#To już koniec cz. 1
Budynek w żadnym stopniu nie przypominał ruiny. Elewacja wyglądała na względnie zadbaną i z jakiegoś powodu nie została potraktowana sprayami ulicznych graficiarzy czy wandali. Wszystkie szpitalne okna były całe, a drzwi - jak zdążył zaważyć Greenwood - ktoś wymienił na nowe. Zamek i klamka błyszczały w świetle kieszonkowej latarki.
- Bezdomni urządzili sobie przytulne gniazdko? - rzucił sarkastycznie Spencer.
Podobnie jak Greenwood badał główne wejście. Najpierw omiótł światłem latarki futrynę, po czym poświęcił na klamkę. Spojrzał wyczekująco na Greenwooda. Agent wyciągnął z kabury Glocka i skinął głową na znak, że jest gotowy. Pchnął drzwi, ale te ani drgnęły.
- No tak, można się było domyślić - skwitował Spencer.
- Obejdziemy budynek i znajdziemy inne wejście.
Kiedy tylko odwrócili się, żeby odejść, coś cicho kliknęło za ich plecami. Greenwood odwrócił się z uniesionym pistoletem. Spencer wyciągnął swój i trzymając go w obu dłoniach razem z latarką, wycelował w drzwi, które w dalszym ciągu pozostawały zamknięte. Zapadła cisza. Ze środka nie dochodziły do nich żadne podejrzane dźwięki. Agenci spojrzeli po sobie, a kiedy Greenwood ostrożnie zbliżył się do wejścia i znów pociągnął za klamkę, drzwi ustąpiły.
- Wie o nas - szepnął do Spencera. - Trzeba wezwać posiłki.
Spencer wyglądał tak, jakby bił się z własnymi myślami. W końcu podzielił się nimi z Greenwoodem:
- Jeśli teraz odejdziemy, czekając na wsparcie, to on ucieknie.
Greenwood przyjął tę sugestię z pozornym tylko spokojem. Prowadził wewnątrzną walkę ze sobą. Nie powinni wchodzić sami do środka, a jednak Greenwood doskonale zdawał sobie sprawę, że jego partner ma rację. Czas działał na korzyść Butlera. Czekając na wsparcie, tylko zwiększali szansę swojego przeciwnika. Nie mogli siedzieć z założonymi rękami. Kto wie, co mógł zrobić Butler? Może planował się pozbyć dowodów, do których zaliczali się również porwani. Greenwood nie wybaczyłby sobie, gdyby komuś coś się stało. Opanował drżenie dłoni i zdecydował:
- Wchodzimy. Tylko zawiadom Jo, że mamy bydlaka.
Spencer skinął głową. Włożył latarkę w usta i uruchomił nadajnik, tym samym wysyłając sygnał alarmowy do bazy.
- Gotowy? - zapytał Greenwood.
Spencer przyjął wcześniejszą pozycję i potaknął.
- Gotowy.
Gdy przeszli przez próg znaleźli się w wąskim korytarzyku. Greenwood poczuł, jak adrenalina uderza mu do głowy, a serce łomocze w klatce piersiowej. Był przyzwyczajony do tego dziwnego stanu, jakim była mieszanka podekscytowania i strachu. Wiele razy wchodził do jaskini lwa. Jeśli i tym razem miał wyjść z tego obronną ręką, musiał zachować zimną krew. Uważnie rozglądał się na boki i nasłuchiwał dźwięków z otoczenia, próbując nie skupiać się na odgłosach własnego serca, które wygrywało dobrze znana mu melodię.
Po lewej znajdował się kantorek, gdzie dawniej prawdopodobnie czuwał stróż. Greenwood zerknął do środka. Stało tam stare krzesło, szafka na kartoteki i przewrócony stolik kawowy. Greenwood ruchem głowy dał znak Spencerowi, że nikogo nie ma i droga jest wolna.
Ruszyli w głąb korytarza. Nie licząc grubej warstwy kurzu, panował tu jako taki porządek. Żadnych aktów wandalizmu, oznak kradzieży czy śladów po bezdomnych. Greenwoodowi wydało się trochę podejrzane, że budynek jest w tak dobrym stanie, chociaż szpital zamknięto już jakiś czas temu. Ktoś musiał dobrze pilnować tego miejsca.
Minęli kilka sal. Drzwi do wszystkich stały otworem. W końcu zatrzymali się na wprost klatki schodowej. Schody prowadziły w górę i w dół. Greenwood spojrzał z przejęciem na Spencera.
- Rozdzielmy się - zaproponował tamten.
Greenwood ściągnął usta. Ani trochę nie podobał mu się ten pomysł. Osobno wystawiali się na atak. Butler miał nad nimi przewagę, był na swoim terenie i wiedział o ich obecności.
- Może powinniśmy wybrać jedną z dróg - zasugerował. - Na dół albo na górę?
Spencer przygryzł wargę, uniósł głowę i poświecił latarką na klatkę schodową. Po chwili zmarszczył nos i zaczął nasłuchiwać.
- Słyszysz to, Greenwood?
Agent nastawił uszu. Na początku nie wiedział, o co chodzi Spencerowi, ale już po chwili z ciszy panującej w budynku wyłuskał ledwo słyszalny dźwięk.
- To brzmi jak płacz. I dochodzi z dołu. - Uderzył się w czoło. - Przecież Charlotte mówiła o celach i małych okienkach. To muszą być izolatki w podziemiach. To tam są zaginieni. Dalej Spencer, oby nie było za późno.
Greenwood nie czekał na odpowiedź Spencera. Kiedy snop światła padł na schody prowadzące w dół, wiedział, że kolega trzyma się tuż za nim. Uszli jednak kilka kroków, kiedy tuż nad ich głowami rozszedł się inny dźwięk. Przypominał przesuwanie krzesła po posadzce i nieprzyjemnie drażnił uszy. Później zastąpił go inny, bardziej metaliczny.
Klik. Klik.
Chłód ogarnął ciało Greenwooda i sparaliżował jego kończyny. Mężczyzna zatrzymał się w połowie drogi na dół.
Klik.
- Jasna cholera - wycedził przez zaciśnięte zęby Greenwood. Spojrzał na Spencera, który od razu wycelował latarkę w górę.
Klik.
- To on? - zapytał Spencer.
- Tak - szepnął.
Po ścianie piętro wyżej przesunął się cień, który zaraz potem zniknął. Plecy Greenwooda oblał zimny pot. Co teraz? - próbował poskładać myśli i zdecydować co dalej.
- Greenwood? - szepnął Spencer.
Spoglądał na niego wyczekująco, a Greenwood wiedział, że nie ma innej opcji. Muszą się rozdzielić. Nie był pewien, ilu Butler miał wspólników i do czego mogli się posunąć, chcąc zatrzeć dowody. Może właśnie w tym momencie Butler miał odciągnąć ich uwagę od zaginionych. Jeśli tak, to robił to skutecznie.
- Dobra - powiedział - rozdzielamy się.
Spencer tylko na to czekał.
- Biorę Butlera - rzucił.
Zanim Greenwood zdążył zareagować, ten był już na półpiętrze i pokonywał kolejne stopnie. Greenwood zaczekał, aż światło latarki zniknie całkowicie i po ciemku zaczął wędrówkę po stopniach w dół.
Na jego szczęście na samym dole korytarz oświetlało słabe światło jarzeniówek. Greenwood ostrożnie stawiając kroki stopa za stopą, doszedł pod pierwsze drzwi. Nadstawił ucha. Cisza. Zza kolejnych dochodził stłumiony szloch, a te w ostatniej celi po prawej były otwarte na oścież. Nagle ze środka wybiegł mężczyzna w białym kitlu. Greenwood zdołał przylgnąć całym ciałem do ściany. Lekarz był jednak tak zajęty, że nawet nie spojrzał w jego stronę.
- Siostro! Proszę spakować całą dokumentację, a także tabletki. Sprzęt można zostawić.
Pielęgniarka zatrzasnęła za sobą drzwi izolatki i wbiegła za doktorem do dużo większej sali, znajdującej się na końcu korytarza.
- A co z Shirpą? Co z innymi? - Usłyszał cienki głos kobiety.
- To już nie nasz problem. Nie będziemy nadstawiać głowy za innych.
Greenwoodowi nie udało się podsłuchać dalszej rozmowy, bo jedno z nich niespodziewanie zamknęło drzwi. W środku zapanowało poruszenie. Greenwood uśmiechnął się cierpko Zaczęli pozbywać się dowodów. Upatrzył w tym swoją szansę.
Wyszedł z cienia i podszedł do pierwszej celi. Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że nie są zamknięte na klucz a jedynie na zasuwę. Złapał za uchwyt i powoli z precyzją sapera odsunął go tak, żeby nie wydać żadnego dźwięku.
Kiedy tylko popchnął drzwi i włożył głowę do środka, z pięściami wyskoczyła na niego dziewczyna. Odruchowo uniósł pistolet, a potem przyłożył palec do ust. Oniemiała cofnęła się pod ścianę. Greenwood przyjrzał się jej uważnie. Miała lekko podkrążone oczy i wydawała się chudsza niż na zdjęciach. Oprócz kilku zadrapań na rękach, śladach po igle na przedramieniu i plastrze z wenflonem, wydawała się cała. Od razu ją rozpoznał.
- Wszystko w porządku, Ellen. Nazywam się Greenwood, przyszedłem was uwolnić - wyszeptał. - Czy inni też tu są?
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną, ale już po chwili na jej twarzy pojawiły się rumieńce, a kąciki ust delikatnie zadrżały i niepewnie uniosły się do góry.
- Tak, chyba tak. - Energicznie potrząsnęła głową. - Nigdy ich nie widziałam, ale czasem rozmawiam z panią z celi naprzeciwko. Recytuje mi wiersze po francusku.
Green - pomyślał. Wyjrzał na zewnątrz. Korytarz był pusty, a drzwi do sali w dalszym ciągu pozostawały zamknięte. Greenwood zwrócił się do dziewczyny.
- Dobrze, Ellen, czy czujesz się na siłach, żeby otworzyć pozostałe cele i zająć się zaginionymi? Bez ciebie mi się nie uda.
Oczy Ellen rozbłysły, a w kącikach pojawiły się łzy. Jakby nie mogła uwierzyć, że zbliża się koniec.
- Tak, tak - wyszeptała z pasją.
- Zbierz wszystkich w jednym miejscu, sprawdź, czy ktoś jest ranny albo czy potrzebuje pomocy. Trzymajcie się razem. Kiedy już ci się uda, czekaj na mnie. Zrozumiałaś?
- Tak jest!
Greenwood przywołał na twarz uśmiech. Dał znak Ellen, żeby podążała za nim. Kiedy wyszli na korytarz, Greenwood zaczął skradac się do głównej sali, a Ellen bez zwłoki zabrała się do uwalniania pozostałych zaginionych. Greenwood słyszał za sobą tylko pisk zasuwy i ściszony głos dziewczyny. Poradzi sobie.
Zatrzymał się na chwilę przed salką. Wziął głęboki wdech, a później z impetem wparował do środka. Od razu wymierzył w lekarza, który stał najbliżej niego. Pielęgniarka pisnęła, a później nieoczekiwanie złapała za skalpel leżący na stole.
- Nie radzę - Greenwood przesunął lufę w jej stronę.
Pielęgniarka posłała mu chłodne i pełne nienawiści spojrzenie, ale ostatecznie upuściła przedmiot, który potoczył się pod szpitalne łóżko. To na nim leżał Shirpa. Tak jak mówiła Charlotte, był nieprzytomny. Jeśli Greenwood chciał mu pomóc, musiał zachować czujność. Lekarz już powoli przesuwał się w jego stronę.
- Ani kroku dalej - zagroził Greenwood, z powrotem celując w niego.
Sięgnął do tyłu po kajdanki. Miał tylko jedną parę. Jasna cholera - zaklął w duchu. Wolał nie zostawiać ich w jednym pomieszczeniu z Shirpą. Zerknął przez szybkę na korytarz, wyglądało na to, że Ellen świetnie radziła sobie z zadaniem, wszystkie cele były już właściwie otwarte.
- Jazda na korytarz.
Lekarz i pielęgniarka posłusznie wyszli na zewnątrz. Greenwood zapędził ich do jednej z otwartych izolatek.
- Przykuj go do kaloryfera - polecił pielęgniarce, podając jej kajdanki.
Kobieta wykonała polecenie, chociaż zrobiła to niechętnie.
- Planowaliście zwiać? Nic z tego doktorku, nie myśl, że ujdzie ci to płazem.
- To nie ja! Zmusili mnie!
Greenwood zaśmiał się drwiąco.
- A ile zielonych potrzeba, żeby zmusić kogoś takiego jak ty?
Lekarz nie odezwał się, zrobił się cały czerwony na twarzy i szarpnął dłonią przykutą do kaloryfera. Rurki zadrgały a ze ściany posypał się stary tynk. Doktor prychnął z wściekłością.
- Teraz ty. - Wskazał lufą pistoletu na łóżko pod ścianą.
Pielęgniarka usiadła. Greenwood rozejrzał się po pomieszczeniu, wziął do ręki wężyk z pustej kroplówki, przywiązał nim dłoń kobiety do poręczy łóżka i wyszedł.
- Ej, gdzie idziesz?! Nie zostawiaj nas tak! - zawołał za nim doktor.
Greenwood zignorował go i ruszył w kierunku Ellen, która wyglądała ukradkiem z jednej z cel.
- Udało się? - zapytała drżącym głosem.
Greenwood wstrzymał się z odpowiedzią. Lekarz i pielęgniarka zostali unieruchomieni, ale to nie oni byli największym zagrożeniem.
- Czy oprócz tamtej dwójki był tutaj ktoś jeszcze? - zapytał.
Ellen spuściła głowę i otuliła ramionami ciało, które nagle zaczęło drzeć.
- Tak - odparła półszeptem.
Jeszcze nie byli bezpieczni. Prawdziwe zagrożenie czaiło się gdzieś w ciemności. Wszystko leżało teraz w rękach Spencera.
- Będę musiał wesprzeć partnera. A wy wyjdziecie z budynku. Zaraz powinny przyjechać posiłki.
Greenwood rozejrzał się po pomieszczeniu i z ulgą dostrzegł, że są tu wszyscy zaginieni.
- Dadzą radę wyjść o własnych siłach?
Ellen ożywiła się nieco.
- Tak, Evelyn jest trochę osłabiona i ledwo stoi na nogach, ale wyprowadzimy ją. Ten mężczyzna powiedział, że jej pomoże. Ja zajmę się panią Green.
Wzrok Greenwooda powędrował w kierunku wskazanym przez Ellen. Kiedy zobaczył mężczyznę siedzącego na łóżku, otworzył usta z wrażenia. Wyminął Ellen i w kilku krokach znalazł się przy nim.
- Nate!
Chciał go złapać, wyciskać, poklepać po ramieniu i powiedzieć, że dobrze go widzieć, ale wzrok Nate'a kazał mu trzymać się w bezpiecznej odległości. Coś było nie tak.
- Nate... ? To moje imię? - zapytał.
Greenwood zamarł w bezruchu. Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc tamten odezwał się znowu.
- Ty mnie znasz?
Nate błądził wzrokiem po twarzy Greenwooda tak jakby szukał w nim jakichś znajomych cech. Widać było, że wkłada w to ogromny wysiłek. Po chwili westchnął zrezygnowany i z bólem w oczach dodał:
- Wybacz, nie pamiętam cię. - Ukrył twarz w dłoniach.
Greenwood zacisnął zęby, a później pięści. Opanował rosnącą w nim złość na tyle, żeby poklepać Nate'a po ramieniu i powiedzieć:
- Wszystko będzie dobrze.
Będzie dobrze - powtórzył w myślach, chociaż sam nie bardzo w to wierzył. Wiedział, że przed Natem długa droga do tego, by wrócić do normalności. Podobnie jak przed pozostałymi. Odwrócił się do Ellen.
- Nie wiedziałam, że on tam jest, gdyby nie pani Green, która kazał mi otworzyć tę celę, pewnie wyszlibyśmy bez niego - wytłumaczyła od razu.
Greenwood zerknął na staruszkę. Stała przy drzwiach. Wyglądała na spokojną i opanowaną. Uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Wyprowadź ich stąd i miej oko na tego tutaj. - Wskazał palcem na Nate'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top