Rozdział 22

  W tym samym czasie, gospoda na obrzeżach Białego Miasta.

  Złotooka dziewczyna rozglądała się uważnie, po chwili zauważając postać w pelerynie z białym kwiatem w ręce, siedzącą przy jednym ze stolików.
  Natychmiast ruszyła w jej kierunku, zajmując wolne krzesło po lewej stronie.
  Przyglądali się sobie nawzajem, aż dosiadł się do nich trzeci gość, a zaraz potem kolejny.
  - Niezłe miejsce, nie ma co- zaśmiał się ten ostatni, zdejmując kaptur.
  Jego głos był głośny i wesoły. Miał przystojną twarz, ciemnozielone oczy, oliwkową cerę i brązowe włosy zebrane w kitkę z tyłu oraz dwa cienkie warkoczyki po obu stronach głowy. Wyglądał na 30 lat, nie więcej, a poprzez zaokrąglone uszy, wydawał się być człowiekiem.
  Pozostali poszli za jego przykładem.
  Siedząca naprzeciw niego złotooka dziewczyna, uśmiechała się zadziornie. Ludzie odwracali się, by na nią patrzeć, przez niezwykłą urodę i aurę, którą wokół siebie roztaczała.
  Miała sięgające do połowy pleców lśniące, białe włosy z zielonymi końcówkami. Samo to przyciągało uwagę, tak jak i długie srebrne paznokcie, a raczej pazury. Jej skóra była jasna, bez zmarszczek czy piegów. Uszy zaś miała szpiczaste, co wykluczało jej przynależność do rasy ludzi.
  Po jej lewej stronie rozsiadł się ciemnowłosy młodzieniec z aroganckim uśmieszkiem na twarzy. Przypominał on nieco elfa, dzięki szpiczastym uszom i niezwykłej urodzie, ale jego kasztanowe włosy były raczej krótkie, bowiem sięgały tylko do ramion, a oczy miał w kolorze głębokiego błękitu. Wydawało się, że świecą lekko, lecz mogło to być tylko złudzenie.
  Postać z białym kwiatem w ręce, okazała się być bardzo przystojnym elfem o złocisto-srebrnych włosach i szarych oczach, otoczonych jasnozieloną obwódką.
  Uśmiechnął się lekko, patrząc na zebranych.
  Zwrócił uwagę na jednego z wpatrujących się w nich mężczyzn, a ten poczuł, jakby coś ukłuło go w serce i przez kilkanaście sekund nie mógł złapać tchu.
  Dopiero pojawienie się piątej osoby przerwało szok śmiertelnika.
  Postać ta od razu zdjęła płaszcz, kłaniając się płytko, ale nie bez szacunku, w stronę elfa.
  Był przedstawicielem najszlachetniejszej rasy, również o złotych włosach i bystrym spojrzeniu jasnych oczu. Czaiły się w nich smutek i zmęczenie, pokazując, że żył już dość długo, by zrozumieć okrucieństwo świata.
  - Czy można się dosiąść?- spytał.
  - Oczywiście- odpowiedziała dziewczyna.- Po co tu przybyłeś?
  - A wy, pani? Czyż nie z troski o Livien?- odbił pytanie.
  - Nie bądź taki sztywny...- jęknął kasztanowowłosy.
  - Wybacz, paniczu- powiedział, przez co na twadzy jego rozmówcy pojawiła się złość. - Nie przybyłem tu, by wysłuchiwać twoich narzekań... Sytuacja jest ciężka, a szpiedzy są wszędzie.
  - Owszem. Na przykład tuż przed tobą- milczący dotąd elf, spojrzał na niego z ukosa.
  - Ilidrilu...- zaprotestował cicho człowiek, który także nie spuszczał oczu z przybysza.- To nie miejsce na takie rozmowy.
  - Zbyt blisko jesteśmy, by teraz przerwać- wtrąciła złotooka, piorunując wszystkich spojrzeniem.- Żadne z nas nie zmusi cię do działania, Ilidrilu, ale Livien na nas liczy. Ja nie chcę jej zawieść, a wy?
  Zapadła cisza.
  - Zgoda- westchnął Ilidril.- Wyjaśnij mi tylko, dlaczego miałbym ci zaufać, Glorfindelu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top