V

Okres przednówka w Borowicach na posadzie u pana ordynata Borowskiego był czasem względnie spokojnym, gdyż zeszłoroczne zbiory były wystarczające, aby pracownicy folwarczni nie narzekali na głód. Nie to, co u baronowstwa Chrościńskich w sąsiednich Chrościanach, czy państwa Michalskich, właścicieli Łągów, u których większość włościan przez czas przedwiośnia zmuszona była spożywać jeno jeden posiłek dziennie. Uzupełniano go lebiodą, perzem, pokrzywami, korą albo ziemniakami, ale dobry los wieśniaków z sąsiedniego majątku budził powszechną zazdrość. Ordynat Maciej też hojnie wszystkich swych ludzi opłacał, więc ci nie musieli ścibolić każdego grosza, aby żyło im się spokojnie.

W Borowicach rozkwitła prawdziwa wiosna, którą czuła w powietrzu cała służba i rezydenci pałacu, choć co poniektóre panny służebne narzekały, że częściej je drapało w nosach. Mieniące się różnymi odcieniami zieleni, wysokie, rozłożyste brzozy wypuściły leniwie swe listki, drzewa owocowe jaśniały swą świeżością, a dumne czeremchy pyszniły się swoimi białymi kwiatostanami, czekając tylko, aż z ich owoców panna respektowa przyrządzi nalewki.

Wraz z nastaniem pełnej, kuszącej wiosny zapał do wytężonej pracy w pałacu jakby ostygł i Katy była wręcz zaniepokojona tym jak po powrocie dziedzica wszyscy się rozbestwili. Lokaje nie przybiegali tak ochoczo na dźwięk dzwonka, a liberia Leona była coraz częściej w dziwnych miejscach pomiętolona. Pokojówki zaś siedziały z głowami w chmurach i z roztargnienia zapominały o swoich obowiązkach, a kiedy pani zwracała im uwagę, wybuchały śmiechem, co już zakrawało o zuchwałość. Tylko kuchnia działała w miarę sprawnie, bez niepotrzebnych uniesień.

Z hrabią Maciejem Katy w ciągu dnia widywała się rzadko, bowiem zajęty był swoimi sprawami, o których jej nie mówił. Zaczynało jej więc brakować używania tej chwilowej władzy, jaką miała nad petentami męża i trudno było jej wrócić jedynie do wyszywania haftów i przeglądania francuskich żurnali modowych, leżąc na szezlongu.

Swoje pojawianie się w pałacu w porach posiłków ordynat oznajmiał stukając po posadzce swoimi podbitymi botfortami, ale nie zawsze zachodził do jadalnego, aby spożyć go wspólnie. Gdy już siadali razem do stołu, witał się coraz śmielszymi pocałunkami w rękę, a nawet w policzek, przez które czerwieniła się i mało jadła. Nocami też do niej zaglądał, kiedy była już przygotowana do snu, ale tylko po to, aby życzyć jej dobrej nocy.

Z upływem kolejnych dni Katy przyzwyczaiła się znowu, że ma męża, co pod jego nieobecność niemal wyparła z pamięci. Cieszyła się bardzo, że pan Maciej nie znajduje już sobie powodów, aby ją strofować, a jedynie jest towarzyszącym jej cieniem, którego nie dało się ignorować.

Co jeszcze Katarzynie z czasem zaczęło przeszkadzać to rozbestwiona czereda dzieci pałacowych, które pamiętając o uprzejmości gospodarza, mogły korzystać z reprezentacyjnych pokoi na parterze do zabawy pod warunkiem, że niczego nie nabroiły. I tak chłopcy stajenni, dziewczynki od matek praczek i kucharek urządzały sobie nie raz zabawy w chowanego albo goniły po pomieszczeniach, przeszkadzając w codziennej rutynie młodej pani dziedzicowej. Za podobne zabawy przecież jeszcze niedawno łajała Bogusia, zachęcając, aby z większym pożytkiem wziął w ręce kałamarz i przyłożył się do nauki, grożąc skargą u papy.

Dopiero później zrozumiała, iż te dzieci wykorzystywały każdą wolną chwilę na swawolę, kiedy nie były zajęte pomaganiem rodzicom w pracy, choć hrabia im tego surowo zakazał i zmuszał niemalże ich rodzicieli do posyłania dziatwy na lekcje do szkoły elementarnej w Kumoszkach albo salki przyparafialnej księdza Jerzego. Trwały jednak prace przy orce i zasiewach, więc nieraz się zdarzało, że sale lekcyjne świeciły pustkami.

Dlatego też część swojego czasu hrabina z przyjemnością poświęcała na odwiedzinach w ochronce św. Gezelina w Borowicach, ufundowanej przez XIV ordynata. Tutaj zawsze było coś do roboty, choć biedne urszulanki z anielską cierpliwością wypruwały sobie żyły, by zapanować nad niesfornymi pacholętami, dać im wikt i opierunek.

Coraz częstsze wizyty ordynatowej Borowskiej zostały ciepło odebrane i nikt już się nie dziwował, widząc młodą dziedzicową w ubłoconych trzewikach, gdy w przerwach między nauką abecadła dla najstarszych, skakała wraz z sierotami przez kałuże, jakie ostały się po pierwszomajowych, obfitych deszczach. A i strojem zbytnio nie odstawała, bo bodaj mylono by ją z prostą, wiejską nauczycielką.

Katy lubiła te niewinne zabawy. Tak jak tą, gdy dzieci przewiązały jej oczy wyblakłym kawałem jasnego płótna, który aż prosił się o wygotowanie i potraktowanie ługiem. Okręciły dziewczynę kilka razy w koło i zachęcały, by je złapała. A śmiały się przy tym tak rezolutnie, że i pani Katarzynie przypomniało się jak z siostrami kazała Karolowi je odszukać w ogrodzie na Alei Róż.

Dziedzicowa trzymała wyciągnięte ręce przed sobą i stawiając uważnie kroki nasłuchiwała, ale w palcach chwytała powietrze. Dzieci sprytnie umykały przed jej dotykiem, krążąc wokół hrabiny i dworując sobie z satysfakcją, iż ta ich nie dopadnie. To jej jednak nie zniechęciło a obudziło chęć rywalizacji.

Tak zastał ją Maciej, dumny i wyprostowany w siodle na swoim gniadym koniu, który nagle stracił rezon i narowistość, bo spotulniał podobnie jak jego pan. Majestatyczność, którą Borowski zwykł prezentować wbrew samemu sobie, wzbudzając w tubylcach podziw i ta wielkopańskość jego nobliwej, butnej postury odznaczającej się ciemnym konturem na tle jasnego słońca, przygasła, uchodząc miejsca zaskoczeniu, które żywo odrysowało się na jego twarzy.

Hrabia ściągnął wodze, a koń zarżał i zastrzegł uszami, robiąc krok w tył. Obaj w pobożnej, uświęconej jakąś nadprzyrodzoną magią ciszy przyglądali się tej niewinnej zabawie.

Maciej patrzył jak urzeczony. Czuł w środku dziwne poruszenie i był rozedrgany własnymi nierozwikłanymi emocjami. Nie mógł oderwać wzroku, ledwie mu tchu starczyło, a serce, które pierw zamarło, zaczęło uderzać w piersi z siłą turbin parowych.

Słodki widok Katji, śmiejącej się naturalnie, oświetlonej młodzieńczym, eterycznym blaskiem przesłonił Borowskiemu widzenie, jakby nic innego na świecie nie istniało, choć zapachy i odgłosy dziecięcych pokrzykiwań dochodziły do niego lepiej niż przedtem. Wszystko wypiękniało i nabrało wyraźniejszych barw, dotąd dla hrabiego niedostępnych, włącznie z samą dziewczyną. To była ona, ale jakby nie ona.

- Na miły Bóg... - szepnął do siebie, czując jak wzruszenie łamie mu głos.

Jej włosy, nieokute kapeluszami, wolne od wysokiego uczesania, zdobnych, szylkretowych grzebieni, krepin, kokard i ubranych w węzły szynionów, a nawinięte na chustkę i puszczone luźnymi falami z tyłu, w świetle majowego słońca przypominały złoto-miedziane wstęgi Möbiusa. Lekko zarumienione, nieskazitelne lica połyskiwały zdrowo, a dłonie, nieokryte atłasową rękawiczką, nie raziły trupią bladością, nabrawszy ciemniejszego kolorytu. Przypominała ziemską gęsiareczkę, a nie wielką panią.

"Jakaś ty tu wolna, jakaś piękna", pomyślał zachwycony hrabia, nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu. Pożałował, iż w jego obecności Katerina zwykle traciła tę swobodę. Katja nosiła w sobie dziecięcą beztroskę, niewinność i głód życia noworodka a on, Borowski, był mordercą, bo zabijał w niej to dziecko, jakie chowała w środku. A wszystko by oddał, by je mieć przy sobie. By je pielęgnować i nigdy nie pozwolić dorosnąć.

Adorował jej piękno do czasu, aż jeden z bawiących się chłopców nie dostrzegł hrabiego, a za nim kilka innych dzieci, w tym mała Lusia, stanęło jak na baczność. Dał jej i wszystkim znak, przystawiając palec do ust, by zmilczeli jego przybycie i puścił im oko, a sam najciszej jak się dało zsiadł z konia.

- Coście tak cicho? - spytała ciekawsko Katja, wyczuwając w w milczeniu jakiś podstęp. - Obrzydło wam? To was znajdę i zjem! - zażartowała udawanym głosem, ale tylko najmłodsze dzieci zachichotały.

Te starsze, w tym kilka dziewczyńskich podlotków, zapatrzonych w hrabiego jak w ikonę w cerkwi, śledziły w zadumie jak pan dziedzic skradał się do hrabiny powoli niczym lis, który napawał się, że jego ofiara bezwiednie padnie jego łupem; jak stanął i poczekał, aż sama do niego przyjdzie.

Hrabina przeczuwając, iż coś się święciło, bo powietrze jakby nagle zgęstniało i przeszedł ją dreszcz, wyciągnęła dłoń.

- Kto tam? Kto tam jest?

Hrabia się nie odezwał, by przedłużyć zabawę, a czuł w tym pewien rodzaj dumy i zadowolenia.

Katarzyna pierw nieśmiało, a potem całkiem wyraźnie wyczuła gładki materiał z mocno przyszytym guzikiem, choć z zasłoniętymi oczami trudno było jej zgadnąć kto to był. Za to powonienie jakby w ramach rekompensaty się zaostrzyło, bo jej nozdrza wypełnił aromat drzewa, tabaki i szałwii zmieszany z końskim zapachem.

W pierwszym odruchu chciała cofnąć rękę i zerwać zasłonę z oczu, ale jakaś siła wewnętrzna ją powstrzymała. W tym egzaminowaniu kryła się dzikość, jakby łamała jakąś niewygłoszoną zasadę. Poczuła władzę, która kazała jej nie przerywać, a zwykła ciekawość rosła w niej z każdym delikatnym muśnięciem.

Powiodła obiema dłońmi wyżej, aż natrafiła na brzeg szczęki. Gładki, ogolony policzek. Na nos prosty, lekko zadarty. Włosy opadające na czoło. Z fascynacją badała każdy skrawek twarzy, gładząc skórę opuszkami palców, jakby trzymała pędzle, którymi próbuje namalować w głowie obraz rozmówcy. U ślepca ręce są jak busola u żeglarza, płynącym po poczerniałym morzu, który próbuje odszukać drogi do domu.

Jednak za zasłoniętymi oczami oprócz upojnego uczucia odkrywania nieznanych wcześniej lądów, kryje się złowieszczy mrok i niepewność, który Katarzynę strwożył, aż zapragnęła znów widzieć. Wtem poczuła przy uszach delikatny ruch powietrza, a silne ramiona zamknęły ją wewnątrz, zakradły się za tył jej głowy i rozwiązały supeł, muskając kilka kosmyków.

Hrabia Maciej zdjął zasłonę z powiek Kateriny, a jasne źrenice dziewczyny, nieco rozszerzone ze zdumienia, odnalazły dzikie, wyostrzone jakimś mocnym pragnieniem spojrzenie hrabiego. Blask słońca, który przyjemnie ogrzewał lica, otoczył kontury ich głów, zwróconych ku sobie w bliskiej odległości, świetlistą aurą.

Nieświadoma, iż jej dłonie wciąż spoczywały na policzkach męża, Katja spłoniła się i nerwowo zacisnęła palce na falbaniastej sukni. Wzrok, którym ją przywitał pan Borowski palił jej pewność siebie, choć mąż był czymś ubawiony.

- Zdaje się, że polubię te figle, moja Katerino.

- Niechże hrabia nie będzie taki prędki. Jeszcze buty się panu wybrudzą - mruknęła karcąco, zebrała przy spódnicy kilkoro najstarszych dzieci niczym matka kwoka swe kurczęta i pospiesznie zawołała na lekcje, obwieszczając koniec odpoczynku.

Hrabia czekał, mieląc w zębach źdźbło trawy i obserwował w oddali jak słońce stawało wysoko na widnokręgu. Pogawędził chwilę z Lusią, która rzucała mu się na szyję i całowała, gdy próbował ją odciągać. Ona i kilkoro młodszych malców bawiła się w ogrodzie pod czujnym okiem urszulanek, ubranych w szare, wyblakłe habity.

Nauka dobiegła końca, a na podwórze niczym stado przepłoszonych krów wybiegła młodzież. Podbiegli do dziedzica, przekrzykując się nawzajem by zadać panu pytanie: a to o jego konia, a to która litera jest ważniejsza w abecadle.

- Już, starczy! Poszli! - fuknęła stara zakonna. - Nie durzcie jaśnie panu głowy!

- Prukwa... - Wyrwało się jasnowłosemu młodzieńcowi, za co został odprowadzony za uszy w asyście staruchy, która wyklinała w niebiosa krnąbrność chłopca.

Minęła Katję, stojącą w drzwiach niewysokiego, ceglanego budynku na przeciw męża. Ta próbowała go minąć, ale ordynat Maciej zastąpił jej drogę sobą, trzymając za rączkę Lusię.

Dziewczynka na umówiony sygnał podeszła i wyciągnęła zza plecków skromny bukiet świeżo ciętych, polnych kwiatów. Było tam kilka mleczów, stokrotek, czerwonych maków, samotny rumian i dwa chabry zebrane z pobliskich ubogich gleb. Niektóre gałązki nieco się połamały, inne opadły, zbyt długo trzymane w ciepłej rączce, ale gest Katarzynę rozczulił.

- Wstydziłby się pan tak się dzieckiem wysługiwać - bąknęła pod nosem Katarzyna, ale przyjęła podarek.

- Ode mnie kwiatów byś nie wzięła lub znowuż wyrzuciła pod koła powozu, boś ty uparta gorzej niż koźle, ale jakże mogłabyś odmówić urokowi tego dziecka?

Lusia w odpowiedzi uśmiechnęła się nieśmiało i znów zaczęła kręcić loczka na licho owłosionej główce.

- Niechże pan nie będzie śmieszny... - poprosiła.

Katarzyna nie potrafiła odnieść się do zachowania hrabiego, który ostatnimi czasy wylewny się zrobił, bo raz to muskał niespodziewanie jej policzek, ocierał się niewinnie o jej ramię, to pochylał nad jej uchem, pytając szeptem o tytuł książki, jaką czytała. Nie chciała też po sobie pokazywać, iż towarzystwo Lusi ją drażniło, choć dziewczynka, sama słodycz, była niczemu winna.

Pobyt dziewczynki w pałacu był owiany tajemnicą i ta niewiedza doprowadzała hrabinę do szału. Jedni mówili, że była córką bezimiennej praczki ze dworu, która pewnego dnia poszła precz, bez listu i wyrzutów sumienia. Inni, że sierotą, bo oboje rodziców zmarło na febrę, ale prawdy było pewnie w tym tyle, ile w opowieściach Leosia o jego triumfach w grze w karty po sąsiednich karczmach, bo pan hazardu w swoich włościach zabronił. Jednakże głęboka zażyłość, jaka łączyła Lusię z jej mężem pomogła Katji wyciągnąć własne wnioski, o których, rzecz jasna, nikomu nie mówiła.

Hrabia, depcząc za żoną posłusznie jak piesek, zaszedł jej drogę dopiero przy koniu, który z pochylonym łbem skubał trawę.

- Katy? - zawołał.

Dziewczyna na dźwięk znów powtórzonego imienia, swego obcobrzmiącego, domowego przydomka, ale wymawianego surowiej, ze mienioną końcówką na "i" aż się zatrzymała.

- Poświęć mi łaskawie chwilę twego cennego czasu. Chcę ci coś ważnego pokazać...

­Szczerze zaskoczona dziewczyna zerkała na męża, niepewnie trzepocząc rzęsami.

- Zanim wdzięcznie odmówisz, wiedz jeno, iż wiem od twej szanownej matki, iż bardzo podobają ci się piesze wycieczki. Nie róbże zatem sobie i mnie przykrości...

Istotnie lubowała się w długich spacerach, ale popołudniowa wyprawa w towarzystwie małżonka, bez Isi jako gwarantki przyzwoitego zachowania hrabiego, wydała jej się jakaś... podejrzanie romantyczna.

Uśmiechnęła się, wprawiając ordynata w lepszy nastrój, po czym nachylając się nad Lusią, spytała:

- Chcesz iść z nami na wycieczkę, Lusiu?

- Tak! - wykrzyknęła głośno.

Skwaszony propozycją hrabia, pozbawiony argumentu, zdobył się na paradny śmiech, po czym chwycił żonę za dłoń, szukając w niej znajomego ciepła.

***

Spacer okazał się uroczą odmianą w przepełnionym obowiązkami pani domu kalendarium hrabiny i był całkiem przyjemny. Otoczona zakwitłymi łąkami, nieodzownym zapachem bzu, które niosło rześkie powietrze, a które tak przypominało jej wiosnę, nie mogła narzekać na nudę czy niedogodność.

Państwo Borowscy, idąc pod pachę wiejską szosą w towarzystwie małej dziewczynki wyglądali jak każda dobrze urodzona, szanująca się rodzina w niedzielne popołudnie. Może nie odzywali się do siebie często, raczej odpowiadali na pytania niespełna pięciolatki, ale znacząco od nich nie odbiegali, co cieszyło hrabiego.

Po krótkim spacerze w końcu się zatrzymali, wchodząc głębiej w las i szli już bardziej zadeptaną ścieżką, aż przed oczami hrabiny ukazały się pozbawione dachu ruiny, przypominające fundamenty dawnego zamku z wysuszoną fosą i dobudowaną nań drewnianą kładką.

Lusia nie znajdując zainteresowania miejscem, do którego została zabrana, zajęła się krzakami dziko rosnącej róży.

Maciej podał żonie dłoń, aby wchodząc na pomost, nie potknęła się i napominając dziewczynkę, aby za daleko nie odchodziła, postraszył leszym, leśnym złym demonem z słowiańskich guseł.

- Pamiętaj, że leszy bije nieposłuszne dzieci swą grubą witką - pogroził palcem, na co dziewczynka wybałuszyła oczy i skinęła potulnie głową.

Katy posłała ordynatowi niezadowolone spojrzenie, ale ten nie zważając na to, podprowadził ją na sam koniec kładki, a potem w dół, gdzie w cieniu samotnie porośniętej olszy, pośród jodeł i świerków znajdował się ogrodzony niskim żeliwnym płotkiem, obelisk z krzyżem.

Maciej podszedł bliżej pierwszy, przyglądając się pomnikowi jakby oddawał cześć duszy pochowanego w tym miejscu przodka. Przyglądając się cokołowi, przeczytał na głos inskrypcję na stronie czołowej:

Bratu Stanisławowi,

który w 23 roku życia zginął 8 lutego 1831 roku na tem miejscu, wskutek nieszczęśliwego postrzału na polowaniu.

Feliks hrabia

Klemens Borowski.

- Co by nie mylić z 1. pułkiem ułanów, który tegoż dnia właśnie rozpędził w Siedlcach moskalskie skurwysyństwo, ponosząc straty w ludziach w osobie mego prastryja, niestety.

- Okropność - dodała z żalem Katy. - Pewnego dnia doceniona zostanie ta miłość do ojczyzny i patriotyczne zrywy, a pamięć o nich będzie wiecznie żywą.

Maciej przypatrywał się Katerinę, która przestępując bliżej pomnika, opuszkami swoich smukłych palców badała wykute w kamieniu litery z rozmiłowaniem.

- Chyba przeceniona odwaga, głupota i szczeniackie mrzonki - dodał stanowczym tonem. - Nie mniej... Gdy pierwszy od ciebie zejdę z tego padołu, tu racz mnie pochować.

Katy odwróciła się gwałtownie, rażona siłą jego prośby, jakby uderzona batem.

- Nikt nie zna dnia ani godziny - rzekła tylko słabo, nie rozumiejąc, dlaczego Maciej wspomina o śmierci, będąc jeszcze w kwiecie wieku.

Co prawda był od niej grubo starszy i wielce prawdopodobnym było, że to jej przypadnie zostanie wdową, ale podobna myśl, nawet jakby upłynęło lat kilkanaście, nie mogła zrodzić się w jej głowie.

- Lepiej nie kusić losu rozmową o takich przykrych okolicznościach. Licho nie śpi - dodała wymijająco.

- Gdyby jednak przyszło ci mnie pochować, choćby moja trumna była pusta, przysięgnij, że mnie tu... - nie dokończył, wlepiając w żonę wyczekujące odpowiedzi spojrzenie.

Długo patrzyli sobie w oczy, aż w końcu Katy odparła:

- Na Boga, przysięgam.

Maciej odetchnął z wyraźną ulgą, przybierając na nowo nieprzejednany wyraz twarzy, jaki na co dzień ze sobą nosił.

- Na cóż ta przysięga, skoro masz wiele lat przed sobą, hrabio. - dodała z nadzieją w głosie, co nawet ordynata rozczuliło.

Kącik ust Macieja drgnął nieznacznie.

"Gdybyś tylko wiedziała, dziecino", pomyślał.

- Pierwszej młodości też już nie jestem. Rychło w czas, aby założyć rodzinę.

Jeśli serce Katarzyny mocniej było z powodu rozrzewniającej atmosfery patosu, po słowach męża zaczęło łomotać jej w piersi, powodowane nieokreślonym jej strachem,

- Jak Bóg da... - dodała jedynie, wypuszczając powietrze.

Wracając z ruin zamku w Starym Borze odpoczęli na polanie, nieopodal stawów rybnych, które także należały do majątku hrabiego. Pan Maciej z niewielkiego pomostu puścił parę kaczek z Lusią, pokazując, by wybierała te płaskie kamienie, a mała dziękowała mu słodkimi uśmiechami.

Katy znów poczuła dziwną zazdrość na widok tych dwoje w doskonałej komitywie i z niewielkiej, dzielącej ją od nich odległości, doszukiwała się podobieństwa Lusi do jej męża. Nie potrafiła jednak zbyć dziewczynki aroganckim, wywyższonym parsknięciem, gdy dziewczynka wyciągała do niej rączkę.

- Pani, pani, chodź!

- Ale ja nie potrafię! - broniła się, nie chcąc stać się obiektem kpin ordynata.

Wówczas hrabia stanął za jej plecami, że serce omal jej nie wyskoczyło. Włożył w jej palce płaski, zimny i mokry w dotyku kamyk i szepnął, drażniąc skórę wokół ucha ciepłym oddechem.

- Pokażę ci, pani...

Katarzyna odetchnęła głęboko, wyciągając łabędzią szyję i w skupieniu godnym upartej mniszki wytrzymała umizgi ordynata, gdy rzucał kamieniem. Minerał odbił się parę razy o niezmąconą wiatrem taflę wodę, po czym z pluskiem utonął.

Zadowolony hrabia wejrzał na rumianą twarz żony, oczekując nagrody, ale dziewczyna wróciła do zaplatania wianków, siedząc na pniu drzewa, który wydawał jej się jakoś dziwnie znajomy. Sam, tracąc zainteresowanie zabawianiem Lusi, która odbiegnąwszy kilka metrów, już goniła białego motyla w wysokich trawach, spoczął na niewygodnej ziemi.

- Gorąco dziś... - zauważył i zdjął z pleców marynarkę, którą rozłożył jak wachlarz na trawie.

Katy udając wielce zajętą dobieraniem kwiatów do wianka, nie omieszkała nie dostrzec, że koszulę miał nieprzystojnie rozwartą przy szyi, choć wcześniej wydawała się zapięta na ostatni guzik, a muskularne ramiona jakby naprężyły się pod materiałem, przylegając ciaśniej do ciała. Chciał tego, czy nie, hrabia bez marynarki prezentował się apetycznie, niczym świeżo obrane jabłka.

- Zaprosiłbym cię pani byśmy popiknikowali wspólnie, ale nie zabrałem ze sobą koca, a taka dama jak ty zapewne nie chce mieć zielonych plam na sukni.

Katy prychnęła donośnie.

- I kto tu kogo uznaje za fanfarona?

Prowokacja hrabiego odniosła skutek, bo młoda dziedzicowa usiadła na marynarce, ale plecami do hrabiego, który skwitował to drżeniem wargi w kąciku. Zaspokojony, w błogim nastroju bezceremonialnie rozciągnął się wygodniej na trawie, wspierając głowę na zgiętym ramieniu i westchnął, przymykając oczy.

Katarzyna, która starała się na męża w ogóle nie patrzeć, zauważyła jednak, iż rzęsy z bliska miał niewybaczalnie długie, za to skóra na nosie hrabiego zrobiła się czerwona od słońca. Pokusa oceniania urody ordynata stała się dla Katy zbyt uciążliwa, wręcz nieznośnie swędzącą, więc sama ułożyła się obok, szeleszcząc suknią, z rękoma złożonymi na podołku, byle patrzeć w innym kierunku.

Ich wydłużone postaci zwrócone w przeciwne strony z lotu ptaka, przypominały niekształtną literę T. Pomimo, iż w tej niewygodnej pozycji ledwie był w stanie dojrzeć twarz żony, świadomość jej ciepłego, drobnego kobiecego ciałka leżącego blisko niego była dla hrabiego rozkosznie kojąca, aż w lżejszej o parę srogich cieni duszy ordynata zachciało się śpiewać.

Za stodołą zimna rosa,

chodziła tam Kasia bosa.

Białe suknie zaszargała,

rzewnie sobie zapłakała.

Zajechał ją Jasio z pola,

"Cóż tu robisz, Kasiu moja?"

Nucił pod nosem tekst jakiejś ludowej pieśni, burząc tylko pozorny spokój Katji. W przeciwieństwie do hrabiego była kłębkiem rozwarstwionych nerwów, które słysząc leniwe mruczenie męża, znów zaczęły się splatać i drgać równo z każdym dźwiękiem.

Głos miał dźwięczny i przyjemny, ale zupełnie niepasujący do ludowych przyśpiewek, jakie słyszała z ust ziemskich chłopek. Wciąż wymawiał banalnie proste słowa rymowanek z wyraźną, nienaganną dykcją arystokraty.

"Wiję wianki, zbieram ziele,

swemu bratu na wesele".

"Kasiu moja, Kasiu jedna,

a daj że mi, daj że ze dwa.

"Jabym tobie i trzy dała,

bym się brata niebojała.

Katy chichotała cicho, hamując wyuczony odruch przysłonięcia ust rękawiczką. Zabawne słowa mało miały wspólnego z wyszukaną poezją, ale w tych przedziwnych okolicznościach okazała się wystarczająca, by zmiękczyć jej serce.

Gdy ordynat w swych trubadurskich podrygach doszedł do finalnego wersu, jakimś sposobem oczy małżonków spoczęły na sobie. Gdyby Katarzyna mogła siebie zobaczyć, ujrzałaby w odbiciu rozszerzonych zachwytem źrenic pana Macieja swe włosy rozłożone wokół głowy jak korona drzew; suche usta bezwiednie rozchylone, w które Borowski się tak bezmyślnie wpatrywał, czując gorejącą w żyłach krew.

Wstrząsnęło nim przemożne uczucie, które wręcz krzyczało mu w otumanionej potrzebą głowie by się podnieść i przybliżyć, szukając drogi do jej ust. Posłusznie usiadł, a Katy odruchowo uczyniła to samo, znów szeleszcząc fałdami niewygodnej spódnicy.

Kilka kęp suchej trawy zaplątało się we włosach hrabiny, rozłożonych po obu stronach jej ramion, ale młody hrabicz ledwie zwrócił na to uwagę. Słyszał tylko pęd tętniącej mu w uszach krwi i naglący głos, który kazał mu powoli zmniejszać dzielący ich dystans.

Katy, której napięcie udzieliło się nadspodziewanie łatwo, elektryzowało każdą myśl, pobudzało zmysły, otwierając na coraz to śmielsze doznania, z niecierpliwością śledziła przystojną twarz hrabiego, która oblana słoneczną mgiełką była dużo łagodniejsza, aż szczerze go zapragnęła.

Maciej nachylił się i złączył ich usta w pocałunku.

Początkowo miała zostać bierna. Poznała już nacisk ust hrabiego i wiedziała, że jeśli niczego nie uczyni, hrabia zaprzestanie, a ona prędko pożałuje swojego zapomnienia. Skryje w okowach niepamięci i znów staną się sobie odlegli.

Jednakże uczyniła coś zaskakującego, zupełnie wbrew sobie. Wyzbywając się zawahania i nieśmiałości, rozchyliła wargi. Hrabia zadziałał instynktownie, a gwałtowność odruchu jego warg zwaliłaby hrabinę z nóg, gdyby nie siedziała.

Zaszumiało jej w uszach. Czuła pod sobą chłód ziemi i delikatne ruchy powietrza, które przyjemnie kontrastowały z ogniem namiętności, jakie wywołał w jej ciele ten jeden pocałunek. Z wrażenia zacisnęła w dłoni kępę trawy. Siła tłumionego pożądania hrabiego odciskała na jej ustach palące ślady, o których nie zdoła już zapomnieć, choćby zaklinała rzeczywistość.

Hrabia także był oszołomiony ich bliskością. Tym jednym pocałunkiem oddała mu część siebie, choć wcześniej kryła się przed nim grubymi murami. W środku drżał i jedynie długoletnia praktyka w sztuce miłosnej nie pozwoliła mu zapomnieć, jak sprawić im więcej przyjemności. Pogłębił pocałunki, a Katy jęknęła mu w usta. Przyjął tę urocze jęki, próbując scałować z niej resztki wstydu. Przecenił jednak jej odwagę, bo gdy napastliwy język zakradł się do wnętrza jej ust, Katy otworzyła oczy i gwałtowanie odskoczyła.

- Lusia! - Padło niewyraźnie z jej nabrzmiałych warg i poderwała się z miejsca. - Mój Boże...

Oczy Katy popatrzyły z pretensją, ale i czymś nowym, równie namiętnym. Pierś wciąż walczyła z oddechem, pobudzona złością lub niedawnym uniesieniem. Gdy wstała, ciężar sukni zakołysał jej sylwetką, ale unosząc ją nieco za wysoko zaczęła iść w odwrotnym kierunku, z którego przyszli, jakby chciała zbiec.

Zachowywała się irracjonalnie, jak upojona mocnym trunkiem, więc hrabia chwycił ją za rękę i mocno przytrzymał. Oparł ją o pień najbliższego drzewa, bo chwiała się jak chorągiewka, ale sam czuł się mocno rozkojarzony. Spojrzał na dziewczynę, a pożądanie wybuchło z nim jeszcze silniejszą falą. Ale to on pierw poczuł jak Katy zderza się z jego ustami.

Pień drzewa wbijał się w plecy Katarzyny, gdy przyjmowała na siebie te wszystkie pocałunki, jakby hrabia ją czymś zaczarował. Nie panując nad tym, co się z nią działo, pozwoliła by objął ją w talii i przylgnął do jej na wpół omdlałego ciała.

Wtedy uszu hrabiego doszedł krzyk, pierw niewyraźny, a potem donośniejszy i z bólem przerwał. Katy zareagowała prędzej i niesiona strachem odnalazła w zaroślach płaczącą Lusię, która przestraszyła się skaczącej ropuchy. Wzięła dziewczynkę w objęcia i niosła na rękach, ale stając obok struchlałego hrabiego ani razu na niego nie wejrzała. Hrabia pogładził dziewczynkę po główce, mierzwiąc je nieco, choć nie tak bardzo jak u hrabiny, u której w sterczących karbowanych lokach zostało kilka źdźbeł trawy i odłamki kory, dowody ich romantycznego porywu serc, choć Katarzyna zdawała się uznawać go za niebyły.

Resztę drogi do pałacu przebyli w milczeniu, by przewietrzyć głowy, a kolację zjedli osobno w swoich pokojach, choć żadne z nich nie miało apetytu. By zająć czymś uporczywe myśli, Katarzyna już odziana w peniuar, udała się do biblioteki po nową książkę. Wracając pogasiła lampy gazowe, więc w zupełnych niemal ciemnościach weszła do sypialni.

Tam zastała męża, siedzącego na obitym atłasem fotelu, przy którym zwykła pić herbatę, choć teraz nie stała na nim porcelanowa zastawa.

- Jeszcze nie śpisz... hrabio? - odezwała się zdławionym głosem. - Dzień był dość...intensywny. Kto rano wstaje...

Maciej natychmiast jej przerwał i słowami przygwoździł do drewnianego parkietu, bowiem dość miał już tych dziecinnych uników.

- Choćbyś mnie o to prosiła, Katerino, nie wyjdę, bo ciekawym, czy moje słowa znalazły u ciebie zrozumienie - rzekł poważnie.

Wykorzystując konsternację dziewczyny, zbliżył się i zabrał z jej dłoni mosiężny kaganek, z którego dymił się jeszcze stopiony ogarek świecy. Przysiągłby, że chciała się nim odgrodzić, aby przysłonić falującą pierś. Hrabia objął ją wzrokiem, ale szybko powstrzymał swoje samcze pragnienia.

- W jakiej kwestii, łaskawa bym była wiedzieć, bo moja głowa o tej porze jest już nietęga - odpowiedziała, dodając w ton swej wypowiedzi więcej zadziorności niż hrabia oczekiwał.

Hrabia żałował wówczas, że miał przed sobą z gruntu dorosłą kobietę, bo szybko potrafiłby odświeżyć jej pamięć.

- W kwestii naszego rodzicielstwa - podkreślił z mocą.

- Och... - Westchnęła głęboko. - Nie mam w tym względzie raczej nic do dodania - odpowiedziała Katy, starając się nie patrzeć mężowi w oczy.

Maciej wziął ją delikatnie pod brodę, kierując wzrok na siebie.

- Czyżby? A mnie się zdaje, cherie, że pełnisz tu rolę kluczową. - Uśmiechnął się cwanie półgębkiem. - A może dokładniej twoja odmowa i udawana oziębłość.

- Udawana oziębłość? - fuknęła, wyrywając twarz z uścisku. - Co też pan mówisz... - Przywiodła dłoń do szyi, czując jak ogarnia ją rumieniec wstydu.

- Co też, Macieju, mówisz, bądź łaska. Na miły Bóg! Zacznij ty że wreszcie zwracać do mnie po imieniu, moja droga, bo nawet służba zacznie myśleć, iż nasze małżeństwo jest pozorowane.

- Ależ ono jest pozorowane - wyrwało się Katy, za co ugryzła się w za długi język, spodziewając się jakieś przygany i wzdrygnęła się na samą myśl.

Maciej posłał Katy karcące spojrzenie z poważną miną, ale zaraz jego rysy złagodniały.

- Masz słuszność. Czas najwyższy to zmienić. Jeśli twym pragnieniem jest zostać matką, a wierzę, że tak, nie możemy żyć ze sobą jak obce sobie dusze.

Grunt Katarzyny zaczął się palić pod nogami. Czy była naiwna, myśląc, iż stosunki z hrabią pozostaną na podobnej stopie jeszcze przez lat kilkanaście, aż pragnienie urodzenia dziecka urośnie w jej umyśle jak ciasto drożdżowe? W wieku lat niespełna dziewiętnastu, nie pragnęła macierzyństwa bardziej od oddawania się lekturom, czy robótkom ręcznym. Inne zaś dojrzewające pragnienia, ciche i niewypowiedziane, powodowały w jej głowie niemałe spustoszenie.

Wewnętrzne emocje, które skumulowane w niej wybuchły, sprawiły, że wykrzyknęła:

- Ależ ja pana hrabiego wcale nie kocham!

Odwróciła się ostentacyjnie plecami do pana Macieja, czując jak zaraz strawi ją ogień, którego przyczyny nie była w stanie w sobie odnaleźć.

- Nie musisz mnie kochać - rzekł rzeczowo ordynat po długiej ciszy. - Istotnie mnie pragniesz.

Oczy Katy rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia. Lekko rozchyliła wargi i łapiąc oddech, próbowała odejść, ale Maciej przyciągnął ją do siebie, aż zderzyła się z jego piersią. Trzymał ją za ramiona, pozostawiając ciepło swych palców na koronkowym materiale i patrzył głęboko w oczy.

- To wystarczy, a może kiedyś wykrzeszemy z naszych namiętności głębsze uczucie.

"Mój Boże, mój Boże", powtarzała w duchu z mocno bijącym sercem.

- Wiem, że pokłady miłości, które w sobie nosisz, a których byłem cichym świadkiem, przelejesz na nasze dziecko. Wystarczy jedno, niezależnie od płci. Choć lepiej dla ordynacji byłoby, aby był to syn. Ale to ciebie to dziecko ma kochać najszczerzej. Ty masz mu być moralnym drogowskazem. Mnie kochać nie musi, nie oczekuję tego. Ważne, aby mnie szanowało. W sprawie wychowania córki dam ci wolną rękę. Syna oddasz mi pod opiekę, kiedy uznasz, że już czas. Gdybym jednak nie mógł tego obowiązku spełnić, Adam ci pomoże.

Katy pobladła i zadrżała jak z zimna, czego hrabia przy słabym oświetleniu nie zauważył.

Młoda hrabina nie była świadoma, iż ordynat już zaplanował całe ich przyszłe życie rodzinne, kiedy ona nie była pewna, co ją skusi do zjedzenia, kiedy będzie śniadać następnego poranka. Części nie zrozumiała, bo też dlaczegóż to hrabia miałby nie wychować swojego potomka?

Katarzyna wykorzystując okazję, wyswobodziła się spod dotyku i cofnęła, naciągając na siebie nerwowo podomkę.

- Czy me niepisane promesa cię uspokoiły, Katerino? Czy nadal widzisz we mnie tyrana, który niegodzien jest przywileju posiadania z tobą potomstwa? Nie odpowiadaj - dodał po chwili z lekceważącym machnięciem dłonią, kiedy już poruszała ustami, aby zaprzeczyć.

Katarzyna zgodnie nic nie odpowiedziała, bo też nie była w stanie nic rzec. Język stanął jej kołkiem i nie mogła wykrztusić słowa.

Hrabia jeszcze nigdy nie był z nią tak szczery. Zdarzało się, że mówił z nią otwarcie i traktował jak równego rozmówcę, nie jak kobietę, ale teraz czuła, że zrzucił część swej zbroi a ona miała przed sobą niezwykle uczciwego i hojnego człowieka. To wrażenie jednak szybko minęło.

- Rzeknij coś wreszcie, na Boga! - wykrzyknął ordynat Borowski w przypływie afektu tubalnym głosem.

Odpowiedziało mu jednakże tylko sarnie spojrzenie jasnych oczu Katarzyny. Znieruchomiała jeszcze bardziej, kiedy Maciej padł przed nią na kolana i przyciągając do siebie jej ciepłe ciało, złożył głowę w okolicy talii.

- Nie dręcz ty mnie więcej... Czy ty nie wiesz, że ja ciebie szczerze pragnę? Przesłoniłaś mi dzień i noc. Chcesz bym stracił zmysły?

Dziewczynę zadrżała, aż ciarki przeszły ją po plecach. Czuła jak hrabia również drżał i oddychał ciężko.

Katy wplotła dłoń we włosy męża, prosząc nieśmiało, aby wstał. Ordynat popatrzył na nią z dołu niecierpliwie i powstał gwałtownie. Przylgnął do niej ciasno, porywając w górę i otaczając w męskim uścisku.

Hrabina poczuła zawrót głowy i pociemniało jej przed oczami. Jej mięśnie zrobiły się wiotkie jak u szmacianej lalki i wkrótce Maciej podtrzymywał na podłodze jej omdlone ciało.


botfordy - dawniej: but przeznaczony do konnej jazdy.

fanfaron - osoba zarozumiała; zarozumialec, bufon, pyszałek.

febra - gorączka z dreszczami.

______________________________________

Kochani, stało się, mamy Nowy Rok. A "Lojalista" doczekał się kolejnego "odcinka".

Relacje między bohaterami nabierają rumieńców, ale czeka ich jeszcze trochę problemów przed finałem.

Szczęśliwego Nowego Roku i do następnego! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top