VIII
W jednej z kamienic na ulicy Freta, której fasadę zdobiła bogata eklektyczna sztukateria i pilastry, mieściło się mieszkanie wziętego warszawskiego adwokata Fryderyka Staszkiewicza.
Okolica w porze późnego wieczoru nie należała do wykwintnych, a ulica mimo, że zajmowali ją niegdyś rejenci i uczeni w prawie, teraz zamieszkana była również przez mniejszość żydowską. Renomę tej ulicy nie poprawiały domy publiczne znajdujące się kiedyś w sąsiedztwie z ulicą Mostową.
Fryderyk jednak nie ulegał namowom żony na zmianę lokum, ciesząc się z niedalekiej odległości od budynku Sądu na Placu Krasińskich.
To właśnie w salonie mieszkania pierworodnego profesora Staszkiewicza toczyło się życie towarzyskie. Bratowa Cecylia okazała się dla Katy dobrą gospodynią i przyjęła ją i pana Macieja z należytą celebracją. Żałowała jedynie, że nie towarzyszyli jej rodzice, bo czuła się obco w obecności swego brata, który rozmawiał chętniej z jej przyszłym mężem, nie przejmując się jej samopoczuciem i widocznym dyskomfortem.
Młody hrabia miał w sobie urok osobisty, który oczarował poważnego Fryderyka. Zdobył też względy u Cecylii dobrym słowem.
— Rozumiem, hrabio, iż pozwolisz przyszłej ordynatowej wprowadzić w domu niewieście porządki? — zapytała rozbawiona Cecylia, kiedy Maciej nabierał w palce karczochy jak to było dozwolone.
— Bien sûr! — odparł gładko. — Pod warunkiem, że wspomniane porządki nie sięgną dalej niż sieni buduaru.
Wszyscy zebrani roześmiali się wesoło z żartu, tylko ryba w gardle Katy stanęła ością. Hrabia zerknął na narzeczoną i wzrokiem nakazał jej się zachowywać.
— Osiedlicie się na stałe w Warszawie? — spytała ciekawsko Cecylia, lustrując uważnie szwagierkę.
Katy uniosła na nią oczy i już otwierała usta, by odpowiedzi udzielić, kiedy wyprzedził ją hrabia.
— Zdecydowaliśmy, że do czasu zakończenia prac remontowych w mojej rodowej posiadłości zamieszkamy w warszawskim apartamencie. Mam nadzieję, że panna Katarzyna nie będzie narzekać na wielkość salonu. Szkoda tracić rozpoczętego sezonu... Na wiosnę, zaraz po podróży poślubnej, przeniesiemy się do Borowic.
Cecylia uśmiechnęła się, ale nie wydawała się usatysfakcjonowana odpowiedzią.
Katy zaś z trudem ukrywała szok i przełknęła ciężko ślinę. Bowiem nigdy wcześniej w ich krótkich rozmowach pomysł o opuszczaniu rodzinnego miasta nie padł. Hrabia umyślnie zrobił to bez konsultacji z nią.
Zachęcona otwartością hrabiego, młoda Staszkiewiczowa, kontynuowała przesłuchanie:
— A wybraliście już miejsce na podroż poślubną? — Fryderyk wejrzał na żonę ostrzegawczo, iż zadawała stanowczo za wiele pytań, ale ona, ignorując męża, bez skrępowania delektowała się blinami z czarnym kawiorem.
— Wybraliśmy Paryż. Katja mówiła, że bardzo chciałaby zobaczyć katedrę Notre Dame, prawda najdroższa?
— Pierwsze słyszę... — mruknęła Katy, za co siedzący obok Maciej spiorunował ją wzrokiem, więc panienka Katarzyna zamrugała nerwowo i zreflektowała się. — Pierwsze słyszę, by narzeczony spełniał każdą zachciankę przyszłej żony.
— Uczynię wszystko by uszczęśliwić Katy — odparł pan Maciej, pierw patrząc Fryderykowi w oczy, a później posłał narzeczonej ciepłe spojrzenie.
— Katy ma niebywałe szczęście — odparła Cecylia i rosnącą w sercu gorycz popiła szampanem, kwasząc się.
Resztę proszonej kolacji Katy siedziała na krześle jak na szpilkach, jedząc jak najciszej potrafiła i wyczekując momentu, kiedy panowie odejdą do gabinetu. Nie żeby była szczególnie rada z rozmowy z Cecylią, ale wystarczyła nienachlana kurtuazja, aby rozmowa z nią okazała się względną. Panie podyskutowały o niedawnej nieskandalicznej sztuce, którą, jak się okazało, obie obejrzały i sączyły ciepłe napoje.
Sama Cecylia była nieskandaliczna do bólu. Jej dom i życie z Fryderykiem musiało być idealne. Jej troje dzieci, których się doczekali również. A już na pewno nic w ich domu nie mogło być nieprzyzwoite. Samo ubrudzenie rąk przy stole czymś nieprzeznaczonym do brania w palce mogło już za takie uchodzić.
Gdyby panna Katarzyna nie była taka dla innych rozpaczliwie nieistotna, z chęcią wywołałaby mały skandalik w domu brata, aby narzeczonemu popsuć zanadto widoczny, dobry nastrój, ale wiedziała, że skończyłoby się do niechcianą reprymendą i to z ust zasadniczego Fryderyka, na co nie miała ochoty.
Kiedy wieczór wreszcie dobiegł kresu, Katy miała już wracać, odprowadzona przez brata w powozie, ale okazało się, iż w jego dorożce pojawił się problem z kołem.
— Z uwagi na okoliczności, jeśli pozwolisz, Fryderyku, odwiozę pannę Katię do waszego domu rodzinnego. Ręczę honorem rodu, że w niczym jej nie uchybię.
Fryderyk popatrzył na siostrę z troską starszego brata. Mógł równie dobrze posłać służącego z wiadomością, iż Katy zostanie w jego domu na noc, ale Cecylia nie byłaby zadowolona. Ich pokój gościnny wziąć nie był gotowy na przyjmowanie gości i gdyby wieść się o tym rozniosła, że ich mieszkanie ma niższe standardy, niż jego małżonka sobie życzy, musiałby znosić jej dąsy.
Skinął więc głową na znak zgody, spokojny o niewinność najmłodszej panny w rodzinie, iż hrabia nie raz udowodnił, iż jest z niego człowiek, zaiste, szlachetny.
— Proszę przekazać moje uszanowanie hrabiemu seniorowi.
Panowie pożegnali się, po czym Maciej pomógł wsiąść narzeczonej do swojego dwuosobowego lando.
Znowu wzięli ją za niemą i głuchą istotkę, nie pytając o zdanie. Bo gdyby udzielono jej głosu, Katy wolałaby spać na sienniku, niż przebywać razem z narzeczonym.
Gdy stangret ruszył, Katy odwróciła głowę, aby siedząc naprzeciwko Macieja, nie musieć spoglądać mu w oczy. Budy pojazdu były opuszczone, aby nawet w środku nocy nie wzbudzać podejrzeń co do nieprzyzwoitości tej wieczornej przejażdżki.
Czuła zmęczenie dniem i marzyła już o własnym, spokojnym łóżku.
Milczenie Katy hrabicz przyjął z rozkoszą dla uszu. Towarzystwo Fryderyka i Cecylii Staszkiewiczów było dla niego uciążliwe i musiał wspinać się na wyżyny uprzejmości i dobrego tonu. Przy pannie Staszkiewiczównie nie musiał dłużej udawać.
Dorożka stanęła i Katy chciała już wysiadać, kiedy zdała sobie sprawę, że stoją na środku pustej ulicy, oświetlonej lampami gazowymi.
Katarzyna popatrzyła na Macieja sarnimi oczami, na co ten tylko w duchu się zaśmiał, bo nie planował żadnej niegodziwości.
W końcu pokazał narzeczonej teczkę z dokumentem.
— Cóż to takiego, hrabio?
— Nasza intercyza przedmałżeńska — rzekł gładko, nieco znudzonym tonem.
W jego mniemaniu Katy miała się tego domyślić od razu, bo wszelkie wysiłki w wyjaśnianiu spraw oczywistych uważał za stratę czasu.
— Dokument regulujący kwestie majątkowe w trakcie trwania naszego... małżeństwa.
— Wiem co reguluje intercyza! — wtrąciła Katarzyna, rozgniewana lekceważącym traktowaniem.
— Między innymi w tej sprawie spotkałem się z Fryderykiem. Twój brat dba o sprawy majątkowe twej rodziny. — W tonie jego głosu brzmiała ironia. — Oboje zgodziliśmy się z zapisami. Brakuje tylko podpisów. Jutro prześlę ją twemu ojcu i podpiszemy ją w obecności świadków.
Katy nawet nie spojrzała na zapisy umowy. Nie miał dla niej znaczenia sposób zabezpieczenia jej wiana ani nawet inne warunki ich małżeństwa, na które, jako podległa kobieta, nie miała wpływu.
Zacisnęła kciuk na teczce, modląc się w duchu, aby dłoń nie zaczęła jej drżeć z nerwów.
Hrabicz popatrzył na narzeczoną zaskoczony.
Myślał, iż wyświadczył Katy przysługę, udostępniając jej umowę do spokojnego zapoznania. Ojciec równie dobrze mógł jej kazać podpisać intercyzę bez jej znajomości, a jemu mimo okoliczności, szczególnie zależało na przejrzystości ich wzajemnych interesów.
— Kazałem umieścić tam również ewentualne majątkowe skutki rozwodu lub separacji.
Katarzyna dopiero wówczas podniosła na niego oczy.
Czymś smutnym było dla niej wychodzenie za mąż bez miłości, ale tak jawnie mówienie o potencjalnym złamaniu trwałości małżeństwa było dla niej jak rzucona w twarz najgorsza obelga.
— Dla obojga nupturientów — dodał ordynat Borowski, żeby panienka Staszkiewiczówna nie miała wątpliwości.
— Proszę to zabrać. — Podała teczkę w wyciągniętą dłoń hrabiego. — Darzę zaufaniem Fryderyka i papę.
Maciej uśmiechnął się w kąciku. Był bowiem przekonany, iż mógłby przehandlować tytuł hrabiny i ordynatowej za coś więcej niż to, co zostało zapisane, a ten durak, stary Staszkiewicz, zgodziłby się na wszystko, aby wydać za niego córkę.
Hrabicz dał sygnał, aby lando ruszyło w dalszą drogę wyludnionymi o tej porze Alejami Ujazdowskimi.
***
Obudził ją jej własny krzyk.
Katy usiadła na łóżku, walcząc o oddech i przetarła dłońmi spoconą twarz. Pierzyna, którą z siebie zrzuciła, dawała ciepło w chłodne noce, ale teraz poruszone marą serce pompowało krew tak szybko, że nie czuła zimna.
Śniło jej się, że szła do ślubu związana jak koń na powrozie. Sprawdziła dłonie, czy nie ma na nich czasem śladów czerwonego sznura, ale wszystko okazało się koszmarem. Wszystko, prócz białej sukni, która czekając na ostatnie poprawki, wciąż wisiała na szafie.
Odwróciła od niej wzrok, czując raczej obrzydzenie niżli zachwyt, wciąż pomna na to, co ujrzała we śnie.
Wstając, zarzuciła na koszulę nocną penuar i wstała odsłonić kotary okienne, aby wpadło do sypialni poranne słońce. Jej okno nie wychodziło na ulicę, a na ogród skąpany w kolorach złotej polskiej jesieni. Niezagrabione liście przykryły ścieżki jak puszysty dywan i panienka nabrała ochoty na spacer.
Uśmiechała się w duchu, łasa na samotną przechadzkę, choć towarzystwa w domu nie brakowało, przez co nie zauważyła jak Isia weszła do niej z nowym bukietem kwiatów i pudełkiem wykwintnych pralin od Wedla.
— Panienka już wstała? Dzień dobry — zaczęła rozmowę, uśmiechając się serdecznie.
Katy kątem oka spojrzała na kolor róż od hrabicza Macieja, które były już niemal purpurowe, co oznaczało ich rychły ślub a potem niechętnie odczytała liścik.
"Tobie, Pani, z najszczerszym rozmiłowaniem
Maciej"
Zacisnęła zęby i zagniotła karteczkę eleganckiej papeterii, tracąc ochotę na wszelkie przyjemności. Znowu poczuła w duszy ciężar, który ją przygniatał.
— Dostarczono jeszcze to — zaczęła tłumaczyć, wskazując na eleganckie pudełko, które przyniosła na tacy.
— Dziękuję, Isiu.
Katy spodziewała się jakiegoś upominku od jubilera, ale nie miała zamiaru poświęcić błyskotce swojej uwagi.
Pokojówka otworzyła okno, aby wpadło do środka rześkie powietrze, a Katy usiadła do sekretarzyka, czekając, aż przygotuje dla niej poranną kąpiel.
Jedynym ujściem dla jej trosk było napisanie listu do Stefci. Zaczęła pisać w pogodnym tonie, licząc sama na pozytywne wieści, które odciągną jej czarne myśli, ukoją ból w duszy.
Podskoczyła słysząc rżenie koni, robiąc na papierze dużego kleksa. Zagryzła nerwowo zęby i wstała do okna, chcąc wypatrzeć winowajcę jej niepowodzenia.
— Niemożliwe! — krzyknęła do siebie, wielce uradowana.
Nie bacząc na swój wygląd, odziała pantofle i wybiegła z sypialni, pokonując schody najszybciej jak umiała.
Zaskoczony kamerdyner Konstanty akurat otwierał drzwi, kiedy panienka wyfrunęła przez nie jak kanarek wypuszczony na wolność.
Przystanęła na ganku, biorąc pełniejszy oddech i upewniwszy się, że dobrze rozpoznała wolant, czekała, aż podróżujący nim ją dostrzegą. Nie minęła chwila jak młody mężczyzna o cherlawej budowie i przeciętnej aparycji, w eleganckim tużurku, pomógł ostrożnie zsiąść damie.
Kobieta, stojąc twardo na nogach w pierwszym odruchu chwyciła się za znacznie zaokrąglony brzuch, po czym, gdy podniosła odzianą w skromny kapelusz głowę, Katy rzuciła się biegiem w jej kierunku.
— Moja kochana! — krzyczała, wpadając jej w ramiona. — Moja najdroższa Stefcia! — Poczuła w oczach łzy wzruszenia.
Puściła przyjaciółkę z niedźwiedziego uścisku, pierwszy raz z radością w oczach oglądając jej błogosławiony stan.
Stefcia była ciemnowłosą pięknością o szarych oczach, a krągłości jedynie dodały jej kobiecego wdzięku. Staszkiewiczówna nie raz skrycie zazdrościła jej urody.
Obie dziewczyny usłyszały za sobą krząknięcie zniecierpliwionego małżonka, który dostrzegając negliż panny Katarzyny, stanął bokiem, nie podnosząc wzroku.
— Dzień dobry. Może łaskawie panienka Katarzyna się odzieje, zanim zostawię swoją szanowną małżonkę pod opieką wujostwa? — W jego tonie czuć było reprymendę.
— Bonjour, Panie Joachimie — odpowiedziała bez skrępowania, choć w środku paliła się ze wstydu.
Joachim Milewski nie miał aparycji amanta, ale wąs nadawał mu powagi i dostojności. Był tylko nieznacznie wyższy od dwóch kobiet, co raczej nie dodawało mu względów.
Katy podała mu swą dłoń, ale ten ukłonił się jedynie i sięgnął po pled, którym miał zamiar okryć dziewczynę, aby nie narazić się na gniew jej ojca.
Stefka uśmiechnęła się i wzruszyła dyskretnie ramionami. Obie wiedziały, iż Joachim odkąd tylko wżenił się w rodzinę Stefanii traktował Katy jak młodszą, niesforną siostrę i spodziewał się po niej wszelkich ekscesów.
Ratując męża od skrępowania to pani Stefania okryła Katarzynę swoim podróżnym płaszczem.
— Przeziębisz się — zaoponowała natychmiast Katy.
— Mam na sobie dodatkową halkę. Poza tym pogoda jest dzisiaj cudowna a za chwilę wypijemy razem pyszną, ciepłą herbatę.
Katy chwyciła ją za obie dłonie, nie mogąc nadziwić się szczęściu, jakie ją spotkało. Wcześniej nie mogła liczyć na przyjazd najbliższej przyjaciółki, która spodziewała się dziecka, a jednak tu była.
— Jestem taka szczęśliwa, że przyjechałaś. Ale musisz teraz odpocząć.
— Jadę załatwić kwestyię z klientami. Zatrzymaliśmy się w Hotelu Rzymskim. Do widzenia, Stefciu. Uważaj na siebie i nasze dziecko.
Stefcia podała mężowi dłoń, którą ten ucałował, ponownie się ukłonił Katy i wsiadł na powóz, ruszając w sobie tylko znanym kierunku. Panienka Staszkiewiczówna obserwowała jak Joachim odjeżdża.
Później obie z towarzyszką z dzieciństwa udały się do salonu, gdzie, jeszcze przed śniadaniem, wypiły po filiżance herbaty. Oczywiście Katy zdążyła pierw wdziać na siebie pierwszą lepszą suknię, nim całkowicie pochłonęła je rozmowa.
Zdaniem Stefci Joachim był dobrym, miłych człowiekiem, dlatego zgodziła się za niego wyjść. Stefania Milewska, z domu Rudzka, sama nie miała wielkiego posagu, więc jego skromny majątek i kupiecki zawód nie okazał się dla nich przeszkodą. A wuj Jan nie tylko zajął się zubożałą krewną po śmierci ojca, a nawet wyprawił jej huczne wesele. Stefania była więcej niż wdzięczna wujostwu i zamierzała prosić Katy na matkę chrzestną, jeśli rozwiązanie przebiegnie pomyślnie.
— Nie mogę uwierzyć, że pan Joachim zgodził się, abyś wyprawiła się z nim w podróż. Czy to było niebezpieczne? — zapytała z troską, odkładając filiżankę na spodeczek.
— Wiejski lekarz mówi, że do rozwiązania jeszcze parę tygodni. Ale kwestyią było to, czy podróż w niczym mi nie zaszkodzi. Jak widać, jesteśmy cali i zdrowi. Dzięki Bogu.
— Zaniosę wotum dziękczynne w podziękowaniu. Swoją obecnością sprawiłaś mi nieopisaną radość.
Tylko w towarzystwie Stefci Katy potrafiła uśmiechała się tak jak zawsze.
***
Choć Katy odradzała Stefci kolejną eskapadę, kobieta miała ochotę na spacer po Dolinie Szwarcarskiej, jak jeszcze to robiła za pannę.
Był to ostatni moment, kiedy w godzinach poobiednich można było przechadzać się po niej w świetle słońca. Dni stawały się coraz krótsze i ruch spacerowiczów malał, ale nawet po zakończeniu sezonu ogrodowego nie brakowało tutaj atrakcji jak chociażby występy trupy operetkowo-teatralnej, jeszcze na przełomie października i listopada.
— Brakowało mi tego, kochana przyjaciółko — odezwała się Stefcia z melancholią. — Na wsi życie toczy się o wiele spokojniej.
— Musisz zatem częściej mnie odwiedzać. Kiedy urodzi się dziecko, co ty na to? — zaproponowała Katy, ale Stefcia nie miała odwagi odzierać jej z dziecięcej naiwności.
— Jak Pan Bóg pozwoli. — Chwyciła się za brzuch i obie przysiadły na najbliższej ławce.
— Za ile miesięcy? – zapytała z nagła, patrząc na brzuszek.
— Za dwa. Może krócej. — Stefcia skrzywiła się, kiedy dziecko kopnęło ją w jej wnętrzu, wykorzystując to, że udała się na spoczynek.
Jako, że nie miały przed sobą tajemnic i nie istniały przed nimi kwestie wstydliwe, Katarzyna mogła zapytać ją wprost:
— Nie obawiasz się porodu? Może zostaniesz z nami do tego czasu. Papa zatrudni najlepszych specjalistów.
— Boję się jedynie...bólu, ale nie powinnam o tym mówić z tobą. Najważniejsze, aby dziecko przyszło na świat zdrowe i abym mogła je wychować.
— Jestem przekonana, że urodzisz zdrowego i silnego chłopca. Albo piękną i spokojną dziewczynę. Szczerze wierzę, że tak właśnie się stanie.
— Twoja wiara we mnie wypełnia mnie spokojem. Teraz jednakże musisz się skoncentrować na sobie. Za niedługo twój ślub. Nie wybaczyłabym sobie, abym nie mogła ci do niego przygotować. Twoje listy...
Katy nie rozumiała smutku wymalowanego na twarzy przyjaciółki.
— Listy?
— Bardzo mnie zmartwiły. Dlatego tu jestem.
Katy poruszyła ustami, patrząc na przyjaciółkę ze współczuciem, gdyż nigdy nie chciała jej zmartwić.
Wydawało jej się, że wszystkie listy, które w ostatnim czasie pisała może nie były nad wyraz pogodne, ale nie powinny dawać powodów do niepokoju.
— Czuję, iż utraciłaś nadzieję na małżeńskie szczęście — rzekła wprost Stefania, powodując, iż żołądek Katy zawiązał się w supeł.
Panna Staszkiewicz spuściła wzrok, bo kłamać nie potrafiła nigdy, nie swojej Stefci, która czytała w niej jak z księgi, była jej opoką i nauczycielką.
— Kiedyś miałam marzenie... — Katarzyna zaczęła mówić smutnym tonem. — O miłości do przyszłego męża, porozumieniu serc i dusz. Ale wiesz równie dobrze jak ja, iż w naszej sferze liczą się koneksje i możliwości. Pozycja. Rysuje się przede mną świetlana przyszłość, ale la vie n'est pas toujours rose.
— Nie wierzę... Nie wierzę, że to mówisz — W oczach Stefanii pojawił się olbrzymi smutek. — Moja słodka Katy... — Pani Milewska uścisnęła jej dłoń w pocieszającym geście. — Słyszałam, iż o hrabim Borowskim można by pisać laudacje. Nie może być złym człowiekiem...
— Niedorzeczność! — odparła stanowczo Katy. — Może jego maniery są nienaganne w towarzystwie, ale to najbardziej bezwzględny człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
— Może jeszcze nie zdążyłaś poznać jego charakteru? Mnie też trochę czasu upłynęło na zaakceptowaniu pewnych męskich przywar, o których istnieniu nie wiedziałam. Należy skoncentrować się na wzajemnych upodobaniach.
Usta panienki Katy skrzywiły się w grymasie.
— Obawiam się, że pan ordynat reprezentuje tak dużo złych skłonności, że nigdy się z nimi nie pogodzę. Jedyną pociechą jest to, iż to zajęty mężczyzna. Może wyjechać choćby na Sybir! Może moje życie nie byłoby wówczas tak rozpaczliwie nieznośne. — Zdając sobie sprawę, iż powiedziała za dużo, natychmiast zamilkła.
— Serce mi pęka, słysząc o twojej niedoli. — W oczach Stefci pojawiły się łzy bólu, jaki odczuwała na myśl o nieszczęściu ukochanej przyjaciółki. — Będę się modliła o to, żeby twoje małżeństwo dało ci odrobinę szczęścia. Ja znalazłam szczerą pociechę w macierzyństwie. Zobaczysz, że, gdy urodzisz dziecko, twoje życie nabierze prawdziwego sensu.
Ugryzła się w policzek, aby strzała złości na hrabiego niechcący nie ugodziła Stefci. A już cisnęło jej się na usta, iż nie zamierza wydawać na świat żadnego kolejnego krnąbrnego arystokraty ani skazać kolejnej kobiety na los żywej marionetki w męskim teatrze.
— Twoje modlitwy dodadzą mi sił — powiedziała tylko, odwracając wzrok na przechodzące baronostwo Mejssnerów, którzy złożyli im wyrazy uszanowania.
Wkrótce potem wróciły do willi na Alei Róż.
***
W domu Państwa Staszkiewiczów zapanowała przedślubna gorączka. Odkąd na ślub zjechało się całe jej rodzeństwo z rodzinami, Katarzyna czuła, iż w rodzinnym gnieździe nie ma już dla niej miejsca.
Przed gwarem małych pociech, biegających w salonie i rozmowami sióstr o jej zaślubinach uciekała w lekturę, choć matka parokrotnie próbowała z nią omówić to, co każda panna młoda wiedzieć powinna.
W końcu, gdy nadarzyła się okazja i Katarzyna została z matką sama w jej sypialni, w jej, jak mawiała, sanktuarium, gdzie czuła się bezpiecznie, pani Elwira zamiast wesprzeć jej strapione serce, podsyciła jeno wcześniejsze obawy.
Stara Staszkiewiczowa nakazał córce usiąść, po czym wzięła głęboki oddech.
— Ślub już za pasem, a wraz ze ślubem każda żona ma do spełnienia pewne... obowiązki — odparła na wydechu, cała czerwona na twarzy.
Katy uśmiechnęła się łagodnie, nie chcąc zawieść jej rozbudzonych nadziei i by pokazać, iż jej lekcje zapamiętała.
— Ależ rozumiem. Zajmę się prowadzeniem domu tak, jak mnie uczyłaś, maman.
Pani Staszkiewiczowa zachichotała nerwowo i ujęła dłoń córki, klepiąc ją nieznacznie, by bardziej siebie uspokoić, bo owszem, mogła się takiej odpowiedzi spodziewać. Z doświadczenia jednak wiedziała, iż sprawę tej... wrażliwej natury trzeba było załatwić w miarę łagodnie, a że Katy zadania jej nie ułatwiała, to też z każdą chwilą matrona czuła się coraz bardziej skrępowana.
— Jestem przekonana, że tak będzie, córciu, ale... miałam na myśli... obowiązki względem męża.
Katy zmrużyła oczy, więc matka dodała, wachlując się chusteczką:
— Za drzwiami małżeńskiej alkowy twój małżonek staje się... twoim strażnikiem, któremu musisz być posłuszna. Każdy bowiem mąż ma pewne... oczekiwania, które żona musi spełnić.
Słowa matki, tak odbiegające od tego, co zwykła od niej słyszeć wydały się Staszkiewiczównie na tyle interesujące, iż jej oczy rozbłysły ciekawością. W duszy jednak jej ciało tłumiło emocje.
— Jakież to? — spytała bez ogródek.
Mina matki zrzedła, a że uciec przed pytaniem nie było można, westchnęła teatralnie i zaczęła się jąkać.
— Może... może wymagać od ciebie pewnych... pewnych praktyk, które zbliżą was do siebie i to... to zbliżenie, jak Bóg da, rzecz jasna, zaowocować może poczęciem dziecka.
Przez myśl Katarzynie przeszło, czy chciałaby tak zbliżyć się do pana ordynata, by dać mu potomka, a gdy odpowiedź była kategoryczna, postanowiła wypytać matkę jak do tego nie dopuścić, nim głowa zacznie jej puchnąć od domysłów.
Nachyliła się nad rodzicielką, wczepiając w nią natrętne spojrzenie.
— A jak blisko mąż musi być żony, by poczęła dziecko?
Mateczka odetchnęła ciężko, zamrugała, po czym z szerokim uśmiechem i rozrzewnieniem odparła:
— Jak najbliżej...
Oczy Katarzyny rozszerzyły się.
— A często?
— Dzięki Bogu! — pisnęła stara Staszkiewiczowa i poderwała się z fotela, gdy w drzwiach stanęła Isia z suknią ślubną dla Katy.
Gdy Pani Staszkiewiczowa nie patrzyła, zajęta podziwianiem toalety, Katy dyskretnie zachichotała, tłumiąc śmiech w dłoni. Bowiem odkąd jej sukienka sięgała za kolana nic, co matka z takim mozołem jej wyłożyła nie stanowiło dla Katy tajemnicy.
Będąc na wsi lub na spacerach w parku obserwowała zwierzęta. Raz nawet była świadkiem parowania koni. Jakkolwiek, być może nie do końca wiedziała jak owy akt kopulacji odbywa się u ludzi, ale przecież nie mógł się aż tak nadto różnic. Gdy panienka zaczęła tak o tym szerzej rozmyślać, wyobrażając sobie, iż to samo ją czeka w małżeństwie z hrabią, na jej lica wypłynął spory rumieniec.
— Chcesz ją przymierzyć? — spytała z uśmiechem Staszkiewiczowa, gładząc materiał.
Dziewczyna podskoczyła i pokręciła głową.
— Może później.
Gdyby Katy mogła być z mamam szczera, odpowiedziałaby, że po stokroć wolałaby przymierzyć wisielczy sznur niż suknię, którą zobaczy podły hrabia, ale matka zapewne nie zrozumiałaby takiego żartu i od razu wezwała doktora. Bowiem dla biednej Katy nie było już rzeczy materialnych, które mogłyby ją w tym momencie uszczęśliwić.
Później było jeszcze gorzej.
W porze wczesnej kolacji, gdy całą rodziną wspólnie zasiedli do długiego stołu, zastawionego syto pieczenią i deserami Katy miała wrażenie, iż nigdy wcześniej nie czuła się bardziej samotna. Szmer rozmów i głośnego śmiechu skutecznie zagłuszał krzyk, jaki chowała w głębi siebie. Krzyk rozpaczy.
Trwała w głuchym milczeniu, niemal bez ruchu, z tępym, niewidzącym wzrokiem skierowanym na tykające wskazówki zegara, a po ocknięciu, przemknęła nim po twarzach swoich najbliższych.
Najpierw po ojcu, który z uwielbieniem całował dłoń matki, a ta chichotała radośnie, jakby dopiero co się poznali. A potem spojrzała na swoje dorosłe rodzeństwo: na znudzonego Karola, siedzącego przy końcu stołu; na Antoniego leniwie sączącego wino; na bladą, smutną twarz Florci; na naburmuszoną Rozalię i wiecznie poważnego Fryderyka. Tylko Boguś zdawał się nie przejmować otoczeniem, pełen dziecięcej beztroski, bo po reszcie, choć starali się wpasować w ramy, nie było widać szczęścia, które spotkało rodziców.
W końcu na miejscu Cecylii i Fryderyka wyobraziła sobie siebie i pana hrabiego, który z równie pięknym uśmiechem zabawiałby żonę, choć na co dzień nie potrafili zamienić słowa. Widziała gromadkę ich dzieci, które robiłyby zamieszanie wokół stołu i tuzin tych samych twarzy, które niezmiennie zapraszałaby na przyjęcia.
W jednej chwili ujrzała całe życie obok ordynata, jakby ktoś otworzył przed nią zamkniętą szufladę komody. A gdy zrozumiała, iż tego wszystkiego nie chce; że nie dla niej życie w zamknięciu, niczym w domku dla lalek, poczuła przerażenie tak wielkie, że zaczęła się dusić.
Z wrażenia przewróciła kieliszek z trunkiem, który opadał bardzo wolno, aż zastukał o pusty talerz, zalewając śnieżnobiały obrus krwistą czerwienią.
Gwar ucichł i oczy zebranych skupiły się na Katy.
— Wybaczcie, jestem zmęczona. Pójdę do siebie — szepnęła i nieprzystojnie wstała od stołu, szurając wysokim krzesłem.
Matka odprowadziła ją wzrokiem i chciała już pobiec za córką, ale uspokajający uścisk na ramieniu pana Staszkiewicza ją od tego odwiódł.
Gdy tylko Katy opuściła jadalny, udała, że kieruje się do swojej sypialni na piętrze. Kluczem, który wykradła z kuchni zamknęła drzwi, po czym ściągnęła obcasy i stanęła na boso, w samych pończochach.
Pod osłoną nocy wymknęła się drzwiami tarasowymi na zewnętrz. W jednej ręce trzymając suknię, w drugiej buty wybiegła czym prędzej za róg ulicy w poszukiwaniu wolnej dorożki.
Nie czuła mroźnego, październikowego powietrza, które smagało ją po nagich ramionach ani tego, że płacze gorzkimi łzami. Jej pierś rozsadzał ból, który miał się nijak do skaleczonego niegdyś nadgarstka. Ten ból sprawiał, że chciała krzyczeć tak głośno, by ktoś wreszcie ją usłyszał, a jednocześnie ściskał za gardło.
Ulica o tej porze była bezludna, ale i tak miasto przypominało pannie Katarzynie labirynt, w którym mogłaby się zgubić. Było ciemno i w Katarzynie obudziły się stare lęki. Zatrzymała się, rozglądając się i by złapać oddech, bo gorset był za ciasny, a ona nigdy na złamanie karku nie musiała uciekać taki kawał.
Z jękiem zaczęła walczyć z suknią, rozrywając z tyłu zapinkę, by zaczerpnąć powietrza, na co kilka osób na wieczornym spacerze obejrzało się na nią z dezaprobatą, niemal wytykając palcami. Zakwiliła głośno, przywodząc dłoń do ust, by czasem żaden dźwięk nie zbudził śpiącej Warszawy i stała tak chwilę, bezradna, zrozpaczona, aż zza zakrętu ujrzała przejeżdżającą dorożkę.
— Stój! — krzyknęła na dorożkarza, a on ściągnął lejce i zatrzymał konia.
Woźnica się ukłonił, zmierzył panienkę od stóp do głów, a gdy zauważył gołe stopy i zapłakaną twarz w mizernym stanie chrząknął z zakłopotaniem. Nauczył się jednak, że jeśli chciał zarobić, musiał być dyskretny i nie zadawać zbędnych pytań. Żal mu się jednak zrobiło dziewczęcia, bo najwyraźniej spotkało ją nieszczęście.
— Zawieść panienkę co cyrkułu?
— Co takiego?
Katy z ciężkim oddechem, ze wzrokiem rozmazanym od łez nie od razu zrozumiała sensu.
— Nie, nie do cyrkułu — odparła cicho.
— To dokąd panienka sobie życzy? — spytał uprzejmie woźnica.
Jej myśli galopowały, a oczy, rozbiegane jak u szaleńca, poszukiwały zręcznej wymówki.
— Na Powiśle!
Flakier pomógł wsiąść pannie, podał jej nawet swój koc, by się okryła, biedaczka. Strzałem z bata zmusił konia do uległości i ruszył dryndą.
***
Równo o godzinie dziesiątej w domu Staszkiewiczów zjawił się nie kto inny jak pan ordynat. Proszony na wieczorną herbatkę, miał nadzieję, że uda mu się jeszcze spotkać z narzeczoną, nim ta uda się na zasłużony odpoczynek przed ważnymi uroczystościami ślubnymi.
Gdy lokaj zapowiedział przybycie gościa, senne już domostwo na nowo ożyło.
— Dobry wieczór. — Przywitał się z zebranymi w salonie domownikami.
Obecna w izbie Isia, podająca herbatę, uśmiechnęła się szeroko z zachwytu, a Rozalka na widok przyszłego szwagra, aż podniosła się w fotelu i poprawiła na prędce uczesanie z tyłu.
— Proszę, proszę siadać. Isia poda panu napoje — zaproponował nestor rodu Staszkiewiczów, ale ordynat nie był tym zainteresowany.
— Czy zastałem drogą narzeczoną? Chciałbym jej życzyć dobrej nocy...
— Oh... panie ordynacie — westchnęła pani Rozalia Czacka. — Jakże mi przykro, ale Katy już się położyła.
— Chce wypocząć przed jutrem — dodała pani Elwira i posłała swym córkom znaczące spojrzenie.
— Rozumiem... Zatem wybaczą państwo, że już pójdę. — Ordynat ukłonił się Rozalce, co przyjęła z szerokim uśmiechem i miał zamiar opuścić dom gospodarzy.
Wówczas włączył się pan Staszkiewicz, urzeczony śmiałym, aczkolwiek miłym gestem przyszłego zięcia.
— Może jeszcze nie śpi. Isiu, idźże sprawdzić czy panienka śpi...
Isia potulnie dygnęła i niemal biegiem ruszyła schodami po swoją panią.
Ordynat zaczął przestępować z nogi na nogę w niecierpliwym oczekiwaniu i czuł, że pod płaszczem zaczyna mu się robić gorąco. Nie rozumiał na co liczył po tym spotkaniu, jeśli za dwa dni panna swego nastawienia nie zmieni.
Nagle dom przeszył przeraźliwy krzyk Isi i mocne łomotanie butów o schody.
— Panienki nie ma! Uciekła! Nie ma! — wyskamlała piskliwym głosem, gdy zjawiła się na powrót w salonie i zaczęła głośno płakać.
— Jak to? — Pani Staszkiewiczowa z niepokojem spojrzała na męża.
Pan Jan wejrzał porozumiewawczo na ordynata, któremu mina zrzedła i zaśmiał się nerwowo.
— Coś musiało ci się pomylić... To niemożliwe.
Hrabia Borowski, ukrywając własne zdumienie, przybrał bardziej zacięty wyraz twarzy, w duchu zaś przeklinał tę pannicę. Jeszcze tego brakowało, by najadł się wstydu, a jego nazwisko okryło się hańbą przez głośny towarzyski skandalik.
— Co to ma znaczyć? — spytał stanowczo. — Powinienem o czymś wiedzieć?
"Czyżby uciekła z kochankiem?", pomyślał rozbawiony, bo choć wiele by mógł jej przypisać, przyznać musiał, że tego się po niej by nie spodziewał.
— Boże miłosierny... — szepnęła pani Elwira, gdy zakręciło jej się w głowie z nerwów. — Gdzie ona poszła?
— Spokojnie, maman. — Szybko znalazł się przy matce, wyuczony w zawodzie lekarskim, Antoni. — Zaraz się znajdzie.
— Tutaj.
Głowy wszystkich odwróciły się na bok.
W progu pojawiła się Katy. Jej poważną, skrytą w półmroku twarz luźno oplatały skołtunione rude loki, a kosztowana suknia zwisała z jej nagich ramion jak z wieszaka. Za nic nie przypominała teraz damy.
Hrabia rozszerzył usta z wrażenia albo z ulgi, nie był do końca pewien. Za to widział więcej niż reszta rodziny. Obejrzał sobie dziewczę dokładnie i nie uszły jego uwadze pewne szczegóły, które starała się ukryć.
— Byłam w ogrodzie, chciałam się przewietrzyć — rzekła do zebranych.
— W tym stroju? — fuknęła Pani Elwira, walcząc z napadem wściekłości. — To nierozsądne! Mogłaś się przeziębić...
— Wybaczcie, nie pomyślałam... — mruknęła beznamiętnie.
Zakłopotana wyglądem córki pani Staszkiewiczowa miała ochotę siłą wyprowadzić Katarzynę z salonu, byle tylko nie narażać biednego hrabiego na coś, co mogłoby go do niej zrazić. Tyle wysiłku, tyle starań poszłoby w diabły!
Stary Staszkiewicz chrząknął i odezwał się spokojnie, by nie powodować napięć:
— Pan był tak łaskaw cię odwiedzić...
Hrabia ukłonił się. Spojrzał Katy śmiało w oczy i uśmiechnął się, jakby triumfował. Czuła, że czegoś się domyślał, ale miał na tyle taktu, że nic nie powiedział.
— Jeśli przyszedłem nie w porę...
— Ależ skąd! — uciął profesor, przeczesując przydługiego wąsa. — Przejdźmy do sąsiedniego pokoju, by młodzi mogli porozmawiać.
— Nie zajmę dużo czasu. Profesorze, profesorowo... — Ukłonił się każdemu z osobna.
Pani Elwira wychodząc zmierzyła córkę srogim spojrzeniem, które zabolałoby Katy, gdyby nie czuła się pusta w środku.
Gdy zostali sami, Katy poczuła się jeszcze bardziej opuszczona. Chciała odwrócić się i odejść, bez konieczności wszczynania rozmowy, ale hrabia miał jej wiele do powiedzenia.
Sprawnie dotknął jej przedramienia i odwrócił do siebie twarzą. Zaskoczona dziewczyna zderzyła się z jego świdrującym spojrzeniem. Niechciana bliskość hrabiego sprawiła, że Katy głęboko wessała powietrze.
— Dokąd pani ucieka? — szepnął z nosem przy jej twarzy.
Jego stalowe spojrzenie miało dziewczątko przestraszyć, ale Katy niczego się już dziś nie bała. A zwłaszcza hrabiego.
— Czego pan chcesz? Naprawdę jestem zmęczona — odpowiedziała wymijająco.
— Szwendaniem się po brzegu rzeki?
Katarzyna szerzej otworzyła oczy i zaniemówiła. Gdy hrabia powoli przesunął wzrok po jej sylwetce, wejrzała na ubłocone brzegi sukni, które wciąż były mokre; na nieodziane stopy, które skrywała pod halką, bo gdzieś zgubiła buty. Łzawe strumienie na jej policzkach zdążyły wyschnąć, ale twarz dalej miała mocno opuchniętą, oczy przekrwione, a smutek zaszył się głęboko w jej szklistym spojrzeniu.
Gdy wybrała się nad brzeg Wisły nie bardzo wiedziała co zamierzała zrobić ze sobą. Jej serce rozdzierała czarna, gęsta rozpacz. Była jak dziecię we mgle albo zagonione we wnyki, ranne zwierzę. Chciała się wydostać z pułapki, a jedyne co przyszło jej do głowy było...
Ale nie umiałaby tego zrobić. Teraz sama myśl o tym, iż przez moment niczym Wanda chciała topić się w Wiśle wydała jej się rzeczą absolutnie niedorzeczną. Hrabia chciał jedynie przywołać w niej tę chwilową słabość.
Wezbrała w niej złość niczym morskie fale, kryjąc w odmętach wstyd i wyrzuty sumienia za swe ponure myśli.
— Nic panu do tego! — szepnęła i wyrwała się z żelaznego uścisku.
Niezadowolony hrabia potarł nos.
— Myślałem, że jest pani bardziej rozsądna... — mruknął z żalem w głosie. — Pani bunt gotów byłbym uznać za śmiesznostkę, gdyby pani tak otwarcie go nie prezentowała.
— Bo nie cieszy mnie perspektywa małżeństwa z szanownym panem? — prychnęła. — Pana również, a jednak tu jesteśmy.
Maciej stanął blisko Katy, patrząc jej w oczy. Minę miał nad wyraz poważną.
— Ale to nie ja chciałem się rzucać do rzeki — burknął, czując na języku odrazę i odsunął się od narzeczonej, bo wciąż nie mieściło mu się to w głowie.
Stanął tyłem do Katy i zaczął bawić się srebrną papierośnicą. Włożył na moment nawet papierosa w zęby, ale szybko go wyjął i wsunął pudełeczko z powrotem do kieszeni.
— Zabrakło pani odwagi, zgadłem?
Panna Katarzyna z trudem przełknęła gulę w gardle, a jej dumne oczy znów gorzko zaświeciły. Hrabia niewieścimi łzami wydawał się być niewzruszony, a Katy zabolało, że jej narzeczony był pozbawiony współczucia.
— Pan jeden może zakończyć te wzajemne oskarżenia, a jednak woli pan nas nawzajem unieszczęśliwiać. I kto z nas jest większym tchórzem?
Zaskoczony Maciej zacisnął szczękę, po czym jego oczy zamieniły się w gradowe chmury. Urosła w nim tak silna złość, że miał ochotę przełożyć tę pannicę przez kolano, albo...
— Pani egzaltacja jest nie do zniesienia! — warknął rozgoryczony, ale prędko ściszył ton i stukając laską, znalazł się znów przy niej.
Nachylił się, łamiąc granice przyzwoitości i wbił w dziewczynę ostre spojrzenie, jakby chciał ją tym ukarać, ale na nią nic nie działało. Ani prośba, ani groźba...
— Ostrzegam panią. Albo zacznie mnie pani szanować albo...
— Sam mnie pan utopi? — dokończyła odważnie, nie odrywając beznamiętnego spojrzenia od narzeczonego.
Jej ton, postawa, sposób mówienia, wszystko aż skwierczało buntem. Buchało hrabiemu w twarz butą i pogardą.
Macieja przeszył lodowaty dreszcz. Jego pierś unosiła się, to upadała coraz szybciej. Katy słyszała jak głośno oddychał, ale czy jej serce też tak szybko biło, czy już na dobre zamarło?
— Dosyć! — krzyknął bezradnie, zakleszczając przedramiona Katy w imadle swoich dłoni i lekko nią potrząsnął.
Nie poruszyła się ani nawet nie drgnęła jej powieka. Jedynie kolejny pojedynczy kosmyk miedzianych włosów wypadł z uczesania.
Poczuła się pokonana, gdyż nie mogła konkurować z męską siłą, która natychmiast zmusiłaby ją do uległości, gdyby chciała jej stawić opór. Była tylko słabą kobietą w rękach potężnego mężczyzny. Nie miała szans wygrać.
— Proszę zrozumieć, że nie będę tolerował pani wybuchów histerii. Radzę się pani zawczasu opanować. W przeciwnym wypadku... — przerwał, zwracając uwagę na reakcję narzeczonej. — W przeciwnym wypadku będę zmuszony panią do tego zmusić, aby nasze małżeństwo przebiegało w zgodzie. Z chwilą, gdy zostanie pani moją żoną, to ja będę decydował o... — Zawiesił wzrok, po czym spojrzał na Katy ponownie, z jeszcze większą mocą. — O pani życiu, bądź śmierci... — Pojmując wagę wypowiedzianych słów, nieco się zreflektował. — Skoro pani nie potrafi przejąć odpowiedzialności za siebie, ja to zrobię.
Na Katy ani słowa narzeczonego nie zrobiły większego wrażenia, ani to, z jaką siłą ją trzymał, bo choć trzymał tak, by jej krzywdy nie robić, jego chwyt był pewny, stanowczy. To on miał kontrolę. Napawał się nią.
Zagryzła wargę, co nie uszło czujnemu oku hrabicza. Przełknął, zwilżył usta i popatrzył na Katy samczym wzrokiem, walcząc z własną pokusą. Czuł, że teraz mógł zrobić wszystko, co zechciał, a ona nie stawiałaby większego oporu. Już była jego.
Serce wybijało mu w piersi prestissimo, oddech z trudem wciągał nosem. Wiódł spojrzeniem po jej twarzy jak po ciele kobiety, której wcześniej używał, a gdy zwolnił uścisk, jego palce zaczęły lekko drżeć.
Puścił dziewczynę nagle i odsunął się, zapominając nawet o upuszczonej w ferworze wzburzenia lasce. Zamiast tego wziął ją za ramiona i poprowadził do mebli.
— Niech tylko pani spojrzy na siebie. — Katy odruchowo zerknęła w lustro fornirowanej szafy, które okazywało w pełni jej wykrzywione, zmizerniałe oblicze. — Czy tak powinna prezentować się przyszła hrabina?
Katy nie ulękła się pouczającego tonu narzeczonego, który miał ją wprowadzić w konfuzję. Nie miał prawa, w jej przekonaniu, akurat w tej kwestii jej strofować.
— Łatwo pomylić panią z ulicznicą, których pełno pałęta się o tej porze na Powiślu. Nie mówiąc już o rabusiach, rajfurach... — Przerwał, orientując się, że użył niewłaściwego dla uszy damy słowa. — Czy pani życie niemiłe, na Boga?! I jak udało się pani tak daleko dotrzeć? Niepojęte! — Obrócił się nerwowo na pięcie, zagryzł knykcie u prawej dłoni, po czym znów stanął za narzeczoną w nieobyczajnej odległości i spojrzał w lustro. — Mogła pani paść ofiarą... niedopuszczalnej zbrodni, a wtedy żaden inny mężczyzna, tym bardziej ja, nie chciałby pani poślubić.
Po zaczerwienionych w afekcie licach Katy przepłynęły łzy. Maciej uznał je za wyraz skruchy, co nie umniejszało jego złości, bo nadal miał ochotę porządnie przetrzepać jej skórę.
Katarzyna była na tyle zobojętniała, że ledwie wyczuła obecność hrabiego za swoimi plecami, której odstające tuż przy uchu włoski unosiły się, gdy mówił, drażniąc skórę przy niedopiętym guziku.
Maciej dopiero wówczas to zauważył i zafascynowało go to na tyle, że bez ostrzeżenia odsłonił palcami materiał z wyrwanym zapięciem. Zadrżał, ale nie przeszkodziło mu to dalej mówić.
— Jako pani opiekun... wymagam od pani przyzwoitego zachowania — zaznaczył ściszonym tonem, nie odrywając wzroku od kawałka nagiej skóry na szyi, którą mógłby teraz dotknąć opuszkiem palca. — Żadne odstępstwa nie będą przeze mnie akceptowane. Inaczej... będę musiał panią ukarać. — Jego szept uderzył Katarzynę w ucho.
Hrabia odetchnął, a do jego nozdrzy wleciał zapach jaśminu i róży. Zaciągnął się nim.
— Zrozumiała, pani?
Jeśli panna Katarzyna słuchała, jedyną jej reakcją było mruganie powiekami. Jej twarz była pozbawiona wyrazu, oczy zastygłe i bez blasku, jak u martwej lalki.
Odsunął się, niepocieszony.
— Pójdzie teraz pani i doprowadzi się do porządku. Poczekam na panią w buduarze. Należy wymazać ten... nietrafny incydent z tego wieczoru.
Wyszedł pierwszy, nie oglądając się, a Katy w tym czasie ze strachu usiadła na podłogę, przytrzymując się sofy. Sapiąc, łapała powietrze, a gdy uspokoiła się na tyle, by się pokazać, przetarła łzy z policzków.
Nienawidząc samej siebie za to, Katy i tak zrobiła to, co jej kazał hrabia. Za karę ugryzła się w skórę na łokciu, a potem pożałowała, że jakikolwiek mężczyzna doprowadził ją do takiego stanu.
Gdy wróciła do buduaru matki, jej rodzeństwo i rodziciele, niczym najwyższa warszawska socjeta, pogrążeni byli we wzajemnym gwarze, zapominając o wcześniejszym zajściu.
W poprawionej, wysoko upiętej koafiurze, czystej toalecie z beznamiętnym wyrazem twarzy nie zwróciła niczyjej uwagi. Jedynie Maciej ją od razu dostrzegł, więc odstawił kieliszek z likierem na tacę i ustąpił pannie wygodniejszy fotel.
Lokaj podał jej filiżankę herbaty, którą przyjęła mechanicznie, pragnąć w środku rozbić ją sobie na głowie. Ewentualnie na głowie ordynata. Kwestią sporną było jednak to, czy by jej na to pozwolił.
— Nie będę zajmował dłużej państwa czasu. — Wstał, co zaraz uczynił gospodarz. — Już się pożegnam.
Katy przymknęła oczy, przyjmując to z ulgą.
— Wypocznij przed swoim ostatnim panieńskim wieczorem. Do widzenia, Katjo.
Nim zdążyła zareagować, hrabia pochylił się na nią, składając na jej czole pocałunek.
Rozalia popatrzyła na to zazdrością, od czego aż zaczęła się wachlować, ale złości i tak się nie pozbyła. Inni, w tym rodzice Katy, przyjęli ten gest jako oznakę wielkiego oddania i poczuli się spokojni, że ich niezręczna rozmowa, na którą profesor pozwolił, przebiegła pomyślnie. Sam nie miał już sił do tej dziewczyny i nawet wiedzieć nie chciał, co wydarzyło się dzisiejszego wieczora.
Bien sûr! (fr.) — Naturalnie!
La vie n'est pas toujours rose (fr.) — francuskie przysłowie: "Życie nie zawsze jest różowe".
laudacja — mowa pochwalna, np. okolicznościowa.
śmiesznostka — zabawna cecha czyjegoś charakteru.
egzaltacja — przesada w wyrażaniu myśli i okazywaniu uczuć.
konfuzje —poczucie zakłopotania.
koafiura — fryzura, uczesanie.
___________________________________________
No, kochani!
Rozdział długi jak na "Lojalistę". Czy trudny do pisania? Chyba nie, choć trzeba było trochę się nad nim napracować.
A jak wyszło? Chętnie się dowiemy.
Piszcie, oceniajcie, krytykujcie, dyskutujcie. Takie prawo czytelnika :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top