Detective Bronte
- Co chcesz Max? - Wzdycham z poirytowaniem, obracając się w jego stronę. Dręczy mnie już od pięciu minut, kopiąc moje krzesło i śmiejąc się z tego z kolegami jakby był przeklętym komediantem.
Dziecinny idiota.
Chłopak ignoruje moje pytanie i kopie w przeszło po raz kolejny.
- Kopnij w moje krzesło jeszcze raz, a sprawię, że pożałujesz dnia, w którym się urodziłeś. - Działa mi na nerwy.
Max przechyla głowę z rozbawieniem i pochyla się do przodu, nagle zaintrygowany moją groźbą.
- Naprawdę?
- Tak - odpowiadam. Ale tak naprawdę nie zamierzałam niczego takiego zrobić, a jedynie tak powiedziałam.
- Coś mi się nie wydaję - mówi, opadając z powrotem na siedzenie. - Ponieważ jesteś słaba.
Zaciskam mocno pięści i spoglądam na niego groźnie.
- Czepiasz się dziewczyny, ponieważ nie chciała dobrać ci się do spodni, wskutek czego skompromitowałeś się przez kumplami - ripostuję. - Jeśli ktokolwiek jest tu słaby to z pewnością ty.
Jego koledzy zaczynają się śmiać i żartować sobie z niego, na co posyłam Max'owi zadowolony z siebie uśmieszek. Chłopak marszczy brwi i odsuwa się ode mnie.
- Zamknijcie się - warczy na kumpli.
Po lunchu z Louise i znajomymi byłam zbyt smutna i poirytowana, by chcieć dalej siedzieć w szkole. Najchętniej weszłabym pod kołdrę, zwinęłabym się w kłębek i płakała. Blake nadal nie próbował ze mną nawiązać rozmowy, a sama boję się do niego podejść i pogadać , ponieważ wiem jaki jest, gdy przyjdzie mu zmierzyć się z rozmową na temat, na który nie chce rozmawiać.
A więc tu utknęłam. Z Max'em dokuczającym mi i nauczycielką matematyki, prowadzącą nudny wykład. Spoglądam na zegar, czekając z niecierpliwością, aż mała wskazówka dojdzie do dwunastki, sygnalizując że możemy iść do domu.
Jednak nie dlatego się tak niecierpliwię. Chcę jak najszybciej dowiedzieć się czegoś więcej o Blake'u z nadzieja, że uda mi się odkryć dlaczego jego stosunki z Reece'em się tak ostatnio skomplikowały. Wcześniej bym się nie odważyła, ale to jasne, że jestem zamieszana w sprawy Blake'a.
Poirytowana Elle, która siedzi obok mnie obraca się w stronę Max'a i spogląda na niego z przymrużonymi oczami.
- Jeszcze zobaczysz.. - syczy ściszonym głosem.
- Z pewnością - odpowiada kpiąco, nieprzekonany jej groźbą.
Obracam się w stronę Elle i kładę dłoń na jej ramieniu.
- W porządku. Nie marnuj czasu na tego dziecinnego kutafona - mówię, upewniając się, że mój głos jest na tyle głośny, by Max to usłyszał. - Nie jest tego wart.
- Zamknij się do cholery - warczy na mnie głośno. Cała klasa nagle obraca się w jego kierunku, a pani Petterson spogląda na niego zdziwiona.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić? - wykrzykuje zdenerwowana nauczycielka i wskazuje palcem na drzwi. - Wyjdź stąd i idź prosto do gabinetu pani dyrektor. Mam nadzieję, że będzie ona w stanie przywołać cię do porządku.
- Cholera. Nie, proszę pani - odpowiada. - Nie mówiłem tego do pani, tylko do..
- Wyjdź - powtarza. - Twoje zachowanie jest okropne. Awanturowanie się i obrażanie starszej, niewinnej pani w miejscu publicznym.
- To nie byłem ja - wykrzykuje, a ja staram się ukryć wybuch śmiechu kaszlnięciem. Więc starsza pani zamierza do końca narzekać na naszą szkołę. Będę musiała opowiedzieć o tym Blake'owi kiedy tylko przestanie mnie ignorować.
Max wstaje, podnosząc swój plecak z ziemi i wychodzi z klasy. Spoglądam na Elle, która próbuje zapanować nad wybuchem śmiechu. Czuję się źle odczuwając satysfakcję i cierpiąc radość z takiego zwrotu akcji. Chociaż w sumie Max jest takim idiotą, że nie jest mi z tym aż tak źle.
- Chyba wybiorę tę zieloną sukienkę na bal - oznajmia Elle przyciszonym głosem, gdy powoli przestaje się śmiać. - Nie powiedziałaś mi jeszcze co ubierasz. Kupiłaś już sukienkę, co nie?
Kiwam głową.
- Któregoś dnia wolnego od szkoły poszłam z mamą na zakupy. Jest czerwona, a jej koniec prawie dotyka kolan!
- Wow, mogę sobie wyobrazić całą sukienkę z tymi zawiłymi detalami - odpowiada sarkastycznie.
- Cóż, to wszystko dzięki mojej umiejętności słownego odzwierciedlenia wyglądu tej sukienki - śmieję się.
- Taa, święta prawda.
Uśmiecham się.
- Wyślę ci zdjęcie jak będę w domu, okej?
- Dobrze. - Kiwa głową. - A teraz przestań mnie rozpraszać, próbuje pracować!
Uśmiech wkrada się na moją twarz, gdy kręcę głową i się śmieję.
- Jesteś niewiarygodna.
Lekcja kończy się szybko, ku mojej uciesze. Od razu po usłyszeniu dzwonka wstaję z krzesła i wychodzę na korytarz w poszukiwaniu Reece'a. Nie przejmuję się faktem, że mogę się spóźnić na autobus ponieważ jest na tyle ładny dzień, żeby móc wrócić do domu na nogach. W końcu zauważam go w tłumie.
- Hej! - Uśmiecham się, stając przed brunetem. W jego otoczeniu czuję się trochę 'mała', ale nie mogę teraz o tym myśleć, ponieważ to czas dla Detektyw Bronte by zabłysnąć.
- Hej, Bront.
- Musimy pogadać.
Słysząc powagę w moim głosie, kiwa głową i szybko zaciąga mnie do schowka woźnego. Zamyka drzwi i obraca się w moją stronę.
- Nie mam romansu z Blake'iem jeśli o to chodzi. Alec to kompletny idiota.
Mrugam zdezorientowana.
- Nie, to nie o tym chcę z tobą porozmawiać. - Śmieję się, jednak poważnieję, decydując się, by przejść do sedna sprawy. - Wiem, że wiesz dlaczego Blake mnie ignoruje.
- Tak?
- Tak. Więc proszę, wytłumacz mi dlaczego. Mam już dość życia w niewiedzy i umieram z ciekawości.
Reece otwiera usta i waha się przez moment. Odwraca się ode mnie i wzdychając i pukając palcem w swój podbródek. Gdy z powrotem na mnie spogląda, mówi:
- Słuchaj. Ty i Blake jesteście razem super, ale on nie jest dla ciebie dobry i to wie..
To nieprawda!
- Gdzi..
- Pije, ćpa, imprezuje, jest pochopny, bawi się uczuciami dziewczyn i nie szanuje innych chyba, że mu na nich zależy.
- Nie jest tak zły. - Natychmiast staję w obronie Blake'a. Ostatnio zachowywał się w porządku( pomijając te kilka dni, w czasie których mnie ignoruje). - Mówisz o nim jakby był jakimś potworem. Nie jest już taki.
- Jesteś tego pewna ?- odparowuje Reece. - Ponieważ o ile wiem, wcale się nie zmienił. Może jest inny w stosunku do ciebie, ale to nadal ten sam, stary Blake, którym był zanim cię spotkał. Traktuje innych ludzi jak gówno. Możesz tego nie wiedzieć, ale ja widzę.
Jego słowa sprawiają, że milknę. Wiem, że Blake ma temperament i że jest wredny dla prawie każdego, ale poza tym wszystko z nim w porządku. Jest dla mnie miły i dobrze się razem dogadujemy. Nie chcę myśleć o tym, że mógłby nadal terroryzować innych.
A jeśli taki jest, to dlaczego mnie to nie smuci? Przez niego czułam się jak śmieć, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. Jak mogłam wspierać osobę, która się tak zachowywała? Jak mogło mi to nie przeszkadzać, podczas gdy tak bardzo starałam się uszczęśliwiać ludzi? Przykładam dłonie do skroni. To trudniejsze niż myślałam.
- O nie..
- Myślę, że łączy was silna więź, ale związek to coś więcej niż tylko dobre dogadywanie się ze sobą. On cię zmieni, zrani, albo obydwie te rzeczy, a ja nie chcę się do tego przyczynić, nawet jeśli to oznaczałoby być znienawidzonym przez Blake'a.. Albo ciebie.
- Nie obawiam się tego. - Kręcę głową w zamyśleniu, zbywając tę informację. Wiem, że Blake nie był taki okropny jeśli chodzi o imprezowanie i narkotyki i nie jest taki zły jak mówi Reece. Jedno pytanie, które nurtuje to czy... Blake nadal jest takim... Złośnikiem? Zawsze miał temperament. Na przykład wtedy na plaży jak zachowywał się w stosunku do starszej pani, albo to w jaki sposób traktuje swoich kolegów i to jak odzywa się do nauczycieli.. Cholera, dlaczego muszę o tym myśleć właśnie teraz? Po tym jak wyznałam, że go lubię.
- Okej. - Oddycham powoli, próbując zebrać myśli. Przenoszę swój swój na Reece'a. - Możesz mieć rację co do tego wszystkiego, ale być może się mylisz - odpowiadam. - Wiem, że się o nas martwisz, ale to z kim on się umawia i to z kim ja się umawiam nie jest twoją sprawą, więc proszę nie próbuj w to ingerować. - To jedynie wszystko utrudniło. Reece rozmawiający z Blake'iem o tym wszystkim skomplikował tę sytuację.
- Wiem, ale nie będę popierał czegoś z czym się nie zgadzam. Możecie robić co chcecie, ja tylko powiedziałem jak jest. Jeśli się nie zmieni, nie będzie dla ciebie odpowiedni.
- Co.. Co on na to wszystko powiedział? - pytam, gdy ciekawość bierze nade mną górę. Czy on uważa mnie za koleżankę? Przyjaciółkę? Chce być dla mnie kimś więcej?
- Wie, że nie jest dla ciebie dobry i to dlatego cię ignoruje odkąd wyznałaś..
Otwieram oczy szeroko.
- Wiedziałeś o tym?
- Tak. - Kiwa głową ze śmiechem. - Był bardzo przejęty. Nie wiedział co powiedzieć.
Pierwszy raz od kilku dni odczuwam prawdziwą, niepohamowaną radość. Gigantyczny uśmiech formuje się na mojej twarzy, a oczy zachodzą łzami po części z ulgi jak i szczęścia. Był przejęty! To znaczy, że mnie lubi.. Tak? O matko!
- To dobrze, i uwierz mi, jestem wdzięczna, że się o nas martwisz i w ogóle, ale po prostu..proszę nie mieszaj się do tego, okej? Muszę to wszystko przemyśleć i przedyskutować z Blake'iem, tylko że to będzie trudne do zrobienia skoro mnie ignoruje.
Reece się lekko uśmiecha.
- Nie martw się o to. On być może..prawdopodobnie nie..przy odrobinie szczęścia zmieni zdanie. - Otacza mnie ramieniem. - A teraz, pogódźmy się na nowo i zapomnijmy o tym wszystkim. Dasz się zaprosić na tabliczkę czekolady z automatu?
- Mmm.. - Udaję, że rozważam jego ofertę. - Może za dwie się nad tym zastanowię.
- Podwiozę cię również do domu.
Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
- Dzięki.
* * *
Po śmierci Sophie moja mama była osobą, z którą zawsze mogłam porozmawiać i na nią liczyć. Wiedziała co powiedzieć, by sprawić abym poczuła się lepiej i służyła mi dobrą radą. Właśnie dlatego, jak tylko wchodzę do domu, idę prosto do jej biura, mając nadzieję, że może wróciła dziś wcześniej z pracy i tu przyszła. Marszczę brwi, gdy rozglądam się po pustym pomieszczeniu. Do mojego nosa dochodzi charakterystyczny zapach spalenizny. O nie. Znowu gotuje.
Smród doprowadza mnie do kuchni, w której znajduję mamę, skupioną na swojej pracy.
- Przyszłaś dzisiaj wcześniej - mówię z uśmiechem, gdy wchodzę do kuchni.
Obraca się do niej, a uśmiech formuje się na jej, upapranej mąką, twarzy.
- Tak! Na szczęście nie miałam dziś wiele pracy. Podczas wyjazdu do Afryki się prawie wszystkim zajęliśmy. Tata powinien tu za chwilę być. Musiał tylko wykonać kilka telefonów.
Powoli kiwam głową i pociągam nosem.
- Chyba coś się pali mamo.
- Co? - pyta, nie wiedząc o czym mówię, jednak chwilę później zdaje sobie sprawę o co mi chodzi. - O matko! - wykrzykuje, odchodząc i otwiera piekarnik. Fala ciepła bucha prosto w moją twarz, a szary dym wylatuje z piekarnika.
- Miałam nadzieję.. Pracowałam nad innymi.. Zdradzieckimi babeczkami.
Uśmiecham się i ruszam jej z pomocą, chwytając ręcznik i używając go jako rękawiczek, by wziąć od niej tacę i położyć ją ostrożnie na blacie. Mama ściera pot z czoła i wzdycha.
- Gdy będziesz miała czas, mogłybyśmy..porozmawiać? Fajnie by było sobie z tobą porządnie pogadać.
Mama się uśmiecha i macha ręką nad tacką ze spalonymi, czarnymi babeczkami.
- Cóż, skończyłam piec węgiel i myślę, ze następna partia mogę poczekać, o co chodzi?
Słyszę odgłos otwieranych drzwi, które po chwili się zamykają, a kilka sekund później tata pojawia się w kuchni.
Obracam się na pięcie, by go zobaczyć i wzdycham ciężko.
- Mama znowu gotuje.
- Oh. Więc stąd ten zapach - mówi. - Myślałem, że dom się pali - dodaje nonszalancko, kładąc swoją aktówkę na stole.
- Tak mogłoby się stać gdyby Bronte nie powiedziała mi, że babeczki płoną - mama przyznaje z zakłopotaniem i obraca się do mnie. - Chodźmy porozmawiać. - Puszcza mi oczko i chwyta za łokieć, zaprowadzając mnie do salonu.
Siadamy na kanapie, a ja oddycham powoli. Trochę denerwuje się z nię o tym rozmawiać, bo przyjaźni się z Marisa i Jay'em, ale wiem, że mogę jej zaufać.
- Więc, lubię Blake'a - decyduje się od razu przejść do sedna sprawy.
Oczy mamy rozszerzają się do wielkości piłki golfowej.
- Gdybym teraz piła wodę wyplułabym ją. Na twoją twarz - mówi, po chwili ciszy.
- Mamo! - Zachowuje się jak dziecko.
- To znaczy.. Jestem zszokowana.. I trochę rozczarowana.
- Rozczarowana?
- Jako twoja mama, chcę żebyś umawiała się z najlepszymi facetami. Ale Blake będzie musiał wystarczyć.
- Okej.. - dumam. - Wyznałam mu swoje uczucia i od tamtego momentu ze mną nie rozmawia.
- Próbowałaś z nim pogadać?
Waham się nad odpowiedzią, zbierając myśli. Może to to zrobiłam źle? Powinnam podejść do Blake'a i stanąć z nim twarzą w twarz?
- Nie, ale myślałam, że to on powinien przejąć inicjatywę i powiedzieć mi przynajmniej czy coś dla niego znaczę.. Cóż.. Nie rozmawiał że mną ponieważ jego kolega wmówił mu że nie powinien się ze mną umawiać, bo nie jest dla mnie odpowiednia.
- Jego kolega to świetny gość.
- Przestań hejtować Blake'a. - Marszczę brwi.
- Więc problem w tym, że Blake nie mówi ci co czuje i cię ignoruje - podsumowuje mama.
- Jesteś geniuszem - odpowiadam sarkastycznie, uśmiechając się. - Jednak mam teraz co do tego wątpliwości.
- Wątpliwości?
- Blake nie był dla mnie miły, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. I myślałam, że się zmienił, ponieważ zmienił się w stosunku do mnie, jednak tak się nie stało.
- Cóż, przeszedł przez coś trudnego, słonko - perswaduje mama.
- Wiem. - Kiwam głową. - Po prostu.. Zawsze chciałam sprawiać, by ludzie byli szczęśliwi.. Ale on nie jest miły dla innych i nie chciałabym popierać jego zachowania, ponieważ..
Mama uśmiecha.
- Rozumiem. Po tym wszystkim z Sophie rozumiem jak musisz się czuć.
- Sądzę, że nie powinnaś się o to martwić. Nie wywracaj swojego świata do góry nogami tylko dla niego, jakbyś była główną bohaterką jakiejś noweli romantycznej. Problem w tym, że Blake nie jest przygotowany, by się dla ciebie zmienić i wolałby abyś się z nim nie umawiała, bo jego styl życia może cię zniszczyć.
Powoli kiwam głową. Mama ma rację.
- Okej, rozumiem. Ale powinnam z nim nadal rozmawiać, tak?
- Tak. - Wzrusza ramionami. To że on nie może być kimś lepszym nie znaczy, że musisz zostać na tym samym poziomie co on.
Uśmiecham się.
- Dziękuję za radę. Zawsze pomagasz mi lepiej dostrzec niektóre rzeczy.
- Jesteś kochana. - Uśmiecha się szeroko i mnie przytula. - Jesteś szczęśliwa, że mam taka córkę jak ty.
- Kocham cię. - Odwzajemniam uścisk.
* * *
Zostały trzy dni do balu. Szkolna stołówka wprost buzuje od podekscytowania i przejęcia, a ja nie mogę nie odczuwać zazdrości gdy widzę chłopaków zapraszających dziewczyny na zabawę i słyszę rozmowy o tym kto z kim powinien pójść i co powinni ubrać.
Omiatam wzrokiem stołówkę i zauważam Amy, rozmawiającą z ożywieniem z koleżankami. Jej wzrok przypadkowo spotyka się z moim, a ja zamieram w bezruchu. Nie jestem pewna co zrobić. Uśmiechnąć się, pomachać czy odwrócić wzrok? Decyduję się na lekki uśmiech, mimo że ona posyła mi nienawistne spojrzenie.
Cóż, to i tak lepsze od pełnego nienawiści spojrzenia.
Chwilę później klepie Max'a w ramię i daje znak ręką, by za nią poszedł.
- Chodź ze mną. - Dochodzi do mnie jej ledwo słyszalny głos. Chłopak się uśmiecha, obejmuje ja ramieniem i wychodzą ze stołówki.
- Jesteście podekscytowani nadchodzącym balem? - pyta Reece, zwracając moja uwagę na znajomych.
- Tak - odpowiada Chase.
- O tak - mówi uradowana Elle.
- I to jak! - wykrzykuje Louise.
Kiwam głową, zgadzając się ze znajomymi i biorę dużego gryza kanapki. Spoglądam na Elle, siedząca koło mnie i szturcham ją w ramię.
- Jesteś pewną, że nie przeszkadza ci to, ze będę piątym kołem u wozu?
- Stara, mówiłam ci już z tysiąc razy, że to w porządku. Poza tym wiem, że nie lubisz pić alkoholu więc po imprezie, mogłabyś mi wyświadczyć przysługę i odwieźć mnie i Aleca do domu.
Kiwam głową i wypuszczam powietrze z ulga.
- Okej, ale powinniście przyjść do mojego domu 30 minut wcześniej. Wiesz jacy są moi rodzice. Nie mogą przestać gadać.
Uśmiecha się do mnie, akurat w momencie gdy dzwoni dzwonek.
- Odjazdowo. A więc..spóźnimy się z klasą. - Unosi podbródek w górę, na co się z niej śmieję, gdy wstajemy.
- Świetnie! - Obracam się, by odejść, ale Blake szybko chwyta mnie za rękę.
- Poczekaj.
- Przepraszam? - Spoglądam na niego ze zmieszanym wyrazem twarzy. To, że planowałam w najbliższym czasie z nim porozmawiać, nie oznacza, że nie jestem poirytowana tym jak poradził sobie z tą całą sytuacją. Ignorował mnie jakby nasza przyjaźń nic nie znaczyła. A wszystko dlatego, że nie wiedział czego chce. - Znamy się?
- Nie bądź taka... - Wzdycha, drapiąc się po karku. - Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciele. Sądzę, że właśnie tym chce żebyśmy byli.
- Przyjaciele? Przyjaciele nie ignorują się nawzajem bez żadnego wyjaśnienia i słowa. Albo przynajmniej prawdziwi przyjaciele tak nie robią.
- Przepraszam, że cię unikałem - mamrocze. - Ja po prostu... Nie jestem dobry, Bronte.
- Reece mi wszystko powiedział. Rozumiem. Ale to nadal nie wyjaśnia tego dlaczego mnie ignorowałeś.
- Nie wiem co powiedzieć. Jestem tchórzem. Popełniłem błąd robiąc to, ale wszystko przemyślałem i jestem gotowy by porozmawiać o.. Nas.
- Przepraszam? - Z oddali dochodzi jakiś krzykliwy głos, a my obracamy się, by zobaczyć kucharkę, patrzącą na nas ze złością. - Lunch się skończył, wyjdźcie stąd! - Wymachuje w powietrzu swoją szpatułką, a ja próbuje nie zaśmiać się na ten widok.
Blake jęczy.
- Boże. Nie widzisz, że coś robimy? To ważne!
Kucharka spogląda na niego z rozdrażnieniem.
- Wyjdźcie stąd, wy głupie dzieci!
- Nie jestem głupi! - warczy, spoglądając na nią po raz ostatni i łapie mnie za rękę, a po moim ciele rozchodzą się ciarki pod wpływem jego dotyku. Wyprowadza mnie ze stołówki na zewnątrz. Obraca się do mnie i otwiera usta, by coś powiedzieć, ale odzywam się pierwsza.
- Widzisz? - Wskazuję ręką w stronę stołówki. - Mówisz wszystko co chcesz, mając gdzieś innych i ich uczucia.
- Skoro mam gdzieś uczucia innych, dlaczego do cholery miałbym cię nie odtrącić? - warczy. - Nie jestem dla ciebie odpowiedni, Bronte. Nie mogę ryzykować umawiania się z tobą i..i zranienia cię albo zniszczenia wszystkiego co w tobie dobre.
- Dlaczego nie możesz chociaż spróbować? - Do oczu napływają mi łzy. - Właśnie teraz mnie ranisz.
- Myśli że ja również nie cierpię? - pyta załamanym głosem i na mnie spogląda na mnie, a gdy nasze oczy się spotykają, próbuję nie ugiąć się pod jego intensywnym spojrzeniem.
- Nie wygląda na to odkąd zakolegowałeś się z Louise.
- Nie rozumiesz. - Wzdycha. - Rozmawiam z Louise, ponieważ cierpię.
Marszczę brwi na jego słowa.
- Co?
- Nic.
- Nie. Mam dość niewiedzy na temat rzeczy, które mnie dotyczą. Dlaczego rozmawiasz z Louise? To znaczy, nic do tego nie mam..w ogóle.. Po prostu.. To że znalazłeś ją po odrzuceniu mnie, boli.
- Ale ona mnie nie obchodzi.
- Więc dlaczego zachowujesz się jakby tak było? - wykrzykuję. - Myślisz, że to w porządku? Myślisz, że to fair wobec niej?
- Do kurwy nędzy, Bronte! Wiem, że jestem dupkiem. To o to w tym wszystkim chodzi, to dlatego cię ignorowałem i to dlatego nie możemy być razem. Dlaczego nie możesz przyjąć do wiadomości tego co chcę ci powiedzieć?!
- Ponieważ mam nadzieję, że jesteś inny - krzyczę na niego. - Że możesz powiedzieć mi, że mogę się mylić albo że przynajmniej spróbujesz być miły jeśli to miałoby oznaczać umawianie się ze mną. - Czuję jak moje policzki lekko się rumienią. Nigdy nie czułam się przy Blake'u tak podatna na zranienie, wliczając w to czas kiedyś wyznałam mu to dlaczego chciałam się z nim zaprzyjaźnić.
Blake otwiera usta, ale nie jest w stanie nic powiedzieć. Może nie nie czuje do mnie tego co ja czuję do niego. Nie mogę poprosić go o to by się dla mnie zmienił, ale to nie znaczy, że nie mam takiej nadziei.
- Słuchaj. Po śmierci Jamesa, zbudowałem wokół siebie mur, który naprawdę pomógł mi przez to wszystko przejść. Nie chcę teraz burzyć tego muru i się przed kimś otwierać. - Wzdycha. - Kurwa. Sam już nie wiem.
- Myślę, że rozumiem - mamrocze, mimo że mam ochotę krzyczeć, narzekać i płakać naraz. Gdy Sophie odeszła, dzięki pomaganiu ludziom sobie z wszystkim radziłam. Ściana, która Blake wokół siebie zbudował była jego sposobem na przebrnięcie przez to wszystko i nadal jej nie zburzył, więc zmienienie się mogłoby być dla niego czymś zniechęcającym.
- Tak? - pyta z ulgą.
- Mimo że, mi się to nie podoba nie mogę cię winić. - Kiwam głową. - Będę musiała się z tym pogodzić. - Mrugam szybko, by pozbyć się łez.
- Więc widzimy się na balu?
- Tak - odpowiadam szeptem i kiwam głową. - Do zobaczenia - mamrocze, odwracając się i odchodzę, by nie zdążył zobaczyć wielkiej łzy, spływającej po moim policzku.
Chciałabym się tym mniej przejmować. Chciałabym przejmować się tym w takim stopniu jak Blake, bo to nie ma tak wielkiego znaczenia dla niego jak dla mnie. A to rani mnie najbardziej. Miałam nadzieję.. Miałam trochę zbyt wiele nadziei.
Niektóre rzeczy po prostu nigdy nie będę miały miejsca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top