Spotkanie

~perspektywa Asumi~


Ciemność...

To, to co otacza moje życie od dłuższego czasu.

To, to czym jestem wypełniona.

To coś, co żywi się mną i nie pozwala mi na doznawanie takich uczuć jak szczęście czy miłość.

To, to co widzę w snach, wizjach, codziennym życiu i... przeznaczeniu.

To moja przyszłość.

Ciemność to moje przeznaczenie, życie, miłość, radość, nienawiść, cierpienie i... ON...


Moje powieki powoli zaczęły się podnosić. Myślałam że od razu oślepi mnie ostre światło, ale tak się nie stało. Zamiast tego ujrzałam ogromny pokój urządzony jak w starym zamku. Obszerne okna były zasłonięte zasłonami nie przepuszczających nawet najmniejszego promienia światła. Jedyne co oświetlało pokój to świece. Aż dwoiło mi się od ich nadmiaru w oczach. Gdy próbowałam podnieść się z łóżka uderzyła mnie ogromna bezsilność (?).

Nagle do pokoju wszedł mężczyzna o czarnych włosach do ramion z białymi refleksami. Był ubrany w struj kamerdynera. Nim zdążyłam ogarnąć co chce zrobić odsłonił zasłony. Odruchowo zamknęłam oczy i chwyciłam się za głowę, w której poczułam silne ukłucie. Uchyliłam powieki. Mężczyzna niepostrzeżenie wyszedł i ponownie przyszedł, ale tym razem z metalowym wózkiem na którym stało pełno jedzenia i bukiet fioletowo-białych goździków. – Przeklęte kwiaty... - mruknęłam pod nosem. Lubiłam goździki, ale jak pomyślałam sobie o kimś, kto mi je da,ł to mój żołądek wywinął fikołka.

Mężczyzna zaczął kłaść jedzenie na małym stoliczku i położył go nad moimi kolanami. Sam zaś zniknął za białymi drzwiami i czegoś szukał. Koło talerza spostrzegłam karteczkę. Chwyciłam ją i zaczęłam czytać.

Draga Asumi...

Cieszy mnie niezmiernie że już się obudziłaś. Chciałbym z tobą porozmawiać o paru sprawach i wydarzeniach. Pewnie sama spodziewasz się jaki będzie główny temat naszej rozmowy. O godzinie 22:30 chcę cię widzieć w jadalni nieopodal twojej komnaty.

P.S Za białymi drzwiami znajduje się dla Ciebie niespodzianka. Wszystko znajdujące się w tym pomieszczeniu jest tylko Twoje.
                                                                             Twój Carl

- Ty cholerny... - wycedziłam w złości. Powstrzymałam się od dalszych obelg, ponieważ kamerdyner wyszedł z garderoby. Trzymał w rękach suknię owiniętą w siatkę. Położył ją na fotelu a obok zaczął układać stosik z coraz to mniejszych pudeł. Przyglądałam się mu uważnie, a gdy już skończył zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Miał szmaragdowe, smutne oczy. Zdziwiłam się na widok jego speszonej miny. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc milczałam. Po chwili zostałam sama w pokoju. Pod wpływem emocji zgniotłam kartkę którą cały czas trzymałam w dłoniach i cisnęłam nią o ścianę. Spojrzałam speszona na tace z jedzeniem. Mdliło mnie na widok jedzenia a jeszcze bardziej na widok kwiatów od Carla. Odstawiłam ją na wózek. Nie mogłam zapanować nad swoją złością, nienawiścią, obrzydzeniem.

Coś we mnie pęka...

Staje się inną osobą...

Czy właśnie o to mu chodziło?

Chciał coś we mnie złamać i zamienić w potwora?

Myśli przychodziły natłokiem i żadna z niech nie chciała ustąpić kolejnej. Chwyciłam bukiet kwiatów i podeszłam do okna. Otworzyłam je i z impetem wyrzuciłam kwiaty na zewnątrz. Odwróciłam się od niego - Może zagłodzę się na śmierć? Skoczę z okna, albo najlepiej w jakąś przepaść? – pokręciłam głową z własnej głupoty – Przecież jesteś wampirem, głupia! Nic nie jest w stanie cię zabić!

...

Jest jedna rzecz!

Rozejrzałam się nerwowo po pokoju. – Sztylet. Musze znaleźć srebrne ostrze! – Niestety nie było go tutaj. Wybiegłam z pomieszczenia. Moim oczom ukazał się ogromy korytarz z jeszcze większą ilościom okien z których rozpościerał się widok na przepiękny las. Coś urzekło mnie w tym widoku. W końcu jestem takim samym wampirem jak Carl. – Skup się Asumi! – skarciłam się w myślach i bez zastanowienia pomknęłam przez korytarz. Omijałam chyba setki drzwi, ale każde były zamknięte. Nagle za sobą usłyszałam damski głos.

- Co panienka tutaj robi? – odwróciłam się powoli – I jeszcze w takim stroju... - spojrzałam na siebie, miałam na sobie tylko koszulę nocną - Nie wolno panience wychodzić do powrotu pana. – oznajmiła bordowo włosa i podeszła do mnie. Ja jakbym bała się bliższego spotkania z kimkolwiek odsunęłam się jak przerażony szczeniak. Na swoich plecach poczułam coś zimnego, a potem czyjaś dłoń chwyciła mnie w tali. Szybko odwróciłam się.

- No proszę! Kopę lat! Trochę żenujące to twoje ubranie... - powiedział mężczyzna o rudych włosach i czarną opaską na oku. Westchnął głośno i dodał półszeptem w trybie rozkazującym – Zdejmij te łachy!- cofnęłam się odruchowo.

- Pan Shin! – powiedziała pokojówka nisko się kłaniając.

- Jeszcze tu jesteś!? – wrzasnął na kobietę która zaczęła szybko zbierać ręczniki które wypuściła z rąk ze strachu.

- ...Shin... - powiedziałam tak cicho jak to możliwe, ale niestety on to usłyszał.

- Moje imię wspaniale brzmi wymawiane z twoich ust. –stwierdził i ponownie zaczął się zbliżać, a ja ponownie się cofnęłam. Natrafiłam na ręcznik który chciała zabrać służąca. Przypadkiem dotknęła mojej nagiej kostki. Cofnęła się jak oparzona i padła na kolana krzycząc przez łzy

- Przepraszam panienkę! Przepraszam! – patrzyłam na nią chwile w szoku. Czy ona się mnie boi? Myśli że coś jej zrobię? Ukarze?
Uklękłam przed nią i chwyciłam ręcznik.

- Hej... Przecież nic się nie słało. – położyłam swoją dłoń na jej barku. Ta zszokowana podniosła zapłakany wzrok na mnie – Nie płacz. – uśmiechnęłam się szeroko. Ta nadal patrzyła na mnie w szoku. Wstałam i podałam jej rękę – Nie bój się mnie. – po chwili podała mi dłoń i wstała od razu nisko się kłaniając.

- Przepraszam panienkę jak najmocniej!

- Mówiłam że nic się nie stało, każdemu mogło się zdarzyć. – ponownie się uśmiechnęłam. W końcu dziewczyna zdobyła się na odwzajemnienie tego przyjaznego gestu.

- Dosyć już, bo się wzruszę... -stwierdził Shin stojący za mną – Idź stąd! – pokazał drzwi bordowowłosej a ona czym prędzej wyszła z korytarza – No nareszcie mogę z tobą porozmawiać. – uśmiechnął się szeroko. Obszedł mnie dookoła i nie przestał mi się przyglądać – Nie dziwie się Carlowi, że ześwirował na twoim punkcie. Masz niezłe ciałko.

- Uważaj na słowa. – wymknęło mi się. Zdziwił się na moją odpowiedz, ja też. Przybrałam kamienny wyraz twarzy i nie dałam po sobie poznać zakłopotania.

- No proszę! – zaśmiał się – Umiesz się bronić. A myślałem że dla wszystkich jesteś taka miła jak dla tej idiotki z ręcznikami. – jeszcze głośniej się zaśmiał – To jeszcze bardziej mnie pociąga. Wole niedostępne i oschłe. A ty w stosunku do mnie właśnie taka jesteś. – chwycił mnie w tali i przyciągnął bliżej. Po chwili zatopił swoje kły w mojej szyi. Odepchnęłam go energicznym ruchem i dałam w twarz. Zaśmiał się desperacko – Jakbym pił krew wampirzej księżniczki o zapachu człowieka... Nadal masz przy sobie ustrojstwo które niweluje twój wampirzy zapach. Ale nie zmienia to faktu że twoja krew jest najlepsza jaką kiedykolwiek piłem w swoim życiu.

- Czy przypadkiem ty nie miałeś pomóc Carlowi w uprowadzeniu mnie? – otarł kącik ust z którego ściekała stróżka szkarłatnej cieczy. Podniósł zaskoczony wzrok na moją osobę, zdziwił się jeszcze bardziej, gdy spojrzał na moją twarz nie wyrażającej żadnych emocji. Pewnie liczył po swoich słowach na małą sprzeczkę – Tymczasem podrywasz mu przyszłą żonę. – rzygać mi się chciało jak wypowiedziałam dwa ostatnie słowa. Ten tylko prychnął.

- Dziwie się, że mówisz o tym tak sobie. – spojrzał w okno bez uśmiechu – Przecież go nienawidzisz, przez prawie całe swoje życie. – chwile gapił się w milczeniu na bezkresny las – To że chcę się do ciebie zbliżyć, to tylko moja sprawa. Jestem wampirem i nic tego nie zmieni. Pożądam rzeczy natychmiast. A to że pomogłem mu w jego planach dotyczących ciebie, nie oznacza że odpuszczę sobie taki diament jak ty. – spojrzał na mnie, a jego oko zaświeciło się dziwnym blaskiem.

Dalej Asumi! Nie daj sobą manipulować! Zmień temat!

- To ty pobiłeś Marcusa. – spuściłam wzrok na czerwoną wykładzinę. Czułam na sobie jego wzrok. – To ty podmieniłeś fiolki za kulisami na przedstawieniu i ty byłeś razem z Carlem w lesie kiedy jechałam do Sakamakich.

- Tak, to byłem ja. – uśmiechnął się. Jak mógł to tak po prostu powiedzieć? Tak łatwo się do tego przyznać? – Ale pominęłaś jeszcze wcześniejsze nasze spotkanie. - lekko spuścił głowę w dół. Zaczęłam szukać jakiś wskazówek, przeszukiwać wspomnienia których było jak na lekarstw. W końcu coś mi zaświtało w głowie.

- To ty byłeś posłańcem z listem. – zaśmiał się na moje słowa.

- Cieszę się, że mnie rozpoznałeś. – nie wytrzymałam już. Podleciałam do niego i chwyciłam za kołnierz koszuli.

- Przez ciebie zaczęło się to całe zło! Zmieniłeś moje życie w piekło! Skrzywdziłeś przyjaciół i zabiłeś siostry! Po takim czymś masz jeszcze czelność się do mnie odzywać, dotykać mnie i prawić mi kazania o pożądaniu!? – poczułam ogromną żądze krwi. Nie! Nie! Nie! Tylko nie to! Poczułam jak moje oczy się zaświeciły a moje ciało wypełnia tajemnicza siła. Po chwili Shin znalazł się na drugim końcu korytarza pod wpływem mojego uderzenia. Widziałam jak ociera rękawem stróżkę krwi cieknącą z jego wargi, tym razem jego krwi.

- Jesteś silniejsza niż przypuszczałem. – zaśmiał się pod nosem – Na pewno nie przepuszczę takiej sztuki jak ty! Taka się zdarza raz na milion lat! – poczułam jak moje nogi zaczynają się unosić. Wokół mnie pojawił się fioletowo-błękitny ogień. Cisnęłam nim w chłopaka. Ale jego już tam nie było. Powoli słabłam i upadłam na kolana. Po chwili rozległo się echo – Miej się na baczności, obserwuję cię.

Co to było?

Co ja zrobiłam?

Co się ze mną dzieje?

Powolnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam o nie. Zaczęłam łączyć fakty. Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie ma przy mnie nikogo. Moi rodzice zaginęli, siostry nie żyją, nie wiem gdzie są bracia.
Osunęłam się na podłogę.

Właściwie, to dlaczego pomyłam o braciach? Mimo że czuję do nich pewną więź to i tak mnie przecież nienawidzą. Nienawidzą, bo nazywam się Whiterose – Dlaczego mnie nienawidzą? Dlaczego? – powiedziałam półszeptem. Schowałam twarz w dłoniach. Poczułam bezsilność, jakiej nigdy jeszcze nie zaznałam. Czułam jak łzy napływają mi do oczu – Nie, nie mogę płakać! – Pokręciłam głową, przy tym pociągając nosem.

Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież. Momentalnie poczułam przyjemny podmuch wiatru na mojej twarzy. Z mojego okna widok rozpościerał się na ogromne jezioro i las. W odgadli było widać góry. Jednym słowem, było po prostu pięknie. Trochę mnie to uspokoiło. Kątem oka dostrzegłam dalszą część zamku. Wychyliłam się bardziej i niespodziewanie usłyszałam czyjś znajomy głos

- Chyba nie chcesz się zabić, co nie?


~~~~~~~~~~~~~~

6 gwiazdek + 13 wyświetleń = next

Miłego czytania *3*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: