Crimes and civilians

2008 r. Sacramento, California

Czyli znajdę go tutaj, super. Może będę mogła przy okazji zobaczyć życie prawdziwych agentów. Podniosłam się z łóżka i chyba każda część mnie bolała, ale nie ma czym się przejmować. Weszłam do łazienki, umyłam się, wymieniłam opatrunki na nowe i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądam jak ofiara przemocy domowej albo napaści. Trzeba to naprawić. Wygrzebałam z torby jakieś kosmetyki i naprawiłam co się dało. No lepiej nie będę wyglądać. Wyciągnęłam z torby koszulkę z długim rękawem, jeansy, trampki i czapkę.

Przebrałam się i wychodząc z pokoju zgarnęłam plecak i klucze. Może po drodze zrobię jakieś małe zakupy czy coś? Zamknęłam pokój na klucz i zeszłam po schodach na parking. Wrzuciłam na sąsiednie siedzenie plecak i usiadłam za kierownicą mojego auta. Wrzuciłam do nawigacji interesujący mnie adres i ruszyłam zgodnie ze wskazówkami GPS. Po dłużącej mi się w nieskończoność podróży dotarłam na miejsce.

- Dzień dobry Pani. W jakiej sprawie?-

- Dzień dobry. Mam sprawę do tego konsultanta, który był kiedyś jasnowidzem-

- Przykro mi, ale obecnie jest w terenie-

- Nie szkodzi, zaczekam-

- Musi mieć Pani ważną sprawę w takim razie-

- To mogę wjechać?-

- Oczywiście-

Mężczyzna podniósł szlaban i mogłam wjechać na teren CBI. Zaparkowałam przy płocie, wysiadłam i skierowałam się do budynku. Weszłam do środka i w sumie nie wiedziałam, gdzie mam iść.

- Przepraszam, szukam pewnego konsultanta. Mógłby mi Pan wskazać drogę?-

Zapytałam mężczyznę, który chyba sprawdzał kto wchodzi i wychodzi z budynku.

- Po co pani go szuka?-

- Mam do niego sprawę. Wystarczający powód?-

- Proszę tu się podpisać-

Wysunął księgę i wskazał miejsce oraz podał mi długopis. Niewiele myśląc wpisałam swoje imię i zabrałam identyfikator. Przyczepiłam go do dołu koszulki i poszłam przed siebie. Sama znajdę drogę. Nie błądziłam zbyt długo, bo trafiłam na miłego agenta, który zaprowadził mnie we właściwe miejsce.

- Ej Rigsby, ta mała ma jakąś sprawę do Jane'a-

- Ale jest w terenie z Lisbon-

- To samo jej mówiłem, uparła się, że zaczeka-

- W takim razie, zajmę się tym-

Agent odszedł a ja zostałam z drugim, który siedział przy biurku.

- Skąd znasz Jane'a?-

- A ty?-

- Współpracuje z nim-

Kiwnęłam głową.

- Z telewizji-

Skłamałam. Podstawowa zasada, nie ufaj nikomu poza sobą i Jane'm.

- Masz dla niego jakąś sprawę, którą może rozwiązać?-

- Lubi Pan magiczne sztuczki?-

Zmieniłam temat by uniknąć odpowiedzi.

- Jasne-

Uśmiechnęłam się, usiadłam naprzeciwko agenta i zaczęłam pokazywać mu różne sztuczki, których się nauczyłam w dzieciństwie. Był tym tak zdumiony, że nawet nie zauważył, kiedy zwinęłam mu portfel.

- Widzę, że masz nową towarzyszkę-

Odezwała się jakaś kobieta.

- Ona jest świetna, prawie tak jak Jane-

Jestem świetna jak on.

- Jakoś trzeba zabijać czas a iluzja jest najlepsza do tego-

Odpowiedziałam uśmiechając się do rudowłosej. Chyba byłoby ją trudno oszukać, nie to co tamtego agenta.

- Wie Pani może kiedy wróci ten wasz konsultant?-

- A co?-

- Ma do niego sprawę i czeka tu ze mną od jakiejś godziny-

- Dwóch-

Poprawiłam agenta.

- Za niedługo powinien być-

- Świetnie-

Sprawdziłam swój telefon i nie widząc żadnych SMSów rozejrzałam się po pomieszczeniu i dostrzegłam kanapę. Idealna. Skierowałam do niej swoje kroki i się na niej położyłam.

- Nie radzę, to kanapa Jane'a-

Nic nie odpowiedziałam tylko nasunęłam czapkę na oczy i założyłam ręce za głowę. Jaka wygodna. Nic dziwnego, że ją lubi. Po pół godzinie rozległy się kroki.

- Podobno ktoś mnie szuka-

Usłyszałam znajomy głos.

- Na kanapie-

Odezwał się agent a potem znowu kroki, które zatrzymały się przy kanapie.

- Długo czekałaś?-

- Dwie godziny z agentem Rigsby'm i pół godziny na kanapie-

- Rigsby dotrzymywał ci towarzystwa?-

- Mhm. Był oczarowany moimi sztuczkami-

Nie musiałam go widzieć, że właśnie się uśmiecha. Usiadłam, zdjęłam czapkę i poprawiłam włosy.

- To było jak zabranie dziecku lizaka-

- Mówiłem-

- Tak bardzo go zachwyciło to wszystko, że nie zauważył braku tego-

Wyjęłam z tylnej kieszeni spodni portfel i pokazałam go wszystkim.

- Wygląda zupełnie jak mój. Zaraz, to mój portfel-

Uśmiechnęłam się i rzuciłam portfel w stronę właściciela.

- Tu jesteś Jane. Mamy sprawę, pamiętasz?-

Wychyliłam się i uśmiechnęłam się do kobiety.

- Oczywiście, że pamiętam. Załatwię coś i zajmę się sprawą-

- Mówiłeś, że twoja córka nie żyje-

- I tak jest-

- Zatem kto to jest?-

- A to ważne?-

Zapytałam nie chcąc wszystkiego im ujawniać

- To co to za sprawa, którą musisz załatwić?-

- Zaraz się dowiem-

Spojrzał na mnie uważnie a ja odwróciłam wzrok wiedząc co robi.

- Co Ci się stało Złoto włosa?-

- Jestem za stara żebyś mnie tak nazywał Patrick. Mam osiemnaście lat a nie osiem-

- Ktoś Cię pobił?-

Zapytała rudowłosa agentka, gdy podeszła bliżej.

- Nikt mnie nie pobił, nie wdałam się w żadną bójkę ani nic z tego co wam teraz przyszło do głowy-

Telefon w kiszeni moich spodni zawibrował a ja niechętnie spojrzałam na wyświetlacz. Nawet nie ma sensu otwierać.

- Chodźmy lepiej, bo nie da mi żyć. Odstawię go za jakąś godzinę lub dwie. Może nawet szybciej-

Oznajmiłam i skierowałam się do wyjścia. Zaczekałam na niego przy windzie.

- Uciekłaś?-

- W pewnym sensie-

- W pewnym sensie?-

- Obie uciekłyśmy i to byłą jedyna słuszna decyzja podjęta przez nią-

Prychnęłam pod nosem i drzwi windy się rozsunęły. Wysiadło kilku agentów i mogliśmy wsiąść.

- Będzie wnosiła o rozwód-

- O rozwód? Przecież zarzekała się, że go kocha nad życie-

- Sam za chwilę poprzesz jej zdanie-

Wysiadłam z windy i skierowałam się do portiera. Zostawiłam mu plakietkę i życząc miłego dnia wyszłam z budynku. Skierowałam się prosto do swojego czarnego maleństwa.

- Twoje?-

- Tak, wczoraj kupiłam. Dasz wiarę, że większość wyłożył Tobias?-

- Niesamowite-

- Możesz przerzucić plecak na tył-

Oznajmiłam siadając za kierownicą.

- A co z nauką?-

- Nie przyjęli mnie, bo dobry agent nie może być mną-

- Przecież to było twoje marzenie-

- Ale Red John je przekreślił-

Dalsza droga minęła w ciszy, ale nie przeszkadzało mi to. Dopóki nie dotarliśmy do szpitala. Cały dobry nastrój prysł. Chciałam wyjść stamtąd i nigdy więcej tam nie wracać a przynajmniej nie pot o by odwiedzić ją.

- Dzień dobry. Chciałam dowiedzieć się w którym pokoju leży Alyssa Jane-Martinez-

- Dzień dobry. Panie są spokrewnione?-

- Jestem jej córką-

Niestety.

- A to jej brat-

Wskazałam na stojącego za mną Patrick'a.

- Chwileczkę proszę-

Skinęłam głową a kobieta wstukała coś na klawiaturze i prze chwilę milczała.

- Pokój 108. Prosto do końca korytarza i w lewo. Przed ostatnie drzwi po lewej-

- Dziękuję-

Uśmiechnęłam się i poszliśmy zgodnie z jej wskazówkami. Nim nacisnęłam klamkę myślałam nad odwrotem, ale jeśli pójdę ona wszystko powie a tak będę miała kontrolę.

- Patrz kogo znalazłam-

Odezwałam się wchodząc do środka.

- Gen, dobrze Cię widzieć-

- Tak, jasne-

Przewróciłam oczami i stanęłam pod ścianą.

- Trochę się nie widzieliśmy-

- Tak, prawda. Przykro mi, że straciłeś żonę i córkę-

A ty jej nie masz wcale.

- Dziękuję. Co Ci się stało?-

Moja rzekoma matka spojrzała na mnie.

- Nie patrz na mnie. Ja Ci nie pomogę-

Odpowiedziałam podnosząc ręce do góry w obronnym geście.

- Nic takiego-

- Kłamiesz-

Szepnęłam a Patrick odwrócił się w moją stronę.

- Tobias-

- Mówiłam, że to nic takiego-

- Jakby było, jak mówisz, nie chciałabyś się z nim rozwodzić-

- Genevieve-

- To twój brat Alyssa, ma prawo wiedzieć-

- Daj spokój dziecko-

- Powiesz mu czy ja mam to zrobić?-

Stchórzyła i odwróciła wzrok od nas.

- Wiesz, że nigdy nie obchodziłam go i ze wzajemnością. Na moje osiemnaste urodziny wyłożył większość pieniędzy na auto nie mówiąc skąd ma tyle a ja nie pytałam nie chcąc narobić sobie kłopotów. Jednak trzy dni temu przyszedł wstawiony bardziej niż zwykle, ale nie przejmowałam się. W końcu jednak zapytałam go o kasę, bo w końcu jak był pijany to potrafił wygadać wszystko, ale nie tym razem. Wściekł się, zaczął mnie wyzywać od szmat itd. a potem mnie uderzył, stąd rozcięta warga-

Wskazałam rozcięcie.

- Dobrze, że się uchyliłam, bo mogło być gorzej. Wyzwiska leciały dalej, próbował mnie uderzyć jeszcze parokrotnie...-

Kontynuowałam opowiadanie dalej a Patrick słuchał w milczeniu.

- I postanowiła, że się z nim rozwodzi, zmieniła nasze nazwiska na Jane i nie chciała iść do szpitala. Udało mi się ją zmusić by przyjechać tutaj i siłą zaciągnąć do lekarza-

- Mówiłam, że nic mi nie jest-

- Jasne, widziałam nie raz to twoje „nic mi nie jest"-

- Wracamy do CBI, porozmawiasz z Lisbon o tym-

- Nie, nie ma mowy-

- Wiesz, że mam rację-

- Nic by się nie stało, gdyby się nie wtrąciła. Poradziłabym sobie doskonale-

- Powinnaś powiedzieć o tym Lisbon, ona się tym zajmie-

Przewróciłam oczami i wyszłam z pomieszczenia.

- Genevieve, zaczekaj!-

Usłyszałam wołanie za sobą, więc się zatrzymałam.

- Podwieziesz mnie na miejsce zbrodni?-

- Jasne-

Opuściliśmy budynek szpitala i ruszyłam w stronę miejsca zbrodni podanego przez Patrick'a. Muszę ogarnąć jakąś pracę nim się skończą pieniądze i to legalne, bo mam wątpliwości co do legalności tamtych pieniędzy.

- Przyłączysz się? Będziesz mogła popatrzeć na pracę prawdziwych agentów-

- Innym razem-

Odjechałam od razu, gdy tylko zamknęły się drzwi od strony pasażera. Zostawiłam swoje cv w kilku miejscach i wróciłam do hotelu. Weszłam do swojego pokoju, zabrałam gazetę i zaczęłam przeglądać ogłoszenia. W końcu opcji nigdy za wiele. W pewnym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

- Nie zamawiałam room service!-

Odpowiedziałam, ale ponownie zapukano. Wstałam i otworzyłam drzwi.

- Nie zamawiałam...-

- Genevieve-

Na sam dźwięk tego głosu wszystkie moje mięśnie się spięły.

- Co ty tu robisz?-

Zapytałam przez zaciśnięte zęby.

- Chcę porozmawiać i przeprosić-

- A kto Ci powiedział, że ja chcę z tobą rozmawiać?-

Spiął się na moment i to mi wystarczyło, żeby wyjąć z tylnej kieszeni telefon i zadzwonić do kogo trzeba. Dobrze, że stoję przy drzwiach.

- Genevieve, daj mi szansę i wysłuchaj mnie-

- Nie dam Ci jej Tobias. Nie zasługujesz-

- Nie zasługuję?-

- Nie a teraz zjeżdżaj stąd zanim zadzwonię na policję-

Przez chwilę tylko na mnie spoglądał.

- Żegnam-

Odezwałam się i chciałam zamknąć drzwi, ale zablokował je ręką.

- Proszę gwiazdko, posłuchaj mnie i zniknę-

- Masz zniknąć teraz. Masz odejść sprzed drzwi mojego pokoju hotelowego, zejść po schodach w dół i opuścić parking hotelu „Pink Flamingo"-

Nie zareagował w żaden sposób. Włożyłam telefon do kieszeni wiedząc, że pomoc jest na sto procent w drodze.

- W porządku-

Westchnęłam.

- Naprawdę?-

- Nie-

Popchnęłam go lekko do tyłu i zamknęłam od razu drzwi. Nawet trochę za głośno. Rozejrzałam się za jakąś blokadą dla drzwi, ale nic się nie nadawało lub było zdecydowanie za daleko. Zamknęłam się jedynie od środka a on dobijał się do drzwi. Dało się słyszeć syreny, ale jego to wcale nie odstraszyło. Nagle siła uderzenia się zmieniła. On próbuje wyłamać drzwi. Odskoczyłam od nich a po chwili drzwi wyleciały a Tobias wyjął broń.

- CBI! Rzuć broń i ręce za głowę-

Usłyszałam kobiecy głos, ale nie było reakcji.

- Powiedziałam rzuć broń i ręce za głowę-

Nadal brak reakcji. Usłyszałam przeładowanie broni. Zareagowałam od razu. Jednym sprawnym ruchem wybiłam mu broń z ręki, która od razu spadła na ziemię. Kopnęłam ją jak najdalej od nas a Tobias się na mnie rzucił. Nim go odciągnięto ode mnie zdążył mnie uderzyć. Jakiś agent CBI odciągnął go ode mnie, skuł i wyprowadził z mojego pokoju.

- Jesteś cała?-

Usłyszałam zatroskany głos agentki.

- Tak, nic mi nie jest. Dzięki za ratunek-

Odpowiedziałam jej nadal leżąc na podłodze.

- Jesteś pewna?-

- Tak, dajcie mi chwilę-

Gdy usłyszałam oddalające się kroki skrzywiłam się i złapałam się za brzuch. Gdybym nie oberwała tam wcześniej nie bolałoby aż tak. W końcu musiałam się podnieść z podłogi co było dosyć ciężkie. Skoro wstałam to teraz do łazienki.

- Genevieve?-

- W łazience-

Odpowiedziałam i zaczęłam przeszukiwać pomieszczenie w celu odnalezienia jakichkolwiek bandaży.

- Jak cię znalazł?-

- Alyssa albo wypytywał wszystkich o nas-

Jak na złość nie było żadnych. Walnęłam ręką w zlew i to był błąd, bo zabolało.

- Kurwa-

Wyrwało mi się ciche przekleństwo.

- Lisbon chciałaby z tobą o tym pogadać-

- Tak, jasne. Wpadnę jutro rano-

Powiedziałam machając ręką i wychodząc z łazienki.

- Postrzelił cię?-

- Co?-

Spojrzałam na wujka a potem na siebie i ujrzałam pod ręką czerwoną plamę. Wzięłam głęboki wdech, żeby nie przekląć.

- Nie, uderzył mnie w brzuch i szwy puściły. Nic groźnego-

- Ktoś to musi obejrzeć-

- Już oglądał wczoraj. Poradzę sobie-

Machnęłam niedbale ręką.

- Musi Pani iść z nami i złożyć zeznania-

- Wpadnę jutro-

Odezwałam się przeszukując jedną ręką swój plecak, ale został mi zabrany.

- Jesteś jak twoja matka-

- Nawet mi nie przypominaj-

Mruknęłam. Pozwoliłam obejrzeć moją ranę i zawieść się do CBI.

- Co chce Pani wiedzieć?-

Zapytałam siedząc na przeciwko agentki.

- Od czego się zaczęło?-

- Trudno stwierdzić tak właściwie-

Do środka wszedł wujek z dwoma filiżankami herbaty i jedną postawił przede mną a z drugą usiadł obok agentki.

- Dziękuję-

Wzięłam filiżankę ze spodkiem i napiłam się herbaty.

- Nie wiem co go mogło skłonić do takiego zachowania. Nigdy mnie nie bił nawet po pijaku-

- To znaczy, że nie pierwszy raz był pijany-

- Nie, dlatego wiele razy, gdy tylko wychodził Alyssa odsyłała mnie do brata-

- A kim jest Alyssa?-

- Moją rzekomą matką-

- A Tobias to ojczym?-

- Rzekomy ojciec-

- A brat?-

Spojrzałam na wujka to na agentkę.

- Nie macie jakichś moich akt czy coś?-

- Poprosiłam o nie przed przybyciem tutaj i nie dotarły jeszcze-

Spojrzałam na blondyna i uśmiechnęłam się.

- Na mnie nie patrz. Tym razem to nie ja-

- Oczywiście-

Zaśmiałam się pod nosem i upiłam kolejny łyk herbaty a agentka nam się przyglądała.

- Jane, zechcesz oświecić mnie?-

- Tym razem zostawię to jej-

Wskazał na mnie filiżanką uśmiechając się przy tym szeroko.

- Czy któreś z was wreszcie coś powie?-

Zapytała sfrustrowana agentka.

- Podstawowa zasada. Ufaj zawsze sobie i Jane'owi-

- Nic nie rozumiem z tego-

- To bardzo proste. On to Jane-

Ktoś zapukał do drzwi i wszedł do środka.

- To te akta. Zawieruszyły się gdzieś-

- Dzięki Cho-

I wyszedł.

- Tak jak i ja-

- Ale przecież córka Jane'a nie żyje a miał jedną-

- Proszę zajrzeć do teczki-

Spojrzała do teczki, którą jej przyniesiono.

- Genevieve Angelica Martinez-

- Proszę spojrzeć na rodziców-

- Alyssa Jane-Martinez i Tobias Martinez-

Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Właściwie to Jane-

- Proszę?-

- Genevieve Angelica Jane. Alyssa wniosła o rozwód i zmieniła nasze nazwiska na jej panieńskie, czyli Jane-

- Więc młodszy brat twojej matki to...-

- Ja-

Wtrącił się z uśmiechem Jane. Przez chwilę panowała cisza.

- Jane, możesz usiąść obok niej?-

Zrobił to o co go poprosiła.

- Weźcie filiżanki do ręki-

Zrobiliśmy co chciała i nam się przyglądała.

- Nie wiem co Pani robi, ale to dość zabawne-

- Jesteście dość podobni do siebie. Uśmiech, sposób trzymania filiżanki, styl wypowiedzi-

Stwierdzała zaskoczona.

- Rodzina-

Odpowiedziałam wzruszając ramionami.

- Ale on brzydzi się broni i ogólnej przemocy-

- A ty?-

- Nie-

- Genevieve zawsze marzyła o łapaniu przestępców-

- No proszę-

Uśmiechnęła się.

- I jak Ci idzie?-

Przewróciłam oczami.

- Nie złapiecie Tobias'a. Jest za sprytny. Mogę iść, czy zatrzymujecie mnie?-

- Jesteś wolna-

- Dzięki Patrick-

Uśmiechnęłam się i wstałam.

- Miło było poznać agentko Lisbon-

I wyszłam z pokoju przesłuchań.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top