#12. Bękart

Perspektywa rozmowy z Leo, choć niby była na nią przygotowana, wciąż napełniała Sanah przerażeniem. Nie była pewna, jak powinna choćby zacząć temat bez urażenia chłopaka już na samym początku, ale nie chciała też dłużej go unikać.

Jego ojciec, ich ojciec, już jej na to nie pozwalał. Musiała wybić mu z dłoni wszystkie karty, którymi mógłby ją szantażować lub wykorzystać przeciw niej, a jeśli potrzebowała do tego otwartej wojny i przyznania się do bycia bękartem — najwyraźniej tak miało być. Nie mogła bowiem pozwolić, by obrócił przeciwko niej przyjaźń z Leo, nawet jeśli wyznanie prawdy miałoby zranić przyjaciela.

Relacje między nimi już i tak były napięte, a piętrzące się jedynie niedomówienia tylko ten stan potęgowały.

Zajęła miejsce naprzeciw Harveya na kocu, który rozłożyli blisko brzegu jeziora. Kiedy poprosiła go o rozmowę, nie oponował, przyjrzał jej się jedynie z uwagą, a następnie skinął głową i podążył za nią.

Z trudem panowała nad drżącymi dłońmi, kiedy poprawiała końce koca.

— Podejrzewam, że nie chodzi o zadania domowe — zaczął Leo, widząc jej nienaturalną wręcz nerwowość.

— Nie, nie chodzi... Chcę, żebyś mnie wysłuchał i... sam zdecydował, co dalej zrobisz. Ale wpierw wiedz, że nie ukrywałam tego wszystkiego z własnej woli — odparła, po czym przełknęła ślinę, gdy chłopak zmarszczył brwi.

— Sanah, jeśli chodzi o Lupina...

— Nie chodzi — przerwała mu szybko. — Nie w pełni w każdym razie. Pamiętasz, jak kiedyś dałam ci w pysk? Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że klepnąłeś mnie w tyłek.

Posłał jej pełne niezrozumienia spojrzenie i Vane na moment się zawahała.

— Poznałam cię. To znaczy, znałam cię, ale nie jako Leo, ale syna twojego ojca. Mojego ojca, choć określenie dawcy spermy jest tu odpowiedniejsze — wydusiła w końcu, a szeroko otwarte z niedowierzaniem oczy chłopaka utwierdziły ją w przekonaniu, że nie tego się spodziewał. Zresztą, niby dlaczego by miał. — Moja mama nie zwariowała sama z siebie, Leo, tak samo nikt z rodziny jej do Munga nie wysłał. Spędziłam sporo czasu radząc sobie z tym, co zaserwował nam ten typ, by na końcu odebrać mi matkę. Państwo Vane... pani Vane była jej daleką kuzynką. Przyjęła mnie wraz z mężem pod swój dach, pozwolili, bym nosiła ich nazwisko, ponieważ twój ojciec wyparł się mojego istnienia i stanowczo zakazał komukolwiek o tym wspominać, na czele z tobą. W końcu wyobraź to sobie, romans z pomyloną wiedźmą! — Parsknęła gorzko, czując, jak oczy zaczynają ją piec. — Ale ostatnio sobie o mnie przypomniał, może za sprawą Lisy, która nie może znieść mojego istnienia tak samo, jak on?

— Czekaj, moja siostra wiedziała?

— Oczywiście. W końcu jako pierwsza odkryła jego romans. Myślisz, że dlaczego tak mnie nie znosi? — Było to jedynie pytanie retoryczne, jednak po nim dała Leo chwilę na przetrawienie informacji.

Widziała zmieszanie, niezrozumienie i zdezorientowanie malujące się na jego twarzy, ale przede wszystkim niedowierzanie. W pełni rozumiała również, że to nie tak, iż nie mógł jej uwierzyć — on nie chciał tego zrobić. Gdyby to uczynił, musiałby jednocześnie w tym samym momencie wyprzeć się wszystkich uczuć, które do niej żywił; a których nie powinien.

Co do niej, to towarzyszyła jej już jedynie ulga. Możliwe, iż dotychczas nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, jak bardzo dusiła ją ta przymusowa tajemnica, do której zerwania nigdy nie znalazła nigdy wystarczającej motywacji.

Pozwoliła mu na kilka dłużących się minut ciszy, podczas których wzrok Ślizgona zdawał się błądzić wszędzie byle tylko nie spocząć na niej. Rozumiała, co czuł, jakkolwiek płytko i nieprawdziwie to brzmiało. Może nie potrafiła do końca wyobrazić sobie targających nim uczuć, ale rozumiała, jak okropna okazała się rzeczywistość.

— A ja się w tobie... — Do jej uszu dobiegł cichy, pełen zrezygnowania szept Leo, sprawiający, że nachyliła się bliżej i ujęła jego dłoń we własne.

— Przepraszam. Powinnam wcześniej ci powiedzieć, ale wtedy byłam do tego sama i nie chciałam narażać matki. Teraz profesor McGonagall ma na wszystko oko, dzięki czemu mogłam wykorzystać okazję — odezwała się łagodnie, lecz on szybko wyrwał rękę z jej uścisku.

Zobaczyła przerażenie w oczach przyjaciela, jakby nagle bał się jej dotyku i zrozumiała, że potrzebował więcej czasu, niż chwilowo mogła mu dać.

Wstała powoli, po czym uśmiechnęła się delikatnie, pocieszająco.

— Wybacz. Porozmawiamy znowu, gdy będziesz chciał — powiedziała i szybko odwróciła się, by odejść. Chciała jak najszybciej dać mu moment swobody, jakiego z pewnością potrzebował.

— Sanah! — zawołał za nią, odwróciła się więc, by jeszcze raz na niego spojrzeć. Jeśli miałaby być szczera, wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać i widok ten zaparł jej dech w piersi.

Obserwowała go, gdy się podnosił, a później znalazł się przed nią w kilku krokach. W następnych sekundach znalazła się w jego ramionach, które zacisnął wokół niej w niemal rozpaczliwym akcie.

— Przynajmniej wiem, dlaczego nigdy mnie nie chciałaś — wyszeptał, na co zacisnęła wargi, dopiero po chwili odwzajemniając jego uścisk.

— Gdybyś nie był moim bratem, na pewno bym cię pokochała — zapewniła, nie zdając sobie sprawy, że słowa mające przynieść ukojenie jedynie bardziej go zraniły.

— Okrutna z ciebie kobieta — skwitował, a Vane tym razem nie odpowiedziała.

Sanah nawet przez myśl nie przeszło, że ojciec Leo mógłby zdobyć się na ten krok. Lecz poranny artykuł na jednej ze stron Proroka Codziennego, przyniesionego przez sowią pocztę kolejnego dnia, stanowił wyraźne świadectwo tego, iż mężczyzna do reszty zwariował.


Druga córka delegaty Harveya!

Jak okazało się zeszłego popołudnia, przedstawiciel delegacyjny Ministerstwa Magii, współpracujący z najznamienitszą elitą czarodziejską wschodniej europy, złożył wniosek o uznanie jego pozamałżeńskiej córki.

Alexander Harvey, bo o nim mowa, przyznał się do romansu ze znajdującą się pod jego opieką Aphrodite Reyes, czarownicą aktualnie przebywającą na oddziale zamkniętym u Świętego Munga, którego owocem jest nastoletnia Sanah Vane, kończąca w tym roku Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Pan Harvey postanowił nadać córce swoje nazwisko, a także powitać ją w swej arystokratycznej rodzinie.

Nie wiemy, co na to pozostałe dzieci i żona pana Alexandra, żyjemy jednak nadzieją, że wykażą się oni tolerancją wobec wyskoku delegaty i wprowadzą nieobytą nastolatkę w wyższe kręgi czarodziejskie.


Parsknęła, opluwając się sokiem, a siedząca obok Annie, z tym samym wydaniem gazety w dłoni, wydała z siebie dziwny świszczący dźwięk, gdy wypuszczała powietrze z ust.

— Co za bezczelny chuj! — zaklęła szpetnie i głośno, przez co kilkoro młodszych uczniów spojrzało na nią z przerażeniem. — Tyle lat musiałaś się użerać z nim i jego pogróżkami, a teraz co? Postanowił cię powitać? Niech mnie ktoś trzyma... — wykrzyczała prawie Hatteway.

— Na mózg mu padło całkiem, bo zaczął tracić kontrolę — odparła Sanah, patrząc na ruszającą się fotografię ojca. — Leo nie ma od wczoraj w szkole, mogę sobie tylko wyobrazić, co się działo w jego domu — dodała z niezadowoleniem.

— No, nie każdy ma okazję, by witać w swej rodzinie nieobytego bękarta ojca — warknęła Annie, po czym jednym ruchem różdżki spaliła obydwa egzemplarze proroka. — Chyba nie myśli, że coś mu to da?

— Oczywiście, że myśli. Sądzi, że teraz nie ośmielę się nawet myśleć o związku z Remusem, by nie pokalać reputacji szlachetnego rodu Harvey, którego członkiem jestem — wyjaśniła Sanah ze wstrętem. — Chyba go pogrzało, jeśli myśli, że nazwisko ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie. I te bzdury o zajmowaniu się moją matką... Tylko ostatni ignorant uwierzyłby w ten stek bzdur. — Poczuła, jak krew w niej wrze, wraz z nasilającym się uczuciem wściekłości.

Nie pomogły również nie do końca ukradkowe spojrzenia reszty uczniów, nie tylko zaskoczonych Ślizgonów, rzucane jej ponad kuflami i jedzeniem, ani ich głośne, podniecone szepty. Ci siedzący najbliżej z uwagą spijali każde słowo padające z ust jej i Annie, z pewnością gotowi powtarzać je później znajomym na korytarzu.

Ona za to zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego, przy którym siedział Lupin. Napotkała jego zatroskane spojrzenie, lecz skwitowała je gorzkim uśmiechem, chcąc jakkolwiek mu przekazać, że wciąż jeszcze wszystko było w porządku.

Nawet jeśli absolutnie nie było, a ona nie miała pojęcia, co dalej robić. 


*****

Długo mnie tu nie było... Może jeszcze ktoś tu zagląda... XD W planach wciąż mam zakończyć tę historię, obiecuję :D 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top