pierwsza miłość
Brendon obudził się rano, jak zwykle. Po kilku minutowym rozmyślaniu z lekkim stęknięciem sturlał się z łóżka i udał się do łazienki. Ziewną leniwie, zerkając na swoją przemęczoną twarz odbijającą się w lustrze. Jego mina wyraźnie pokazywała niechęć chłopaka do całego świata a raczej do jego pracy i do tego że pracował również w weekendy. Akurat była sobota, a on musiał wstać o 5:00 rano by zdążyć na czas. Przeciągnął się jeszcze po czym odkręcił wodę w swoim prysznicu by zimna, zalegająca w rurach woda mogła spłynąć i zostać zastąpiona przez ciepłą. Po pozbyciu się swojej piżamy na którą składały się tylko bokserki i za duża koszulka wszedł pod prysznic. Po około 10 min czysty i pachnący zszedł po schodach i udał się w stronę kuchni, z zamiarem przygotowywać sobie śniadania. Chwilę zastanawiał się na co ma ochotę i zdecydował się na coś lekkostrawnego i łatwego przygotowaniu i co przy okazji skutecznie wypełni jego pustkę w żołądku.
Podszedł do jednego ze swoich urządzeń domowych jakie posiadał. Na sam jego widok uśmiechną się lekko. To było nie niewątpliwie jego ulubione, uwielbiał w nim wszystko, każdą jego cechę, kochał bardziej od wszystkich których kiedykolwiek kochał. W sumie nawet Dallon jego dobry i wieloletni przyjaciel nie był w stanie mu zastąpić tego wspaniałego urządzenia jakim była jego najcenniejsza lodówka. Zawsze mógł na nią liczyć. Zawsze była otwarta dla niego. To w niej szukał oparcia w trudnych momentach. Ona jeszcze nigdy go nie zawiodła. Chociaż czasami odczuwał chłód w ich relacji to wiedział że zawsze usłyszy od niej jakieś miłe skrzypnięcie drzwi, albo chociaż znajdzie w niej jedzenie...tak, to była niewątpliwie i bezdyskusyjnie najlepsza cecha jego przyjaciółki.
Tak było i tym razem. Jak tylko dotkną jej uchwytu od razu poczuł się lepiej.
Na chwilę nawet zapomniał o trudnych obowiązkach w pracy które czekały go dzisiejszego dnia.
Wyciągnął z niej wszystkie produkty których potrzebował do zrobienia sobie kanapek. Brendon był mistrzem w robieniu kanapek. Dallon zawsze powtarzał że nikt nie smaruje chleba masłem bardziej brawurowo od niego.
Na co szatyn tylko się rumienił i odpowiadał że to wszystko lata praktyki.
Istotnie Brendon był mistrzem w smarowaniu chleba masłem. Nawet najbardziej zimne masło i najbardziej świeży i miękki w środku chleb przy jego umiejętnościach gładko współpracowały.
W końcu skończył swoje dzieło i z dumą przyglądał się śniadaniu.
Można by rzec że to kanapkowy majstersztyk którego nie powstydziła by się sama Magda Gessler. Ten idealny serek, ten idealnie pokrojony pomidorek i ta zajebiście idealnie ułożona sałata. I oczywiście idealnie posmarowane masło. Coś pięknego. Chłopak usiadł wygodnie w fotelu ze swoją zajebiście, zajebistą kanapeczką i wpatrując się w swoją jeszcze bardziej zajebistą lodówkę bez której ta kanapka by przecież nie istniała zaczął pałaszować swoje śniadanko.
Już dawno wyrzucił z domu telewizor twierdząc że lodówka to jedyne urządzenie rozrywkowe którego potrzebuje.
Kiedy skończył żreć te czarną masę glutenu wstał i wziął się za sprzątanie. Skrzętnie poukładał produkty spożywcze alfabetycznie według nazw łacińskich. W tamtym tygodniu układał według kolorów, a kiedyś to nawet ułoży je od najmniejszych do największych. Szalony. Brendon nigdy nie lubił nudy w związkach, która zawsze mu jednak dokuczała w dłuższych relacjach. A dzięki swojej nietuzinkowej metodzie ustawiania żywności mógł zaskakiwać się każdego dnia i codziennie odczuwać zaskoczenie i namiętność. W końcu niestety Brendon musiał ruszyć dupsko do pracy bo inaczej znowu wywalili by go z mieszkania za niepłacenie czynszu i musiałby wprosić się do Dallona a on nie miał tak pociągającej lodówki jak on.
Przy zamykaniu drzwi wejściowych chwile siłował się z zacinającym się zamkiem. Szarpał się z tym głupim kluczem i przeklinał w myślach swojego najemce który zarzekał się że wszystkie zamki w mieszkaniu są nowe. Jasne. W końcu udało mu się zamknąć mieszkanie a patrząc na swój zegarek na lewym nadgarstki zdał sobie sprawę że za 2 minuty odjeżdżał jedyny autobus który mógł go zawieść na te jebane zadupie gdzie znajdowała się jego jakże ukochana praca.. Szybko znaczą zabiegać po schodach skacząc po 3 stopnie na raz i o mało co nie zabijając się przy tym. Po drodze starał się zręcznie wyminąć jakiegoś chłopaka, a że klatka schodowa do szerokich nie należała a on sam był straszną sierotą to oczywiście przy tym manewrze potknął się i runą w dół na swoją cudowną twarz przed zaskoczonym chłopakiem który teraz przyparty do ściany i z wielkimi oczami przyglądał się tej jakże komicznej scenie.
-Ała!- Brendon wydał z siebie donośny dźwięk bólu, próbując podnieść się z ziemi i łapiąc się za obolałą od uderzenia głowę
- Wszystko okej?- spytał się niepewnie nadal zaskoczony chłopak który teraz wyciągnął rękę w jego stronę z chęcią pomocy.
-Tak, jasne. Schody zamordowały upadek- odrzekł chwytając wyciągniętą w jego stronę rękę i podnosząc się do pionu. Dopiero teraz spoglądając na twarz chłopaka. Przez chwilę wpatrywał się w jego głębokie, ciemno brązowe oczy lekko zasłonięte równie ciemno brązowymi włosami.
-Ha ha, no tak- Zaśmiał się z lekkim zakłopotaniem chłopak wyrywając tym samym Brendona z transu. -Ojej! Leci ci krew!- dodał lekko dotykając już sinego miejsca na czole mężczyzny z którego sączyła się mała ilości krwi.
- Co? O to nic takiego. Naprawdę, dzięki za twoją pomoc, ale teraz muszę już biec na autobus. Bo spóźnię się do pracy i...
- Na ten autobus który właśnie odjeżdża z przestanku?- przerwał mu niewinnie nieznajomy wskazując na obraz za oknem.
- yyy...Tak, właśnie ten-Powiedział i walną się w swoje wielkie czoło ręką i po chwili zdał sobie sprawy ze swojej głupoty gdy poczuł mocny i pulsujący ból w miejscu rany którą jeszcze bardziej pogłębił. Spojrzał na swoją brudną od krwi rękę i z powątpiewaniem dla swojego IQ wypuścił powietrze. Nagle usłyszał głos nieznajomego chłopaka który nadal stał koło niego i wyraźnie powstrzymywał się od śmiechu.
-Chodź do mnie, pomogę ci to opatrzeć-Powiedział z przyjaznym uśmiechem
-Nie naprawdę, nie musisz ni pomagać- Zaprotestował szatyn który nie chciał się wpraszać i robić problemu nieznajomemu chłopakowi.
-Mieszkam piętro wyżej i z tego co słyszałem wychodząc to chyba masz zepsuty zamek, po za tym dla mnie to żaden problem-Nieznajomy nadal nie dawał za wygraną.
-No dobra i tak mnie zwolnią z pracy więc co mi tam. A tak w ogóle to jestem Brendon Urie mieszkam na ostatnim piętrze-mówiąc to wyciągnąć rękę w stronę nieznajomego, jeszcze chłopaka
-Ryan Ross, miło mi cię poznać Brendon- brązowo Oki również się przedstawił i z uśmiechem uścisną dłoń Brendona.
Po wzajemnej wymianie uśmiechów oboje poszli do mieszkania bruneta z lekko przydługimi loczkami i czekoladowymi oczami.
To jest poważna książka, proszę się nie śmiać...
xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top