❆ 1


Śnieg ciążył wiekowym drzewom, które jedyne, co mogły zrobić to zaskrzypieć w rozpaczy. Cała wiekowa puszcza przepełniona była symfonią cierpienia i żalu. Zima tego roku chwyciła swoimi szponami najmocniej jak potrafiła otacząjącą przyrodę. Rzeki i jeziora skute lodem tak grubym, że cała gromada niedźwiedzi nie była w stanie wymusić u niego posłusznego pęknięcia, za którym kryły się tłuste ryby. Lodowaty wiatr szarpał niebo z taką siłą, że ptaki odlatujące w cieplejsze rejony natychmiast spadały z oblodzonymi skrzydłami na wymarzniętą glebę. Trawa okryta tak grubą warstwą białego zabójczego puchu pozostawała poza zasięgiem wygłodniałych i wychudzonych saren, zostawiających w swoje kroki coraz więcej martwych ciał. Padlina bardzo szybko ulegała siarczystemu mrozowi, wystarczyło pół dnia aby skostniała. Wilki, oraz wszelkiego rodzaju drapieżniki powoli padały z wycieńczenia i odmrożenia.

Nad ponad dwustuletnią tajgą zawisnęło przerażające widmo śmierci. Nie było pewne jednak czy to kaprys pogody, bogów czy innych sił nadnaturalnych czy też coś zgoła innego... coś o wiele potężniejszego i mroczniejszego. Coś co zostało wiele lat temu zakopane pod warstwą zmarzniętego białego całunu...

*❆*

Kara klacz gnała przez zamarznięty, uśpiony gaj stukając kopytami o oblodzoną dróżkę, wpadając momentami w głębokie zaspy. Na jej grzbiecie jechała jeźdźczyni odziana w białą suknię przepasaną błękitną wstęgą na talii. Spod kaptura wylewały się długie, sięgające do łokci srebrzystobiałe włosy. Bezlitośnie poganiała swojego wierzchowca, który i tak z trudem znosił ciężkie warunki. Para kłębiła się nad rozgrzanym zwierzęciem.

Dziewczyna zacisnęła mocniej zaczerwienionymi od siekącego mrozu palcami wodze w geście niezadowolenia. Zza nią zarżały inne konie. Las znów stał się głośny na tę chwilę, na kilka chwil usłyszeć się dało coś innego niż konającą ciszę. Wypełniły go ludzkie głosy, od tak dawna nie słyszane w tej okolicy.

- Szybciej Gandilo. – stanowczość łączyła się z elegancją, głos przypominał zarazem rozkaz dumnej damy z gracją służącej.

Zwierzę jedynie parsknęło w geście sprzeciwu. Nie chciało biec, nie chciało czuć jak miejsce, które cuchnie odorem niebezpieczeństwa otacza je. Kopyta bolały od stukania w zmarzniętą glebę i oblodzone kamienie. Mięśnie piekły od niewyobrażalnego wysiłku. W tym momencie jedynie o czym śniła kara, to znaleźć się w ciepłym schronieniu i nie myśleć o wożeniu kogoś.

Przestań...

Biegła nadal ale poruszyła uszami, upewniając się, że to nie słowa jej pani.

Poddaj się instynktowi...

Zwolniła. Ignorowała kręcącą się w siodle pannicę.

Zginiecie... kieruj się znakami a znajdziesz miejsce spoczynku...

Rozejrzała się, zwalniając prawie, że do powolnego stepu. Nie czuła ni presji ni strachu. Chciała tylko dostrzec znaki, które miały ocalić ją. Na śniegu ukazały się lodowe gwiazdy, schodzące z w miarę przejezdnej dróżki. Ginęły w oblodzonych krzewach. Skręciła gwałtownie, tracąc czujność.

- Gandilo! Zatrzymaj się, zawróć! Nie przejedziemy tędy – ciągnęła za wodze, ale wierzch ani drgnął chociażby głową – zbłądzimy.

Porzucenie klaczy byłoby samobójstwem. Pieszo przeszłaby jedynie połowę drogi. Lasu na pewno by nie opuściła. Jeśli nie zabójcza pogoda to dzikie zwierzęta by uczyniły z niej kolejną zbłąkaną duszę bez swojego ciała. Musiała zaufać instynktowi Gandili. Zwierzęta w końcu mają o wiele lepszą intuicję od człowieka.

*❆*

Wszystko wydarzyło się nagle. Nic nie mogła zrobić.

Ludzie, najgorsze z możliwych istot stworzonych przez siły wyższe. Niszczą, grabią, gwałcą, zdradzają i zabijają.

Serce waliło jej jak młot, ze łzami w oczach spojrzała na swoją dotychczasową towarzyszkę. Ciemna sierść zesztywniała od warstwy szronu, który ją pokrył. W okolicach pyska, śnieg się zaróżowił. Leżała martwa... zamrożona. Przeniosła wzrok na trzech zbójów. Prześladowali ją od wyjazdu z miasta. Z nadzieją na duszy wjechała do tego lasu aby ich zgubić. Teraz leżeli także martwi i zmrożeni na kość, podobnie jak ich rumaki.

Ludzkie konie to głupie istoty. Przywiodłam ich tu pokusą wymieszaną z wyraźnym ostrzeżeniem. Ich instynkty umarły wraz z dniem, gdy zostały osiodłane. Ich dusze zginęły z pierwszym uderzeniem bicza.

- Nigdy nie uderzyłam Gandili. – szepnęła ledwie przepuszczając słowa przez zwężone gardło. Może serce jej aż tak blisko podeszło?

Rację masz, twe ręce są czyste od skazy i cudzej krwi ale twoje trutnie. Masz ich w najcieplejszym miejscu na duszy a nie masz pojęcia jak bardzo ich serca były skute lodem.

- Były? – ponownie odpowiedziała białej marze odruchowo, nie myśląc jak bardzo zagłębia się w to zimne bagno.

Głupiaś. Nigdy nie słyszałaś legendy o tej puszczy? Wyglądasz na dostojną i mądrą osobę.

Legenda? Nie, nic nie przypomina sobie o jakiejś puszczy czy lesie... zaraz... jest coś jednak. Serce zaczyna uderzać jej jeszcze mocniej, mięśnie wiotczeją. Unosi wzrok na stworzenie.

- Biały Demon Puszczy. – mówi głośno i wyraźnie.

Owy demon miał ciało klaczy. Sierść krótka, śnieżnobiała z błękitnym połyskiem. Grzywa i ogon, zamiast włosia, jako sople lodu błyszczące w świetle słonecznym. Ciemne oczy, pozbawione jakichkolwiek uczuć, przyglądały się jej badawczo. Wzrostem przypominała konia używanego jako wierzchowca.

Wreszcie sobie przypomniałaś. Skoro ją znasz to czemuś wjechała do mego lasu? Czemuś wpadła w me sidła tak łatwo? Życie ci niemiło dziewucho?

Liczyła, że puszcza da jej schronieni przed bandziorami, którzy nie wiadomo jakich haniebnych czynów by dokonali nie tylko na jej ciele ale i godności. Chciała być sprytniejsza i zgubić ich pośród pni sosen i dębów. Duma i strach odebrały jej rozum. Jak mogła zapomnieć o tej wiekowej legendzie. Przecież one zawsze zawierają w sobie ziarnko prawdy. Zignorowała to. Za to zapłaciła jej dzielna kompanka a i niedługo ona sama.

Nie mam zamiaru cię zabijać. Toż to by było marnowanie tak doskonałej duszyczki. Wiesz chyba co się dzieje, że ludzkim światłem gdy zgasi je demon?

- Nigdy nie znajdzie ukojenia i na zawsze będzie błądzić po świecie – wyrecytowała wręcz na pamięć od dziecka uczonej formułki.

A dlaczegoż tak się dzieje?

- Bo kto wezwie demona i nawiąże z nim kontakt nie jest godzien być dostać nagrodę – dokończyła na jednym wdechu.

Rozumiesz tę odwieczną zasadę a mimo to tu wjechałaś. Zaryzykowałaś.

- Słyszałaś moje myśli! Kierowałam się strachem ale i dumą iż nie umrę jako zhańbiona! – krzyknęła zapominając z kim a raczej czym ma do czynienia.

Nie, dziecko, to leży już w o wiele głębszych warstwach. Przeznaczenie ma w tym swój udział ale nią tak duży jak więzły krwi.

Niebo zasnuły szare chmury niosące kolejne warstwy białego zabójcy. Cały las już zaskomlał poprzez skrzypienie starych pni. Dziewczyna nie mogła zrozumieć demonicy, bo chyba tym była? Groziła jej potępieniem jakby właśnie tym była. Nie rozumiała jej. Czuła jak traci siły przez zimno, które coraz bardziej się do nie przytulało. Delikatna suknia wykonana z kiepskiego materiału na długie podróże nie utrzyma ciepła. Wiedziała że zginie jak nie od ciosu demona to z wychłodzenia.

Nie umrzesz, powiadam ci po raz drugi, nie z mojej woli. Samaś tu wpadła. To jednak nie twoja wina lecz twojej zawiłej krwi, która już od korzeni ma kontakt z siłami zła.

- Jak to? W mojej rodzinie na pewno nie było demona!

Nie wiesz kto jest twym pierworodnym przodkiem, założycielem.

- Owszem wiem! Mój ród założył sławetny Nicollo Zimne Serce!

Istota w jej umyśle wydała odgłos mający być rechotem, śmiechem. Skrzywiła się. Czarne, nieżywe oczy spoglądały na nią bez jakichkolwiek emocji. Z nieba zaczęły spadać duże płatki śniegu.

On? Naturalnie. Ale któż był nosicielem przyszłego potomstwa?

- Serafina z Południa – wypowiedziała słowa z lekką odrazą – zabójczyni swego męża i dwójki dzieci, jedno uchowało się cudem. Do dzisiaj jej twierdza stoi opustoszała, pokryta bezgranicznym zimnem i lodem.

Wy, potomkowie małp wszystko przeistaczacie. Znałam Serfainę.

- Skąd?

W twych ustach zabrzmiała jako morderczyni. A tacy właśnie jak ona zostają demonami, spotkałam ją i poznałam całą jej historię i argumenty dlaczego to uczyniła. Ty też powinnaś znać przeszłość swojej pierworodnej założycielki.

- Nie darzę jej sympatią ale skoro to ma mi umilić konanie w mrozie to czemu nie? Może jako jedna z dusz w Raju będę miała co opowiadać – usiadła na oblodzonym kamieniu, opatulając się błękitną szarfą, którą zdjęła z talii.

Demon ponownie jakby zarechotał. Klacz podeszła bliżej, zamiast śladów kopyt pozostawały lodowe gwiazdy. Stała tuż przed jej twarzą wypełniając pannę lękiem.

Zaczęło się to tak...

~~~~

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się spodobał! Jeśli dostrzeżecie jakiekolwiek błędy proszę aby mi o nich napisano ;).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top