ROZDZIAŁ 11
Czy jestem jedyną osobą, która nienawidzi siadać w kółeczku i dzielić się swoimi popieprzonymi historiami?
Wsiadam do samochodu kompletnie nieświadoma, a wysiadam kompletnie wkurzona.
– Mamo! To nie jest sklep – mówię, zamykając za sobą drzwi od auta.
– Wiem – odpowiada i idzie przed siebie.
Stoimy przed drewnianym kościołem. Na tej ziemi świętej mogą się dziać dwie rzeczy: msza i spotkanie grupy wsparcia. O tej porze stawiam na grupę wsparcia.
– Jasna cholera, mogłaś mnie uprzedzić – odzywam się, wciąż nie ruszając się z miejsca.
– Język, młoda panno – upomina mnie mama. – Myślisz, że robię to dla swojego dobra? – Odwraca się w moją stronę i puszcza mi pełne złości spojrzenie. – Nie rozumiesz, że razem z ojcem chcemy ci pomóc. Nie robimy ci tego po złości. Po prostu chcemy, żebyś była szczęśliwa i zaczęła żyć normalnie. Jesteś naszą córką i nie chcemy, żeby cokolwiek ci się stało. Nie rozumiesz, że każdego dnia się o ciebie martwimy? – Robi przerwę. – Ale ty też musisz się trochę przyłożyć. Tu nie chodzi o nasze zdrowie, tylko o twoje. My możemy cię jedynie zmuszać, byś jeździła na różne terapie, ale to ty musisz choć spróbować. Spróbować pomóc sobie samej.
Jej słowa wybijają mnie w ziemię. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie mówiła. Zawsze była cicho i nic nie wspominała na temat mojego zachowania i olewania wszystkiego i wszystkich dookoła.
A teraz widzę, że jest na skraju rozpaczy. Widzę łzy w jej oczach. A kiedy patrzy na mnie tak zbolałym wzrokiem, mam ochotę jej wszystko powiedzieć. O tym, że nie myślę o śmierci, o tym czego się boję. Ale też o tym, że czasami nienawidzę samej siebie za to co mówię lub robię. Chcę jej powiedzieć o tym jak bardzo ją kocham i doceniam to co robi.
Mimo wszystko, nie mam pojęcia jak ubrać to wszystko w słowa, więc zaciskam usta w wąska kreskę i podążam za nią na spotkanie.
Jestem tak zamurowana, że nawet nie wiem jak powiedzieć "nie".
Na początku jest niewiele osób. Zapewne dlatego, że jeszcze nie wybiła godzina zero, w której to wszyscy się zlezą.
Siedzę na plastikowym, strasznie niewygodnym krześle. Ale przynajmniej ma jakie takie oparcie, choć obawiam się, że za niedługo się złamie. Staram się rozluźnić, więc zakładam ręce na piersi. Nie chcę by ktoś zobaczył moje dłonie, bo trzęsą się jak galareta.
Trema.
Ale nie przed spotkaniem, tylko przed poznaniem historii innych ludzi. Bo wiem, że moja jest do niczego w porównaniu z innymi.
Zamykam oczy i powoli wypuszczam powietrze z płuc. To zawsze mi pomaga.
W przeszłości tylko raz byłam na takim spotkaniu. Nie wybrałam się na drugie.
W tej wsi nie ma żadnego terapeuty. Jest tylko ta grupa wsparcia. Ale jest jeden jedyny plus.
Mama nie ma tu wstępu.
Myślałam, że wyjdzie z siebie i stanie obok, kiedy się o tym dowiedziała.
Na to wspomnienie unoszę kąciki ust i już mi lepiej. Otwieram oczy, by zobaczyć sporą grupę ludzi.
Teraz wreszcie mogę się im wszystkim przyjrzeć. Wiem, że nikt się nawet nie zorientuje, że się gapie na każdego z osobna – wszyscy wpatrzeni są w swoje dłonie i wydaje mi się, że już dawno odlecieli do tamtego świata. W sumie nie dziwie się. Sama też bym to teraz zrobiła. Tylko, że nie potrafię, więc zostaje mi wpatrywanie się w pozostałych członków kółeczka szczęścia.
Po mojej lewej stronie siedzi niesamowicie blada dziewczyna. Jest tak nieśmiała, że zajęła tylko połowę krzesła, żeby być jak najdalej ode mnie. Ma ciemne włosy i sine wory pod oczami. Potem zauważam przyczynę jej wyglądu. Babka tnie się na potęgę.
Szybko odwracam wzrok, by zobaczyć faceta z idealnie przystrzyżonymi włosami. Wygląda trochę jak hipster i na pewno nie golił się przez kilka dni. Ma koszulkę z długim rękawem i wiem, że poci się jak świnia, bo jest gorąco nawet w zwykłym podkoszulku. Na bank coś ukrywa.
Jeszcze dalej siedzi facet, który definitywnie ma depresję. Potem widzę dziewczynę z miną, którą powinnam zarezerwować dla siebie. Jest strasznie zdegustowana. Potem widzę jeszcze dwie kobiety, które są po chemioterapii. Reszty ludzi nie zdążam ocenić, bo oto do magicznego kółeczka dosiada się „chłopak od płatków śniadaniowych".
To chyba jakieś popieprzone przeznaczenie! To już trzeci raz w tym tygodniu!
Nie wiem co wyraża moja mina, ale sprawia, że chłopak unosi kąciki ust. Ja pozostaję poważna. Nie jest mi do śmiechu.
Coś jest nie tak. Dlaczego ciągle za mną łazi jak jakiś prześladowca? Zakochał się czy co?
Wpatruję się w jego ciemne oczy, ale nie odnajduję w nich rozwiązania tej zagadki. Jest nie do rozgryzienia.
Z rozmyślania wyrywa mnie odgłos szpilek, dreptających małymi kroczkami po marmurowej posadzce. Wpatruję się w nowoprzybyłą osobę. Kobieta musi mieć z metr osiemdziesiąt, a szpilki jeszcze dodają jej wzrostu. Jest blondynką obciętą na „grzybka". Jest tak szczupła, że moja mama nawet się jej nie ima.
Siada na jednym z krzeseł. Spod pachy wyciąga teczkę i zakłada nogę na nogę.
Zastanawiam się dlaczego nie zaczęła kariery jako modelka i dlaczego siedzi tu z osobami, które już dawno straciły nadzieje na lepszą przyszłość. Mogłaby teraz zwiedzać świat, a nie wspierać ludzi takich jak my – bez nadziei.
W tym budynku jest tyle smutku, że gdybym przyprowadziła ze sobą ciemną chmurkę, z chęcią wypłakałaby się za nas wszystkich, byle by atmosfera się zmieniła. Obawiam się jednak, że prędzej utonęlibyśmy w deszczu niż zmienili atmosferę na bardziej radosną. Ale przecież jesteśmy w kościele. Tu zawsze wszyscy się radują.
Gówno prawda. A my jesteśmy tego dowodem.
Zastanawiam się, jak wielu z nas naprawdę chce tu być. Ilu z nas zostało zmuszonych przez rodziców, a ilu nawet nie wie jakim cudem się tu dostało – w tym ostatnim stawiam na hipstera.
Pani Caroline – nie wiem czy tak naprawdę się nazywa, ale wygląda mi na Caroline – przelatuje wzrokiem po twarzach wszystkich tu zgromadzonych. Na chwilę zatrzymuje wzrok na mnie, jakby chciała zapamiętać moją osobę do końca życia. Potem się uśmiecha.
– Witajcie na kolejnym spotkaniu – zaczyna spokojnym, delikatnym głosem. – Mam nadzieje, że czujecie się dobrze, w końcu w taką pogodę jak ta nie można być smutnym, prawda? – Chyba nie oczekuje odpowiedzi. Jeśli tak, to jest strasznie naiwna. – No dobrze. Teraz zobaczymy czy wszyscy mają dobre humorki. – Zerka na pierwszą osobę po swojej lewej. – Jak się dzisiaj czujesz?
Nie usłyszałam odpowiedzi, bo dziewczyna mówi tak cicho, że chyba tylko pani Caroline ją rozumie. Nie wiem, czy jest nieśmiała, czy może nie lubi takich pytań.
Reszta zgromadzonych, albo kłamie, albo naprawdę się dobrze czuje. Kiedy przychodzi pora na mnie, mówię:
– Zajebiście.
Pani Caroline chyba nie zauważa mojego sarkazmu albo nie chce ze mną dyskutować. W sumie to dobrze, że nic nie mówi.
Chłopak od płatków śniadaniowych odpowiada podobnym tonem i też się go nie czepia.
No i potem dopiero zaczyna się dziać. Pani Caroline prosi nas byśmy powiedzieli swoje imię i nie krępowali się opowiedzieć nasze historie. Na pierwszy ogień mają iść ochotnicy. Niestety nie ma żadnego ochotnika, więc pani Caroline zaczyna wybierać sama.
„Szczęśliwy traf" pada na dziewczynę o blond włosach. Wygląda jakby tu w ogóle nie pasowała. Jest opalona i wygląda na szczęśliwą. Ubrana też nie jest źle. Ale może to wszystko tylko taka maska. Być może wszystko kryje w sobie – tak jak ja.
– Mam na imię Julia – zaczyna. Ma delikatny głosik przez co wygląda strasznie niewinnie.
Nie mam nic do niewinności, ale ten głos nie współgra (jak i cała jej osoba) z tym miejscem. Tutaj ludzie mają tylko dwie opcje brzmienia: 1) twardy – zazwyczaj pozorowany, wykorzystywany przez osoby chcące wyglądać na niezwyciężone, pełne pewności siebie, niewrażliwe i zahartowane; stosowana taktyka – przybranie kamuflażu (nikt nie wie kim tak naprawdę jesteś, niekiedy jest to bardzo przydatne), granie „twardziela", odepchnięcie tych słabszych (tylko będą ściągać cię na dno); 2) obojętny – nieudawany, wykorzystywany przez osoby, które się poddały i są obojętne na to co się wokół nich dzieje; stosowana taktyka – nastawienie pasywne, wygląd otępiały i zgasły, odepchnięcie od siebie wszystkich.
Z tego wynika, że ta dziewczyna tu po prostu nie pasuje.
– Przez rok byłam bita przez mojego ojca. Ojciec był pijakiem. – Przerywa na chwile. – Teraz siedzi w więzieniu, ale wciąż miewam koszmary z jego udziałem...
Nie daje rady powiedzieć nic więcej. Nachodzi mnie wredny komentarz, że za dużo nie powiedziała. Dziewczyna zamyka się w sobie, a pani Caroline wywołuje kolejną osobę. Potem puszcza jej smutny uśmiech.
O błagam. Takie zachowanie na pewno jej nie pomoże. Sprawi, że poczuje się tylko gorzej i będzie chciała płakać przez cały wieczór. Takie zachowanie sprawia, że każdy chce się pociąć za to, jaki jest beznadziejny i biedny.
Tak jak myślałam, hipster ukrywa pod koszulką milion nakłuć od strzykawek. I chyba wciąż jest na haju. Nieśmiała dziewczyna tnie się, bo uważa, że jest brzydka i nic nie umie porządnie zrobić. Wini się za to, że nie ma jakiegoś niezwykłego talentu.
Cóż mogło być gorzej. Te historie na razie były przewidywalne.
Potem pada na chłopaka od płatków śniadaniowych.
– Jestem Dev – zaczyna, nie patrząc na nikogo w tej sali oprócz mnie. Nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy i to co mówi kieruje do mnie. – Ostatnio poznałem pewna osóbkę – Aha. Czyli teraz będzie opowiadał o mnie. Żenada, ale chętnie słucham. – która... Cóż prawie jej nie znam, ale... Jedyne co mogę powiedzieć to to, że mnie zaintrygowała. Poza tym jest bardzo ładna... – O boziu. – Przez jeden dzień nie musiałem uderzać w worek treningowy. Po prostu tego nie potrzebowałem.
Przekrzywiam głowę, wpatrując się w niego. Zastanawiam się czy to, że nie ćwiczył przez dzień jest jakimś wyczynem. Może jest uzależniony od sportu – czy coś takiego w ogóle istnieje?
– Cieszymy się z tego powodu – mówi dumnie pani Caroline.
Potem przychodzi pora na mnie.
– Mam na imię Kira – mówię, wpatrując się w Dev'a. Tak jak on we mnie. – Nie lubię mówić o sobie, wiec powiem tylko tyle, że moja historia jest niczym w porównaniu z waszymi. A... I ciasteczka bardzo mi smakowały.
Pani Caroline patrzy na mnie zdziwiona, bo nie wie o co chodzi. Jest tak osłupiała, że nie każe mi nic więcej powiedzieć.
Jedynymi osobami, które wiedzą o co chodzi jestem ja i Dev.
Chłopak uśmiecha się. A kiedy on się uśmiecha, ja też się uśmiecham, żeby nie czuł się samotny.
Spotkanie kończy się dość szybko.
Spędziłam godzinę na tym niewygodnym krześle, a teraz marzę jedynie o tym, by wstać.
Zwlekam się z krzesła i ruszam w stronę wyjścia. Wiele osób opuściło już pomieszczenie, jednak część z nich jeszcze została.
Wychodzę z kościoła. Na parkingu stoi samochód, w którym siedzi moja mama. Nie wierzę, że była tu cały czas. Mogła przecież gdzieś pojechać, wrócić do domu... Ale nie, ona została.
Zauważa mnie i macha zamaszyście.
Eh.
Ruszam w jej stronę. Ale przystaję, kiedy widzę Dev'a opartego o swojego białego pikapa. Patrzę na niego, a on na mnie.
Potem wykonuje kilka ruchów dłońmi. Język migowy. Zastanawiam się, co to oznacza.
Zapamiętuję kombinacje i wsiadam do samochodu.
Kiedy już jestem w domu, otwieram laptopa. W wyszukiwarkę wpisuję "język migowy" i wchodzę na wszystkie możliwe strony, by dowiedzieć się co mi przekazał.
Po godzinie na kartce papieru, na której spisałam wszelkie kombinacje, pojawia się kilka słów.
"Ciastka smakowały,powiadasz?"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top