Chapter four

                           ***

Richard przemierzał właśnie szkolny korytarz. Był naprawdę zdenerwowany po tym co wczoraj usłyszał od Liama I Isaaca. Nic, dosłownie nic by go tak nie wyprowadziło z równowagi, jak wspomnienie o jego małej córeczce I to przez osoby, które naprawdę były w stanie ją skrzywdzić. Nie po to ukrywał ją u rodziców przez tak długi czas, aby teraz znalazła się w niebezpieczeństwie.

Po śmierci matki Aaliyah, Yocelyn, Richard sam zajmował się małą. Nieraz było mu naprawdę ciężko. Na szczęście rodzice mu dużo pomagali.
Aaliyah nie powstała z miłości. Camacho mówił o tym zawsze otwarcie. Yocelyn nie była jego omegą, nigdy się nie połączyli. Byli po prostu przyjaciółmi, na jednej z imprez, zbyt dużo używek weszło w grę I tak to się skończyło. Ale Richard ma swoje zasady w życiu, a poza tym kocha dzieci I nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl zostawić Yoce samą z Ali. Yoce niestety zmarła w wypadku samochodowym, gdy Ali skończyła roczek. Dla Richarda mała dziewczynka zawsze była najważniejsza I starał się ją chronić jak tylko najlepiej potrafił, dlatego to, że Liam I Isaac się o niej dowiedzieli tak nim wzburzyło. Nigdy nie chciał iść z nimi w układy, można powiedzieć, że po części został do tego zmuszony.

- HALO RICH!!!!!- wydarł się mu do ucha Joel I dopiero wtedy Camacho zdał sobie sprawę, że obok niego idzie Pimentel.

- Damn, nie drzyj się tak.- czerwonowłosy złapał się za uszy.

- No sorry, ale mówię do ciebie już od dwóch minut, a ty nic. Jakbyś był w transie.- mruknął z poirytowaniem w głosie Jo.

- No bo chyba byłem.- stwierdził Richi.

- Nad czym się tak zamyśliłeś?- spytał Pimentel.

- Nie, no nic ważnego, jakieś szkolne pierdoły.- zmyślił szybko.- A co wcześniej mówiłeś?

- No dobra. Jak chcesz. Pytałem, czy widziałeś Abby.

- Nie......

                           ***

Podczas długiej przerwy na lunch Abby poszła z Joelem na krótki spacer. Przywitali się przytuleniem, po czym ruszyli w stronę parku.

- Wiesz co, Abby..... martwię się ostatnio o Richiego. Coś z nim jest nie tak. Znam go już od dawna I rzadko kiedy buja w obłokach.- wyznał blondynce czarnowłosy.

- Pytałeś go o to??

- Tak, ale nie chciał mi nic powiedzieć.- wzruszył ramionami Jo.

- NA POMOC!!!!!- usłyszeli nagle I odwrócili się w kierunku, z którego dochodził głos.

Była to mała altanka.
Po jej schodach wysoki blond alfa ciągnął małą wystraszoną czarnowłosą omegę.
Joel nie mógł na to patrzeć obojętnie. Od razu tam pobiegł, a Abby tuż za nim.

- Ejej, co tu się dzieje?!- krzyknął odpychając blondyna od ofiary.

- Ta mała szmata nie chce ze mną iść.- burknął mu ten w odpowiedzi.

- Nie mów tak o niej!- nakazał Joel.

- Nie będziesz mi mówił co mam robić. To moja omega.

- Z tego co widzę, nie jesteście połączeni, więc wypierdalaj stąd, póki mam cierpliwość. W innym wypadku już dziś wylecisz z tego stada.

- A niby kim ty jesteś, żeby o tym decydować.

- Joel. Joel Pimentel.

Blondyn chyba dopiero wtedy zrozumiał z kim rozmawia I niechętnie się oddalił, krzycząc jeszcze do czarnowłosej na odchodne, że się z nią policzy.

- O Boże. Dziękuję ci za pomoc. Luke uroił coś sobie w tej głowie I non stop mnje nachodził, gdyby nie ty..... nie wiem co by się stało.- wyjąkała pomiędzy napadami płaczu uratowana omega.

- Jak się nazywasz??- spytała Abby.

- J-jestem Natt-Nattasha.- pociągnęła nosem.

- Miło cię poznać. Chodź, pójdziemy gdzieś w ustronne miejsce porozmawiać.- zaproponowała jej blondynka, po czym cała trójka ruszyła w stronę pobliskiej kawiarni.
Po drodze Abby I Joel ustalili, że dziś nie wrócą do szkoły, bo muszą zająć się Nattashą.

                            ***

Po opowiedzeniu całej historii związanej z Lukiem, Abby I Joel całkiem polubili Natty. Wzięli od niej numer telefonu, po czym odwieźli do domu, który okazał się być blisko domu Joela.

Tak więc później Joel zaproponował Abby obiad u niego.
Ta zgodziła się z lekkim oporem, aby go trochę wkurzyć.
Koniec końców Joel przygotował dla nich spaghetti.

- Proszę.- postawił przed nią talerz z cudownie pachnącym makaronem z sosem.

- Wow, nie spaliłeś kuchni? Nie oszukujesz, nie zamówiłeś tego?- zażartowała.

- No dzięki. Uraziłaś właśnie moje ego.- prychnął.

- Oj no..... przepraszam.- pocałowała go lekko w policzek, w ramach przeprosin.- Dobra, próbuje.

Nabrała trochę na widelec I wsadziła do ust.

- Ejj..... odwołuje to. Wspaniale gotujesz. Wyjdź za mnie, proszę.

- To chyba ty za mnie.- stwierdził rozbawiony Pimentel I popatrzył na nią czule.

                            ***

- Chris, tłumaczę ci, że nie chcę iść na żadną randke!! Wyglądam dziś tak źle. W ogóle na mnie nie patrz.- pisnął Erick, zamykając swojemu ,,prawie" chłopakowi drzwi tuż przed nosem.

- Erick, no nie daj się prosić..... no weź..... chodź..... jestem głodny.- jęknął znecierpliwiony Chris.

- No dobra, ale to twoja wina, jeśli narobie ci siary.- mała omega w końcu wyszła na ganek I z naburmuszoną miną ruszyła w stronę samochodu Chrisa.

Starszy tylko przewrócił oczami.

Po dłuższej chwilii siedzieli już przed subwayem, jedząc swoje kanapki i śmiejąc się w niebogłosy.

- Te kanapki są lepsze, niż wszystko.- stwierdzil Erick.

- To musisz chyba spróbować moich ust.- odpowiedział mu ze śmiechem Veléz.

Erick jednak mu nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w coś za plecami alfy bardzo uważnie.

Chris również się obrócił I spojrzał w tamtą stronę.
Momentalnie zamarł.
Zobaczył znajomą postać, a tuż obok niej kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widział.....

******************************

Domyślacie się kogo I z kim zobaczyli Erick I Chris??



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top