X

Katarzyna leżała na posłaniu z wysokiej trawy, ciepłej od nagrzanej lipcowym słońcem ziemi. Powietrze pachniało chłodnym wiatrem, drobnym deszczem i cudnym, odurzającym zapachem bzu, który uwodził jej nozdrza. Wierzchem dłoni przeczesywała delikatnie źdźbła, uważając na zakwitłe stokrotki, z których maman zwykła pleść jej wianki podczas pobytu na letnisku w Truskawcu.

Przebudziło ją uczucie ciepła na policzku, rozgrzewające i miłe jak czuły pocałunek. Otworzyła oczy, wciąż jeszcze błądząc wzrokiem w poszukiwaniu czystego nieba i tego poczucia błogiego spokoju, które ją opuściło bezpowrotnie. Poruszyła lekko zaschniętymi ustami, odzyskując świadomość.

Poprzednia noc...

„Zdarzyła się naprawdę", pomyślała, a kącik jej warg drgnął w uśmiechu. Westchnęła głęboko, czując jak na nowo zaczyna pulsować w niej ta rozkoszna fala gorąca, która wypełniła w nocy całe jej ciało, aż po końcówki rudych loków, które teraz wachlarzem rozsypały się na poduszce.

„Jak cudownie, cudownie, Boże mój", powtarzała w duchu, nie mogąc się pozbyć tego uczucia szczęścia, które niespodziewanie zadomowiło się w jej sercu. Obserwując unoszące się drobinki kurzu, uniosła w górę dłonie i zaczęła wygrywać na palcach walca minutowego. Każdy dźwięk żywo odmalowywał się w jej głowie, wybrzmiewając prawdziwie i pięknie.

Gdy skończyła się melodia, odwróciła się, naciągając na siebie pościel i ruchem dłoni sprawdziła drugą część łóżka. Napotkała samo prześcieradło, jeszcze ciepłe. Zmrużyła oczy, nie spodziewając się, że Maciej zostawi ją tak z samego rana. Odwróciła głowę i szukała wzrokiem śladów jego obecności. Dostrzegając już wyraźnie, iż była w pokoju sama, poczuła olbrzymią pustkę, ale i częściową ulgę. Na samą myśl o upojnej nocy, oblewała się panieńskim rumieńcem, choć dużo gorzej doskwierała jej samotność.

Przeciągnęła się w łóżku jak rasowa kotka, myśląc, iż zachowuje się jak egoistka z tak błahego powodu. Słońce wstało, a jej mąż zapewne był w drodze do pogorzelców, aby za dnia ocenić poniesione straty. Nie mniej, wciąż łaknęła mężowskich czułości, którymi wczoraj tak hojnie ją obdarzył, zatruwając głowę niemoralnym pragnieniem cielesnych uciech.

Już miała sięgnąć po dzwonek, bo strasznie chciało jej się pić, gdy drzwi się otworzyły. Rozwarła bezwiednie usta, zwilżając spragnione wargi, na których czuła jeszcze słodko-słony smak.

Maciej podszedł bliżej, początkowo oniemiały na widok Katy, skąpanej w promieniach słońca, które dodały jej cerze zdrowego wyglądu, a miedzianym puklom włosów złotego połysku.

„Piękna, piękna", pomyślał.

Ledwie świt rozświetlił cienie nocy, on już nie spał. Podziwiał śpiącą twarz swojej żony i nocnej kochanki, która zawładnęła nim, że stał się bodaj kukiełką w jej dłoniach, a którą przysiągł kochać do utraty tchu.

Nie mogąc dłużej znieść tej udręki rozstania, ruszył ku niej, niemal zapomniawszy co trzymał w ramionach. Ledwie mógł zmieścić w dłoniach naręcze świeżo ciętych róż, które od brzasku w samej tylko koszuli i w spodniach zrywał z pałacowego ogrodu.

Rzucił je na łóżko, obsypując nimi zaskoczoną Katerinę.

- Wybacz, wybacz, ukochana, że mnie przy tobie nie było jak wstałaś. - Ujął jej dłonie i ucałował.

- To wszystko dla mnie? - zapytała nieśmiało, wodząc wzrokiem od kwiatów po pogodną twarz ordynata.

Czym sobie bowiem zasłużyła, aby z rana obsypywać ją kwiatami, jakby była wykwintną primabaleriną?

- Dla ciebie, miła moja, dorogaya. I tak to za mało, za mało - szepnął, ujmując jej twarz w dłonie, jakby chciał złożyć na nich pocałunek.

Katy poruszyła się niespokojnie. Czuła, że jej lica znowu zapłonęły, ale tym razem jej wstydu nie maskowały ciemności.

- Nie musiałeś... hrabio - dodała, bo wciąż nieswojo było jej z myślą, że mogła zwracać się do Macieja tak poufale, zważywszy, że w nocy zdawało jej się, że wykrzyczała jego imię.

Ordynat uśmiechnął się, wyczuwając nosem zawstydzenie żony i zaczął uspokajająco gładzić jej policzek.

- Po żniwach zabiorę cię tam, gdzie poczujesz się wolna od konwenansów i zasad. - Posłał jej uśmiech, którego jeszcze u pana z Borowic nie widziała. Był uroczy, swobodny i sięgał, aż do rozpłomienionych rozmarzeniem oczu ordynata. - Może wówczas przestaniesz się rumienić na mój widok, choć taka rumiana podobasz mi się niemiłosiernie.

Katy spuściła wzrok, czując jak ciało staje jej w ogniu, a tego po wczorajszym wieczorze i nocy miała aż nadto.

- Dokąd wyjedziemy? - zapytała z ciekawości, otwierając szerzej oczy z zachwytu.

- Dokąd zapragniesz. Do Wenecji, Wiednia, Zurychu. A choćby i nawet do Nowego Świata. Wszędzie będziesz panią, mia bella.

- A dlaczego nie do Paryża? - dodała z nadzieją.

Maciej zastygł i ściągnął brwi. Powinien rozgniewać się na Katerinę za tę jawną prowokację, ale upojony błogostanem jak morfinista, na jej widok odczuwał jedynie słodycz.

- Również tam, choć zapewniam cię, że nie ma w tym podłym mieście niczego piękniejszego od ciebie.

Katy nieporuszona komplementem, nie dała się zbić z tropu.

- Byłam tam tylko raz. Z maman i guwernantką. Na pielgrzymce do Sacré-Cœur i innych kościołów, ale nie zdążyłyśmy zwiedzić Luwru. A ja bym tak chciała na paryskie bulwary, do kawiarni i galerii! I do krawcowej... - Dała się ponieść marzeniom, co roztkliwiło Macieja, aż pocałował ją w policzek.

- Jak się czujesz? Wypoczęłaś? - Zmienił temat hrabia, czym skutecznie odciągnął Katy od mrzonek.

- Czuję się doskonale - rzekła pewnie, nie rozumiejąc do końca tej troski.

- Po śniadaniu pojadę obejrzeć straty. Musimy jak najwcześniej zacząć prace, aby ludzie jeszcze przed żniwami mogli wrócić do swoich chałup.

- A co z młynem? Boże...

Dopiero teraz Katy zdała sobie sprawę, że chleb, który co dzień rano spożywała pochodził z mąki ze spalonego młyna.

- Na razie będziemy kupować mąkę.

- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała, nie chcąc czuć się bezużyteczną.

Ojciec od małego, niczym prawdziwy pozytywista i człowiek nauki wpajał jej praktyczne podejście do życia, a matka z rozmysłem przyuczała do wszystkich prac pani domu, włącznie z tymi wymagającymi sporego wysiłku.

- Możesz robić to co inne kobiety - zapewnił.

- Modlić się i wyszywać? - zakpiła Katy, tracąc ochotę na pieszczoty przez takie lekceważące traktowanie.

Ostentacyjnie odsunęła się z urażoną miną, gdy usta Macieja chciały już dosięgnąć zagłębienia jej długiej, mlecznej szyi.

Maciej umilkł i westchnął ponuro, wyuczony cierpliwości do fanaberii Katji, ale zauważając jej nagłą zmianę nastroju, rzekł spokojnie, nie szczędząc przy tym moralizatorskiego tonu, który, zdaje się, był zszyty jedną nicią z jego błękitną krwią i wielkopańskim przekonaniem, iż miał do niego prawo.

- Te kobiety straciły wszystko. Będzie im miło wrócić do domu, gdzie zastaną choć jeden pięknie wyszyty obrus, nawet jeśli ty takie zajęcie uważasz za fraszkę.

- Och...

Katy spuściła wzrok na pościel, czując się głupio i mało dorośle, że o tym nie pomyślała. Na rozluźnioną twarz Macieja znów spłynął radosny uśmiech.

- Nie kłopocz się tym. - Pocałował żonę w czoło i słysząc nadchodzące pokojówki, wstał z materaca.

Isia, która niosła ze sobą zestaw herbaciany z modnej porcelany ecru pruskiego wyrobu, zatrzymała się na widok ordynata, niemal upuszczając tacę. Oblała się przy tym rumieńcem jak pensjonarka, bo obecność hrabiego z rana u jej pani była dotychczas niespotykana, ale aż nadto oczywista.

Dziewczyna spuściła pokornie głowę, gdy Maciej porwał z tacy słodkiego rogalika, puścił pokojowej oko i wyszedł, gwiżdżąc radośnie jak chłopiec na posyłki, któremu pan w nagrodę za usługi dał miedziaka.

Młoda ordynatowa naciągnęła na siebie kołdrę, jakby ta miała ją osłonić przed ciekawskimi spojrzeniami.

Odkąd Katy została mężatką ceniła sobie ten przywilej zjadania słodkiego śniadania w zaciszu własnej sypialni. Teraz jednakże miała ochotę spłonąć ze wstydu, widząc jak na twarzy pokojówki wykwitał śmiały uśmiech.

Isia bez słowa odsunęła zasłony i szykowała dzisiejszą toaletę za parawanem, a dwie inne pokojówki krzątały się po pokojach pani domu, wynosząc niedogaszone świece i trzepiąc poduszki w przyległym buduarze.

- Zapowiada się dziś upalny dzień, jaśnie pani. Proponuję włożyć jakąś lekką, prostą suknię bez guzików i cieniutką halkę.

Nawet te słowa wydały się Katarzynie drwiną, choć nigdy nie posądziłaby swojej garderobianej o jakiejś uszczypliwości pod jej adresem. Miała jednak nieodparte wrażenie, iż Isia celowo unikała jej wzroku.

- Coś się stało, Isiu? Jesteś taka milcząca... - zagaiła rozmowę Katy, nadgryzając delikatnie w zębach słodką bułeczkę.

- Wydaje się, jaśnie pani. Może troszkę źle spałam - dodała, poprawiając poduszkę pod jej plecami.

Katy nie dała temu wiary. Odstawiła tacę na bok i skrzyżowała dłonie na piersi.

- Masz mi powiedzieć w czym rzecz. Natychmiast! - zażądała, czując w kościach, iż Jadwiga celowo jej o czym nie mówiła.

- A co ja tam będę opowiadać. - Machnęła dłonią. - U nas w domu na wsi to sześcioro nas było. Rodzice moi dzielili wspólną izbę. I jak ojciec przenosił się na siennik obok ław, na których to my spali, to wiadomo było, że matula znowu brzemienna była. A jak po okresie połogu do izby wracał... Ale bywało też tak, że matula go po nocy do czarnej izby wypędzała, a jak wracał z karczmy Żyda Abiasza to i do komory, aby po pijaku naszej czeredy pasem nie prześwięcił.

Katy słuchała potoku słów Isi w zdumieniu.

- Ale o czym ty deliberujesz, Isiu? Wytłumaczże się, bo nic z tego nie rozumiem.

- A o tym, że nic to, że pan do łask jaśnie pani wrócił. Ale w czeladnym to gadają, iż jaśnie wielmożny hrabia za bardzo się z tym wszystkim obnosi, że go pani hrabina na powrót do swej łożnicy wpuściła. Grzech to większy dobrodziejów swych obmawiać, a nie to, że hrabiostwo żyje ze sobą jak mąż z żoną.

Katarzyna z ledwością przełknęła ciężko przeżuwany kęs.

- Boże mój... - rzekła na głos, czując jak robi jej się gorąco pod materiałem nocnej koszuli. - I o tym służba rozprawia od rana? - Złapała się teatralnie za serce.

Isia spuściła głowę, bo nie godziło się kłamać chlebodawczyni w żywe oczy.

- Właściwie nie od rana, a od wieczora. Gdyby Leonowi nie zachciało się zejść do pokoi o szarej godzinie, aby tace pozbierać, co zwykle leniwie czynił, zbierając połajanki od pana Cetnera, nie nakryłaby go na tym ochmistrzyni. Sam Leoś zarzekał się, iż niewiele w cynamonowym salonie ujrzał, bo ciemno było, ale ochmistrzyni tak się rozgorączkowała, gdy zasłoniła mu widok ze świecą, iż od razu czmychnął do służbówki, aby nie zarobić w ten głupi czerep. Zdążył jednak Antoniemu naopowiadać... o tym i owym, że ten omal by w oficerkach jaśnie pana dziury nie wydrążył, bo mu się takie zgorszenie w głowie nie mieściło. I potem Dusię przed Leonem ostrzegał, aby na żadne takie bezeceństwa łaskawym okiem nie zerkała, bo jak on dowie się, że łapsko na niej bez ślubu położył, to mu ją niechybnie przetrąci. Leoś na to zrzynał się wściekle w czeladnej, że on Dusię szczerze kocha i nikogo bałamucić nie chce. Posądził Antoniego, że zazdrość go bierze i z wściekłości go przed Dusią obmawia. Aż w końcu pan Cetner za namową pani Ludmiły ich obu do siebie wezwał, bo ci gotowi byli wziąć się za łby. Wiadomo, że Leoś gorączka, ale że w Antoniego bies wstąpił to się nikt nie spodziewał.

Katarzyna zakryła dłonią usta, gdyż nie potrafiła skomentować tych rewelacji.

- I co było dalej? - spytała z rosnącym podenerwowaniem.

- Nic. Pan Cetner zagroził, że obu im posadę wymówi jak jeszcze raz zachowają się tak niegodziwie; że to niegodne właścicieli tego szanowanego domu. No to Antek od rana pracuje za dwóch a Leon unika ochmistrzyni jak rodzonej matki. Tylko wszyscyśmy mieli przysiąść, że do ust jaśnie pani ten ferment nie dojdzie... Bo pani hrabina powinna teraz zajmować się beztroską i płodzeniem dziedzica...

Jadwisia, zdając sobie sprawę, iż z naiwnej szczerości wyjawiła za dużo, zakryła dłonią usta i z wrażenia przysiadła na brzegu pańskiego łoża.

- Na Boga Najmilszego! - Isia zapłakała z rękoma przy ustach, gdy smutek ścisnął ją za gardło.

- Nie płacz, droga Isiu. W czeladnej nie dowiedzą się o niczym. - Katarzyna pogłaskała ją po plecach, próbując pocieszyć dziewczynę.

- Ależ ja nie płaczę dlatego. - Otarła łzy z policzków. - Tylko dlatego, że Antoś wspomniał, że ze wstydu już nikomu w oczy nie spojrzy i poprosi jaśniepaństwa o zwolnienie z posady jak tylko znajdzie inną. A ja tak nie chcę, aby Antoni odchodził, bo on taki dobry dla wszystkich i miły... - Znowu zapłakała.

Katy pozwoliła jej się wypłakać. Jej to zawsze pomagało. Nawet jeśli świadkami ataków jej histerii był ordynat.

Ubolewanie Isi nad losem lokaja dało jednak hrabinie mocno do myślenia, bowiem po wczorajszych wydarzeniach taka rozpacz kojarzyła jej się tylko z widmem utraty ukochanej osoby. I jeśli okazałoby się to prawdą, będzie musiała mocno bić się w pierś, że wcześniej nie zauważyła, że jej pokojowa darzy sympatią jakiegoś chłopca.

- Lubisz go? - spytała, gdy Isia uspokoiła się na tyle, by mogła ją zrozumieć.

- Antka? - spytała, wydmuchując nos w podarowaną chusteczkę. - Nic z tych rzeczy! - obruszyła się. - Jest mi jak rodzony brat.

Zarumieniła się przy tym podejrzanie, więc Katarzyna nie była pewna, czy czasem jej nie oszukiwała. I co najgorsze, siebie samą. A Borowska musiała przyznać, iż kobiety w ukrywaniu uczuć są lepsze niż rosyjscy szpicle w zatajaniu tajemnic państwowych.

- Niechże hrabina tak nie patrzy... - poprosiła, czując zakłopotanie, iż Katarzyna jej nie wierzyła. - Antoni to porządny, uczciwy chłopiec, ale nie jest w moim typie. Poza tym jest po słowie z inną, o której nikt nic nie wie.

- Dobrze już. A czy pan wie o tym co miało miejsce? - wolała zapytać.

- Ależ oczywiście. Pan Cetner opowiedział panu o tym, jak ten róże dla pani ścinał. Bo chociażby my się zarzekali, że o niczym nie piśniemy, to tak jaśnie pana okłamywać, po tym jak to dziecię z piekielnego ognia wyciągnął to najcięższy z grzechów. I jaśnie pan kazał Antoniemu przekazać, że choć uwłaszczony, to nadal jest jego poddanym, więc o żadnym opuszczeniu tego domu słyszeć nie chce, a już zwłaszcza z powodu jakiejś głupiej męskiej awantury. Chyba, że źle mu tu, to droga wolna. A że Antek honorem się uniósł, mówiąc, że hrabia za dobry jest, aby ich obu na zbity pysk wyrzucić i że za czasów jego dziada to by ich obu w lodowni trzy dni trzymali, a potem batem...

- Wystarczy, Isiu. - Katarzyna uniosła dłoń, a Isia zamilkła natychmiast. - Zrozumiałam puentę. Nikt nie opuści tego domu - zarządziła.

Isia uśmiechnęła się przez łzy. Katy miała ochotę przytulić ją jak przyjaciółkę, ale odkąd była mężatką, nie pozwalały jej na to skostniałe zasady towarzyskie.

Jej plan o nierozpamiętywaniu poprzedniej nocy poszedł w całkowite zapomnienie. Ciało i rozum kłóciły się ze sobą a przed nią rozpościerała się wizja wspólnego śniadania z mężem, które wzbudziło w niej więcej obaw, aniżeli radości.

***

Nigdy dotąd nie spostrzegła, iż boazeria w pokoju stołowym wymagała odnowienia, bo perłowy lakier nieco wyblakł. Meblowy zegar zaś tykał tak głośno, iż hrabinie wydawało się, że wskazówka uderzała o ściany w jej głowie. Oczy Katy z uporem śledziły stare portrety szlachciców w kontuszach i szlachcianek w czepcach, którzy dobrotliwie spoglądali na praprawnuka pałaszującego ze smakiem śniadanie godne króla.

Hrabina w przeciwieństwie do męża miała skąpy apetyt. Ciepła strawa na jej talerzu stała nietknięta, bo żołądek związał jej się w bolesny węzeł. Wydawało jej się bowiem, że nie tylko postaci z obrazów i kukułka z zegara, ale pałacowa służba przyglądała jej się z ukrycia, jakby miała na czole kainowe znamię. Nie pomagało nawet to, iż pozostali rezydenci pałacu dziwnym trafem postanowili spożyć posiłek w mniejszej jadalni, zwykle użytkowanej podczas srogich zim, by nie musieć ogrzewać wielkiego pomieszczenia.

Leon co prawda nie odważył się unieść wzroku wyżej niż na własne buty, ale bystre oko Katarzyny było święcie przekonane, iż kiedy tylko odwracała głowę, jego usta rozciągały się w łobuzerskim uśmiechu. Antoni miał w sobie nieco więcej pokory, lecz z kolei trząsł się przy hrabinie jak świeżo przyjęta podkuchenna, która wazy nie umie w dłoniach utrzymać. W pewnym momencie tak mocno przechylił naczynie z zupą z kaszy perłowej, iż kilka kropel spadło na świeżą, jasną toaletę hrabiny.

- Najmocniej proszę o wybaczenie... - wyjąkał, blady na twarzy i zerknął ze strachem na pana Cetnera, którego posągowa postawa nie wyrażała żadnych emocji.

Mruknął coś tylko z niezadowoleniem.

- Ależ, drogi Antoni, nic nie szkodzi - uspokajała Katarzyna i sama zaczęła zacierać niewielką plamę bawełnianą chusteczką. - Czyżbyś się czymś denerwował?

- Nie, jaśnie pani - zaprzeczył i odszedł pospiesznie, by odstawić tacę na podręcznym stoliku na przystawki, obok dwóch pięknie zdobionych kredensów z gustownie wyeksponowanymi srebrami i porcelaną.

Maciej, który nie od razu zorientował się w sytuacji, zbyt zajęty własnym talerzem, uniósł ciekawsko głowę, ale widząc na twarzy uspokajający uśmiech żony, sam się rozluźnił.

- Cóż to, Antoni? A może tyś jest zakochany, że ręce ci tak drżą? - spytał żartobliwie hrabia, bo humor trzymał się go dziś lepiej niż pijany płotu.

Nieudany żart ordynata jeszcze mocniej spłoszył Antoniego i zajął się obsługą samowara.

Katy posłała mężowi karcące spojrzenie i spuściła głowę, rozumiejąc Antka doskonale. Sama uciekłaby bodaj do Warszawy, by nie musieć znosić drwin, które zapewne służba opowiadała sobie w służbówkach.

"Boże Miłosierny, c'est dommage!"

Ze wstydu ledwie siedziała na krześle, którego twardy, wyplatany trzciną zaplecek wbijał się w nią jak sosnowe igiełki. Wzrok hrabiego jeszcze mocniej ją peszył, choć dzieliła ich odległość długiego stołu.

Nienaturalne zachowanie Katy, która przypominała ptaka pozbawionego skrzydeł zwróciło uwagę hrabiego, a że we własnym domu czuł się panem i gdzieś miał konwenanse, a zwłaszcza ludzkie gadanie, w jednej chwili wytarł usta, a w następnej przeciął pokój i przywarł do żony głodnymi ustami.

Katarzyna z zaskoczenia zamarła, ale prędko poddała się pocałunkom hrabiego, który smakował jej wargi jak rurki z kremem. Rozszerzyła usta, a język mężczyzny zakradł się głębiej.

Maciej, nie przejmując się służbą, odsunął krzesło, uniósł żonę wyżej, bo od pochylania rozbolał go kark i posadził żonę na stole, robiąc przy tym niemały bałagan. Katarzynie wydawało się, że usłyszała jak jakieś naczynie upada z brzdękiem, ale przez szum własnej krwi w uszach niewiele była w stanie wychwycić. Absorbująca bliskość hrabiego skutecznie odciągała jej uwagę od wszelkich niewygód i strat w zastawie stołowej.

Twarz Antoniego z bladej zrobiła się purpurowa, zaś Leoś zaszył usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Tylko nieprzejednany pan Cetner zachował kamienną twarz i tonem nieznoszącym sprzeciwu ogłosił:

- No na co czekacie? Państwo skończyło śniadać, zabierać się do sprzątania! Migiem!

Antek jak na rozkaz zaczął wynosić naczynia w imponujących stosach, nie rozbijając przy tym ani jednego naczynia. Tylko Leoś, zapatrzony w całujące się nieprzyzwoite hrabiostwo, cmoknął i potrzebował trzaśnięcia z rękawiczki, by ruszył się z miejsca.

Odgłos otrzeźwił Katarzynę na tyle, że odsunęła się nieco, by zaczerpnąć tchu i popatrzeć mężowi w oczy.

- Wydaje mi się hrabio, że przepłoszyłeś służbę.

- Do czorta z nimi! Nic mnie to w tym momencie nie obchodzi. - Znów chciał śmielej zakraść się w głąb jej ust, ale dziewczyna odgrodziła się od mężczyzny łokciami.

Rozsunął je z pretensją w pociemniałych oczach i zawiązał za plecami Katji. Zaczął łaskotać ją pocałunkami w szyję, aż jej rechoczący śmiech zadudnił mu w uszach.

- Proszę cię, Macieju, tak nie wypada...

Warknął gardłowo i uniósł głowę, którą przekrzywił jak kruk na warcie.

- Nie ma rzeczy, która nie wypada hrabinie. A hrabinie z Borowskich w szczególności.

Katarzyna zaśmiała się wesoło, a Maciej znów zanurzył się w szyi dziewczyny, która smakowała lepiej niż słodkie bułeczki.

- Wolałabym jednak nie stanowić źródła plotek... - wyjęczała błagalnie.

Hrabia zatrzymał się, zdusił rosyjskie przekleństwo w jej piersi, jak na jego gust, zbyt szczelnie osłoniętej koronkową bluzką i powstał, zsadzając żonę ze stołu.

Pociągnął zdezorientowaną i jeszcze mocno oszołomioną pieszczotami hrabinę w stronę pokoju kredensowego, by stamtąd udać się wprost na otwarty podjazd z gazonem, w którym ogrodnik posadził kilka rzędów krzaków dzikiej róży, a które ktoś mocno ogołocił.

- Dokąd idziemy? - spytała niepewnie Katy, ale z figlarnym błyskiem w oku.

- Gdzieś, gdzie będę mógł w spokoju zajmować się własną żoną - wychrypiał głębszym głosem, zmienionym z namiętności i gniewu, posyłając na odchodne sugestywne spojrzenie panu Cetnarowi, ale starszy pan dalej stał jak ołowiana figurka.

Katarzyna uśmiechnęła się do siebie, bo hrabia swoimi leniwymi pocałunkami z premedytacją odzierał ją ze wstydu i to w biały dzień. Powinna pomstować na jego nieokrzesanie, bałamutne szepty i zezwierzęconą naturę, ale zeszła noc nieco odmieniła jej perspektywę, otwierając umysł na nowe projekta.

Nie mogła jednak pozwolić, by ich szalejącą namiętność jak u kotów w rui obserwowała wścibska służba, a przyziemne porywy przeszkodziły w czynieniu większego dobra, jakiego teraz oczekiwali ich włościanie pozbawieni skromnego dachu nad głową. W tak trudnych chwilach należna im była pomoc i opieka ze strony swojego pryncypała i opiekuna.

- A pogorzelcy? - spytała Katy ze smutkiem, burząc tym poranną beztroskę.

Sacre Bleu! Hrabia sposępniał i stracił ochotę na amory. Odsunął się od Katji i ujął ją za zimne dłonie.

- Przy tobie zapominam o bożym świecie...

Oczy dziewczyny rozbłysły blaskiem, którego nocne niebo mogło jej pozazdrościć. Po chwili jednak zgasły jak umierająca gwiazda. Wyznanie hrabiego, choć miłe jej sercu, zasiało w niej pewną wątpliwość, której nie rozumiała.

Tę sprzeczność czuła już, odkąd hrabia zjawił się w jej prywatnych pokojach. Patrzył na nią inaczej, cały rozanielony i zachowywał się, jakby byli w sobie szaleńczo zakochani jak bohaterowie durnej powieści. Tymczasem Katarzyna nie miała pewności czy za nowoodkrytymi podnietami, szło także jej skołowane serce. Serce kobiety to najszczelniej skrywany zamek. Jest jak wzór rachunkowy pełen niejasności. Hrabina gubiła się we własnych odczuciach.

Z zamyślenia wyrwał ją spokojny głos męża.

- Pojadę tam od razu, by nie dawać ludziom kolejnego powodu do buntu.

- Z pewnością wiesz co czynić - uśmiechnęła się pokrzepiająco, widząc, jak bił się z myślami.

Nie chciał zostawiać teraz Katji na dłużej, zatracając się w sennych marzeniach o jej rozkosznych ustach i słodkim ciele, ale jakim byłby gospodarzem, gdyby zostawił ludzi na pastwę losu by zajmować się własnymi przyjemnościami?

Ucałował dłonie żony, po czym z rozrywającym bólem się od niej oderwał.

Katy odprowadziła męża wzrokiem, gdy zmierzał w kierunku stajni i odwróciła się do niego plecami, ale nie minęła chwila, jak dobiegł do niej, zbliżył ją twarzą do siebie i zgniótł jej usta swoimi niecierpliwymi wargami. Gwałtowność i intensywność pieszczoty w połączeniu z niespiesznym zapamiętaniem, z jakim ją całował omal nie zwaliła hrabiny z nóg.

Gdy zdołał się opanować, hrabia z rozkosznym westchnięciem wessał swoje wargi do środka, jakby spijał z nich resztki.

- Wrócę prędko i będę już cały twój - szepnął i znikł, nim Katy zdołała otworzyć na wpół przymknięte oczy.

***

Ulga, która zagorzała we włościańskich sercach wraz z nadejściem poranka okazała się płocha, bowiem światło dnia, które przegoniło nocną szarzyznę odsłoniło tylko ogrom strat, zwiastujący niedolę chłopów. Na domiar złego nawałnica, jaka przeszła nad Borowicami, a w której upatrywano zbawiennego panaceum od żarłocznych języków ognia, dokonała kilku lokalnych podtopień, w rezultacie niszcząc część ocalałego dobytku, który miast spłonąć, został zalany i zatopiony w błocie. I choć w powietrzu unosił się już nieco rozwiany wiatrem, wymieszany z wilgotnym zapachem spulchnionej ziemi swąd spalenizny, na długo we wsi zapanowała przejmująca, głucha cisza.

Diabelski pożar pochłonął trzydzieści pięć chłopskich chat i pojedyncze stodoły, które spaliły się jak zapałki. Oprócz tego w płomieniach stanęły maszyny rolne, szczęśliwie tylko część tych nowoczesnych, zakupionych niedawno przez ordynata oraz żywy inwentarz w postaci świń, koni, bydła rogatego i drobiu, którego nie zdołano uratować lub które w tym czasie nie pasły się na pastwiskach. W wyniku niszczycielskiego żywiołu mniej lub bardziej ucierpiały czterdzieści dwie rodziny, które teraz wyległy z zabudowań parafialnych nieopodal, swego tymczasowego locum i patrzyły na hrabiego z wyrazem beznadziei na zmizerniałych twarzach.

Hrabia Borowski, który krążył z Zarzyckim i karbowym Sokolnikowem wokół ruin i upiornego pogorzeliska, czuł na sobie wbijane w niego baczne spojrzenia, nie wszystkie przyjazne. Tysiące myśli błądziły mu pod czaszką, od tych ponurych, w których współczuł biedakom, bo ci potracili skromne majątki przekazywane od pokoleń, po te bardziej racjonalne, jakich od niego oczekiwano.

- Zbierzcie co można i pilnujcie, by sępy się nie zleciały. Do lżej rannych przyślę doktora, a tych ciężej zawieźcie wozami do Siedlec, do szpitala. Koszta pokryje. A pan, panie Zarzycki - wejrzał bokiem na krępego oficjalistę, który kulił się pod naporem uporczywych spojrzeń, jakby spodziewał się dostać kosą w plecy - wypłacicie ludziom ordynaria, w naturze i w gotówce, każdemu sprawiedliwie, wedle poniesionej straty.

Zarzycki zaciął usta, jakby już chciał mu przygadać, że też hrabia chce trwonić pieniądze bez rozmysłu, a tym bardziej bez korzyści, ale pan Maciej posłał mu wymowne spojrzenie, mówiąc jednocześnie, iż lepszego wiktu żałować chłopom nie będzie i o dobrostan swoich poddanych będzie dbał teraz podwójnie.

- Niedługo łaskawemu panu bank winien wydać sekurację - odezwał się Zarzycki, ale hrabia całkowicie go zignorował.

- Do młyna... - zarządził, a kompani podążyli za nim.

Maciej przywitał się z młynarzem, sinobrodym mężczyzną i już nie pierwszej młodości, a młynarzowa poczęstowała ich zbożową kawą. Stary młynarz, człowiek uczciwy i pracowity, którego we wsi darzono powszechnym szacunkiem oszacował straty, ale to głównie dzięki jego wysiłkom, zaangażowaniu jego synów i pachołków oraz sprawnemu działaniu straży ogniowej ogień nie zdążył się roznieść i młyn da się prędko odbudować. Belka łącząca krokwie dachu była tylko lekko osmalona, a konstrukcja budynku nie została w żadnym miejscu naruszona. Zaś uszkodzone urządzenia młynarskie łatwo będzie zastąpić nowocześniejszym sprzętem, co tylko stwarzało okazję do rozwoju i nowych inwestycji, co bez zwłoki pragnął poczynić hrabia.

- Weźcie ludzi i kierujcie żniwiarzy do Kumoszek. Tam stary wiatrak stoi. Zobaczcie, czy czynny jeszcze i czy da się na nim mleć mąkę. Jeśli nie, zlećcie stosowne naprawy, by mógł ruszyć.

- Choćby i trza było do cara, to komu trza, to zborguję - zapewnił młynarz, ściągając z głowy myckę.

Borowski pokiwał z uznaniem głową, pełen wdzięczności dla młynarza i jego żony, iż tak jego młyn ochronili jak swój, choć formalnie nic do nich nie należało. W podzięce chciał wręczyć starszemu mężczyźnie plik z grubymi rublami, ale ten grzecznie odmówił.

- Nie, wielmożny panie... My tu uczciwie na chleb zarobimy. Innym barzy się przyda, im dajcie.

Hrabia pożegnał się i obejrzał jeszcze spichlerze, po czym odszedł kawałek na ścieżkę, wijącą się krętą wstęgą w środek pola. Stanął pod słońce, chłonąc widok, tak przez siebie ukochany. Co rok zwykł go zachwycać odwieczny cykl, podporządkowany siłom natury, wokół którego krążyło życie tutejszych ludzi. To jak jałowa od zimy do wiosny ziemia wydawała na nowo plony, jak porastała bujnymi, złocistymi kłosami, a główki źdźbeł pochylały się na wietrze, jakby oddawały panu tej ziemi pokłon. Lubił obserwować chłopów przy pracy, gdy siłą własnych ramion, przy pomocy kosy i sierpa kładli zboże i stawiali snopki, które wyrastały obok nich jak dumne pomniki. I choćby myślał kiedyś, by tak jak oni, każdy na świecie zależeć mógł tylko od tego co sam wypracuje i co mu własna siła przyniesie, a nie od dobrego urodzenia, to często marnego położenia im nie zazdrościł. Zdążył już poznać czym okalana jest praca chłopa.

- A jak idą żniwa? - spytał hrabia.

- Chłopy cepami młóco, a baby tkajo w chacie - wyjaśnił Sokolnikow, gnąc w palcach chustkę, którą pocierał spocone czoło.

- A młociarnie sprawne?

- Da. Te, co się ostały.

- Macie dopilnować, by ludziom niczego nie brakło. Gdy komu będzie potrzeba sprzętu, poślijcie po mnie. Dam na wszystko. I do Was mówię, Sokolnikow... - Posłał karbowemu stalowe spojrzenie swych zimnych oczu, które miało zmrozić krew w żyłach tego tchórzliwego psa na carskich usługach. - Jeśli będą na Was skargi, przegnam...

- Gospodin Dorodzey, zhalob ne budet. - Karbowy pokłonił się, pocąc się jeszcze mocniej. - Wsio budet jak pan każecie.

Uśmiechnął się z zadowoleniem, bo na takich jak on, miernych, ale wiernych tylko obawa przed utratą wpływów najlepiej przemawiała do rozumu. Miał już się żegnać i wspiąć na Allegro, by na ślepo pognać w stronę pałacu i tym razem pozachwycać się nad urokami żony, gdy przyuważył jak w ich stronę zmierzało kilka wozów zaprzęgniętych w pańskie konie. Ściągnął brwi, gdy zdawało mu się, iż na koźle obok Pawła siedziała Katja.

Nie pomylił się. Gdy wozy zatrzymały się we wsi, woźnica pomógł wysiąść dziewczynie z powozu, by przypadkiem nie przydeptała długiej spódnicy w kolorze wściekłej wiśni i nie wylądowała w końskim placku. Ujrzawszy przed sobą hrabiego, zatrzymała się z niepewną miną, bo twarz Macieja niewiele jej mówiła. Bez namysłu czym prędzej zaczęła kroczyć w stronę męża, przytrzymując z tyłu kapelusz, by nie poniósł go wiatr.

- Wiem, co powiesz, hrabio, ale nie mogłam usiedzieć bezczynnie - Katarzyna zaczęła się bojowo tłumaczyć, bo ani trochę nie czuła się winna, iż złamała postanowienie.

Maciej zupełnie zaskakując tym dziewczynę, bez słowa oplótł ją ramionami, przerywając w połowie jej przygotowaną mowę. Wtulił się w nią, chłonąc jej słodki zapach jaśminu i róży, za jakim zdążył zatęsknić. Pojęcia nie miała jak miłą zrobiła mu niespodziankę.

- Jakże się cieszę, iż ten raz mnie nie posłuchałaś - wymruczał jej do ucha i trzymając za policzki ucałował w usta, a potem w czoło.

Wargi Katarzyny rozszerzyły się nieelegancko i wodziła rozbieganym wzrokiem po bezchmurnej twarzy mężczyzny, a im dłużej mu się przyglądała, tym miała większy mętlik w głowie.

- Nie jesteś zły? - spytała w końcu cichym głosem.

Pytanie tak hrabiego rozczuliło, że oczy mu zaświeciły.

- Na ciebie? Jakże bym mógł. Spójrzże tylko na nich.

Katy powiodła wzrokiem za plecy hrabiego i faktycznie ujrzała, jak chłopi i baby, którzy jeszcze przed chwilą kulili się przy drodze jak żebracy, teraz z ożywieniem zaglądali do wozów z darami i uginali lekko głowy w stronę hrabiostwa.

Gdy zleciła służbie zapakować rzeczy, które zalegały po strychach, zapomniane i nikomu niepotrzebne, a kucharzowi zadysponowała uszykować jadło z myślą o pogorzelcach, miała tylko jeden cel: działać, choćby wbrew woli hrabiego. Nie myślała jednak, iż tym jednym szlachetnym uczynkiem nie tylko wesprze ludzi w potrzebie, ale przywiezie im coś bardziej upragnionego od kromki chleba. Nadzieję. Tylko nadzieja potrafi obudzić człowieka z martwych.

- Dałaś im dzisiaj dużo radości - wyznał hrabia niskim z emocji głosem, więc obejrzała się na niego bokiem, unosząc nieśmiało powieki. Pierwszy raz dostrzegła coś więcej w jego spojrzeniu niż ciepło i pragnienie. Był to szczery podziw.

- Choć tyle mogłam zrobić... - odparła skromnie, czując, jak jej policzki się czerwienią.

Nie przywykła bowiem, by hrabia ją wychwalał i to przy ludziach.

- Razem możemy uczynić znacznie więcej - dodał bez drwiny czy choćby cienia wesołości na twarzy, przez co po ciele Katy rozlały się łaskoczące fale samozadowolenia, które przyjemnie połechtały próżność hrabiny, a na jej licach powoli rósł szeroki uśmiech. Nie wiedziała co bardziej ją ucieszyło: miłość hrabiego, którą okazał jej tej nocy czy jego uznanie wobec jej zasług.

***

Katarzyna nie od razu wróciła do pałacu. Korzystając z nielicznych dotąd okazji, by przebywać poza dworem, oprócz popołudniowych spacerów i przejażdżek wolantem na targ, w których zawsze ktoś musiał jej towarzyszyć, postanowiła przyjrzeć się miejscowej ludności i poznać ich obyczaje. Wstyd ją brał, iż pomimo ukończenia pensji, miała tak liche pojęcie o życiu prostych ludzi, którzy na co dzień ciężko pracowali, by hrabina i jej otoczenie opływali w dobrobycie.

Hrabia jeszcze obszedł pola z tym chmurnym i nieprzyjemnym w obejściu człowiekiem, Sokolnikowem, po czym udał się do urzędu sołtysa i swego zastępcy, bo jako dziedzic pełnił też funkcję wójta. W niewielkiej, dusznej i zacienionej izdebce, w której było tylko jedno przeszklone okno dokonywali niezbędnych wpisów do kilkunastu grubych ksiąg, zapisując wszystkie liczby skrupulatnie, co Katarzynę niemiłosiernie nudziło, więc urządziła sobie własną wędrówkę po wsi. Nie była to typowa wycieczka krajoznawcza, jak na letniskach czy podczas wyjazdów do wód, ale cieszyła się z chwilowej wolności.

Mogła teraz bez przeszkód, pozbawiona czujnego męskiego oka, przyjść się tam, gdzie chciała, jakby znów miała te dziesięć lat. Od razu przypomniało jej się, jak z ukochanym Karolem wymyślali różne dziecięce psoty, jak tą, gdy razem z bratem ukradli kilka kwiatków od sąsiada. Gdy ten przyszedł ze skargą, Karol wziął winę na siebie. Często tak robił. Katy westchnęła, czując rozrywającą serce tęsknotę za Karolem, z którym od czasu tamtego listu nie miała kontaktu. Bolała nad tym, iż wciąż nie znała powodu, dla którego zdecydował się opuścić Aleję Róż. Czuła, iż kiedy tylko wrócą do Warszawy będzie zmuszona pomówić z Fryderykiem, w nim upatrując głównego winowajcę niesnasek między braćmi.

We wsi zapanował rwetes. Ludzi kręciło się tu tylu, jakby cała społeczność szykowała się do wielkiego święta, a poranny marazm gdzieś znikł, bo nie było czasu na długie żale. Ci co nie wyszli w pole, młodzi i starzy, to wynosili coś, to wnosili, uprzątając zgliszcza. Stare baby, z pięknie haftowanymi chustami na głowach, jak pewnie co któryś dzień, z kijankami w dłoniach prały bieliznę w pobliskim strumyku, dopływie Borowinki i stawie rybnym; w obejściach darły pierze z kur i gęsi. Zaś młodsze dziewki, jeszcze niedorosłe, nosiły wodę, wyrzucały gnój spod krowy za oborę na gnojowisko czy mieliły na żarnach, wyniesionych z podpalonych chałup.

Katy obeszła kilka chat, ustawionych w linii prostej przy drodze, aż ujrzała wiejski ogródek, w którym w jednym z zagonów rosły kwiaty zebrane w gęste grona. Pierw pomyślała, iż to malwy, ale gdy znalazła się bliżej i pochyliła nad łodygami, z zachwytem rozpoznała lwie paszcze, ukochane kwiatki z dzieciństwa. Porośnięte w gęstej kępie wyglądały cudownie i pachniały też tak, jak je zapamiętała. Karol wmówił jej, gdy był już uczniem gimnazjum, że Rzymianie używali ich jako ochrony przed złymi siłami. Ona znała nieco inną symbolikę, ale nie spodziewała się rychłych zaręczyn, wystarczyły jej te, które już miała.

- A czegu mi tu panna szuka? - zasyczał ktoś złowrogo.

Borowska odwróciła się z przestrachem. Przed nią stanęła starsza kobieta, ubrana w tradycyjny strój siedlecki. Na widok krowy, którą trzymała na łańcuchu, hrabina, aż się cofnęła.

- Nic.. Ja... Jeno oglądałam.

Twarz staruchy jeszcze bardziej się pomarszczyła, gdy mrużyła oczy, jakby próbowała odgadnąć z kim rozmawia, ale wzrok miała już kiepski.

- Pani ze dwora?

Katy kiwnęła nieznacznie głową, wciąż wpatrzona w zwierzę, które przy jej wątłych rozmiarach wydawało się ogromniaste. I niebezpieczne. Co rusz krasula zarzucała łbem i przestępując z nogi na nogę niespokojnie, strzepywała z siebie muszki, które wokół niej fruwały i osiadały na łaciatej skórze. Baba widząc strach w oczach młodej dziewuszki z miasta, bo pewno nigdy dziewuszysko nie widziało krowy, uśmiechnęła się szeroko, ukazując przerwy między pożółkłymi zębami.

- Cichaj... - rzekła do zwierzęcia, po czym popatrzyła na Katarzynę łagodniej. - Panna się nie boi. Nasza krowa jeszcze się nie bydłowała - rzekła, a wyjaśnienie wcale hrabiny nie uspokoiło, bo ciężko jej było zrozumieć podlaską gwarę.

- Słucham? - spytała Katy, po czym mocno przełknęła ślinę.

- Cielaków óna ne miała. Czegu was na tych pańskich szkołach uczą?

Usiadła na małym zydlu i pochylona nad krowimi wymionami, zaczęła doić krowę. Z spomiędzy jej powykręcanych i owiniętych gęstymi żyłami, starczych palców skapywało mleko do cynkowego wiadra.

- A świnie też macie? - zaciekawiła się Katy, słysząc przeróżne zwierzęce odgłosy dochodzące z obory.

Starowinka znów uśmiechnęła się pobłażliwie, bo zainteresowanie pańskiej córki zaczęło ją bawić. Jakby z dzieckiem jakim gadała.

- A mamy. W ti drugi buchcie je maciora z prosiakami i ona tak chrocha- Wskazała głową na oddzieloną część budynku, który stał zbyt blisko chaty mieszkalnej.

Po wypełnieniu połowy wiadra, starucha rozprostowała z trudem plecy i przygarbiona zaczęła doglądać ogródka. Widząc jednak, że Katarzyna nawet nie ruszyła się z miejsca, zawołała:

- Pójdziem, boś ty panna blada jak kostucha.

Katy zamrugała i uśmiechnęła się uprzejmie, bo w pierwszej chwili chciała poprawić kobietę, że już żadna z niej panienka, a pani i to hrabina Borowska, ale po namyśle stwierdziła, iż pozbawiona tej tytulatury może dowiedzieć się więcej. Zwykle prości ludzie unikali długich rozmów z dziedzicową, byli zbyt onieśmieleni. W tym stroju nieznajomej "panienki ze dwora" nie była już tak niedostępna i łatwiej będzie jej przełamać opór ludu wobec szlachetnie urodzonych gości.

- A skiendy wy przyjechali? - spytała kobiecina, po drodze pieląc kilka chwastów, które zauważyła mętnym spojrzeniem.

- Z Lublina - skłamała gładko. - To fasola? - spytała z ożywieniem, by odciągnąć uwagę od siebie i zatrzymała się przy grządce, z której pięły się w górę malutkie łodyżki. Nie przyznała się, iż to jedyna roślina w wiejskiej zagrodzie, którą rozpoznała po ilustracjach z księgi o botanice, którą kazała jej przeczytać francuska guwernantka.

- Ano fasola, fasola, a dawni naziwali blusc - wyjaśniła baba, a Katy oblała się rumieńcem wstydu.

Starsza kobieta otworzyła jej drzwi chałupy, kierując do zagraconej sieni, w której Katy musiała się mocno pochylić, by jej kapelusz nie nadział się o belkę stropową. Prowadziły z niej dwa wejścia, jedno zapewne do izby, a to po przeciwnej stronie do komory. W sieni znajdowało się to samo wyposażenie, które chłopi wynosili z nadpalonych domów. Połowy nie znała i nie rozumiała ich przeznaczenia, ale część widywała podczas pobytu na wsi u swej nieżyjącej już babki. Z przedmiotów użytkowych stały tam kosze wiklinowe, kanwy na mleko, wiadra bednarskie, przetak do przesiewania mąki, żarna do mielenia zboża, stępy do obtłukiwania ziarna na kaszę i lady do rżnięcia sieczki dla bydła.

- Wypijcie. Dobre je - zachęciła starsza kobieta, stawiając na długim, ociosanym stole stole drewniany kubek z mlekiem.

Przysiadła na chwilę na ławie naprzeciw, która tak jak stół znajdowała się w centralnym miejscu pokoiku. Trzymając na kolanach glinianą misę, do którego zaczęła łuskać groch, obejrzała sobie panienkę dokładnie. Gdy Katy z fascynacją obserwowała ruch jej dłoni, gestem poprosiła, by dziewczyna także spoczęła.

Borowska z grzeczności usiadła i upiła łyk koziego mleka, dyskretnie rozglądając się po chacie. Wyglądała na zadbaną, bogato urządzoną i większą niż tradycyjna, bo z izby wychodziły jeszcze jedne drzwi do alkierza gospodarzy. Nie unosił się w niej duszący dym z ręcznie postawionego komina, nie było tu tak ciemno, jak w innych domach, które niegdyś widywała. Pomieszczenie miało drewnianą podłogę, a nie klepisko, w oknach szyby zamiast naciągniętych pęcherzy, a ściany świeżo pobielono wapnem, przez co izba paradna, w której się teraz znajdowali wyglądała na jasną i przytulną. Pod ściany, na której wisiały obrazki o treści religijnej i ręcznie tkane wyroby, przysunięto kredens, nowoczesną szafę i przepiękną skrzynię, w której gospodyni zapewne trzymała swoje skarby. Ale to wzniesiony z kamienia piec chlebowy z żeliwną płytą do gotowania potraw wzbudził w Katarzynie niemy zachwyt. Z dogasającego wnętrza pieca unosił się aromatyczny zapach domowego chleba.

- Opowiecie coś o tutejszych ludziach... Jak im się żyje? - spytała, wybudzając się z letargu, w który wpadła.

- A cy ja komu w garki patcze sie? - spytała gderliwie, ale zmieniła ton, ujrzawszy w oczach dziewczyny serdeczną zachętę. - U nas same bohatyry, żyta my mieli dziewiędziesiąt kop - wyjaśniła i jakby czytając w myślach hrabiny, podeszła do pieca i za pomocą łopaty wyciągnęła z czeluści ciepły, duży bochen, nad którym pierw uczyniła znak krzyża, po czym zawinęła go w kapuściane listka i znów włożyła do środka.

Zmęczona usiadła na ławie blisko pieca.

- A tero mie, stary babie, taka bieda przysła...

Katy spojrzała na spracowane ręce starszej pani, którymi zasłoniła pooraną zmarszczkami twarz i siwe loki, które wystawały spod chusty. Żałość ścisnęła hrabinę za gardło, a w oczach zapiekły łzy, które jednak w porę powstrzymała, nie chcąc wychodzić przed starowinką na delikatniejszą, niż to sobie już myślała. Chciała się odezwać, gdy poczuła szarpnięcie za spódnicę i obejrzała się pod stół.

Wtedy wybiegł spod niego niespełna ośmioletni chłopczyk o konopiastych włoskach i haczykowatym nosie, ubrany w lnianą koszulkę.

- Kiego licha tam wlaz? - sarknęła staruszka gniewnie na dziecko, które spuściło z pokorą głowę i schowało się za piec.

- Wasze? - spytała Katy, lustrując chłopca, choć różnica wieku wskazywała, iż chłopiec mógł być co najmniej jej wnukiem.

- Syna. Bednarzem we wsi był.

- Był? - Katy słusznie wyczuła w głosie kobiety zmianę.

Twarz staruszki na chwilę się skrzywiła w wyrazie bólu, po czym z beznamiętnym tonem zaczęła snuć historię, jakby jej samej nie dotyczyła, znów łuskając przy tym groch.

- Synowa to po Janku wnet pomarła. Temperatury dostała. Samiutki z łojcem został. Jego łociec, a mój Zbychu, to lubiał sie swarzyć, ojj krzykliwy był, chałaj taki - wspominała, kręcąc głową ze śmiechem. - Bedą dwa roki jak chyciła się go chyra i nijak go nie kciała popuścić. Znachora my wzieli, ale i on śmierci nie przegnał. Świeć panie nad ich duszom - Przeżegnała się, a Katy pod jej wpływem uczyniła to samo, czując jak przechodzą ją mroźne dreszcze po plecach.

- Nie ma butów - bardziej stwierdziła niż zapytała, gdy chłopczyk znów ciekawsko wychylił się znad pieca.

- Ano, da, da... Ni ma. Dziatwo u nas to bosonóż po chaupie lyzie...

Katy przeniosła wzrok z kobiety na jasnowłosego chłopczyka i posłała mu nieśmiały uśmiech. Wydawało jej się, że ją rozpoznał z lekcji abecadła, których udzielała wiosną w szkole i także się nieśmiało uśmiechnął.

- A do szkoły chodzicie? - spytała, ale zamiast chłopca odezwała się baba.

- Nie, odkąd go syn sołtysa od hapuna wyzwał, co łapska po nieswoje wyciąga. Ja z nim mówiła, ale ón sie bozy, ze tego nie zrobił i leci, jakby mu kto soli na ogon nasypał. Z niego to taki bołbotun, co dópiro trudno sie dogadać.

- Ja mu wierzę - odrzekła hrabina, nie ujrzawszy kłamstwa w przejrzystych, błękitnych oczach chłopca. - Niech wróci do szkoły.

- A po kiego? Ón niekumaty i tu potrzebny. Do gospodarki. Ja długo nie pożyje, a jemu wszystko spadnie.

Katarzyna zagryzła zęby i zagotowała się pod koronkową bluzką. Ileż to już razy słyszała od małorolnego chłopa te niedorzeczności, iż dziecka do szkoły nie przyśle, bo mu jego morg nie ma kto obrabiać. Ile to rodziców skazywało dzieci na podobny, podły żywot, zamykając drogę do edukacji, a przy tym szansy na poprawę losu. Na każdym roku zdawało jej się, że zderzała sie z murem, którego nie potrafiła przebić ani dobrym słowem ani groźbą, a wewnątrz ogarniała ją coraz większa niesprawiedliwość i sprzeciw wobec takiego traktowania włościańskich dziatek.

Zupełnie ignorując utyskiwanie baby, znów spojrzała dziecku w oczy.

- Chcecie się uczyć?

Jaśko kiwnął śmiało głową, a Katy się uśmiechnęła z zadowoleniem. Dobrze oceniła jego niewypowiedziane słowa.

- Porozmawiam z hrabiną. Chętnie obejmie chłopca opieką.

Twarz starowinki się naburmuszyła, a potem poczerwieniała ze złości.

- Żeby mi óni chłopaka zabrali i zbałamucili? Poszła w czortu! - warknęła z mordem w oczach i wskazała dłonią drzwi.

Katarzyna tak się strwożyła, że posłusznie wstała i w pośpiechu opuściła izbę.

- Won mi z chałupy, raszplo!

Kobieta zaczęła pluć na nią w powietrzu i wyklinać w głos, ale chłopczyk i tak podbiegł do Katy i objął ją w pasie.

- Niechże hrabina mnie weźmie. Proszę - zapłakał, a Katy w zdumieniu patrzyła jak po jego gładkich, czystych policzkach płyną krokodylowe łzy.

Zamarła, czując jak oblewa ją zimny pot, podobnie jak starucha, która ucięła krzyki, stając w progu domostwa.

- Katy?

Usłyszała zdenerwowany głos męża i obróciła głowę, a jej ciemny kapelusz znów nieładnie się przekrzywił. Ujrzała hrabiego w siodle, z którego wysunął się, nim koń zdążył się zatrzymać. Jego jasne ubranie w kilku miejscach było ubrudzone, ale wciąż prezentował się dostojnie i pięknie, aż zagryzła wargi.

- Pan dziedzic... - Chłopiec natychmiast puścił hrabinę i ukłonił się grzecznie panu Maciejowi.

Na widok żony w towarzystwie chłopca usta Macieja wygięły się nieznacznie, a jego spięta twarz na nowo się rozluźniła. Poczochrał chłopca po bujnej czuprynie i nachylił się, by móc spojrzeć mu w oczy.

- Widzę, że Jaśko się zajął tobą należycie, moja pani - zauważył hrabia i puścił oko chłopcu, który uśmiechnął się, ale jego śniade policzki się zaróżowiły. - Ale pozwól, że teraz hrabina wróci już do męża, dobrze? - szepnął do Janka, który grzecznie pokiwał głową i się oddalił.

Hrabina odprowadziła chłopca smutnym wzrokiem i pomachała mu na pożegnanie, bo ten dzieciak różnił się od tych, które widywała na naukach w gminnej szkole, ale nie umiała dokładnie ująć jego wyjątkowości i określić ukrytego talentu. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć? W jego oczach kryło się coś takiego, o czym Katarzyna długo nie mogła zapomnieć. Miał takie bystre spojrzenie i wewnętrzny pęd do wiedzy, który tylko osoba równie niespełniona jak ona mogła w porę wyczuć.

Tak się zaabsorbowała losem tego mądrego chłopca, że nawet nie poczuła, jak dłonie hrabiego oplotły ją w pasie i oparły jej bezwolne ciało o swoją pierś.

- Niedługo i my będziemy mieć takiego syna... Albo lepiej dwóch. I córkę.

Gdy nie odpowiedziała, hrabia poluzował uścisk, by lepiej przyjrzeć się jej twarzy, więc przywdziała na nią sztuczny uśmiech.

- Rozbolała mnie głowa. Wracajmy... - odrzekła, czując obrzydzenie do siebie za to wierutne kłamstwo.

Nie umiała jednak dzielić z hrabią takiej radości, o jakiej teraz mówił. Ledwie doszło do niej, iż pozwoliła mu się tak obejmować i całować. Niczego nie żałowała i odnalazła w bliskości z mężem zadowolenie, ale nie była pewna czy to zbliżenie faktycznie wszystko między nimi odmieniło. Czy teraz byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej? Hrabia sprawiał wrażenie zakochanego i już miał w głowie plany ich zgodnego pożycia, gdy ona nie była przekonana, czy tej nocy znów dałaby się ponieść takiej namiętności. Jakże to wszystko wydało jej się teraz skomplikowane.

W drodze powrotnej od tych wszystkich rozmyślań faktycznie poczuła tępy ból w skroniach i nie odczuwała już tak wielkich wyrzutów sumienia, gdy hrabia odwiedził ją w jej sypialni późnym wieczorem. Bała się, że go tym zezłości, ale on ze zrozumieniem kiwnął głową i zaproponował, że poczeka, aż zaśnie, kładąc się obok niej na łóżku w świeżym ubraniu.

Katarzyna czując woń jego perfum z tyłu głowy zaczęła pomstować na siebie, bo sama odmówiła sobie przyjemności, wszak głowa już tak nie bolała, ale gdy Maciej przygarnął ją do siebie, układając sobie jej policzek na swojej piersi, wtuliła się w niego mocno i przestała się boczyć.

Zasnęła z błogim uśmiechem, otulona miarowym oddechem mężczyzny.

Choć w tym jednym go nie okłamała.

_________________________________________

Truskawiec - dawne uzdrowisku w obwodzie lwowskim, obecnie na Ukrainie.

sekuracja/asekuracja - odszkodowanie

zborgować - dać coś komuś na kredyt.

kijanka do prania - narzędzie używane do prania, zazwyczaj w otwartych wodach (w rzece lub jeziorze) w postaci kija lub krótkiej deszczułki (albo drewnianej łopatki).

buchta - przegroda w chlewie, stajni lub oboże ( Gwara Maz.)

chrochać - chrząkać (o świni) (Gwara Maz.)

chałaj - człowiek roztrzepany bądź krzykliwy (Gwara Maz.)

chyra - choroba (Gwara Maz.)

bożyć się - przysięgać, przyrzekać (Gwara Maz.)

bołbotun -człowiek mówiący niewyraźnie, szybko (Gwara Maz.)

_______________________________

Hej kochani.

Rozdział pojawia się późno i jest mega długi, bo chciałyśmy wynagrodzić Wam nieco czekanie.

Mamy nadzieję, że da Wam zadowolenie i dostarczy trochę emocji.

A jeśli Kaśka was trochę zdenerwuje, to... eh. Cóż.

Czekamy na Wasze opinie z utęsknieniem ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top