XXII - Autokar - XXII
Minął tydzień. Cały ten czas niemiłosiernie jej się dłużył, ale musiała czekać aż do dzisiaj, by dostać się jakoś do Bostonu, ponieważ właśnie tydzień później miała zarezerwowany autobus do stolicy Massachusetts. Jednocześnie proces sądowy trwał już całe trzy dni, a sprawa została strasznie nagłośniona. Wszystkie możliwe media o niej trąbiły, bo przecież wszyscy chcieli wiedzieć co się stanie z najsłynniejszą na całym świecie fabryką czekolady, a ponadto nigdy nie widzieli jej właściciela - wokół którego zaczęły krążyć legendarne plotki, owiane cienką warstwą mgły i fantazji.
Bała się o niego. Wiedziała, że może sobie nie poradzić w tak wielkim mieście i to całkowicie sam, bo przecież nie mógł zabrać ze sobą najlepszych w swoim fachu pracowników, co ludzie by o nich pomyśleli ? Na dodatek niedawno uciekła z murów jego domu, musiał być całkowicie załamany. Zatrzymała się przy swoim telefonie komórkowym, wykręcając poraz n'ty tego dnia numer, który poprzez ciągłe powtarzanie zdążył się wkraść w odmęty jej pamięci raz i na zawsze. Znowu nie odebrał. Co jeżeli siedzi załamany? A jeśli nie może sobie poradzić z ilością otaczających go ludzi? Takie myśli krążyły po jej umyśle, lecz żadna z nich nie chciała zostać tą prawdziwą.
To już pora. Pomyślała, patrząc na wyświetlacz telefonu, który wskazywał już siedemnastą trzydzieści. Za półgodziny autokar miał odjechać ze stacji paliw, nie mogła się spóźnić. Szybko zasznurowała buty, walizkę wraz z kluczami chwyciła w obie ręce i zatrzaskując drzwi wyszła z mieszkania. Wszystko to zadziało się dla niej w piorunującym tempie, przez co sama się zdziwiła, ale jednocześnie była z tego faktu bardzo zadowolona. Wyszła z klatki schodowej, oczywiście uprzednio wyłączając korki oraz zakręcając kurki z wodą.
☛•☚
Przed jej oczami zamajaczył duży, szeroki, czerwony pojazd, na tle niebieskiej stacji benzynowej. Od połyskujących blach pojazdu odbijało się chylące ku zachodowi słońce. Mimo wieczornej pory, mroźna temperatura zdążyła ulec tej cieplejszej, powodując powolne przyjście wiosny.
Przed wejściem do autokaru stał mały tłum ludzi, wszyscy ustawili się jakby w kolejce do schowania bagaży. Widząc to, Grace czym prędzej pognała na drugą stronę ulicy, docierając do swojego celu. Na samym końcu kolejki - gdzie właśnie się udawała - stała znajoma blond postać, uśmiechającą się do niej szeroko. Kiedy do niego podeszła, ten natychmiast rzucił się na jej ramiona, obciążając całą jej sylwetkę, na szczęście zdołała się w porę ustabilizować, by nie runąć na ziemię.
- Aaaaa, mała Grace. - Nucił pod nosem, trochę dziwiąc tym kobietę. Jak na jej oko, był ciut za wesoły.
- Piłeś? - Zapytała, uświadamiając sobie oraz obrazując w głowie, że pijanego mogą nie wpuścić go do autokaru. Całą swoją siłą oderwała go od swoich ramion, by móc spojrzeć na jego twarz. - Mike, to nie jest śmieszne. Powiedz prawdę, piłeś? - Dopytywała lekko trzęsąc jego ramionami i spoglądając głęboko w jego kolorowe tęczówki.
Mężczyzna na ten gest jedynie przewrócił ostentacyjnie oczami, po czym prawą ręką podparł się o swoje biodro udając obrażenie.
- Co ty tak od razu z tym piciem wyskakujesz? Po prostu jestem szczęśliwy. - Mówiąc ostatnie zdanie znowu popatrzył się na czarnowłosą dziewczynę, uśmiechając się w dwuznaczny sposób.
Grace zmarszczyła brwi, robiąc trzy kroki w stronę kolejki, która zdążyła przez ten czas lekko zmaleć. Chłopak patrząc na jej zachowanie postąpił identycznie, ciągnąć za sobą małą walizeczkę, jednak nie spuszczając z kobiety spojrzenia.
- To już szczęśliwy być nie mogę? - Zapytał, nie rozumiejąc zdziwienia kobiety.
- No dobra, to co się takiego stało, że jesteś taaaaki szczęśliwy? - Spytała retorycznie, przeciągając parę słów, by intencja zdania była w stu procentach zrozumiała, oraz by zabrzmiała dosyć sarkastycznie. Jej nie było do śmiechu. Owszem, cieszyła się, że do niego jedzie, jednak nigdy nie wyobrażała sobie okoliczności, w której będzie towarzyszył im widok sądu w tle i wiszący nad głową Willy'ama wyrok.
I znowu dwa kroki do przodu.
- Całe szczęście, że zapytałaś. - Oznajmił, wracając ze szczęśliwym uśmiechem na twarz, zdejmując z niej spojrzenie. - Bo tak się składa, że jadąc tam z tobą, poznam twojego bojfrjenda, a to jest wielki powód do dumy. - Powiedział, nadając zdaniu lekko zagranicznego akcentu, ciężkiego do zidentyfikowania.
Grace przewróciła oczami, udając naburmuszoną. Przecież to nie była prawda, Willy nie był jej chłopakiem. Przecież mu nawet uciekła....
W końcu nastała ich pora na kontrolę biletów oraz spakowanie walizek do bagażnika pojazdu. Chłopak podał jeden papierek do ręki prawdopodobnie kierowcy autobusu, który spojrzał na niego tylko pobieżnie, po czym lekkim ruchem rozerwał papierek, oddając jego obie części blondynowi.
- Podróż potrwa około 14 godzin. Do centrum dotrzemy lekko po śniadaniu. - Poinformował kierowca niedbałym tonem. - Ja jestem Adam Smith i wraz z moim bratem, Randy'm będziemy prowadzić na zmienię. - Ponownie od niechcenia wskazał ruchem dłoni na młodszego od siebie mężczyznę. W zasadzie większość rzeczy, które dzisiaj zdążył zrobić były totalnie od niechcenia - przynajmniej takie wnioski nasuwały się Grace w myślach. - Przewidujemy trzy postoje, w tym tylko dwa długie. Przed snem i po pobudce. Trzeci jest w nocy na zmianę kierowcy. Czy wszystko jasne?
- Oczywiście. - Oznajmił dalej wesoły Mike, na co czarnowłosa tylko przytakęła. Nie miała ochoty odpowiadać temu kierowcy słownie, ponieważ wydał jej się aż zbyt bucowaty.
- Świetnie. Randy spakuj te walizki, to już ostatnie. - Oznajmił, szepcząc jeszcze parę słówek pod nosem, jednak Grace się tym nie przejęła, spojrzała zaskoczona za siebie i faktycznie nikogo już za nimi nie było. - A wy do środka.
Mike nie patrząc na lekko zaskoczoną dziewczynę ruszył do wejścia, wypatrując ostatnich wolnych miejsc, co jak chwilę później się okazało, było daremnym wysiłkiem. Ludzi wcale nie było aż tak dużo, ponad połowa miejsc była wolna.
- Wiesz o czym zawsze marzyłem? - Spytał retorycznie, nie oczekując odpowiedzi. - O długiej podróży, spędzonej na samych tyłach autokaru. - Oznajmił, wyrywając się jak dziecko na sam tył, jakby ktokolwiek miał mu je zająć.
- Tak, zapowiada się długą podróż. - Mruknęła sama do siebie, lekko się uśmiechając. Podróże z Mike'm nigdy nie były nudne, a tym bardziej wtedy kiedy przysłowiowa gęba nie chciała mu się zamknąć.
☛•☚
- Więc gdzie teraz? - Zapytała przyjaciela, wciągając swoją walizkę z bagażnika pojazdu.
Czekając na odpowiedź, przeciągnęła się, rozprostowując wszystkie kości po kolei. Stali aktualnie przed wejściem do najsławniejszego w mieście parku, gdzie słońce zdążyło wyłonić się zza obręb koron drzew, odbijając się lekko od żółtych żonkili. Na samym środku ogromnego chodnika, otoczona ozdobnym płotem, znajdował się pomnik. Jeździec na koniu, George Washington można powiedzieć, że w własnej osobie.
- Spójrzmy na godzinę. - Spojrzał na tarczę swojego szwajcarskiego zegarka, który wskazywał porę dosyć wczesną. - Rozprawa zaczyna się za cztery godziny. - Cicho westchnął, wyciągając z kieszeni spodni telefon.
Grace spojrzała na niego, opierając ciężar ciała na walizce. Słońce zaczynało grzać swoim wiosennym promieniem, a brak chłodnego wiatru powodował uczucie bardzo wczesnego lata.
- Proponuję udać się do hotelu, odłożyć walizki, zjeść planowane śniadanie a potem udać się do tego sądu. - Zaproponował chwilę po krótkiej przerwie na namysł.
Dziewczyna pokiwała głową, aprobując ten wspaniały plan. Prawdę mówiąc była głodna, kanapki przygotowane przed podróżą jej nie wystarczyły.
- Prowadź, przewodniku. - Odpowiedziała jemu słownie, próbując zamaskować stres. Z minuty na minutę ich spotkanie było coraz bardziej realne, a emocje, które do tej pory starała się zakryć, ledwo trzymały się w ryzach.
Chłopak z nadanego jemu tymczasowego tytułu ucieszył się jak dziecko. Odpalił mapę w telefonie, która po chwili zaczęła ich kierować w odpowiednim kierunku. Z tego miejsca, do hotelu, tak jak pokazywała mapa czekała ich około dziesięciu minutowa wędrówka.
- A tak w ogóle. - Podjęła się nowego tematu, ciągnąć za sobą hałasującą walizkę. - Jak namówiłeś Rosalię, by pozwoliła ci jechać? Przecież jesteście bardzo młodym narzeczeństwem, raptem ile... Trzy miesiące?
- Dwa miesiące i piętnaście dni, tak dokładniej. - Przerwał jej, musząc wtrącić swoje trzy grosze.
- Mniejsza o to. Jak ci się to udało? Nie jest zazdrosna? - Kontynuowała temat, chcąc wyciągnąć jak najwięcej informacji, które jednak do życia jej potrzebne w żadnym stopniu nie były.
Mike westchnął przeciągle, opuszczając z rezygnacją rękę, w której trzymał komórkę. Spojrzał na dziewczynę litościwe oraz tak jakby z rezygnacją.
- Czy to aż takie ważne?
- Tak. - Odpowiedziała natychmiastowo, nie chcąc dopuścić do zmiany tematu. Był to też jej mały sposób na stres, chciała przestać myśleć o zbliżającej się chwili, chciała się po prostu jakoś odstresować.
Mike się na chwilę zatrzymał, spoglądając głęboko w oczy przyjaciółki. Wiedział, że jej zdania nie zmieni i będzie się dopytywała dopóki nie dowie się prawdy. I nie miałby nic przeciwko temu by jej ją wyznać, jednak nie chciał łamać jej serca, dlatego uznał, że pół prawda będzie najlepszym rozwiązaniem.
- Nic nie musiałem robić, po prostu się zgodziła. Może docenia naszą odwieczną przyjaźń? - Zadał pytanie pod koniec, nie chcąc tego tematu kontynuować. W końcu nie mogła się dowiedzieć, że rónież dostał wezwanie do sądu, właśnie na tą rozprawę.
- Rosalia to porządną kobieta. - Skwitowała końcowo, zamykając po części temat. - Wiedziałam, że będziecie do siebie pasować. W zasadzie wiedziałam to już od chwili, gdy przyprowadziłeś ją na nasze co tygodniowe spotkanie w kawiarni. - Grace zawiesiła się myślami na chwilę. 273749 Tak, to były stare, dobre czasy.3834738
- Tak czy siak, powinniśmy iść dalej. Według google mapsa, to tuż za zakrętem. - Zakomunikował, po czym ruszył szybszym marszem przed siebie.
☛•☚
Weszła do swojego tymczasowego lokum, które spełniało swoje czterogwiazdkowe standardy, aż za bardzo. Ściany, koloru lekkiego beżu, podłogi pokryte miękkim, szarym dywanem idealnie kontrastowały z czarnymi meblami. Śniadanie w hotelu było wręcz wyśmienite, a na szweckim stole znajdowały się praktycznie wszystkie potrawy świata. Grace mimo tej całej różnorodności, nie wiedziała co chwycić, a co zostawić, dlatego próbowała spróbować wszystkiego po trochę. Jednak skończyło się na jednej kanapce z Prosciutto di Parma szynką oraz pokrojonym ogórkiem. Nie była w stanie więcej w siebie wcisnąć.
Pokój był podzielony na trzy segmenty. Dwie sypialnie, oraz salon z łazienką. Wszystko wyglądało praktycznie na nowe, jakby dopiero co wyciągnięte ze sklepowej półki.
- Idziesz już? - Z zamyślenia wyrwał ją głos blondyna, który dopiero wrócił ze stołówki.
- Tak, wolę być trochę wcześniej, by na pewno wejść do środka. - Stwierdziła, biorąc zapasowy pęk kluczyków do ręki, po czym chowając je do torebki przewieszonej przez ramię.
Mike wiedział, że sala rozpraw była tą największą w całych Stanach Zjednoczonych, używaną tylko do światowych skandalów, tak by wszyscy chętni mogli przyjść i posłuchać, ale nie chciał się z nią o to kłócić, wiedział, że Grace potrzebuje czasu na własne przemyślenia.
- Jasne, tylko wróć szybko. Żadnych miziu-miziu z tym twoim chłoptasiem, dopóki go nie zobaczę. - Zakomunikował, pół żartem, pół serio, na co dziewczyna przewróciła oczami i wystawiła mu język wychodząc ze wspólnego lokum.
--------
Huh, dosyć krótki rozdział... i to również po dłuższej przerwie. Ale myślę, że nawet wyszedł. Powoli coraz bardziej wprowadzam postać Mike, który jak już wiecie jest jej przyjacielem od dzieciństwa. I cóż, ha ha, myślę, że zdoła nam tu trochę namieszać w jej małym serduszku.
Jak myślicie, jak skończy się ta rozprawa sądowa?
Czy w końcu nadejdzie ten kulminujacy moment, gdy ich emocje nagle eksplodują?
No idk, napiszcie co sądzicie.
A, btw. Wpadnijcie do pora_na_chaos na jej opowiadanie o Willy'm Wonce. Może to ją zmotywuje do dalszej kontynuacji opowieści 😎 (Czekam na kontynuację, serio, jedna z lepszych książek o tej postaci)
Bayo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top