mały książę
Opuszki palców, o strukturze jedwabiu, z takim niezdecydowaniem próbowały posmakować chwilowego bólu. Ukłucia. W środku chłopca kwitły całe pola kwiatów, miękkie płatki muskały każde zakończenie nerwowe, to coś, czego nie dało się opisać.
Serce biło mu szybciej. Nie wiedział, czy kolec okaże się ostry, czy wręcz przeciwnie, ulegnie pod naporem delikatnej dłoni.
Plamka czerwonej krwi zaczęła powoli rozchodzić się po liniach papilarnych. Roślina nie okazała się przyjazna. A jednak ten nie ustąpił.
Za mocno już uczepił się wolności, nadziei, smaku i dotyku.
Największy narkotyk, jaki mógł posiąść w swoim młodym sercu, w każdym jego uderzeniu, największa przyjemność i szczęście, jakiego mógł zasmakować.
Miłość.
Niewielki kaktus wciąż stał na stole, kontrastując swoją żywą barwą z chłodem bieli mebla. Chłopiec otoczony był marmurami, złotem, srebrem, porcelaną, drogimi kamieniami. A jednak ta drobna istotka w doniczce znaczyła dla niego o wiele więcej, niż cokolwiek z tych rzeczy.
Wyjrzał przez okno, na morze pełne gwiazd. Na tryliony spełnionych i niespełnionych marzeń. Jego niewielką postać okrywał żółty kocyk, który kurczowo ściskał w dłoniach. Należał do jego ulubionych, nie tylko ze względu na kolor, ale i wspomnienia. Ranka na palcu pozostawiła czerwony ślad na jasnej tkaninie, nie zauważył tego jednak, pochłonięty pięknem świecidełek na niebie, spoglądających na niego z samego kosmosu.
Pamiętał, jak to on je obserwował, z tą osobą. Z jedynym człowiekiem na ziemi, który odbierał mu dech, rozsądek, odbierał mu zdolność racjonalnego myślenia i wszelakie troski. Czuł się z nim jak w domu. Jak w odpowiednim miejscu.
Nie sądził nigdy, że spotka kogoś takiego tuż za swoim płotem.
Dwie majestatyczne budowle, wzniesione w podobnym czasie, dwie rodziny królewskie, które niedawno zawarły pewne sojusze. I dwójka nastoletnich dzieci, które według wszelakich statystyk nie miały prawa się spotkać.
A jednak to zrobiły.
Jimin wyglądał przez dziurkę od płotu, który jako jedyny nie był w tej posiadłości niczym kosztownym. Ogród pełen był kolorowych kwiatów, krzewów, drzew, a ten niepozorny płot otaczał to wszystko w ciepłych, prawie matczynych objęciach.
Po drugiej stronie dziurki znalazł kogoś, w kim zakochał się niemalże od razu. Zapomniał, że istnieje coś dookoła niego. Bo wszystko inne straciło sens, świat przestał istnieć, bo chłopiec znalazł sobie nowy świat. Swoją rzeczywistość zamknął w brązowych oczach, jasnych, krótkich włosach, szczupłej sylwetce, bladej skórze. Każdy detal tej osoby zupełnie go pochłonął.
Od tego dnia to jej właśnie dedykował każdy sen, każdy oddech, każdy gest, każde uniesienie i opadanie powiek.
Im więcej tą osobę widział, tym częściej o niej myślał, marzył, fantazjował, dawał sobie pełnię władzy nad własnymi wyobrażeniami, które stawały się coraz to bardziej niewinnie śmiałe. Wciąż tworzył coraz to nowsze obrazy.
Spotkali się niezliczoną ilość razy. Pamiętał dokładnie każdy wieczór, każdy dzień, spędzone na długich spacerach po lesie, lub oglądaniu nieba, zachodów słońca, na wąchaniu kwiatów i gonitwach po ogrodzie. Pamiętał wszystkie chwile, kiedy mieli kontakt fizyczny, muśnięcia, a potem... nawet pocałunki. Dotąd nie znał niczego podobnego do tych odczuć. Było to dla niego niezwykle nowe, uzależniające.
Obie strony czuły w ten sposób. Bezgranicznie, prawdziwie, bez żadnych barier.
Przeprowadzając się tutaj nie miał żadnych dobrych myśli. Wciąż tęsknił za rodzinnym miastem, przyjaciółmi oraz prestiżową szkołą prywatną, w której ich poznał. Bał się, że w innej miejscowości zazna jedynie smutku i samotności, zwłaszcza, że przydzielono mu nauczycielkę w domu. Przestał interesować się znajomościami proponowanymi ze strony rodziców.
Los miał jednak inne plany.
Jimin znalazł coś dobrego wcale tego nie szukając.
Przeniósł wzrok z powrotem na prezent, który otrzymał kilka godzin temu. Wiedział, że zobaczą się dopiero za tydzień, kiedy wróci z rodzicami z letniej podróży. Zamierzał więc czekać, siedem dni, aż po raz kolejny zobaczy uśmiech, posmakuje ust i usłyszy te małe, dwa słowa, które oboje tak uwielbiali.
od autora: wiecie, czasem zobaczę coś tak pięknego, że nie mam nawet pojęcia, czy jestem w stanie to w pełni docenić przez swoje rozumienie świata. mogę jedynie mieć nadzieję, że pojmuję to w dobrym sensie.
i wiecie, czasem kiedy widzę coś takiego, mam ochotę stworzyć z tego coś mojego, za pomocą własnych palców i wyobraźni.
powstał więc ten one-shot, w którym miłość nabiera trochę innego znaczenia. i jest zbyt delikatna, żebym pisał nawet słowo "pocałunek". ale i tak je napisałem.
jak zwykle dziękuję każdej duszy, która zajrzała do tych skromnych 600 słów, poświęciła im czas. nie wiem, czemu znowu robię się emocjonalny...
ale się robię </3
wasz piszący o sobie z małych liter:
filip
[edit: któż pomyślał, że ten one shot jeszcze tu wróci]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top