i. I'm not the guy you're taking home
Mój umysł metaforycznie nazywa Cię religią, ponieważ jesteś blaskiem tak jasnym, że gdy pierwszy raz go ujrzałem, pragnąłem poczuć wszystko co niesie wraz ze sobą. Chciałem, abyś położył swe słodkie usta na moich i pocałował mocno, abym poczuł że żyję. I choć nigdy nie mieliśmy bliższego kontaktu, niż wspólna lekcja matematyki, wiedziałem że jestem beznadziejnie zauroczony w Twoim pięknie. Niestety sztuka którą jesteś, nigdy nie zwróci uwagi na mój artyzm, w sposób którego pragnę. Dlatego mogłem tylko patrzeć, jak ją całujesz i byłem świadomy, że mimo swoich szczerych uczuć co do Ciebie, nie stanę się osobą którą zabierzesz do swojego domu. Jednakże pomimo tego, że jestem okropnym człowiekiem z milionem głosów w głowie, sądzę że jesteś jedyną osobą na tym świecie na którą zasługuję. Prawdopodobnie będzie to najgorszy argument, jaki użyłem w całym swoim życiu, ale uważam że kiedy stanąłeś naprzeciwko swoich demonów, spojrzałeś im prosto w oczy i uświadomiłeś jakimi są skurwielami, ludzie zaczęli postrzegać cię jako dziwaka, zupełnie jak mnie. Sądzą, że grzechy twoich rodziców należą również do Ciebie. Ty również tak uważasz. I gdybym mógł wykrzyczeć z całą siłą posiadającą w głosie, jak bardzo się mylisz -zrobiłbym to. Wsparłbym Cię, przytulił tak, jak nigdy nikt i wybaczył wszystkie drobne potknięcia, ponieważ na to zasługujesz. Teraz kiedy siedzę na werandzie swojego domu i patrzę na niebo, widzę tam Ciebie. Dziś jest słonecznie, wielka ognista kula swoimi promieniami otula każdego w tym przeklętym mieście. Czuję, jak subtelnie dotyka mojej twarzy, rąk i nóg. W tym momencie jestem szczęśliwy. Z mojej głowy wyparowują wszystkie obelgi usłyszane w szkole, każdy siniak na moim ciele nagle znika i staję się wolny. Ten stan emocjonalny kończy się wraz z pojawieniem uśmiechniętej kobiety z torbą zakupów, której twarz diametralnie zmienia swój wyraz, wraz z zobaczeniem mojej osoby.
-Boże,Kochanie kto ci to znowu zrobił.- Usiadła obok mnie i delikatnie przejechała swoimi dłońmi po moim czole oraz rozciętej wardze. Jej policzki były mocno zaróżowione, a oddech przyśpieszył od nadmiaru złości.
-Jest w porządku, mamo.- Wykrzywiłem usta z zamiarem wykonania uśmiechu, lecz podejrzewam że bardziej wyszedł z tego grymas bólu.
-Ryan nie możesz wracać w każdy piątek poobijany. To niezdrowe. Tym razem powinniśmy to zgłosić.- Nadzieja przepełniała jej głos równie mocno, co oczy. Pragnęła pomóc swojemu synkowi, lecz nie oczekiwałem od niej tego. Pogodziłem się z całą nienawiścią skierowaną względem mnie. Pogodziłem się z głupimi komentarzami na temat mojej orientacji seksualnej, pogodziłem się z tym że urodziłem się chory. Słyszę jak to mówią, powtarzają że są lepsi, czyści, rozgrzeszeni. Stałem się zniewolony przez wszystko, co mnie otacza. Wzięcie świeżego oddechu wymaga ode mnie wiele pracy, ponieważ powietrze jest za bardzo zatrute. Zatrute sarkazmem, przemocą, nieszczerym uśmiechem, fałszywą przyjaźnią i niezobowiązującym seksem. Jednak rzecz w tym, że kocham swoją chorobę. Pożądam piękna drugiego mężczyzny i czuję się zbawiony.
-Mamo,proszę nie róbmy tego. Postaram się nie wpadać w kłopoty.-Oparłem swoją głowę o jej ramię i cicho westchnąłem.
-Zawsze to mówisz synku. Mam dość życia w ciągłym strachu, czy wrócisz do domu w całym kawałku. W szkole powinieneś być bezpieczny.Zbóje, które ci to robią muszą ulec resocjalizacji. - Nie chciałem zgłaszać przejawu tego wandalizmu, ponieważ musiałbym zgłosić połowę uczniów. Jestem urażony tym, że nie zawsze dostaję w pysk od tej samej osoby. Wielu mnie nienawidzi. W świecie chodzą pogłoski, że żyję w kraju tolerancyjnym, gdzie prawo jest nieodłącznym elementem istnienia. Niestety, nie w miejscu, w jakim mieszkam. Los potraktował mnie okrutnie. Urodziłem się oraz wychowałem pośród ludzi, którzy słowo gej równoważą z pomiotem szatana. Ich bóg musi być głupcem, skoro nadal kocha te bezbarwne, porywcze i nieludzkie istoty.
-Poradzę sobie. Przecież wiesz, że mam rację. Jeśli to zajdzie za daleko, obiecuję że nic nie powstrzyma mnie przed postawieniem ich na dywaniku dyrektora.- Starałem się rozluźnić gęstą atmosferę. Próbowałem być zabawny, ale nie wiem czy coś z tego wyszło.
-Mój kochany chłopczyku, niech Bóg ma cię w opiece. - Poczochrała mnie po włosach, zdjęła swoje wysokie buty i weszła do domu. Przez myśl przeszło mi tylko to, że jest kolejnym głupcem wierzącym w wielkiego, miłosiernego pana, stworzyciela i jego świętą księgę.
[🌝🌚]
Kiedy zostałem zmuszony przez rodzicielkę, aby pójść z nią do McDonalda po frytki i hamburgera, nie spodziewałem się spotkać tam chłopaka, pojawiającego się w moich myślach od drugiej klasy liceum. Patrzyłem, jak pijesz szejka o smaku truskawkowym i wraz ze swoją różowowłosą koleżanką oraz uroczym przyjacielem zachwycasz się nowym albumem, któregoś z ulubionych zespołów. Chciałbym wiedzieć jakiej muzyki słuchasz. W ubiegłym roku wyznaczyłem sobie za cel, aby sprawdzić czy twoja koszulka z Misfitsami, odzwierciedla charakter słuchanej przez ciebie muzyki, ale nie dowiedziałem się niczego. Facebook oczekiwał, zaproszenia oraz potwierdzenia dodania do znajomych. Miałeś tak zaszyfrowane konto, że nawet nie mogłem sprawdzić jakie strony masz polubione. To frustrujące, kiedy chcesz poznać kogoś na tyle, na ile pozwala internet, lecz druga osoba nie chce być poznawana przez obcego.
-Ryan, nasz numerek! Rusz swój młodziutki tyłeczek i przynieś nasz obiadek.- Z rozmyślań wyrwała mnie kobieta mojego życia. Wstałem od dwuosobowego stolika i odebrałem od grubszej pani tacę z zamówieniem.
Wybrałem specjalnie okrężną drogę, aby móc przejść obok ciebie. Usłyszeć twój śmiech, oraz w bardzo szybkim tempie ujrzeć uśmiech wkradający się na twoją twarz. Patrzyłem. Nie miałam zamiaru przestać. Prawdopodobnie wziąłeś mnie za wariata, ale nie obchodzi mnie to. Muszę podziwiać, ponieważ zostało mi tylko to. Nigdy nie będziesz mój.
-Proszę mamo.- Położyłem tacę na małym stoliku i usiadłem plecami do ciebie. Mój standardowy zestaw, to dwadzieścia nuggetsów oraz duża cola. Codziennie jadamy na mieście. Mama nie potrafi gotować, a kiedy próbuje skutki są katastrofalne. Nie wiem jakim cudem nie dostałem jeszcze raka od tych wszystkich fasfoodów, zupek w proszku i mrożonych gofrów, które uwielbiam.
-Jutro zamówisz sobie pizzę. Wrócę bardzo późno i błagam zostaw chociaż malutki kawałeczek.
[🌝🌚]
Noc jest najgorsza. Często wychodzę z domu, siadam na trawniku i obserwuję. Nie jestem pewien, co pragnę dostrzec. Może szukam koła ratunkowego, które uratuje mnie z mojego własnego życia. Albo po prostu mam nadzieję, że patrzenie w nicość sprawi, że ja również taki się stanę. Będę nicością, marnym pyłem w dużym świecie. Czasami pragnę być wartościowy, lecz świadomość iż jestem durnym chłopcem bez krzty pewności siebie sprawia że moje małe marzenie, szybciutko ucieka w zapomnienie. To chyba kolej rzeczy. Czuć, mieć nadzieję, marzyć, a później wyrzucić wszystko do kosza, który jest pełen niespełnionych aspiracji oraz lęków. Nie martw się Brendonie Urie, ciebie nigdy się nie pozbędę.
1039 słów. nie wiem kiedy pojawiać się będą rozdziały, jestem leniwa. długość raczej będzie taka sama (malutko przekraczająca tysiąc). jedynka to malutkie wprowadzenie (jakby). jutro/ a raczej dzisiaj nwm, dodam kolejny (prawdopodobnie).
love
ps. nie umiem w przecinki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top