Listopadowa Melancholia

  Donośne spadanie kropli deszczu na szybę wyrwało Laurę z objęć Morfeusza. Po grymasie jaki pojawił się na jej twarzy łatwo było wywnioskować, że zdecydowanie nie chciała się obudzić. Mgła, deszcz oraz chłód nie poprawiły jej samopoczucia. Pobudki w listopadzie nigdy nie należały do najłatwiejszych...
Leniwie przetarła oczy, by pobudzić swój organizm do życia, a następnie powoli podniosła się z łóżka. Czas zacząć i przetrwać ten okropny dzień, jednak miała wrażenie, że ta cała melancholia ją dzisiaj dobije.

  Czarna kawa zawsze poprawiała dziewczynie humor. Delektowała się jej smakiem patrząc na nieustannie ścigające się na oknie krople. Tym razem jednak napój nie podziałał tak jak powinien. Po drugiej stronie stołu powinna siedzieć jeszcze jedna osoba... Jak na ironię w wazonie stały jej ulubione kwiaty, które dziewczyna nie wiadomo po co zerwała z ogródka sąsiadów. Fiołki alpejskie, podobno mające symbolizować smutek. Natsza nigdy nie była taka o tej porze. Śmiała się tylko z niesfornych, rudych kosmyków Laury, co rusz wpadających do czarnego napoju. Te chwile już nigdy miały się nie powtórzyć... Och, ile ruda oddałaby żeby usłyszeć chociażby jeden niezbyt przyjemny komentarz o jej włosach właśnie z tamtych ust. Może jak będzie bardzo intensywnie wpatrywać się się w kwiaty to zmienią się w wysoką, blondwłosą dziewczynę? Jej niebieskie oczy po pojawieniu się tej myśli skierowały się  na czerwone płatki. Kawa stygła, ale kwiat niestety nie ulegał magicznej przemianie. Listopadowa melancholia, która jak najgorsza choroba rozprzestrzeniała się po świecie, nie działała dobrze na umysł dziewczyny, bo po upływie dwóch godzin wciąż miała nadzieję, że roślina stanie się żywym człowiekiem. Oczywiście, tak się nie stało.

  Droga na cmentarz nie była długa lecz bardzo bolesna. Ludzie dodatkowo ranili Laurę rzucając w jej stronę rozbawione lub współczujące spojrzenia, bowiem w swoim znacznie za dużym czarnym płaszczu wyglądała jak ruda kostucha. Gdyby tylko wiedzieli jak rozdarta jest w środku... Tak bardzo chciała pobiec do domu, zakopać się w ciepłej pościeli łóżka i najlepiej już nigdy stamtąd nie wychodzić! Albo przynajmniej do końca listopada, kiedy cały smutny nastrój zniknie. Niestety było to niemożliwe, ponieważ zbyt ceniła swój zwyczaj corocznego odwiedzania grobów. Przynajmniej w tym roku szła w konkretnym kierunku.

  Niosąc w ręku kwiaty, które jeszcze parę chwil temu stały w wazonie, doszła do skrzyżowania. Patrzyła smętnie na otaczający ją świat. Musiała przejść przez pasy, by dotrzeć do celu. Dla niej to jednak nie było zwyczajne przejście dla pieszych. To właśnie w tym miejscu dokładnie rok temu pijany kierowca odebrał jej miłość życia. Niebieskooka doskonale pamiętała ten moment. Podekscytowanie, że wreszcie ktoś zechciał wybrać się z nią oglądać cmentarne pomniki, wesoły śmiech Natszy, nagły pisk opon, krzyki, a potem już tylko piekielny ból i krew. Dużo krwi.
Blondwłosa zmarła na miejscu, a ona jedynie mocno się poobijała. Brak sprawiedliwości na świecie bolał ją bardziej niż powinien w tym czasie...
Na samo wspomnienie łzy napłynęły jej do oczu, a ręce zaczęły drżeć. Bała się. Tylko czego? Przecież nie mogła przeżyć tego jeszcze raz... Prawda? Musiała uciec i to jak najszybciej. Zanim zrobi coś głupiego, zanim zrobi coś, czego będzie żałować, zanim nadjedzie rozpędzone auto...
Puściła się pędem przez jezdnię z nadzieją, że żaden kierowca nie zdecyduje się przekroczyć dozwolonej prędkości. Nie chciała jednak zostawiać tego miejsca bez żadnego śladu, więc rzuciła jeden z kwiatków na pasy. W biegu nie zauważyła jak wiatr przenosi go na trawę, tam gdzie nikt nie będzie w stanie na niego nadepnąć. Tam gdzie spokojnie przykryje go ziemia, a potem na jego miejscu zakwitnie setka fiołków.

  Dziewczyna doskonale znała drogę do grobu, w końcu sama je wybrała. Gdy emocje już dostatecznie opadły, powolnie szła kamienistą ścieżką. Na kamiennej płycie umieszczony był napis z informacjami o zmarłej i jej zdjęcie. Kobieta z długimi, jasnymi spiętymi w kucyk włosami, oczami z różowymi soczewkami i przyjaznym uśmiechem. Natsza. Najpiękniejsza, choć może nie najmilsza kobieta, jaka żyła na tym świecie. Jej zwłoki zapewne wyglądały tak pięknie jak ona sama. Jednakże dla Laury zwłoki nie były jej ukochaną. Ona zniknęła i zostawiła po sobie ślad, by wszyscy wiedzieli, że kiedyś żyła. Tak musiało być.
Niebieskooka z niezwykłą delikatnością położyła kwiaty na kamiennej płycie, jakby przykładała je do policzka kochanki. Kto wie, może zmarła czuła każdy dotyk zostawiony na nagrobku?

-Witaj. - Przywitała się, ale dalej nic nie powiedziała. Słowa były zbędne, w końcu zmarli mogli słyszeć głos serca.

  Wbiła wzrok we wróbla, który właśnie przysiadł niedaleko jej nóg, wyjadał okruchy zostawione przez innych ludzi. Stworzenie zawsze kojarzyło jej się z życiem i wolnością. Natsza nie żyła, ale czy była wolna? W materialnym świecie zawsze wydawała się uwięziona, ale czy jako duch cokolwiek mogło ją powstrzymywać?
Rudowłosa przeczytała dużo książek o duchach i w każdej z nich życie po śmierci było opisywane w inny sposób. Chciała wiedzieć co dzieje się z jej ukochaną, jak się czuje i czy w ogóle coś czuje, czy ją widzi i czy tak samo nienawidzi w tym momencie tego ptaka? Flustracja, smutek i gniew... Łzy same napłynęły jej do oczu. Wokół grobu wszystko żyło, zwierzęta, rośliny... Listopad był martwym miesiącem, więc dlaczego natura jeszcze żyła? To było niesprawiedliwe!
Wróbel wydawał się z niej drwić, a to dobiło kobietę jeszcze bardziej. Kochanka często się z niej śmiała, ah, ile mogłaby dać, żeby jeszcze raz usłyszeć ten śmiech... Ten melodyjny niczym śpiew skowronka śmiech, doprawiony złośliwym, a przy okazji promiennym uśmiechem! Zrobiłaby wszystko by jeszcze chociażby raz go usłyszeć!

  Wróbel odleciał, a ona wybuchnęła głośnym płaczem. Łkała, krzyczała. Melancholia zmieniła się w okropną rozpacz. Płakała jednak z pewnym spokojem i radością w duszy. Natsza uwielbiała te łzy. Skoro ona nie mogła usłyszeć umiłowanego chichotu, to może przynajmniej duch ukochanej usłyszy swój ulubiony dźwięk. Nadzieja była matką głupich, ale Laurze nie przeszkadzało być głupią córką.
Smutek powoli znowu przeobrażał się z powrotem w melancholię, kiedy niebieskooka wspominała wszystkie szczęśliwe dla niej chwilę. Wspólne noce, posiłki, imprezy. Tak bardzo jej tego brakowało...
Nawet nie zauważyła kiedy zapadła noc. Wykończona płaczem, zasnęła na płycie nagrobnej
Nie mogła jednak wiedzieć, że duch jej kochanki, zbawiony łkaniem, sprawił jej prezent.

  Następnego dnia, gdy wracała pogrążona we wspomnieniach do domu, czuła jakby szła nieznaną jej drogą. W miejscu gdzie powinien leżeć wcześniej rzucony fiołek, rosło mnóstwo kwiatów. Jak to się mogło stać? To zdecydowanie nie była sprawka natury.
Laura nie chciała się nad tym zastanawiać. Nadzieja, że jakaś cząstka Natszy może jeszcze żyć, w pełni jej wystarczyła. Smutną część listopada w końcu mogła uznać za zakończoną.
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top