List 13.
Skoro zaczęłam, to muszę to skończyć. Nie mogę tego tak zostawić, bo jeśli bym to zrobiła, to stałabym się tobą.
Z tego, co pamiętasz, koncertowałeś. Twój stan zdrowia się pogarszał, sięgałeś po najcięższe środki, ale nie odpuszczałeś. Wiele ludzi cię podziwiało. Za to, że walczyłeś i nie poddawałeś się, mimo że tak naprawdę było inaczej...
Na scenie wszystko wydawało się w lepszych barwach niż naprawdę. Uśmiechałeś się, poprawiałeś ciemne okulary na nosie, które nosiłeś na „przedstawieniach" odkąd poznałeś diagnozę. Wydawałeś się innym człowiekiem, nie takim, jakiego znałam. Gdyby nie prywatne sprawy, mogłabym nazwać się bohaterem bez peleryny. Super-człowiekiem robiącym to, co kochał dla innych, pouczającym i wrażliwym. Powstającym za każdym razem, kiedy upadał.
Nie byłeś potworem dla mnie wśród tłumu. Pozwalałeś, byśmy się obejmowali, składali delikatne pocałunki na naszych wargach. To były momenty, gdy wierzyłam, że coś się zmieni. Moja nadzieja jednak była złudna. Po powrocie do domu bajka pryskała, oboje stawaliśmy się ćpunami życia, a relacje między nami gasły.
Pod koniec trasy, nie miałeś siły chodzić. Kulałeś, jedna z nóg nie chciała współpracować, przez co stałeś się bardziej opryskliwy. Dostałeś od nas laskę, nieco kiczowatą. Podpierałeś się nią za każdym razem, gdy wchodziłeś na scenę. Nie stałeś już przy mikrofonie, nie krzyczałeś. Siadałeś na krześle barowym. Śpiewałeś piosenki, próbując włożyć w nie emocje. Nie starczało ci energii, głos się załamywał.
Ostatni koncert wymagał naszej pomocy, byś wyszedł przed tłum i zajął miejsce. Stałam wtedy przy tobie, dotykałam twojego ramienia. Nie robiłam to tylko dlatego, by cię wesprzeć. Bałam się, że upadniesz. Trudno było ci utrzymywać równowagę w niektórych momentach. Pierwsze pięć utworów poszło ci gładko, potem zaczęły się schody, których nie mogłeś dosięgnąć. Zaskrzeczałeś, potem niemal szeptałeś tekst, oddech przychodził ci z trudem. Opuściłeś głowę. Widziałam, że spod okularów wypłynęły ci łzy. To sprawiło, że serce mi pękło.
Kochałeś muzykę tak mocno, a nie byłeś w stanie jej podołać. Ta myśl miażdżyła, kochany.
Fani skończyli piosenkę za ciebie. Pomagałam im, fałszowałam do mikrofonu, a ty się uśmiechałeś. Patrzyłeś, ściskałeś mnie za rękę. Następnie podziękowałeś wszystkim za wsparcie. Za szansę, że mogłeś pomóc, wspierałeś ich psychicznie naszą twórczością. Rzuciłeś parę słów członkom zespołu. Najbardziej zaskoczyłeś mnie tym, że w pewien sposób doceniłeś nawet mnie — bardziej, niż kogokolwiek.
Jak ty mnie nazwałeś, „swoją muzą, kwiatem duszy"?
Ty mnie kochałeś. Cały ten czas, prawda? Od samego początku, odkąd się zetknęliśmy, musiałeś coś poczuć Miłoszu. Nigdy nie uwierzę w to, że to się stało po tylu latach. Nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny.
Nasze spotkanie nie było przypadkiem.
PS: Przez cały ten czas miałeś serce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top