Rozdział 6

-Popierdoliło cię!- krzyknęła na mnie Kitty gdy następnego dnia podczas lunchu siedzieliśmy przy stoliku a ja zajadałem jabłko które mi przyniosła z domu.

-Ciszej Kitty...- zarumieniłem się gdy wszyscy zebrani na stołówce utkwili w nas swoje spojrzenia.

-Nie będziesz tam pracował! Nie pozwolę na to, nie zgadzam się!- syknęła.

-To co, mam zdechnąć z głodu i pozwolić na to mojemu rodzeństwu? Nie ma mowy. Dobrze wiesz że nie dam się porwać. Jeżeli rzeczywiście kochasz mnie jak swojego przyjaciela to proszę, zrób to dla mnie i pójdź po Zayn'a i wyjaśnij mu o co chodzi. Ja z nim sam nie porozmawiam.- użyłem na niej argumentu którego ona nigdy nie złamie, po prostu wykona wtedy każdą moją prośbę.

-Louis... To nie w porządku...- jej oczy zaszły łzami.

-Kitty, skoro ja się o siebie nie boję to ty też nie powinnaś tego robić.- wytarłem szybko palcem łezkę która wypłynęła na rumiany policzek dziewczyny.

-Zrobię to, ale masz mieć ze mną wtedy stały kontakt, rozumiemy się?- wytarła oczy.

-Dobrze Kitty.- pocałowałem jej policzek z wdzięcznością, a dziewczyna ruszyła w kierunku stolika elity, pakując się na kolana czarnowłosemu, którego uśmiech rozświetlił jego twarz.

Valerie zaczęła mu coś szeptać i po chwili mina czarnowłosego spoważniała.

Zaczęli cicho rozmawiać i po chili ruszyli w kierunku mojego stolika, a ja skończyłem szybko swoje jabłko, wyrzucając ogryzek do pobliskiego kosza.

-Na pewno chcesz to robić Tomlinson? Taka praca jest często niebezpieczna.- usiadł obok mnie patrząc mi prosto w oczy, szukając zawahania.

Nie odszukał go, bo jestem pewny.

-Tak, chcę to robić, nie zmienię decyzji.- powiedziałem z naciskiem w głosie.

On westchnął i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni w jego skórzanej kurtce wizytówkę.

-Pozostaje mi chyba tylko życzyć ci powodzenia, bo ta praca serio nie jest tak prosta i przyjemna jak się może wydawać.- mruknął wstając.

Chciał odejść ale szybko złapałem go za nadgarstek na co spojrzał na mnie zaskoczony.

-Zachowasz dyskrecję, prawda?- wstałem za nim patrząc mu prosto w oczy.

Zacisnął usta w wąską linię.

-To akurat mogę ci obiecać.- wydobył swój nadgarstek z mojego uścisku i odszedł w kierunku stolika zdziwionej elity.

Cała stołówka patrzyła na mnie w zaskoczeniu, co niby sam Zayn Malik mógł ode mnie chcieć.

A ja po prostu usiadłem  z powrotem przy stoliku, słuchając kazań mojej przyjaciółki, która chwyciła mój ogon i zaczęła go rozczesywać swoją szczotką.

Miała taki nawyk, gdy się denerwowała.

****************

Co ten Lou nam tu kombinuje?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top