Rozdział 1

  Narada rozpoczęła się.
  Elrond powiódł wzrokiem po zebranych na werandzie: Glòin i Gimli, Boromir z Gondoru, Aragorn, Gandalf, Frodo i Sam, Legolas Greenleaf, doradcy z Erestorem na czele oraz wysłannik Cirdàna z Szarych Przystani. Nikogo nie brakowało.
  - Nieznajomi z daleka, starzy przyjaciele- zaczął pewnym głosem, ściągając na siebie uwagę.- Wszyscy jesteśmy tu, by przeciwstawić się groźbie Mordoru.
  Rozpoczął opowiadanie o przeszłości Pierścienia Władzy, ale gdy doszedł do bitwy Ostatniego Sojuszu, ktoś ośmielił się mu przerwać.
   Na spotkaniu pojawiła się elfka, znana już niektórym w pomieszczeniu.
  Była piękna, wysoka i smukła, ubrana w czarny strój podróżny. Miała śnieżno-białą cerę, czarne włosy zebrane w warkocza i niebieskie oczy, w tej chwili omiatające ich bystrym spojrzeniem.
  W ręku trzymała łuk, do pasa przypięła lekki miecz i podłużne sztylety, a przez ramię przewiesiła kołczan ze strzałami.
  Elf wstał natychmiast, tak samo jak czarodziej.
  - Lady Livien? Co ty tutaj robisz?
  - Elrondzie...- uśmiechnęła się i zajęła miejsce obok gospodarza.- Słabo się kryjecie. Byłam właśnie w Bree, w gospodzie "Pod Rozbrykanym Kucykiem". Szukałam Obieżyświata, a zdobyłam informacje o czterech hobbitach zmierzających do doliny Rivendell. Lojalność godna podziwu...
  Elrond zmarszczył brwi.
  - To nie wyjaśnia tego, co ty tutaj robisz- wtrącił Gandalf z gniewem.- Nie zostałaś zaproszona na to spotkanie. Biała Rada nie wyraża zgody, abyś przebywała...
  - To nie jest zebranie Białej Rady, Mithrandirze- prychnęła, wstając z gracją.- Zaproszenie dostali wszyscy, pragnący pozbyć się Saurona raz na zawsze. Zresztą, sądzę, iż Biała Rada już nie istnieje.
  - Dlaczego?- zdziwił się Legolas.
  - Może Gandalf to wyjaśni, Legolasie- spojrzała na niego rozbawiona.
  Czarodziej odchrząknął speszony.
  - Saruman Biały przeszedł na stronę Saurona. Livien prawdopodobnie ma rację. Nie wiem, co się stanie z naszym zgromadzeniem- pokręcił głową zmartwiony.
  - Teraz ty powinieneś dowodzić, Mithrandirze- zaproponowała.- Chociaż ostrzegałam cię ostatnim razem, żebyś na niego uważał, bo Saruman zrobił się zbyt zarozumiały.
  - Tak. I mieliśmy cię posłuchać, mimo że wszystkich nas oszukałaś, układając się z orkami przed Bitwą Pięciu Armii- zadrwił.
  - To była sprawa prywatna, Mithrandirze- odparła. W jej głosie zabrzmiał chłód.- Teraz chodzi o życie wielu niewinnych istnień. Przyda się każdy sojusznik, świat jest bardziej podzielony, niż wam się wydaje.
  Po tych słowach rozejrzała się uważnie.
  - Boromirze...- zmarszczyła brwi.- Co ty tu robisz, tak właściwie?
  - Livien- upomniał ją Elrond, lecz ta przerwała mu ruchem ręki.
  - Sen został zesłany Faramirowi, to on powinien tu być.
  - Chciałem go ochronić. Nie mogłem ryzykować, że coś mu się stanie.
  - W Osgiliath nic mu się nie stanie?- zapytała sarkastycznie.- To większe ryzyko niż ta Narada. Ach, zresztą...
  - Kontynuując, Pierścień musi zostać zniszczony. Jedyny sposób to wrzucenie go do ognia Góry Przeznaczenia.
  Wtem Livien zaśmiała się, jednak był to śmiech pozbawiony radości, pełen goryczy.
  - I dojście do tego zajęło ci trzy tysiące lat?- zapytała kpiąco.- Skoro tak...
  Nie czekając na pozwolenie, wstała i wyszła, zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top