc głową. Oblany potem młodzik, w samym podkoszulku, splunął w bok i wrócił do pracy. Starszy z hrabiów nie zauważył tej niemej rozmowy.

Katy nie z mniejszym zainteresowaniem oglądała szlifiernię, galwanizernię, czy zatrudniającą w większości kobiety cyzelernię. Cyzelerki nadawały ostateczny wygląd wykonanym odlewom, wyrównując wszelkie nierówności, a za pomocą punc cyzelerskich i innych narzędzi ozdabiały kałamarze czy patery w różnorakie wzory, tworząc małe dzieła sztuki.

Końcowym przystankiem wycieczki była polerownia. Katy była już zmęczona i nie do końca zrozumiała jak to się działo, że w końcowym etapie w składach fabrycznych można kupić przepięknie świecące się wyroby. Ludzie tam pracujący wydawali się niestrudzeni monotonią zajęcia, które wykonywali przez dwanaście godzin dziennie.

Maciej bardziej poirytowany, aniżeli utrudzony, rzekł do Katy:

- Czas wracać, kochanie. Obejrzałaś już wszystko niczym okazy w menażerii. Fabryka to nie cyrk.

Katy, choć skłonna była przyznać mężowi rację, gdyż atmosfera miejsca zaczęła jej ciążyć, oderwała się od boku Macieja, aby posłać mu niezadowolone spojrzenie.

- Zatem jestem aż tak trywialna, że interesuje mnie los tych biednych, spracowanych ludzi? - odparła oskarżycielskim tonem, na co wicehrabia spochmurniał doszczętnie.

- Wybacz. Nie to chciałem rzec.

Na powrót chciał przyciągnąć ją do siebie, aby szepnąć czułe słówko w ramach zadośćuczynienia, kiedy coś niezrozumiałego dla Katy w głębi pomieszczenia żywo go zaciekawiło.

Hrabia Seweryn obrzucił leniwym spojrzeniem twarz bardzo młodej kobiety, która, kiedy wstała uwydatniła swój sporych rozmiarów brzuch. Miała migdałowe oczy, proste, kruczoczarne włosy, orli nos i ładnie wykrojone usta, ale jej strój daleko odbiegał od normy nawet dla klasy robotniczej. Jej koszula była pożółkła, a spódnica poszerzana skrawkami materiałów przez jakąś nieumiejętną krawcową.

- Chwatit! - wykrzyknął po rosyjsku w kierunku ciężarnej Maciej. - Czy wy chcecie stracić dziecko? Ledwo stoicie na nogach, panienko. Macie męża, aby po was przyszedł?

Pracownica polerowni pokręciła głową, ze spuszczonym, strwożonym wzrokiem, jakby przyznawała się do najgorszej zbrodni.

- Panie wielmożny, nie wyrzucajcie mnie. Ja pracować mogę. A do porodu to ciut ciut, może tydzień zostało. Dziecię oddam siostrze do karmienia, bo swoje niedawno powiła i mówiła, że pomoże.

- Nie będziecie pracować w takim stanie. A matka wasza?

- Matula dowiedziawszy się o mym grzechu to mnie oćwiczyła i z domu przegnała, ale wy, jaśnie panie, mnie nie wyrzucajcie, bo za co ja dzieciaka wykarmie. Pokornie błagam o litość wielmożnego pana.

- Bądźcie spokojni. Będziecie rodzić w izbie porodowej i otrzymacie zasiłek połogowy. A teraz wracajcie do siostry, niech się wami zajmie do czasu rozwiązania.

Ich rozmowę przerwał niespodziewanie zaafektowany Seweryn. Posłał młódce srogie spojrzenie, że odskoczyła od Macieja i natychmiast przystąpiła do dalszej pracy.

- Co to ma znaczyć, psia krew! Zechciej łaskawie nie wprowadzać swoich porządków w mojej fabryce, synu. I racz udać się ze mną na słowo.

Maciej westchnął przeciągle. Pochwyciwszy przypadkowo triumfalne spojrzenie Felixa, udał się za ojcem. Przystanął jednak na moment obok zakłopotanej Katarzyny.

- Nie będę fatygował Felixa. Brygadzista Nowicki odprowadzi cię do powozu - powiedział głośno, że wspomniany pracownik zaraz poderwał się z miejsca jak na rozkaz. - Zaczekaj w nim na mnie, cherie. Stróż również dopilnuje twojego bezpieczeństwa, choć z uwagi na bliskość żandarmerii... - Nie dokończył, a Katy tym razem nie śmiała protestować.

Odprowadziła obu hrabiów Borowskich wzrokiem.

Tymczasem drzwi gabinetu hrabiego Seweryna zatrzasnęły się z hukiem, aż młody sekretarz fabrykanta z krótkim wąsem podskoczył za biurkiem w korytarzu, gdzie na co dzień urzędował.

Zwykle zanim zaczął strofować syna, kazał mu zasiąść naprzeciw siebie i spojrzeć w oczy, sprawdzając, czy dostrzega tam wyraz skruchy. Tym razem jednak zawrzała w nim krew. Nerwowo chodził po pomieszczeniu, nie spuszczając swojego dziedzica z oczu.

- Zasiłek połogowy? Co jeszcze? Może ochronki będę fundować? Dasz jednej, przyjdzie dziesięć kolejnych! Czyś ty do reszty zdurniał, Matyusha?! - Uderzył pięścią w blat. - Chcesz się bawić w filantropię? Przekaż datek, na miły Bóg!

Ordynat uśmiechnął się kącikiem ust, co było jedyną oznaką, iż słuchał słów ojca i jakkolwiek dotarły one dalej niż do jego uszu.

- Przecież wiem, że z was Żyd, a nie żaden filantrop - zakpił otwarcie, narażając się jedynie na większy gniew.

Jak śmiał domniemywać, pokłady ojcowskiej cierpliwości musiał znacznie wyczerpać podczas ich ostatniej konfrontacji. Rad był jedynie, że nie przysłuchuje im się matka, bowiem jej smutek zraniłby go jak cięta rana.

Seweryn pogroził mu palcem jak niesfornemu dziecku.

- Jeszcze będziesz prosić pardonu, mój drogi chłopcze. A stanie się to, jeśli zawczasu ktoś nie nabije ci rozumu do głowy. Choćby miej na uwadze swą żonę, którą niechybnie skażesz na los sybiraczki.

- A czy wy macie na uwadze fatalne warunki mieszkaniowe i bytowe kobiet i mężczyzn, których zatrudniacie? Wiecie, ile z kobiet przy nadziei rodzi w zatłoczonych izbach, często w obecności mężów lub dziatwy bez zachowania elementarnej higieny albo rodzi przedwcześnie? Wiecie ile z tych matek i noworodków umiera? W środku robotniczym istnieje przekonanie, że im ciężej kobieta pracuje, tym lżej urodzi.

- Wspomóż zatem w mym imieniu Towarzystwo Higieniczne - odparł spokojniej Seweryn. - A ciężarne robotnice zwykłem przenosić do prac mniej wymagających, aby nie pozbawiać ich środków do życia.

- Pragniecie bym uwierzył w szczerość waszych intencji? Zezwólcie zatem na założenie szpitala fabrycznego i przyznanie zasiłku połogowego. Odciążę was w tym zadaniu, jeśli udzielisz mi pełnomocnictwa, ojcze.

Seweryn popatrzył na syna łagodniej, zauważając, iż ton jego głosu zmienił się z oskarżycielskiego na pełen wiary.

Wymieniwszy z synem dłuższe spojrzenie, pierwszy pokręcił głową. Wypuścił powietrze i popatrzył na Macieja z litością.

- Wstyd, aby kobieta miała więcej rozsądku od ciebie.

Maciej w niepohamowanym gniewie wstał, z impetem przewracając krzesło. Nie przeprosił, a jeszcze wychodząc tak zatrzasnął drzwi za sobą, że gdyby miały szybę, rozbiłaby się w drobny mak.

***

Katy posłusznie oczekiwała męża skryta w cieniu budy. Jednakże, gdy Maciej długo nie wracał, wyszła z powozu, powiadamiając stróża, iż odejdzie na bok dla zaczerpnięcia świeżego powietrza.

Ten nie śmiał dyskutować z wielmożną hrabiną, jedynie zobaczył, czy znajduje się ona w zasięgu jego wzroku. Tak tu nie pasowała ta piękna pani, że aż z podziwem ją sobie oglądał, jakby była jakimś dziwolągiem na pokazach osobliwości.

Katarzyna szła powolnym krokiem, przytrzymując się lekko ściany muru, aż przystanęła przy gazowej latarni ulicznej, zobaczywszy męża w towarzystwie jakiegoś młodego człowieka.

Stali w pobliżu bramy, tyłem do niej zwróceni, że jej nie zauważyli, a ona śmiało mogła posłyszeć strzępek ich rozmowy.

- Pan to jesteś drań i oszust przebrzydły, panie Turov, czy jak się tam pan zwiesz!

- Ciszej, durniu, zaraz usłyszą cię żandarmi - uciszył go hrabia tonem głosu, jakiego nigdy u niego nie słyszała.

Był ostry jak brzytwa i z pewnością nie używał go w rozmowie z żadnym dżentelmenem ze sfery.

- Może pan z nimi jesteś w komitywie? Pijasz z nimi herbatkie z samowara albo wódeczkę i piszesz donosy na współtowarzyszy - rzucił przed nim niedopałek papierosa z wyrazem obrzydzenia na twarzy.

- Jak się uspokoisz, podrostok, i zaczniesz słuchać, wszystko ci zrozumiale wyłożę! - Szarpnął młodym za koszulę, która aż wyszła z szelek.

- A kim pan właściwie jesteś? Synem starego fabrykanta, tak? I co? Bo ja głupi cham jestem i mam szanownemu panu uwierzyć na ładne oczka?

Młodzik wyrwał się ze stalowego chwytu i ostentacyjnie poprawił ubranie.

- Ja chromole wszelkie interesy z panem! Pan mnie zaraz i tak karzesz dać bańki i na zbity pysk na bruk wyrzucisz? Bujaj się pan!

- Stój, głupcze! - Zatrzymał go za łokieć, widząc patrol żandarmerii. - Opróżniaj kieszenie!

Kazik początkowo nie rozumiejąc, wyciągnął z kieszeni pugilares, gdzie trzymał broszury. Maciej schował je w kieszeni płaszcza.

Uchylił kapelusza oficerowi i jego ordynansowi.

- Dobroyeutro. Vy v poryadke, dorogoy ser?

- Хорошо, офицер- zapewnił usłużnie Maciej, a tak dobrze mówił w ich rodzimej mowie, że ci nie zwrócili na niego większej uwagi.

- Pokazhi mne dokumenty - Z wrócili się do Kocięby, a ten udając, ze nie rozumie rosyjskiego, spojrzał porozumiewawczo na Macieja.

Młody Kocięba stanął dęba, kiedy starszy z żandarmów go legitymował. Co prawda w kontaktach z towarzyszami używał pseudonimu „Bury", to jednak jak głupi przedstawił się Turov'owi z imienia i nazwiska, czego teraz pożałował.

Maciej wyjaśnił żandarmom, iż Kazik to jego pracownik, a mężczyźni nie znajdując w obu jegomościach nic podejrzanego, co zagrażałoby ogólnie przyjętemu bezpieczeństwu publicznemu, ukłonili im się i ruszyli przed siebie.

Ordynat i „luksemburczyk" odprowadzili ich wzrokiem.

- Nie myśl pan, że będę panu dłużny. A broszurki uprzejmie proszę o zwrot.

Maciej ostentacyjnie pomachał nimi chłopcu przed oczami.

- Zatrzymam je. Zanim wpadną w łapy kolejnemu oddziałowi Moskali. Wasza matka nie chciałaby cię odwiedzać w Pawilonie, chłopcze - dodał Maciej niemal ojcowskim tonem, pukając pugilaresem o dłoń, z której wyjął jeden druk ulotny.

Hrabia lubił tego chłopaka. Mimo swoich zaledwie siedemnastu lat był bystry i zaangażowany w sprawę, ale nieco narwany, przez co mógł pokrzyżować jego dalsze plany.

- Murzyn zmienił drukarnię? - Zmienił nagle temat ordynat, dostrzegając lepszą jakość druku na propagandówce.

- Siedzi! Ale nic szanownemu panu do tego, psia mać!

- Grzeczniej, drogi kolego. - Ton głosu starszego zmienił się na ostrzejszy. - Zrobisz tak. Znajdziesz Kruka i powiesz mu, że pilnie chcę się z nim spotkać. Najlepiej w waszej komórce. Sprawa jest pilna.

Kazik chwilę miotał się z myślami. Choć nadal podejrzewał Turova o największe łajdactwo, nie mógł mu odmówić, iż ten właśnie uratował go przed sybirską poniewierką. Zaczął więc słuchać, co bardzo zadowoliło jego współtowarzysza.

- Gdzie mam szanownego jegomościa szukać?

- To ja cię znajdę - oznajmił stanowczo, uznając rozmowę za skończoną.

- Ale małżonkę to masz pan prima sort. Lepiej uważaj pan. - Zagwizdał Kocięba i już nie okazując strachu, umknął przed jego gniewem.

Maciej dopiero wówczas zauważył przypatrującą mu się z oddali Katerinę. Ruszył do niej pewnym krokiem, pociągając ją z sobą za łokieć. Opanowała go nie tyle złość, co strach.

- Prosiłem, abyś zaczekała na mnie w powozie! - Zaczęli iść razem zabłoconym trotuarem.

- Co to był za człowiek? I dlaczego mówiłeś do niego te wszystkie niezrozumiałe rzeczy?

Katy czuła się skołowana. Nie była w stanie usłyszeć całej wymiany zdań, ale to co doszło do jej uszu, napawało ją niepokojem.

Maciej przystanął, obracając sobie żonę twarzą do siebie, aby mógł jej spojrzeć w oczy i zobaczyć, ile z tego wszystkiego pojęła. Nie odbierał bowiem swojej ślubnej inteligencji i wiedział co teraz działo się w jej głowie.

- Czy choć raz nie mogłaś mnie posłuchać? - krzyknął, aż hrabina zmrużyła oczy od siły jego głosu.

Ciągle trzymał ją lekko za ramiona i zmuszał wzrokiem, aby na niego patrzyła, więc Katy spodziewała się kolejny raz usłyszeć sromotną burę. Czuła, iż tym razem zobaczyła coś, czego nie powinna była widzieć, bo Maciej aż kipiał ze zdenerwowania.

- Jesteś niepoprawna i nieposłuszna jak smarkula. Tracę do ciebie cierpliwość!

W oczach Katarzyny stanęły łzy, gdyż w głębi oboje wiedzieli, że nie zasłużyła sobie na te słowa. To nie hrabia winien prawić jej teraz morały. To ona zasłużyła na wyjaśnienia i zbierała się na odwagę, aby ich zażądać.

- Wyjaśnij mi, Macieju! - załkała, walcząc z oddechem, gdyż gorset jej go utrudniał i najchętniej rozerwałaby go na pół i rzuciła w błoto. - Ten młodzian mówił takie łgarstwa... Powiedz, że się pomylił.

Zacisnął szczękę ze zniecierpliwienia.

- Dlaczego nie możesz być jak inne żony?! - zapytał w afekcie. - Dajesz mi szczęście, ale więcej przysparzasz zgryzot. Wracaj więc posłusznie do mieszkania i nie wychodź z niego, póki nie wrócę. To nie jest prośba, Katy.

- Chcesz mnie tak zostawić? - Łzy zalewały już jej policzki, choć sama nie rozumiała, dlaczego ostatnio tak łatwo ulegała nastrojom.

Ordynat nie zważając na protesty, wsadził żonę w dorożkę.

- Chcę i to zrobię! - oparł nieprzejednanym głosem. - A ty zrobisz co każę, bo jestem twoim mężem!

Maciej zamknął drzwi powozu za Katarzyną i dał Maurycemu znak, aby ruszał. Tętent końskich kopyt na kocich łbach skutecznie zagłuszył wyrzuty sumienia.

***

Ślubna obrączka połyskiwała złociście w promieniach porannego słońca, gdy Katarzyna leniwie obracała ją w smukłych palcach. Blask białego złota mienił się na boki, a jej powierzchnia była wciąż tak czysta, że mogła się w niej przejrzeć jak w soczewce. Jednakże zamiast skupić się na swej zakrzywionej sylwetce, wyostrzyła swój tępy wzrok na grawerunku, wyrytym po wewnętrznej stronie ślubnej biżuterii.

M.B.06-X-1901r.

To już jutro. Ich pierwsza rocznica ślubu, papierowa. Dokładnie jutro mija rok, od kiedy poślubiła ordynata. Rok, odkąd losy Katy i Macieja zostały ze sobą połączone nierozerwalnym węzłem.Tak wiele się przez ten czas zmieniło, że Katarzynie zdawało się, że to wszystko działo się w poprzednim życiu, a ona była pierw narzeczoną, a później żoną i panią domu od zawsze.

Nieznośny ciężar nagle przygniatał jej piersi. Pamiętała, co czuła, gdy pan Maciej wciskał jej obrączkę na palec, wymawiając słowa przysięgi, które interpretowała jako zdeptanie świętości sakramentu i zapowiedź osobistego zniewolenia. Tysiące myśli wirowało jej w głowie, jedna straszniejsza od drugiej, ale żadna z nich nie zakładała, iż uda im się porozumieć w tylu aspektach i że po wielu życiowych zakrętach ich drogi się zejdą i staną się dla siebie prawdziwym małżeństwem. Zza mgły wspomnień patrzyła teraz na obce osoby. Przerażone, bezradne i zagubione w gęstwinie sprzecznych pragnień. Jakże się zmienili oboje. Dojrzeli do bycia razem, porzuciwszy egoistyczne marzenia.

Młoda Borowska uśmiechnęła się do siebie, ale na jej twarz spłynął bolesny skurcz, od czego oczy momentalnie zaszły łzami. Tęsknota była tym silniejsza, iż wczorajszego wieczora hrabina odmówiła mężowi towarzystwa, wymawiając się migreną. Zrobiła to z wściekłości, iż Maciej stał się hamulcowym jej śmiałych projektów. Pragnęła, aby odwykł od traktowania jej jak innych kobiet, choćby i nawet nazwałby jej ambit próżnym i niemożliwym.

Melancholia w wigilię rocznicy nie wróżyła niczego dobrego na przyszłe, wspólne lata, ale nic już nie mogła na to poradzić. Ostatnimi czasy często popadała w chwiejne nastroje, od przepełnioną słodyczą lekkość i śmiech, po chmurne przybicie, które przykuwało ją do łóżka. Coś sprawiało, że traciła wewnętrzną równowagę. Za swój stan po części winiła męża, do którego tak rwało się jej serce. Istota ludzka jest słaba, za szybko przyzwyczaja się do dobrego. W hrabinie nieśmiało budzące się nadzieje na małżeńskie szczęście toczyły walkę z niepokojącym oczekiwaniem, iż wkrótce wydarzy się jakaś katastrofa. Były bowiem zbyt piękne, by mogły trwać nieprzerwanie.

Jej natłok myśli zakłóciło skrzypnięcie drzwi. Oczy młodej Borowskiej uciekły w miejsce, w którym stanął hrabia, odziany w samą koszulę i ciemne spodnie. Ruchy miał ociężałe, a sylwetkę zgarbioną, jakby nocą ktoś prześwięcił go batem, gdy podchodził, niosąc bukiet różowych tulipanów.

Katy przywitała męża z kwaśnym wyrazem twarzy. Kwiaty raziły ją swą bladością, poduchy uwierały w obolałe plecy, a promienie zbyt ostro wdzierały się do sypialni. A jeszcze przyszło jej się mierzyć ze zważoną miną męża, który śledził każdy jej ruch.

Spojrzenie Macieja błądziło po twarzy żony, jakby szukało w niej lekarstwa na bolączkę, jaką odczuwał od tamtej niefortunnej rozmowy. Ona jednak zastygła jak posąg z oczami utkwionymi w splecionych dłoniach na pościeli.

- Dąsasz się na mnie? Chcesz, bym zdechł ci tu z żalu?

- Przejrzałeś mnie, hrabio... - odparła smutnym, udawanym głosem, ale zdradzał ją kącik ust, który powoli unosił się w górę. - Właśnie dziś planowałam zostać wdową.

- Poślubiłem modliszkę... - skwitował.

Zaśmiał się bezgłośnie, a w jego oczach zatliły się tańczące iskierki. Kochał, gdy tak uroczo się z nim droczyła.

Podał żonie kwiaty, a ich intensywny zapach zaczął łaskotać Katy w nos. Źle znosiła woń kwiatów, podobnie jak drażniący aromat własnej wody toaletowej od Pulsa, od której raz aż skręcił jej się żołądek i zwróciła kolację. Nie dopisywał jej też apetyt, ale zrzuciła to na karb gorzkiego posmaku, pozostawionego po małżeńskiej sprzeczce.

Pościel naciągnęła się, gdy ordynat usiadł obok żony na łóżku, przygarniając ją do siebie. Otoczył żonę ramieniem i ucałował w skroń. Zrobiło mu się lżej na duszy, iż gniew Katy nie trwał już tak długo i nie karała go jak kiedyś, okazując mu nieprzychylność. Z żałością wspominał, jak musiał zabiegać o każde ciepłe spojrzenie, szczery uśmiech czy muśnięcie dłoni, nim zdobył jej pełne zaufanie, i miał nadzieję, miłość. Zaufanie jest jak cnota, łatwo można je stracić. Wypalonej miłości nie da się wskrzesić z popiołów. Zbyt mocno poznał czym jest cierpienie, by dać sobie ponownie wyszarpać szczęście.

- Oh, Maciejku... - westchnęła Katy sennie, wtulając głowę mocniej w jego silną, męską pierś i podziwiała pięknie ornamentowaną wnękę, w której mieścił się kaflowy piec.

Wyczuwając przy uchu spokojny, miarowy oddech hrabiego, dziewczynę ogarnął błogi spokój. Przymknęła oczy, nasycając się ciepłem bijącym z ich ciał i obietnicą płynącą z połączonych ze sobą dusz.

- Mam coś, co osłodzi nam te rozczarowanie - usłyszała czuły szept, gdy czubkiem nosa trącał jej policzek. - Zamknij oczy.

Serce jej podskoczyło i rozkołatało się z ekscytacji i lekkiej obawy, ale posłusznie uczyniła o co ją poproszono. Gdy hrabia pozwolił jej otworzyć oczy, zamrugała parokrotnie, sprawdzając, czy wzrok jej nie zwiódł. Przełknęła głośno gulę w gardle.

- Bilety na drogę żelazną do Wiednia? - pisnęła, gdy wzruszenie zelżało.

- Wiednia, Zurychu... Może i Monachium? Pokażę ci kawałek świata, mon cherri... - Ucałował policzek żony z uśmiechem pod nosem.

Poderwała się, by spojrzeć mężowi w twarz, ale gdy zrozumiała, że to nie sen, że faktycznie trzymała bilety w dłoniach, oczy jej zwilgotniały, a niepohamowane szczęście chciało rozsadzić piersi, burzyło krew w żyłach.

- Zawsze o tym marzyłam... Taka podróż, Mój Boże. Jakie to cudowne!

Z wrażenia upuściła skrawki papieru i czując nagłą słabość, wpadła znów w objęcia męża. Gdy doszła do siebie, małżonkowie spojrzeli po siebie i uśmiechali się, aż oczy im zabłyszczały. Wpatrzeni w siebie, niezdolni najeść sie do syta wzajemnym widokiem, milczeli, skupieni na tym, by nie uronić ani chwili. Ich spojrzenia wdzierały się głęboko, jakby przenikały dusze, które uchodziły z nich teraz, lekkie i spełnione.

Hrabia pierwszy się ocknął i ucałował lodowate dłonie Kateriny. Miał się za drania, który dalej szczycił się tym, jaki urok rzucał na własną żonę, choć to ona dawno go zaczarowała. Dumny z siebie, połechtany i rozpalony, z dreszczem rozkoszy obserwował jej piękną twarz i te rude, rozwydrzone loki, które żyły własnym życiem, nieujarzmione przez fryzurę.

Nagle zmarkotniał. Jego oczy zgasły i schowały się za męczącym go od pewnego czasu smutkiem. Spuścił głowę, niezdolny ubrać swych ponurych myśli w słowa, ale czuły dotyk we włosach nieco złagodził ból.

- Jesteś ze mną szczęśliwa? - spytał cicho.

Gdy Katy nie odpowiedziała od razu, wprawiona tym pytaniem w konsternację, przygarbił się z twarzą jeszcze bardziej zasępioną. Niepokój zawisł w powietrzu, od czego Katy pobladła i poczuła się zmieszana. Jego lęki oddziaływały też na nią, jakby faktycznie istniało między nimi ciche porozumienie. Choć na policzkach wyskoczyły jej wypieki, w środku przechodziły ją lodowate fale.

- Masz żal do mnie? - bardziej stwierdził niż zapytał zbolałym głosem, bo ona nie potrafiła się odezwać. - Słusznie. Nie umiałem o ciebie dbać, kochać cię jak na to zasługujesz.

Jego własne słowa, złowrogie szepty rozdzierały mu duszę na strzępy: "Są we mnie rzeczy o wiele ciemniejsze, które lepiej, abyś nigdy nie poznała. Inaczej znów skłamałbym mówiąc, że to ostatnia łza, którą przeze mnie wylałaś".

Było tak jak powiedział. Wylała przez niego morze łez, cały ocean rozpaczy.

- Wybacz mi. Wybacz mi każdą łzę. - Złożył głowę na jej brzuchu, czując rozrywający ból w piersi.

Ożywiła się, jakby nagle ktoś raził ją prądem. Chwyciła w dłonie policzki Macieja i uniosła w górę. Siła ich spojrzeń się ze sobą zderzyła. Jego, pełne trwogi, ale i cichej nadziei; jej przestraszone, ale rozczulone oczy patrzyły na niego z łagodnym blaskiem.

- Macieju... Nie dręcz się. Po co do tego wracać? Po co? - powtórzyła słabym głosem. - Dzięki Bogu, dziś możemy zamienić przykre obrazy w tyle pięknych okazji i je wspólnie celebrować.

- Uczynimy tak - zgodził się z nią, przyjęty. - A ja przysięgam po stokroć opiekować się tobą i kochać najsilniej, moja najdroższa, jedyna, ukochana...

Ugniatał, ogrzewał i całował jej dłonie, czując jak szarga nim rozgorączkowanie, którego bodaj nigdy nie nosił w sercu. Z największą ochotą poddałby się namiętności, jaka go rozpaliła. Najpierw jednak pragnął usłyszeć coś jeszcze. Usłyszeć z jej słodkich ust jedno, kojące zapewnienie, którego chciał uchwycić się jak tonący brzytwy.

- Nie odpowiedziałaś, kochanie.Potrafię dać ci szczęście? Powiedz. - Szkliste oczy Macieja nie odpuszczały, wwiercając się w nią uporczywie.

Katy przełknęła suchość w gardle.

- Teraz jestem najszczęśliwsza - odparła wymijająco z poczuciem, że wierutnie skłamała.

Nie mówiła do końca prawdy, a to uderzyło w nią jak grom. Poczuła uderzenie krwi do mózgu, ale wcale jej to nie pomogło. Wielu rzeczy w sobie nie rozumiała, a wahanie sączyło jej się w żyłach jak trucizna. Czego jej brakowało, skoro Maciej w rezultacie okazał się dobrym mężem? Czy nie tego pragnęła? Miłości i szczęścia? Hrabia pokochał ją, ale czy udało mu się wlać w nią tyle samo uczucia i oddania? Czy jej serce udało się na tyle otworzyć? Jak miała się przekonać, czy szczerze pokochała? Czasem namiętność mylona jest z miłością.

Uśmiechnęła się pokrzepiająco, by sobie dodać otuchy, a po twarzy Macieja przebiegła wyraźna ulga.

Złączył ich usta w gorącym pocałunku, który stał się nieobyczajnym i po raz kolejny nakłoniłby ją do poddania się fali żądzy. Czasem budząc się w jego objęciach kolejnego dnia, wstydziła się nocnych wyczynów, jakby hrabia wytrącał jej z rąk moralność, zastępując przyjemnością, którą jej dawał i to na takie sposoby, o jakich istnieniu nie miała pojęcia. Maciej nazywał ją "miłością francuską" i porównywał do romantycznych powieści poetyckich.

- Uczyń to dla mnie i dajże mi się dziś porwać - rzucił hrabia wesołym tonem w przerwie między kolejnym pocałunkiem.

- Dokąd?

Chytry uśmieszek niewiele hrabinie powiedział.

***

Hrabia Maciej, kryjąc się za niespodzianką, zaplanował dla żony cały dzień, by osłodzić jej dawne smutki. Jak się później okazało owym prezentem były wizyty w warszawskich lokalach. Rozpoczęli od pijalni czekolady Wedla na Szpitalnej i cukierni Botta, z której okien przodkowie mogli oglądać odsłonięcie pomnika Adama Mickiewicza w setną rocznicę urodzin poety. W towarzystwie najzacniejszych członków socjety uraczono ich najlepszą w całej stolicy drożdżową babką, którą Katy zjadła ze smakiem, stanowiąc sama znakomity kąsek dla przyglądających jej się ze słabo ukrywaną ciekawością strojnych dam. Ostatnim punktem uroczego wieczoru była kawiarnia "Pod dzwonnicą" obok kościoła Św. Anny, w której hrabiostwo dokonało obrządku ślubnego. Dobrze wyeksponowany lokal przy Krakowskim Przedmieściu z wielkim zadaszeniem kusił przechodniów kawą z mlekiem, podawaną w dzbanuszkach, cynamonowymi ciasteczkami z migdałowym nadzieniem czy obwarzankami z ciasta francuskiego.

Swojski klimat wnętrza, ozdobiony portretami Kościuszki czy Batorego niebywale trafił w gusta młodej malarce i wielbicielce literatury, zwłaszcza, iż mury kamienicy Camponiegogościły takich czcigodnych gości jak Adam Chmielowski, późniejszy brat Albert czy osławiony już Aleksander Gierymski. Katy czuła, iż hrabia nie bez powodu wybrał dziś tak wieloznaczące dla niej miejsca, chcąc sprawić jej artystycznej duszy niebywałą przyjemność.

W drodze powrotnej z powozie cytowała w myślach wiersz Artura Oppmana, który na wieczność zapisał w pamięci kawiarenkę "Pod dzwonnicą".

„Głupstwo spoglądać w to, co było,

Mokrą od łez źrenicą.

Ale się dobrze gawędziło

W kawiarni Pod Dzwonnicą...".

Maciej kazał zatrzymać powóz przy przygaszonej latarni i nie mogąc dłużej tłumić w sobie ognia, przyciągnął żonę do siebie za śnieżnobiałą szyję. W powietrzu czuć było już chłód zbliżającej się zimy, więc jej rumiane lice nieznośnie kusiły, by je ogrzać oddechem.

Katy z jękiem niezadowolenia przerwała pieszczotę, bo gwarna stolica nie nawykła do wybryków ordynata. Maciej natychmiast odszukał jej spojrzenia, choć wciąż patrzył mętnym wzrokiem. Ujął jej dłonie, nieodziane dziś w rękawiczki, bo zapomniała ich założyć. Gładząc z uwielbieniem gładką skórę z rubasznymi myślami, nie od razu odkrył braku obrączki. Zdumiał się, dotknięty tym faktem i spojrzeniem wymusił na hrabinie odpowiedź.

Przypomniawszy sobie o pierścieniu pozostawionym na blacie szafki nocnej, schowała dłoń w fałdy wytwornej toalety ze zwieszonymi oczyma.

- Palce mi opuchły... Musiałam zdjąć.

"Kłamiesz, kłamiesz, podła oszustko", gromiła się w duchu, czując narastający wstręt do siebie samej.

Maciej uśmiechnął się, jego oczy znów zmiękły.

- Każę zanieść do złotnika. Poszerzy.

- Nie, to minie - odrzekła z marsową miną.

Rozczuliła go tym okrutnie, bo w snach by mu nie przyszło, iż ta harda dziewczyna będzie żałować ich ślubnej biżuterii.

- Co ci, moje kochanie? Aż tak ci ckni za tym metalem? - spytał z rozrzewnieniem, próbując odgadnąć jej myśli. - Wystarczy, że świat cały widzi, że kochasz mnie szczerze.

Katy zapeszyła się, a jej cała postura dziwnie się napięła. Szeroki uśmiech powoli schodził z ust Macieja, a w środku oblał go przeszywający kości chłód, nie mający nic wspólnego z nastaniem październikowego zmierzchu. Patrzył jej w oczy długo, przeciągle, a milczenie dziewczyny tylko podkopywało jego pewność. Błagał ją oczami, żeby mu się tylko zdawało, że się przesłyszał...

- Bo... kochasz ty mnie, pra-wda? - wycedził drżącym głosem, choć strach i rozczarowanie zagnieżdżały się w nim coraz mocniej.

Oczy Katy wypełniły się gorzkimi łzami. Nie mogła dobyć z siebie głosu.

- Ja... Nie rozumiem... Nie wiem. - Załkała cicho, tłumiąc szloch w dłoń.

Dlaczego tym razem kłamstwo nie uszło z niej tak bezwstydnie? Dlaczego musiała złamać hrabiemu serce? I skoro wyznała wreszcie swe wątpliwości na głos, dlaczego łkanie miażdżyło jej płuca?

Hrabia odsunął się i zamarł z rozwartymi ustami. Nie poruszył się, nie mrugał. Wyglądał jak pomylony. Szczęście, że siedział, zamknięty szczelnie w budzie powozu, bo ciało miał osłabłe i obyło się bez soli trzeźwiących. Żałował, że umysł miał wystarczająco przytomny, zdolny pojąć sens słów.

- Jedź... - zawołał do Maurycego nieswoim głosem.

Upiorne milczenie zasnuło ciemne wnętrze powozu, sprawiając, iż żadne z nich nie potrafiło przeciąć ciszy. Coś, jakiś mroczny cień, stanął między nimi i tylko ona mogła tę zjawę przegnać. Zagapiona w ponurą twarz hrabiego, łkała bezgłośnie, on zaś zamienił się w lodowy posąg do czasu, aż nie minęli bramy kamienicy Borowskiego.

Wysiadł powoli, chwiejąc się i patrzył gdzieś w dół nieobecnym wzrokiem. Nie poczuł nawet dłoni, która zacisnęła się na jego ramieniu. Dłoń bez ślubnej obrączki. Powiódł tam wzrokiem, a potem znów spuścił oczy.

- Maciejku... Wybacz. Ja doprawdy...

Ocknął się, gdy szlochająca Katy zawyła głośno. Ostatkiem sił, jakie z siebie wykrzesał stanął z nią twarzą w twarz, ale z daleka, strącając jej palce. Nie mógł znieść jej ciepła ani jej teraz dotknąć bez rozpadu na kawałki.

- Nie płacz... - poprosił, choć nie poznawał brzmienia swego głosu.

Sam siebie próbował przekonać, iż to nie koniec. Pospieszył się, wybrał nieodpowiednią okazję. Czuł niejednokrotnie, iż nie była gotowa na wyznania, choć udawał, że tego nie widział. Dziś czarna polewka wylała mu się na głowę, ale postanowił nie robić z tego tragedii. Wiedział, że nie jest jej obojętny, ale on nie chciał miłości familijnej, jaką już go darzyła, włączając w grono rodziny. Pragnął, aby kochała go miłością romantyczną, jaką on ją obdarzył. Nieskończoną i wieczną. Przełknie więc gorycz i będzie czekał. Cierpliwie, aż Katy nabierze pewności.

- Dam ci czas. Zastanów się. Załóż ją, gdy będziesz wiedziała. - Ucałował czoło żony, z bólem odrywając się od jej skóry.

Nie pozwalał sobie na nic więcej, by nie mieszać żonie w głowie. Katy przymknęła powieki, spod których pociekły świeże łzy, aż poczuła jak robi się słabsza.

- Jesteś blada - rzekł sucho hrabia. - Każ przynieść służbie brom.

Ruszył piechotą w przeciwną stronę, nie do domu. Hrabina obejrzała się na męża z trwogą.Choć wyglądał na opanowanego, czuła, iż w środku sieje się spustoszenie. Bała się, tak się bała, iż uczyni jakieś głupstwo.

- Dokąd idziesz? Zostawisz mnie?! - zapytała zaafektowana, ocierając nerwowo łzy z twarzy.

Zatrzymał się, wspierając jedną ręką na lasce, jakby nagle postarzał się o kilka lat i odwrócił się niespiesznie. Brzydkie cienie kładły się na jego twarzy, podkreślając każdą bruzdę, mocne rysy.

- A jakże mógłbym cię zostawić, mon bonheur? - uśmiechnął się krzywo.

Żal dusił go mocno, ale dla dobra żony nie chciał go pokazać. Gdy znikł za murem, Katy opadła na kolana, zanosząc się przeraźliwym szlochem. Nieistotne było, iż ubłoci sobie jasną suknię.

Nocą, gdy długo nie wracał, trzymała obrączkę w palcach, aż odłożyła ją na wydzierganą, ażurową serwetkę, roniąc pojedynczą łzę.

_________________________________________________

Tak naprawdę w Warszawie na ulicy Grzybowskiej znajdowała się niegdyś Fabryka Wyrobów Metalowych. Zmieniłyśmy to na potrzeby fabuły (przyp. aut.).

Herman Jung - polski browarnik pochodzenia niemieckiego.

Cyzelerka - kobieta zajmująca się cyzelowaniem, rzeźbiąca w metalu.

(ros.) Dzień dobry. Wszystko w porządku, szanowny panie?

(ros.) W porządku, oficerze.

(ros.) Pokażciedokumenty.

Tomasz Magrzyk, pseud. „Murzyn" (1877-1919) - działacz SDKPiL, kolporter, propagandzista, organizator komórek partyjnych. W 1901 roku umieścił tajną drukarnię we własnym mieszkaniu. Więziony w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej w latach 1901-1903.

Ambit (daw.) - ambicja.

Wigilia - inaczej " w przededniu".

Zwarzony (daw.) - w złym humorze, niezadowolony.

Filip Antoni Campioni - warszawski kupiec i rajca Starej Warszawy, żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku.

Adam Chmielowski (1845 - 1916) - polski zakonnik franciszkański, założyciel zgromadzenia albertynów i albertynek, powstaniec, malarz, święty Kościoła katolickiego.

Ignacy Aleksander Gierymski (1850 - 1901) - polski malarz, przedstawiciel realizmu, prekursor polskiego impresjonizmu.

Artur Oppman (1867 - 1931) - polski poeta okresu Młodej Polski, publicysta, varsavianista, w latach 1901-1905 redaktor tygodnika „Wędrowiec", w latach 1918-1920 redaktor „Tygodnika Ilustrowanego".

Brom - stosowany dawniej jako środek na uspokojenie.

mon bonheur (fr.) - moje szczęście.

__________________________________________________

Hej, kochani!

Dziś znów dużo ciekawostek, ale znacie nas, wiecie, że to uwielbiamy. Na szczęście nie zabrakło w tym Katy i Macieja. Mamy nadzieję, że nie pogniewacie się na Katy zbyt mocno, bo młode dziewczę dopiero uczy się kochać meżczyznę, na dodatek włąsnego męża, a wciąż jest targaną hormonami nastolatką ;)

Mały spoiler? A proszę. W kolejnym rozdziale, chyba przedostatnim wróci na chwilę pani Krasińska i rodzinka Katy, a także ktoś, kogo szczerze kochamy, a być może wy też ;) Powoli będą zamykać się wątki, które chcemy zamknąć, choć nie wszystkie, by nieco zostawić, może na inną okazję? Kto wie ;) Na pewno zbliżamy się do momentu kulminacyjnego związanego z tym, co knuje a czego nie nasz Maciej.

Ciekawi? Obyśmy Was nie zanudziły.

Musimy się Wam też do czegoś przyznać. Cały wrzesień miały zajęty innym projektem, bo chcemy wziąć udział w kolejnym konkursie, a tekst sam się nie napisze... Co prawda, to tylko opowiadanie, ale jednak. Mamy andzieję, ze nam wybaczycie, bo nie wiemy jak będzie się sparwa miała z "Lojalistą" czy "Summer Flingiem", choć ten z wiadomych przyczyn (wakacje dopiegły końca) chemy skończyć jak najszybciej. Miało być w wakacje, ale jak widać nie umiemy pisać aż tak szybko, bo po drodze powstało tysiąc innych scen i wątków, których w pierwszym drafcie nie było... Życie pisarza, jeśli możemy tak o sobie powiedzieć.

Będziemy Was informować na bieżąco jak to z pisaniem u nas bedzie przez ten miesiąc wyglądać. Śledźcie nasze social media (tik tok, facebook, instagram), bo tam często zdradzamy kulisty powstawania.

Wasze E&P

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top