Rozdział 47

-Darcyyyy.- jęknął Harry, starając się opanować płaczącą córkę.

-Mówiłem weź smoczek idioto.- fuknąłem.

-A sprać ci dupsko?- fuknął.

-Dupśko.- nagle Darcy przestała płakać.

-Och, serio mała?- zabrałem ją od Harry'ego i opatuliłem ją ogonem, trzymając ją nim i spokojnie dokończyłem jedzenie swojego rogalika.

-Trzeba się jakoś przedrzeć...- mruknął Harry, kładąc opiekuńczo dłoń na moich plecach i prowadził nas przez błysk fleszy.

W wiadomościach trąbili o nas, a na twitterze ludzie szaleli z wściekłości.

Innymi słowy moje wydawnictwo właśnie zdechło.

Wyjaśniliśmy ludziom całą tą sprawę z porwaniem Darcy i szykowali widły na Elkę, która wyprała mi mózg, ale dodałem że się trochę 'potknęła'.

-Dlaczego Kitty akurat dzisiaj nas chce u siebie.- jęknąłem.

-Lou, wyjechała dokładnie wtedy gdy ty się znowu pojawiłeś w moim życiu, chce cię zobaczyć.- zaśmiał się Harry i całą trójką wpakowaliśmy się do samochodu.

-No co futrzaku?- zaśmiałem się, łapiąc za szary ogonek córki.

-Ma twoje oczy.- uśmiechnął się Hazz, biorąc ją na swoje kolana.

-I twoje loczki!- złapałem go za włosy, na co fuknął.

-Zlapać to ty możesz za co innego.- mruknął.

-Okay.- ścisnąłem go przez spodnie, aż podskoczył i uderzył głową o podsufitkę.

-Louis! Ty mała cholero.- fuknął lapiąc za moje ręce.

-Meow.- zaśmiałem się i oparłem głowę o jego ramię, oddychając z ulgą.

-W końcu bezpieczny.- przytuliłem się do moich dwóch światów i napawałem się miłością obojga do mojej osoby na zapas.

-Louis...- zaczął Harry, ale wtedy przerwał nam huk.

Podskoczyłem przerażony na swoim miejscu i zasyczałem.

-Pieprzona petarda!- warknął nasz kierowca.

-Ach... Dzisiaj jest strajk feministek.- mruknął Harry, starając się uspokoic Darcy, która bardziej przestraszyła się mojej reakcji niż samego huku.

-Poważnie? One chyba nie wiedzą że idą na pośmiewisko przed całym światem.- parsknąłem, wtulając się w niego spowrotem i złączyłem razem nasze dłonie.

-Cóż, moja żona tego nie wie.- westchnął kierowca, a my parsknęliśmy śmiechem.

***************

11 dni do mojego wyjazdu.

Cholercia.

Dnia dziesiątego nie śpię całą noc...

Mogę Wam obiecać wtedy całonocny maraton który będziecie mogli przeczytać jak wstaniecie bo szczerze wątpię że ktoś z Was wytrzyma ze mną całą noc 😂

Ma ktoś pytania do bohaterów? B)

Chętnie zmuszę ich do odpowiedzi w waszych komentarzach 😂😂😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top