IV.Nowy przyjaciel
Nie zwracając uwagi na zirytowane spojrzenia przechodniów, Jurij wracał do domu głośno szurając nogami o chodnik. Słońce już dawno zaszło za widnokręgiem pogrążając Petersburg w ciemności oświetlonej licznymi latarniami, witrynami sklepowymi i samochodami. Wszystko do życia budziło się dopiero w nocy. Co jakiś czas jakaś kobieta mruczała coś pod nosem gromiąc go wzrokiem lub mężczyzna wykrzywiając twarz we wściekłym grymasie, wszyscy byli zmęczeni po całym dniu pracy. A co on maiał powiedzieć?! Przecież się nie obijał.
Prychnął pod nosem. Miał już serdecznie dość tego dnia. Tak jak podejrzewał, Lilia Baranovskaya była bardzo surową i wymagającą kobietą. Codziennie musiał przychodzić na zajęcia i nie było zmiłuj się. Zmuszała Jurija do wykonywania ćwiczeń, które z boku dla osoby trzeciej wyglądały jakby chłopak się połamał, a jego kończyny zostały wygięte pod dziwnym kątem. Blondyn jednak nie narzekał i nie zwracał najmniejszej uwagi na ból w mięśniach, bo wiedział, że to mu się przyda. Przyda w jego ukochanym łyżwiarstwie.
Uniósł głowę wysoko w górę przyglądając się ciemnemu niebu. Zbliżał się koniec marca, więc śnieg zniknął, a dni przestały być tak bardzo mroźne co jakoś nie specjalnie go ucieszyło. On o wiele bardziej preferował chłodną zimę niż upalne lato. W te okropne, słoneczne dni wszystko go irytowało, ciągle chciało mu się pić i pocił się nic nie robiąc! Pomińmy to, że lata w Rosji są dość łagodne.
Na jego blady policzek spadła kropla deszczu. A potem następna i jeszcze jedna aż rozpadało się na dobre. Ludzie w pośpiechu zaczęli biec do domów lub starali się ukryć w kawiarniach, nie byli przygotowani na ten kaprys pogody. Jurij też nie był.
Z rozdrażnieniem odnotował, że jego włosy zaczęły się sklejać, ubranie przylegać do ciała i utrudniać ruchy, a woda spadająca z nieba ograniczała widoczność. Jeszcze bardziej niż upalnych dni nie znosił zimnego deszczu.
Potrząsnął głową starając się strącić z włosów denerwujące krople wody, ale na ich miejsce zaraz pojawiły się następne. Jego blond kosmyki pod wpływem tego ruchu delikatnie się roztrzepały. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw posłuchał Lili i zaczął zapuszczać włosy. Wiedział, że jeszcze trochę czasu minie zanim prima ballerina będzie mogła się nimi odpowiednio zająć, ale on już zauważył małe zmiany w swoim uczesaniu. Pomimo tego, że jego fryzura nadal była chłopięca to z tyłu włosy były minimalnie dłuższe, a grzywka już nie tak idealnie prosta.
Właśnie przechodził obok jednej z uliczek i usłyszał ciche, żałosne miauczenie. Zatrzymał się i natychmiast odwrócił głowę w tamtym kierunku. Niewiele myśląc wszedł do ciemnego zaułka i kopnął karton, który stał mu na drodze. Opakowanie poturlało się dalej i uderzyło w parę butelek po piwie, które z trzaskiem upadły na ziemię rozbijając się o ceglaną ścianę. Znowu usłyszał ten smutny dźwięk.
Odwrócił w tamtą stronę głowę i to co zobaczył sprawiło, że coś mocno ścisnęło się w jego sercu. Na brudnej ziemi leżał mały, słodki, umorusany kotek. Zwierzę trzęsło się z zimna, a małymi łapkami drapało asfalt. Wyciągnął w jego kierunku drobną dłoń.
-Chodź tutaj.
Kociak przechylił swój łebek w prawą stronę i cicho miauknął. Niepewnie zaczął się zbliżać w stronę wyciągniętej ręki z wciąż przyciśniętą klatką piersiową do podłoża. Powąchał rękę marszcząc nosek aż w końcu wtulił pyszczek w delikatną dłoń liżąc ją. Jurij w nagrodę odwdzięczył się drapiąc go za prawym uchem. Ostrożnie go podniósł i ukrył za połami swojej bluzy. Kot ufnie wtulił się w ciepłą klatkę Rosjanina cicho mrucząc, Jura pośpiesznie zapiął suwak bluzy chcąc go ogrzać.
Szybko podniósł torbę do góry, która jakimś cudem wylądowała na ziemi i szybkim krokiem ruszył w stronę domu. Teraz ma powód, żeby się śpieszyć.
***
Jurij stał w windzie cicho warcząc na wydobywającą się z głośników spokojną melodyjkę. Woda ściekała z jego ubrań prosto na wyłożoną wykładziną ruchomą podłogę. Jakoś nie specjalnie interesowały go uczucia osoby, która będzie musiała to posprzątać. Mocniej objął drżącą kulkę pod materiałem swojej bluzy i zirytowanym wzrokiem wpatrywał się w powoli zmieniające się cyfry świadczące o tym na jakim piętrze się znajduje.
Natychmiast stamtąd wyszedł, gdy tylko metalowe drzwi się rozsunęły. Zostawiając mokre ślady na kafelkach poszedł w kierunku apartamentu z numerem 93. Stanął przed brązowymi drzwiami i chwilę pogrzebał w kieszeniach aż wyjął pęk kluczy z puchatym breloczkiem w kształcie złotego kota.
Przekręcił srebrny kluczyk w drzwiach i je otworzył, ale nie przekroczył progu domu. Nasłuchiwał, starał się wychwycić choćby jeden, najmniejszy szmer świadczący o obecności matki w domu. Całe szczęście żadnego nie usłyszał.
Wszedł do środa zostawiając w przedpokoju ubłocone buty, które dość mocno ubrudziły jasne panele. Przebiegając przez salon rzucił na kanapę mokrą torbę i prawie potknął się o dywan, ale udało mu się szczęśliwie dotrzeć do łazienki.
Całe pomieszczenie było dość sporych rozmiarów i jak reszta pokoi była urządzona w jasnym stylu. Wszędzie błyszczały białe, wypolerowane płytki. Na środku stała duża wanna, na prawo od drzwi umywalka, ubikacja, długa, stojąca na ziemi szafka z wielkim lustrem wiszącym nad nią. Po lewej w kącie była wciśnięta duża kabina prysznicowa i nowoczesna pralka. Wszyściuteńko było białe, aż oczy bolały.
Wyglądało to tak, jakby Diana Plisetsky próbowała jasnym wystrojem ukryć mrok swojej duszy.
Zamknął drzwi i rozpiął bluzę, którą następnie położył na szafkę. Ostrożnie postawił kota na kafelkach i klęknął przed wanną. Zatkał odpływ i odkręcił letnią wodę, wlał do niej płyn o zapachu czekolady. Jak oka w głowie pilnował tego, żeby woda miała odpowiednią temperaturę dla zwierzaka i żeby nie było jej za dużo. Nie chciał go utopić.
Po zakręceniu wody odszukał wzrokiem kota, który bawił się zwisającym rękawem bluzy. Aż się uśmiechnął na słodkie poczynania tej małej kulki. Ostrożnie wsadził go do wanny i z rozczuleniem patrzył jak próbuje nieudolnie wydostać się z wanny ślizgając się po białej ceramice. Uroczy.
Przytrzymał go w miejscu i z dziwną dla siebie delikatnością mył jego małe ciałko. Szybko spłukał pianę, wypuścił wodę i wytarł kota jakimś białym ręcznikiem.
-Więc jesteś biały.
Zwierzę rzeczywiście było białe z czarnymi łapkami, ogonem, uszkami i pyszczek. Oczy miało w pięknym, niebieskim odcieniu.
-Moja mama nie lubi zwierząt, ale ona prawie nikogo nie lubi. Po za tym mam gdzieś co ona o tym myśli, zostaniesz tu ze mną.
Zgarnął kota pod pachę i skierował się do swojego pokoju, przechodząc przez salon chwycił swoją torbę. Gdyby ją tam zostawił matka nie grzebałaby w niej, zrobiłaby mu tylko piekielną awanturę, za próbę zniszczenia jej ukochanej kanapy. Kanapy na której może się upić.
Pobiegł do siebie do pokoju i zatrzasną drzwi najmocniej jak potrafił. I tak nie będzie żadnej skargi od sąsiadów. Położył kociaka na puchatym dywanie, oczywiście białym dywanie. Z powodu zawiłego zmysłu estetycznego jego matki, prawie wszystko w ich mieszkaniu było białe, włączając w to jego pokój. Ale Jurij już zadbał o naprawienie tego niedociągnięcia, powoli aczkolwiek sukcesywnie zmieniał biały wystrój w coś bardziej wyszukanego. Na jego łóżku zagościła narzuta w jakże piękny motyw panterki, a na półkach pojawiły się drobne bibeloty przedstawiające różne rasy kotów. Nad jego łóżkiem zawisł plakat przedstawiający tygrysa.
Jurij zostawił ciekawie rozglądającego się kociaka i poszedł do kuchni. Nie miał pojęcia jak długo to biedne zwierze nic nie jadło. W kuchni staną przed prawdziwym wyzwaniem, nie miał pojęcia co jedzą koty... . Oczywiście Jurij interesował się tymi stworzeniami, ale bardziej pod względem ich charakterów oraz majestatycznego piękna, nigdy nie przeszło mu przez myśl poproszenie matki o kota, więc nie odczuwał potrzeby zaznajomienia się z ich dietą.
W pierwszym odruchu chciał dla niej wziąć mleko, ale przypomniało mu się, że gdzieś usłyszał, iż mleko nie jest takie dobre dla kotów. Nastolatek nie był pewny rzetelności tych informacji, ale wolał nie ryzykować. Dlatego nalał do półmiska wodę oraz wziął na talerzyk spory kawałek mięsa ze wczorajszego obiadu. (Diana wysiliła się i go przygotowała, ale Jurij w akcie buntu nie zjadł ani kawałeczka.)
Plisetsky nie był pewien czym może się zakończyć zostawienie kota samego sobie dlatego czym prędzej pobiegł z powrotem do pokoju. I nie mylił się. Po otworzeniu drzwi zobaczył swoją bielizną rozrzuconą na podłodze. Odwrócił głowę w stronę swojej komody ustawione przy ścianie i zaśmiał się szczerym śmiechem po raz pierwszy od bardzo dawna.
W dolnej szufladzie komody siedział kot, który po usłyszeniu otwieranych drzwi spojrzał swoimi niebieskimi ślepiami na Jurija. Zwierze jakimś cudem dało radę samodzielnie otworzyć szufladę, porozrzucać jego ubrania i siedzieć z jego fioletowymi bokserkami na głowie. Tak dobrego powodu do śmiechu nastolatek nie miał już dawno.
Kot gdy tylko poczuł jedzenie wyskoczył z komody i zaczął się łasić do Jurija w prośbie o przekąskę. Wciąż się śmiejąc chłopak postawił naczynia na ziemi i delikatnie pogłaskał zwierze.
-Widzę, że jesteś uparta. Już nawet mam dla ciebie imię.-powiedział patrząc miękkimi oczami jak mały rozrabiaka pałaszuje swój posiłek.- Będziesz się nazywała Puma Tiger Scorpion, w skrócie Potya. Silne imię dla silnej kobiety.
Jurij odczekał aż skończy jeść i po raz kolejny zgarnął kota. Razem wsunęli się pod grubą pierzynę, z miękkim uśmiechem blondyn przypatrywał się jak Potya parę razy ugniotła poduszkę obok jego głowy i wtuliła się w jego policzek. Jurij delikatnie pogłaskał ją po głowie.
-Może ten dzień nie był taki zły.
Chłopak zasnął w towarzystwie cichego mruczenia.
___________________
1483 słowa
Więc jakby no długo mnie nie było xD
Mogę tylko powiedzieć, że nie zapomniałam o żadnej z moich historii, ale nie mam już tyle czasu co kiedyś, a pisanie przestało być moją pasją. Mam w planach kontynuować moje ff ale tylko wtedy, gdy znajdę na to czas.
Pozdrawiam i sorki za błedy
~Juuzou~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top