Finał - Część I

Maciej wyciągnął Katy z tłumu, trzymając cały czas za łokieć i zaprowadził pod powóz z przestraszonym Maurycym. Ten się z miejsca nie ruszył, pomimo jej wyraźnego polecenia, nawet, gdy zdenerwowany hrabia zaczął wyzłośliwiać się na bogu ducha winnego służącego.

— Otaczają mnie durnie! A z tobą też się policzę, psiamać! — krzyczał arystokrata, wystawiając w kierunku stangreta odziany w skórzaną rękawicę oskarżycielski palec, aż skulony mężczyzna spuścił głowę ze wstydem.

Paląc przy żonie papierosa, poprzeklinał i kazał czekać na siebie w środku, co też Katarzyna uczyniła, bo było to jedno z tych obliczy jej męża, których nie należało lekceważyć.

Jej powóz ruszył po chwili w korowodzie za powozem hrabiego. Minąwszy carskie koszary na Petersburskiej, nagłe szarpnięcie zatrzymało ich na środku opustoszałego mostu Aleksandryjskiego.

Głośne pukanie w drzwi powozu poderwało przestraszoną hrabinę na siedzeniu. Zaraz potem drzwi się otworzyły i stanął w nich ordynat Borowski. Strach zakryła złością i pozą naburmuszonej panienki.

Katy odwróciła głowę i przyjrzała mu się dokładniej. Ciągle widziała w jego napiętym ciele szalejącą burzę. Minę też miał zaciętą, że spodziewała się po nim najgorszego łajania.

Maciej w milczeniu wgramolił się na siedzenie naprzeciwko, a młoda ordynatowa w okienku ujrzała, że powóz hrabiego ruszył w dalszą drogę z samym woźnicą.

Początkowo ordynat chciał zmusić ją milczeniem do tłumaczeń, ale kiedy tylko podniosła na niego zielone oczy, bez żadnych odznak skruchy i lekko poruszyła ustami, jakby zamierzała nakarmić go kolejnymi lichymi wymówkami, stara, wcale nie błękitna, ale czarna jak smoła krew Borowskich się w nim zagotowała.

— Milcz! — krzyknął mocnym głosem, od którego momentalnie ucichła.

Świecące oczy Macieja, skryte w półmroku były śmiertelnie poważne. Nie dbał teraz o to, czy tym żonę przestraszył, gdyż jego zdaniem powinna się bać i to bardzo. Nie jego, a swej głupoty.

— Nie chcę słuchać twoich faryzejskich tłumaczeń! Mam dość krętactw i wybryków.

Dziewczyna zacisnęła usta w wąską kreską, w dłoniach miętoląc fałdy spódnicy na ten impertynencki ton ślubnego, bo szczerze go nie znosiła. Jeśli mieli rozmawiać, to jak równy z równym.

W ataku złości rzuciła w hrabiego rękawiczką, krzycząc:

— A ja dość mam tajemnic!

Histeria żony na chwilę zbiła hrabiego z tropu. Małżonkowie celowali w siebie ostre jak brzytwy spojrzenia, aż mężczyzna wybuchł kpiącym śmiechem i spokojniejszy, poluzował kołnierz przy szyi. W oczach Kateriny stanęły łzy na to upokarzające zachowanie ordynata, ale zdołała się opanować.

— Jakbym mógł mieć przy tobie tajemnice, cherie. C'est pas vrai. Posiadasz wszak tak dedukcyjny umysł, że pozazdrościłby ci go sam Sherlock Holmes. — Kącik jego ust wygiął się w smutnym uśmiechu. — Niestety twa okazała wyobraźnia, która bywa urocza, nie przeczę, nas oboje doprowadziłaby dziś pod wrota X Pawilonu. A uwierz mi, moja droga, nie byłby to miły wyjazd do wód z kochaną matką.

Katy starła dłonią samotną łzę, które mimowolnie potoczyła się po jej policzku. Nie musiał mówić do niej jak do dziecka, bo i bez tego czuła narastające zażenowanie.

— Omal nas dzisiaj nie zdemaskowałaś — zagrzmiał surowszym tonem. — Przecież skąd mogłaś mieć pewność, że żaden carski szpicel za tobą nie podążał. Samotna dama, przemierzająca żydowską Pragę i to o zmroku? Koń by się uśmiał.

Ordynat nie mógł i nie chciał zrozumieć, jakie wymyślne pobudki kierowały jego ukochaną, że ta świadomie naraziła się na takie niebezpieczeństwo.

— Nie będę tego słuchać, hrabio, chyba, że zaczniesz mówić do mnie grzeczniej — odparła gniewnie, a wówczas poczuła, że mąż siada obok niej i bierze sobie jej podbródek między palce.

Chwilę z nim walczyła, aby się wyrwać, ale ucisk, choć niebolesny, był stanowczy. Poddała mu się i w końcu podniosła wzrok na męża. Spojrzenie młodego hrabiego ani na moment nie złagodniało i Katy pomyślała przez chwilę, czy nie jest to czas, aby powiedzieć mu o błogosławionym stanie, aby ukoić jego szewską pasję.

— Będziesz — odpowiedział półszeptem, a zimny błysk w jego oczach wrócił. — Gdybym wiedział, że dyscyplina wybije ci z głowy to chojractwo lepiej niż moje słowa, już dawno byś jej doświadczyła. Więc wysłuchasz spokojnie, co mam ci do powiedzenia, bo jeszcze nie skończyłem, Katerino.

Hrabia ujrzał teraz, że tęczówki Katy teraz naprawdę załzawiły się szczerym żalem.

— Nie traktuj mnie jak pachole. Jestem twoją żoną!

— Żoną? — prychnął i wziął sobie w palce jej dłoń, na której brakowało ślubnej obrączki, co ubodło Macieja zdecydowanie dotkliwiej, niż za pierwszym razem.

Katy zawiesiła wzrok na swoim serdecznym palcu, bo często doskwierał jej tam fantomowy ból, jakby brakowało jej któregoś z członków, ale nie dała tego po sobie poznać. Dalej wzrok miała mocno skupiony na twarzy hrabiego.

— Gdybyś była mi żoną, jak butnie śmiesz proklamować, ten kawał metalu nie ciążyłby ci na palcu aż tak bardzo...

Katy próbowała wyrwać rękę, ale pobudzony mocnym afektem Maciej na to nie pozwolił. Nic na to nie mógł poradzić, iż często będąc w złości, potrafił dosadnie wywlec na światło dzienne swoje najmroczniejsze myśli i tłumione obawy.

— Nie mam racji? — spytał głosem ociekającym sarkazmem. — A może na rękę ci, że w nowo poznanych kręgach towarzyskich możesz uchodzić za pannę do wzięcia, choć głupcem byłbym zakładając, że obecnych na tych spotkaniach młodych literatów taki pierścień by przed swymi zakusami powstrzymał...

Oburzona na impertynencje hrabiego, wyrwała dłoń i chwyciła za klamkę z zamiarem opuszczenia powozu. Uniosła się już nawet, ale hrabia był szybszy. Zablokował drzwiczki i wciągnął dziewczynę z powrotem, po czym siłą przygarnął do siebie.

— Puśćże mnie, bo zacznę krzyczeć, ty krnąbrny awanturniku! — zaprotestowała.

— Krzyczże do woli, ale nie opuścisz mnie, póki ci nie pozwolę!

Zmęczona szarpaniną, wykręciła głowę od męża, gdy ten zbliżył usta do jej ucha, a jego ciepły oddech poruszył kilka luźnych kosmyków. Oboje dyszeli ciężko, próbując uspokoić łomoczące serca.

— Na miły Bóg! — sapnął cicho przy uchu dziewczyny. — Przyznajże wreszcie na cóż ci jestem potrzebny! Na nazwisko, nowe suknie od domu mody Wortha? Tymże jestem dla ciebie?

Gdy nie odpowiedziała, zbyt poruszona zaborczym zachowaniem hrabiego, aby teraz zdobywać się na tak śmiałe deklaracje, odsunął się i westchnął ociężale, nagle postarzony o kilka srogich zim.

— Nawet teraz przed sobą nie potrafisz przyznać, co do mnie czujesz — mruknął, zawiedziony. — Miłość, przywiązanie, pogardę, wszystko jedno. Twoje serce jest skute lodem i zimne jak kaukaska zima!

Hrabia na dłużej jej się przyjrzał, a im dłużej patrzył, tym większego nabierał przekonania, że się pomylił.

— Ciągle jesteś dzieckiem. — Pokręcił głową z westchnięciem, kontynuując. — Dumną, rozkapryszoną damulką, której odpuszczano wszelki złe uczynki. W domu byłaś chełbiona jak boginka, bo przynosiłaś wszystkim radość. I mnie ją dajesz, żem gotów ci wybaczyć najgorsze błędy. Ale dzisiaj naraziłaś nie tylko swoje życie. Naraziłaś sprawę, dla której walczymy. Większą od ciebie i mnie a to dlaczego? Ze zwykłej ludzkiej zazdrości. Czego się spodziewałaś? Że noce, których nie spędzam z tobą, wypełniam inną kobietą?

Milczenie Katarzyny było jednoznaczną odpowiedzią. Cisnęło jej się na usta tyle uszczypliwości, ale nie mogły przejść jej przez gardło. Ordynat miał rację, iż kierowana zazdrością nie myślała trzeźwo, ale nie o tym teraz chciała rozprawiać, a o skrywanej działalności męża w komórkach socjałów, o jakiej nie miała pojęcia.

Usłyszane słowa ją przeraziły. Wezwania do strajków, walki zbrojnej z caratem, ale nie w imię odzyskania ojczyzny, a narzucenia niezrozumiałego jej nowego porządku i to jeszcze we współpracy z zaborcą?

„Łajdactwo. Nie może być", pomyślała.

Maciej westchnął smutno, nie potrafiąc odczytać tego, co teraz siedziało w głowie jego ukochanej małżonki.

— Choćbym nie wiem jak próbował ci udowodnić me szczere tobie oddanie, ty ciągle posądzać mnie będziesz o najgorsze zbrodnie. Skoro więc nie mogę zdobyć twego zaufania i szczerej miłości własnymi wysiłkami, na miły Bóg, okaż mi należny szacunek. Nie życzę sobie więcej wyssanych z palca pretensji.

Maciej ponownie usiadł naprzeciwko. Bliskość żony i jej zapach, docierający do jego nozdrzy, skutecznie hamowały nagromadzoną złość, a nie chciał dzisiaj okazać żonie łagodności, na jaką sobie nie zasłużyła.

Katy przyłożyła dłoń do okrytej koronkową szmizetką szyi, czując jak zaczyna brakować jej powietrza. Wyskoczyła z powozu nagle, co Maciej wziął za kolejny przejaw jej buntu i zacisnął zęby. Dopiero, gdy ujrzał jak Katy próbuje złapać oddech, jakby chciała rozsznurować gorset, znalazł się przy niej.

— To nerwy. Oddychaj, Katy — poprosił już łagodnie. — Widocznie wreszcie dotarło do ciebie, ile w mych słowach prawdy i jak wielkie groziło ci niebezpieczeństwo — dodał pouczająco.

Katy szarpnęła głową, a z jej koafiury wypadło dodatkowo kilka cienkich, rudych pasm.

— To nie ze strachu! Duszę się przez twe inwektywy i kłamstwa! — krzyczała desperacko Katarzyna. — Idiote! — szarpnęła za włosy, niszcząc uczesanie doszczętnie. — Masz mnie za prostą parweniuszkę?

Maciej uznał, że nie jest to odpowiednia chwila na fumy rozżalonej żony. Chwycił ją delikatnie pod łokieć, aby zaprowadzić z powrotem do krytego powozu.

— Nie brzmisz rozsądnie, kochanie. — Pokręcił głową z dezaprobatą. — Chyba nałykałaś się za dużo fabrycznego powietrza.

Jego głowa odskoczyła na bok, kiedy poczuł na policzku jej małą, zimną dłoń. Uderzenie zaszczypało Macieja, ale nie bardziej niż lodowaty wzrok żony.

W odpowiedzi chwycił Katy w kleszcze i przyciągnął go siebie. Jeśli wcześniej był w gniewie, teraz tylko wewnętrzny rozsądek powstrzymywał go, aby nie wpaść w furię.

Katy wcisnęła zaciśnięte w pięści dłonie na jego torsie i szarpała się, aby złagodził uścisk w talii.

— Zmiarkuj, na Boga... — warknął cicho, mieląc w zębach niewypowiedziane przekleństwa.

— Ani myślę! — krzyknęła zajadle Katy.

Zbyt długo kazał jej milczeć. Teraz miała ochotę powiedzieć całemu światu jak bardzo zawiedziona się czuła. Jak wielki żal i strach zagnieździł się w jej sercu.

— Śmiesz wypominać mi interesowność i brak wiary, a sam łżesz jak pies! Łgałeś mi cały ten czas! — wykrzykiwała, patrząc ordynatowi śmiało w oczy. — Ja głupia myślałam, że są to tylko podłe plotki. A tyś, Macieju, opętany czczymi hasłami na sztandarach widzisz jedynie czerwień. I krew ludzką! Socjał! Zdrajca! — wykrzykiwała mu w twarz z odrazą.

Słowa Kateriny tak mocno ugodziły jego dumę, że na chwilę zamilkł, wpatrzony tępo w jej oczy, co dało hrabinie sposobność kontynuować:

— To pan obiecywałeś mi opiekę i szacunek. — Uderzyła go lekko palcem w pierś. —A tymczasem ścielisz sobie grób za życia i skazujesz mnie na los sybiraczki! Jak możesz, Macieju? Jak możesz?

Już wcześniej się domyślała, że młodszy z hrabiów Borowskich był zapalonym ideowcem, gotowym nie wyrzec się swych przekonań, nawet, jeśli przyszłoby mu za nie zapłacić najsurowszą karę. Wszystko wnet pojęła: nienawiść, jaką Maciej żywił do swego ojca-fabrykanta, jego upartą naturę rewolucjonisty oraz obrazoburcze słowa w dysputach, jakie prowadził ze swymi interpelatorami, a których kontekstu szerzej nie rozumiała. Maciej nie chciał jedynie poprawić losu włościan, czy robotników fabrycznych. Był socjalistą. Czerwonym. Człowiekiem, któremu jej ojciec nigdy nie podałby ręki, bo uważał ludzi jego pokroju za lojalistycznie podchodzących do kwestii narodowej.

„Gdyby papa wiedział", westchnęła w duchu.

Gdy powiedziała już wszystko, co chciała, poczuła jak ogarnia ją zmęczenie. Dlatego nie protestowała, gdy Maciej chwycił ją mocniej. Przylgnęła do ciała mężczyzny chętnie, aż objął jej kruchą postać i schował całkiem przed światłem księżyca. Czuł słodki ciężar jej głowy na swoim barku, a palce wplótł uspokajająco w jej rozwiane miedziane włosy, których fakturę i kolor pokochał całym sercem.

— Teraz już wiesz, mia bella — wyszeptał jej we włosy z poczuciem ulgi.

Odsunął ją od siebie na długość ramienia i popatrzył na nią żarliwie.

— Klnę się na miłość do ciebie, że nigdy dobrowolnie cię nie opuszczę. Jeśli zaś przyjdzie mi zapłacić za to, co chcę uczynić, zabiorę z sobą pamięć o tobie. A tobie zakazuję po mnie rozpaczać. — Przyłożył kciuk do miękkiego policzka Katy. — Sam wybrałem ten los. Nie po drodze mi z ludźmi, którzy wąsko myślą. Właściwie okropnie gardzę całą naszą sferą. Banda zmanierowanych burżujów. Brzydzi mnie ich zepsucie i hipokryzja. I żaden ze mnie patriota, choć cara i caratu nienawidzę równie mocno jak ty, moja słodka. Nie proszę cię, abyś mi wybaczyła. Wiem, że nie zasługuję na to, ale prawda bywa szpetna i łatwiej żyć w upudrowanym kłamstwie. Przynajmniej byłaś bezpieczna. Nadal więc trwam w przekonaniu, że postąpiłem słusznie.

— Och, Maciejku — westchnęła Katy i przymknęła zmęczone powieki.

Poruszona Katarzyna nie znajdując słów, pragnęła już jedynie odnaleźć ciepło w ramionach męża. Myślami była w dalekich Borowicach, miejscu, w którym czuła, że miała Macieja tylko dla siebie. Zatęskniła za tymi spokojnymi dniami, których spędzili z sobą zdecydowanie za mało.

— Nie opuszczaj mnie. Nie opuszczaj mnie nigdy — wyszeptała, kładąc głowę na piersi hrabiego.

***

Zasnęła całkowicie spokojna, w czułych objęciach ukochanego mężczyzny, któremu nie odmówiła tej nocy czułości, pomimo swojego stanu.

Znów śniła o łące. Miała na sobie tę samą niebieską sukienkę i buciki. Słyszała szum kłosów pszenicy, poruszanych wiatrem i czuła ciepło lata na skórze.

Wiedziała, co dalej się wydarzy. Tyle razy już to widziała.

Zbliżał się do niej chłopiec z żółtym tulipanem. Trzymał go przed sobą, a ona wymachiwała nóżkami, jakby tego właśnie oczekiwała.

Może poprosiła go o zerwanie dla niej kwiatka, a czego nie pamiętała?

— To dla panienki — powiedział młodzieniec.

Mała Katy wstała z pnia i odebrała podarunek. Uśmiechnęła się przy tym nieśmiało i zadarła wysoko głowę, natrafiając wprost na oczy chłopca.

Znała je. Znało to spojrzenie. Na wpół ciekawskie, na wpół surowe i przenikliwe.

Chciała coś odpowiedzieć, w końcu maman uczyła ją podziękowań, ale wówczas usłyszeli tubalne zawołanie, a jej wydawało się, że w oddali dostrzega dwie zbliżające się do nich postaci.

Matiusza!

Zerwała się ze snu, jakby ktoś wyszarpał z niej duszę.

Zgrzana pod pościelą w pierwszym odruchu próbowała odszukać dłonią męża, ale Maciej już wstał, a pokój spowijał jeszcze półmrok. Uspokoiła galopujące serce i mimochodem dotknęła brzucha, jakby w obawie, że rosnącemu w jej łonie dziecku mogło się udzielić jej podenerwowanie.

— „Ciii, już dobrze" — wyszeptała, gładząc się po nim z zaskakującą tkliwością.

Wspominając sen, uśmiechnęła się do siebie, choć nie do końca pojmowała jego znaczenie. Przynajmniej to sobie próbowała wmówić, gdyż tam głęboko jej serce już dawno wszystko zrozumiało, ale nie chciała jeszcze przyjąć tego jej głowa.

Uskrzydlona hrabina prędko zadzwoniła leżącym na stoliku nocnym dzwoneczkiem po Isię, aby ta pomogła jej w toalecie i ubraniu się. Katy poganiała biedną pokojówkę wówczas, kiedy ta próbowała ułożyć jej włosy.

— Pan już wstał? — zapytała, ale Isia nie znała odpowiedzi. — Wystarczy!

Wstała od toaletki i naciągając na siebie peniuar, ruszyła na poszukiwanie. Jak wielką miała nadzieję, że pomimo wczesnej pory jeszcze jej nie opuścił.

Musiała opowiedzieć mu o śnie, który zdawał jej się taki realny, jakby wydarzył się naprawdę.

Niestety jadalny był pusty, choć stół nakryto już do śniadania. Zawiedziona Katy usiadła na krześle z marsową miną. Tak bardzo pogrążyła się we własnych myślach, że dopiero ciepło oddechu hrabiego na jej łabędziej szyi przywrócił ją do przytomności. Instynktownie dała się objąć Maciejowi, który z uwielbieniem wdychał zapach jej włosów, a w dłoniach ugniatał cienki materiał podomki.

Gdy myślała, że znów oddadzą się namiętności, ordynat od niej odstąpił, całując w policzek na przywitanie. Zasiadł blisko niej, zabierając sobie dłoń żony, którą ucałował.

— Tak smacznie spałaś, że nie miałam serca cię budzić — odparł, obdarowując ją rzadkim uśmiechem. — Pardon, przecie ja nie mam serca.

Hrabina Borowska posłała ślubnemu karcące spojrzenie. Tyle gorzkich słów wypowiedziała do Macieja, że nawet jeśli były zasłużone, teraz mocno się ich wstydziła.

Ordynat popatrzył na żonę z miłością i czcią, o czego Katy czuła gorąco na policzkach. Spuściła speszony wzrok.

— Miałam wspaniały sen — odparła i tym razem spojrzała na męża bez zawstydzenia. — Właściwie to niemal jestem pewna, że zdarzył się naprawdę. Czy to możliwe, Maciejku?

Hrabia zaśmiał się na ten wesoły szczebiot żony i przygarnął ją do siebie na kolana.

— Niektórzy twierdzą, iż sny mogą przywoływać wspomnienia, ale diabli wiedzą, czy to prawda.

— Ale ja to wiem! Ja byłam w Borowicach! Lata wcześniej, jako mała dziewczynka, na pewno! Teraz już wiem, że tam byłam. Byli też papa i twój ojciec...

Maciej dotknął policzka żony z miłością, której już nie potrafił ukrywać. Choć nie dowierzał w ani jedno jej słowo, nawet w swych nonsensach była dla niego urocza i wyjątkowa.

— Ty mi nie wierzysz... — stwierdziła, gdy ordynat wodził po niej niewidzącym spojrzeniem.

Spuściła głowę ze smutkiem.

— Tobie jestem w stanie uwierzyć w absolutnie wszystko, chéri.

Katarzyna uśmiechnęła się i wtuliła w mężowskie ramiona.

Zjedli razem i kiedy hrabina spodziewała się już pożegnalnego pocałunku, Maciej wstał, a ona razem z nim. Objął ją w pasie, przyciągając do siebie i wziął nieposieszoną dziewczynę pod brodę.

— Zarezerwujesz dla mnie spacer po Ogrodzie Saskim? — zapytał z nadzieją.

Katy prócz rozczulenia poczuła nagłe, przejmujące zimno. Uczucie, jakby miało się dziś wydarzyć coś złego, ale szybko odepchnęła te nierozważne myśli. Była to nawet jak na nią wybujała koncepcja, bowiem nic złego się nie wydarzy.

Już po godzinie spacerowali swobodnie siecią alejek przecinających pagórki Parku Ujazdowskiego i podziwiali złocistą, jesienną aurę. Ostatnie listopadowe dni bywały mgliste i wilgotne, ale dzisiaj Katy dziękowała naturze za ostatnie łaskawe godziny.

Niegdyś jej matka, profesorowa, czynnie angażująca się w prace Obywatelskiego Komitetu Plantacyjnego, mieszczącego się przy warszawskim magistracie z dumą opowiadała jej o doborze roślinności i układzie parkowych ścieżek, choć wtenczas Katy o wiele bardziej zajmowały wykradane ukradkiem lektury, w których zaczytywały się z Isią po nocach w tajemnicy przed domownikami.

Nieogołocone jeszcze z liści drzewa, których korony latem dawały upragniony cień i kojący wiatr, mieniły się różnokolorowymi barwami, od ciepłych żółci po brązy, ale Katy czuła w powietrzu mroźny chłód, jakby za chwilę miało nadejść gwałtowne załamanie w pogodzie. A od wczoraj przeczuwała, iż za tym zwiastunem mogło się kryć rychłe nieszczęście. Ludność Warszawy, coraz mocniej uciskana, nękana przez zaborcę puchła od buntu i miała za chwilę pęknąć, rozsiewając w kraju nadwiślańskim spustoszenie i chaos.

Nie mniej ucieszyła się, że hrabia tym razem wybrał ją zamiast swołoczy fabrycznej i nie musiała się martwić jego nieobecnością. Pan Maciej jednak cały spacer uciekał myślami i pani Borowska parokrotnie podłapała zamyślony wzrok męża, którym obdarzał mijane przez siebie krajobrazy, jakby chciał je spamiętać.

— Obiecaj mi, Maciejku, że za żadne skarby świata nie pójdziesz z tymi rebelizantami... — wyznała, zaglądając hrabiemu śmiało w oczy, gdy zatrzymali się na żelbetonowym mostku rozdzielającym dwa stawy, w których pływało stado kaczek.

Intymność miejsca, oddalonego od ludzkich spojrzeń i piękno okalającej ich przyrody dodała młodej hrabinie nadziei, że mąż jej wysłucha i odejdzie od buntowniczych zamierzeń.

— Katy...

Ciche westchnienie opuściło usta Macieja, ale w tej chwili nie czuł nic poza bezgraniczną miłością do swej młodej żony. Nie mógł się na nią boczyć ani wyśmiać zaafektowanej dziewczyny. Nie, gdy jej strwożone, zielone źrenice, obtoczone gęstymi rzęsami patrzyły na niego z takim skupieniem.

— Nie wymagaj ode mnie przyrzeczeń, których nie zdołam dotrzymać, mia bella — odparł cicho, ale stanowczo. — Nie każ mówić rzeczy, które połamią ci serce.

— To go nie łam... — poprosiła postrzępionym szeptem.

Podobnie teraz wyglądało jej serce.

W odpowiedzi usłyszała kolejne zduszone westchnienie.

Katy czuła, iż tej walki nie wygra, bo hrabia już dawno postanowił i choćby zagroziła mu unieważnieniem małżeństwa, Maciej swego zdania nie zmieni. Poniekąd go rozumiała, bo gdyby miała okazję studiować na zagranicznych uczelniach nie zrezygnowałaby nawet pod groźbą utraty obecnego statusu. Czuła się więc, jakby była na rozdrożu, a żadna z dróg nie prowadziła do rozwiązania jej rozterki.

Pogodzona z porażką, nie ciągnęła dalej tematu, ale dalsza część spaceru nie przebiegła już tak przymilnej atmosferze. Jakiś mroczny cień położył się na małżeńskiej zgodzie, choć oboje udawali, by nawzajem sprawić sobie przyjemność.

Dopiero po dotarciu na Krakowskie Przedmieście, za bramą ich kamienicy, Katarzyna nabrała pewności, iż istnieje tylko jeden sposób, by zatrzymać hrabiego w domu.

— Macieju! — zawołała zbyt desperacko, bo odwrócił się gwałtownie.

To na moment pozbawiło ją odwagi, bo się zawahała. Ręce schowane pod mufką zaczęły jej drżeć, a ciężki wzrok osiadł na wypolerowanych trzewikach, że młoda dama musiała się zmusić, by znów go unieść. Przełknęła z trudem.

— Życzę sobie, byś był na kolacji — zażądała oficjalnym tonem, z wysoko uniesionym podbródkiem.

Ordynat, który przystąpił do Kateriny o kilka kroków, zaniepokojony jej przeciągniętym milczeniem, zastygł. Czujnym wzrokiem wodził po twarzy żony.

— Mam ci coś iście ważnego do zakomunikowania — dodała poważniej, ale warga młodej hrabiny zaczęła lekko drżeć.

Nagła bladość na jej policzkach, z których słodkie, dodające dziewczynie uroku rumieńce gdzieś odpłynęły, zmroziła hrabiego. Zimny pot oblał go po plecach, a serce zaczęło uderzać w piersi z szybkością parowych maszyn.

— Jesteś chora? — spytał drżącym głosem, ale Katy roześmiała się, aby mąż niepotrzebnie się nie frasował.

Przez myśl jej przeszło, że w zasadzie powinna potwierdzić, że owszem, czuje się źle, bo jej błogosławiony stan coraz mocniej daje jej się we znaki i potrzebuje mężowskiej opieki, ale ostatecznie pragnęła to zostawić na wieczór.

— Ależ nie. — Katy podeszła bliżej męża i położyła mu dłoń na policzku w uspokajającym geście.

Uraczony kojącym dotykiem jedwabiście gładkiej skóry, ujął jej maleńką rączkę w swoją i ucałował z przymkniętymi oczami, zostawiając na wnętrzu odkrytej dłoni gorący ślad warg. Rozkoszne ciepło wypełniło wnętrze Katarzyny słodyczą i nienazwanymi dotąd uczuciami, iż bezwiednie przysunęła się bliżej hrabiego, uwalniając ciche westchnienia z drżącej piersi.

— Wyznam wszystko, ale bądź dziś ze mną, dobrze?

Obezwładniony zalewającym go rozczuleniem hrabia przytaknął i przyłożył czoło do czoła dziewczyny, ale już po paru minutach zamknął się w gabinecie by w spokoju przeglądać księgi rachunkowe.

***

Pan hrabia Maciej przetarł zmęczone liczbami oczy i wstał od masywnego, dębowego biurka, by na chwilę oderwać myśli od tego, co już zapewne działo się na placu Grzybowskim. Pociągnął za dewizkę i odczytał dokładną godzinę.

Było wpół do trzeciej. Zostało półtorej godziny do zmierzchu.

Choć nie zamierzał dziś uczestniczyć jawnie w demonstracji, czuł podniecenie, jakby szedł w ramię w ramię z robotnikami. Zastanawiał się nawet czy w przebraniu Turova udałoby mu się wniknąć w tłum. Istniało jednak ryzyko, że zgraja fabrycznych buntowników go rozpozna, a nie chciał być kojarzony z synem fabrykanta. Czekał tylko na sygnał, gdy podburzani pracownicy fabryki ojca rozpoczną długo przygotowywane strajki.

Jako tajemniczy Turov mógł działać więcej. Miał tylko nadzieję, że nikt z jego towarzyszy dziś nie zostanie aresztowany, a ewentualnie tych chwytanych uda mu się wykupić.

Uspokojony własnymi myślami miał ponownie zasiąść do rachunków, upatrzywszy rychłego powrotu swej żony, gdy ciszę rozgromił rozgniewany okrzyk Isi.

— Ależ tam nie można!

Poderwał się z krzesła, gdy w progu ujrzał tego młokosa, Kociębę.

Młody człowiek ukłonił się grzecznie, zdejmując z głowy myckę, którą zaczął miętosić w palcach i zaciekawionym spojrzeniem objął gabinet.

— Moje uszanowanie, panie... hrabio — dokończył z przesadną manierą, gdy stalowe oczy Borowskiego skupiły się na młodziku, wymuszając na nim milczenie.

— Proszę wybaczyć, panie ordynacie... — wysapała zdyszana Isia, biorąc się pod boki. — Wpadł tu jak burza!

Kazik chrząknął i uśmiechnął się lisio.

— Z całym szacunkiem, ale wigoru to panience nie brakuje, bo tak też za mną panienka biegła....

Kocięba, który pochwycił urażone spojrzenie Isi, zmieszał się nieco, ale wzroku nie mógł zdjąć z prześlicznej pokojowej. Już wtenczas, gdy ją znalazł na Tamce, zalazła mu za skórę, bo dziewuszysko uparte było i nawet gadać z nim nie chciała, choć kilka razy próbował. Jednakże dziś w niczym nie była podobna do tej drobnej, spracowanej praczki z pokancerowanymi dłońmi od zbyt silnych proszków. Dłonie, którymi odgarnęła włosy wypadające z czepka miała już zdrowe i wciąż delikatne.

Jadwiga, ignorując młodzieńca, zwróciła się do ordynata.

— Mówiłam temu obcemu człowiekowi, że pan dziś nie przyjmuje, ale jest nieokrzesany.

— Spokojnie, Jadwisiu. Przyjmę go — wyjaśnił Maciej uspokajająco, ale Jadwisia wbiła nienawistne spojrzenie w robotnika, od którego skulił się w sobie.

Jeszcze tego brakowało, by pod nieobecność pani została zrugana po szewsku z powodu takiego dzikusa przez Panią Ofkę.

Młodemu Kociębie, któremu do czasu spotkania Jadwigi Kuleszówny serce nie zabiło szybciej do żadnej niewiasty na dłużej niż podczas jednej, upojnej nocy w suterenie, nieśmiało obserwował jej śniade, gładkie policzki i ciemne, brązowe oczy, obdarzone tak intensywną barwą i błyskiem, że dreszcze przechodziły mu po plecach, zwłaszcza, gdy patrzyła na niego ze śmiałością godną mężczyzny spod lekko zmrużonych powiek.

— Wybaczy panienka... — przeprosił ze skinięciem głowy i posłał dziewczynie przepraszający uśmiech, który nie wywołał w Isi żadnej reakcji poza głośnym prychnięciem.

Potarł dłoń o spodnie w kant, które z nagła zaczęły się pocić i prędkim gestem wygładził jasne włosy przy skroni, by nie odstawały od przylizanej fryzury.

— I nie obcy. Panienka Jadwinia pozwoli, że się przedstawię. Kazimierz Kącięba całuje rączki... — Wyciągnął dłoń, jakby zamierzał spełnić swą obietnicę.

Isia poczerwieniała. Z miną wielce urażoną, okręciła się na pięcie i wybiegła.

Zdezorientowany zachowaniem młodej dziewczyny Kazik zacisnął dłoń w pięść i odprowadził pokojówkę wzrokiem, czując w kościach, że już na długo o tych oczach ślicznych i rumianej buźce nie zapomni. Hrabia Maciej, który stał się poniekąd niechcianym świadkiem tej sceny westchnął z rezygnacją. Doskonale znając, co z człowiekiem czyni miłowanie, ze współczuciem poklepał młodszego kochanka po plecach.

— Złamane serce to nic w obliczu złamanego karku, jeśli za chwilę mi nie powiesz na cóż nachodzisz mnie w domu. Miałeś przyjść, gdy...

— Oni chcą zabić panu ojca — wydukał na jednym wydechu.

Maciej odwrócił gwałtownie głowę w stronę robotnika, czując lodowaty strumień potu, jaki oblał go po plecach.

— O czym ty... — nie dokończył, niepewny brzmienia swego głosu, a nie chciał zdradzać drżenia.

— Prawdę mówię! — zaparł się. — Zamach szykują.

Szczere wyznanie sprawiło, że krew Borowskich w Macieju zawrzała.

— Kto?! — ryknął, ściskając w palcach poły koszuli Kocięby. — Kto się na to poważył?!

— Szulc. Ludzi skrzyknął. Być może już...

Hrabia puścił młodego człowieka, cofając się o krok. Mocne ukucie ugodziło go w sam środek serca.

Nienawidził tego, co reprezentował ojciec. Gardził jego motywami. Buntował jego ludzi, by ukazać mu jego bezduszne metody, ale zabić? Zabić nie chciał.

Niesiony ślepą nadzieją, że zdoła to powstrzymać, nim będzie za późno, wybiegł z gabinetu wprost na bladą Isię. Filiżanka, którą zanosiła hrabiemu upadła, roztrzaskując się w drobny mak, tak jak powoli rozrywała się dusza hrabiego, zlękniona myślą, że nie uratuje ojca przed zgubnym losem.

Dziś stanie się mordercą.

Mordercą własnego ojca.

_______________________________

V'est pas vrai! - Co ty powiesz!

Mowa o Charlsie Fredeciku Worthcie - kreatorze mody, mistrzu krawiectwa z Paryża.

fumy - dawniej kapryśne zachowanie.

rebelizant - buntownik, powstaniec (wyraz zapomniany).

_________________________________

Hej, kochani!

Niespodzianka! Z uwagi na to, że długo już czekacie na finał, a nam idzie wolniej ze sprwdzaniem, pisaniem, poprawkami tych ostatnich scen, postanowiłyśmy podzielić końcowy rozdział na 2 części, bo byłłby meeega długi.

Mamy nadzieję, ze wytrwacie z nami do końca tej historii! ♥

Dajcie znać w komentarzach co sądzicie, oceniajcie (bo ppodobno gwiazdki pomagają w rankingach). A też nam dają znać, czy Wam się podoba.

Do zobaczenia w częśći II już za tydzień, jeśli uda nam się ze wszystkim spiąć.

Damy znać.

Wasze, 

E&P

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top