ROZDZIAŁ 9
Teraz
Życzliwi sąsiedzi uśmiechający się sztucznie, niczym na reklamach pasty do zębów. Jedyne co trzeba teraz zrobić to wyszczerzyć się tak jak oni.
Kolejna wczesna pobudka, tym razem budzi mnie silnik jakiegoś starego samochodu.
Jestem wkurzona, że po raz kolejny coś obudziło mnie tak wcześnie. Zastanawiam się, ile razy w tym tygodniu się jeszcze wkurzę. Chyba pobiję rekord.
Zabawne, ale myślałam, że na wsi człowiek powinien się wysypiać, ale – jak na razie – nic takiego się nie wydarzyło.
Nie myśląc nawet o przebraniu się w coś innego niż różowo-fioletowa piżama, otwieram okno i czuję zapach spalin. Wychylam się przez okno, by zobaczyć kto śmiał odwiedzić nas tak wcześnie – rodzice zapewne jeszcze śpią. Przed domem stoi stary, żółty i typowo wiejski samochód z paką z tyłu. Nie dość, że auto wygląda jak cytrynka, to jeszcze dookoła błotników gnieździ się rdza.
Wychylam się jeszcze bardziej i widzę rodziców u podnóży schodów, zadowolonych jak nie wiem. Wstali? Tak wcześnie? Przecież nie ma jeszcze ósmej.
Okno zostawiam otwarte i schodzę na dół. Drzwi są otwarte na oścież. Podchodzę minimalnie do progu, bo jestem w piżamie i nie chcę, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Dopiero co wstałam z łóżka i zapewne wyglądam jak siódme nieszczęście.
Z samochodu wysiada kowboj – tak, taki typowo amerykański kowboj. Na sobie ma dżinsy marki Lee w kroju typu dzwon, skórzany pas z dużą okrągłą klamrą i flanelową koszulę w kratę. Do tego na jego głowie prezentuje się brązowy kapelusz. Zastanawiam się, co ten mężczyzna tu robi.
Kiedy słyszę pianie koguta z zamkniętej paki, już zaczynam podejrzewać o co chodzi. Mam nadzieję, że nie jest to prawdą.
Zdejmuję bluzę z wytartego wieszaka przy drzwiach i odważam się wyjść kilka kroków na zewnątrz.
– Co się dzieje? – pytam.
Rodzice odwracają się zdziwieni.
Tak wiem, wcześnie wstałam. To ten stary samochód sprawił mi taką poranną niespodziankę. Darujmy sobie to dochodzenie.
– Zobaczysz – mówi tata, odwracając się w stronę kowboja.
– Witajcie, sąsiedzie! – krzyczy nowo przybyły mężczyzna.
– A witam, witam – odpowiada tata i podchodzi do mężczyzny. Podają sobie dłonie.
Nie słyszę o czym mówią. Mężczyzna coś tłumaczy, tata się uśmiecha. Potem podchodzi do nich mama, zostaję sama. Wszyscy się uśmiechają życzliwie, znów rozmawiają. Potem słyszę ich śmiech.
Mrużę oczy, by wyraźniej zobaczyć, co wybiega z otwartej paki. To są...
Jasna cholera. KURY.
Późnym popołudniem – praktycznie zbliża się już wieczór – mama każe mi zebrać jajka i nakarmić kury. Patrzę na nią wybałuszonymi oczami, zastanawiając się czy przypadkiem nie uderzyła się w głowę. Według moich wyliczeń nie ma ani jednego siniaka, więc chyba nie.
W sumie to jest to lepsze niż koszenie trawnika – to też mi zaproponowała. Kamienie kur powinno pójść szybciej niż koszenie. A zbieranie jaj to pestka. Chyba.
– Załóż coś znoszonego, bo to nie będzie czysta robota.
Marszczę brwi, zastanawiając się na jakim etapie tej pracy można się pobrudzić.
Nie mając żadnych znoszonych rzeczy, pożyczam od mamy flanelową koszulę i zdarte, trochę za długie ogrodniczki. Oprócz przydługich spodni reszta pasuje na mnie jak ulał, bo mama jest chuda jak patyk.
Wchodzę do rozwalającej się stodoły i zostawiam ją otwartą, bo w środku aż śmierdzi stęchlizną. Po prawej stronie znajduje się kurnik. Na grzędach siedzi kilka kur, a reszta chodzi po małym wybiegu. Do tego kogut czai się gdzieś z boku i przygląda się wszystkiemu z daleka.
Zastanawiam się, czy przyjąć jakąś taktykę, czy po prostu wejść do środka i podkraść jajka. Zastanawiam się też, czy powinnam najpierw je nakarmić, a potem zabrać jajka, czy zrobić to na odwrót. A może powinnam zrobić to jednocześnie.
Wybieram chyba najbardziej logiczną opcję – kury zajmą się jedzeniem, a ja pozbieram wtedy jajka.
Wchodzę do kurnika, biorąc ze sobą wiaderko z karmą, które stoi przy wejściu.
– No dobra. Teraz spokojnie. Cip cip cip – mówię do nich i o mało co nie wybucham przy tym śmiechem.
Po sekundzie nie jest mi już tak do śmiechu, bo kury rzucają się na mnie... Lub na żarcie. Z cichym piskiem zaczynam przed nimi uciekać – tak naprawdę to kręcę się w kółko, bo nie ma tu zbyt dużo miejsca. Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że krzyczę już na cały głos.
W końcu – po kilku minutach takiego ganiania w miejscu – wpadam na genialny pomysł. Odstawiam wiadro z karmą w kącie i odsuwam się od niego. Kury gromadzą się wokół wiadra, zostawiając mnie w spokoju.
Zawiązuję koszulę w połowie brzucha, bo spociłam się bardziej niż gdybym biegła sprintem.
Kiedy się upewniam, że zwierzęta na pewno nie będą mnie dalej gonić, podchodzę do grzęd i zaczynam zbierać jajka do kieszeni spodni – są na tyle duże, że mieszczą się do nich po trzy jajka. Nagle z kąta wyskakuje kogut. Zaczyna się niebezpiecznie zbliżać.
– Czego chcesz? – pytam, nie wiem dlaczego. I tak mi nie odpowie. – Zostań. Nic dla ciebie nie mam.
Mimo moich słów wciąż drepta w moją stronę.
– Nic dla ciebie nie mam... – powtarzam.
Cofając się, potykam się o jedną z kur. Wywijam fikołka i ląduję na pupie.
Przez kręgosłup przechodzi prąd, rozchodzący się do samych koniuszków moich palców, a potem czuję ból przeszywający każdy skrawek mojego ciała.
– Au!
Jęczę tak przez jakiś czas, wypowiadając niezrozumiałe „Au!" co najmniej z dziesięć razy.
Potem – kiedy już przestaję wyjękiwać moją jakże przepiękną arię; soliści operowi się mnie nie imają – czuję jak coś wycieka z kieszeni spodni.
– O nie!
Wszystkie jajka, które włożyłam do kieszeni, się rozbiły. To chyba jakiś beznadziejny żart.
Dwa słowa najlepiej nadają się do podsumowania tej sytuacji.
– Ja pierdolę.
Odsuwam z twarzy splątane kosmyki.
– Pomóc ci? – pyta ktoś zza drzwi stodoły.
Szybko wstaję z ziemi, nie zważając na ból. Próbuję otrzepać spodnie, ale nic to nie daje, bo kurze pierze przyczepiło się do żółtka. Koszula ucierpiała trochę mniej, ale jest cała wygnieciona. Jeszcze raz związuję ją w połowie brzucha i zbieram wiadro, które prawie w całości zostało opróżnione. Zanim opuszczam kurnik kradnę dwa jajka.
– Nie potrzebuję pomocy – mówię, zamykając za sobą kurnik. Odkładam wiadro i podchodzę do chłopaka. – Kim jesteś i co tu robisz?
Brzmi to trochę jak przesłuchanie na komisariacie, ale to on wtargnął na moją posesję.
– Jestem daaaalekim sąsiadem. – Uśmiecha się, kiedy widzi, że ta informacja nic mi nie daje. – Przyniosłem ciastka nowym mieszkańcom.
Mrużę oczy, zastanawiając się czy to co mówi jest prawdą. Widząc moją niepewność, wyciąga zza pleców pudełko.
Czyli jednak nie łgał.
Bez sensu. Gdyby kłamał byłoby więcej zabawy. A tak wszystko wydaje się zbyt proste i czyste.
– Świetnie.
Odbieram pudełko.
– Coś nie tak? – pyta, zmieszany moim sarkastycznym tonem.
– Myślałam, że kłamiesz. – Wzruszam ramionami.
Przekrzywia głowę, jakby starał się mnie rozgryźć. Zostaje z niczym.
– Coś nie tak? – Teraz to ja zadaję to pytanie.
– Myślałem, że nie lubisz ciastek.
Delikatnie unoszę kącik ust.
Zapada cisza, jednak nie jest ona krępująca. Oboje nie myślimy nawet o tym, by coś powiedzieć. Po prostu tak stoimy i nic nie mówimy. Tak jest dobrze.
Chłopak ma przyjemną twarz. Może trochę zbyt idealną.
Nie ma ani jednej zmarszczki, trądzik ominął go szerokim łukiem – też bym tak chciała. Oczy ma brązowe; są na tyle ciemne, że w niektórych momentach zlewają się źrenicami. Niesamowite.
Prosty nos, usta w porządku, uszy nie odstają, wysokie kości policzkowe.
Włosy ciemne, brązowo czarne... Nieważne.
Po kilku minutach takiego stania i przyglądania się sobie decyduję, że starczy tego dobrego. Ruszam przed siebie.
– Mam nadzieję, że płatki smakowały.
Staję w miejscu.
Dobre zagranie. Wie, że się odwrócę.
Choć mnie kusi, nie robię tego.
– A chociaż się pożegnasz?
Tym razem odwracam się. Z uśmiechem mówię:
– A przywitałeś się?
Zostawiam go. Na jego ustach pojawia się cień uśmiechu. Stara się być poważny.
Totalnie mu to nie wychodzi.
Odwiedziło nas kilku sąsiadów. Dostaliśmy dwa kwiatki, kilka lazani i gotowe ciasto z truskawkami, które widziałam w markecie – żenada. Wszystkie te rzeczy towarzyszyły szerokim uśmiechom i sztucznym rozmowom z miną, która mówiła wyraźnie: „Bierzmy nogi za pas". Szkoda, że jeszcze nie przyczepili sobie szarfy z napisem „3 w 1". Wiecie... prezent, uśmiech, rozmowa.
Jedyną osobą, która nie zrobiła nam głośnego powitania i nie szczerzyła się do nas jak głupi do sera, był chłopak od płatków śniadaniowych.
A poza tym ciastka są przepyszne. Właśnie kończę pudełko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top