Rozdział 1: Radosna nowina.
Słyszałam przez sen dzwonienie telefonu, jakby przez ścianę. Ktoś się do mnie dobijał. Po chwili dźwięk ucichł, a ja mogłam z powrotem wrócić do mojego snu. Przynajmniej tak mi się wydawało, że mogłam. Jednak po dłuższej chwili znowu usłyszałam znaną mi melodyjkę. Tym razem byłam zmuszona wstać.
Och, no tak kto mógł do mnie tak wydzwaniać? Oczywiście moja serdeczna przyjaciółka Alya.
— Halo? — spytałam zaspanym głosem.
— No wreszcie, dzwonię do ciebie 5 raz! Co się stało? — wypaliła.
— Dzwoniłaś do mnie 2 razy... — poprawiłam ją.
— Nie ważne, czemu nie odbierałaś? — spytała.
— Spałam. A co?
— Nic, masz dziś wolne? Musimy porozmawiać. — oświadczyła mi.
— Czekaj, dziś... — spojrzałam na datę w telefonie. — Dziś niedziela, mam wolne.
— To dobrze, to co? Za godzinę w parku?
— Jasne — odpowiedziałam, chociaż szczerze nie chciało mi się nigdzie wychodzić.
— To cześć.
— Do zobaczenia. — pożegnałam się i zakończyłam połączenie.
Wyczołgałam się leniwie z łóżka nasuwając na nogi moje różowe kapcie i zeszłam na dół do kuchni. Od dwóch lat mieszkałam sama. Opuściłam rodziców, aby rozpocząć studia na drugim końcu miasta. Tak, jestem na studiach. Pracuję pod okiem najlepszych projektantów i myślę... Że idzie mi całkiem nieźle.
Zaparzyłam sobie kawę. Nie miałam ochoty nic jeść, bolała mnie trochę głowa. Spojrzałam na zegar nad drzwiami, dochodziła już 15. Aż tak długo spałam? Usiadłam na krześle. Oparłam głowę na jednej ręce i patrzyłam pusto w filiżankę i parę, która wyprawiała różne figle w powietrzu. Próbowałam się skupić. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co takiego robiłam wieczorem, że tak późno zasnęłam.
Miałam dziurę w pamięci.
Z powrotem znalazłam się na górze. Rozwalone papiery, szklana butelka, komputer włączony, wyszukiwarka i... Ten bałagan! Och, no tak Marinette, musiałaś sprzątać! Pewnie zaczęłaś wczoraj wieczorem i...
Walnęłam się ręką w czoło.
— List — szepnęłam do siebie.
Zaczęłam go szukać po biurku, rozwalając przy okazji jakąś kupkę papierów. Mam go. Nienaruszony stan, jak z wczorajszego dnia.
— Miau. — usłyszałam za drzwiami. Do pokoju weszła moja mała, puchata kulka radości.
— Co Tikki? Pewnie głodna jesteś? — zagadnęłam do kotki.
— Mrrrau. — przytaknęła mi.
— Mhm, zaraz zobaczę co dla ciebie mam... — sięgnęłam do kieszeni. Znalazłam parę ciastek. Rzuciłam jej, zaczęła się nimi zajadać. Pomrukiwała zadowolona.
Może i normalne koty nie jedzą ciastek, ale moja Tikki je uwielbia! O tak, to coś co naprawdę mogłaby poślubić zamiast jakiegoś kocura.
Z powrotem spojrzałam na list, nie miałam teraz czasu się nim zajmować. Schowałam więc go do szuflady i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam jakiś zestaw ubrań i nałożyłam na siebie. Ach, jeszcze jednego nie wytłumaczyłam. Jak to się stało, że ja i Alya tak po prostu możemy się spotykać? Otóż wybrała studia niedaleko mnie, mieszka ledwie parę ulic stąd. Na początku miałyśmy mieszkać we dwie razem, jednak uznała, że nie chce mnie obciążać i sama wynajmie sobie mieszkanie. Błagałam ją, prosiłam, aby ze mną została, jednak Alya, jak to Alya, uparła się i pozostała przy swoim.
Właśnie, Alya! Przecież ja za chwilę się z nią spotykam, pewnie spóźnie się jak zawsze!
Wybiegłam czym prędzej z pokoju, o mało nie potrącając Tikki, która nadal przeżuwała swój obiad, i dopadłam drzwi wyjściowe. Zasunęłam je na klucz i popędziłam w stronę parku.
***
— Hej! Jestem! — przywitałam się zdyszana, ledwo łapiąc oddech.
— No, super! Siadaj. — Alya pokazała na puste miejsce obok niej na jednej z ławek. Posłusznie siadłam.
— No, to mów! Nie wytrzymam zaraz z ciekawości. — zachęciłam ją.
— Okej, okej. Więc nie uwierzysz...
— Co się stało? — spytałam, coraz bardziej zaciekawiona.
—Biorę ślub! — wypaliła.
— Naprawdę? To... Super! — byłam oszołomiona. Alya wstała z ławki i zaczęła skakać i piszczeć jak małe dziecko. Musiało to wyglądać komicznie patrząc na to, że ma ona 22 lata...
— I wiesz co? — zagadnęła, już po swoim wybuchu radości.
— Co?
— Będziesz moją druhną! — wskazała palcem na mnie.
— Ja? To... Cudownie! — byłam równie szczęśliwa jak ona.
— Cieszę się, że podoba ci się ta posada.— zaśmiała się cicho.
— To kiedy? — zagadnęłam.
— Wiesz, ja i Nino ciągle nie możemy tego ustalić! — zaczęła lamentować. — Ja chcę 17 sierpnia, a on 17 grudnia! A ty jak uważasz?
— 17 sierpnia wydaje mi się bardziej odpowiedni, no wiesz, ładna pogoda i w ogóle, ale za to mniej czasu do przygotowań — odpowiedziałam bez wahania.
— Właśnie, ładna pogoda! A co do tych przygotowań... — machnęła ręką.
— Rozumiem. — zamyśliłam się na chwilę. - A kto będzie u Nina?
— W jakim sensie? — uniosła brew do góry.
— No wiesz, skoro ja jestem twoją druhną to...
— Ach, tak! Adrien, oczywiście — przerwała.
Przez chwilę świat zawirował wokół mnie. Poczułam jakby coś we mnie uderzyło z zawrotną prędkością, robiąc mi bałagan w głowie.
— A–Adrien? — wydobyłam wreszcie z siebie.
— Tak, ten Adrien, Adrien Agreste. — Alya uśmiechnęła się do mnie szeroko. Wiedziała, że ja nadal żywię do niego jakieś uczucie, bardzo dobrze wiedziała. Wtedy mnie olśniło.
— Okej, e, to wiesz co... Ja już muszę wracać, mam parę spraw do załatwienia. - przyjaciółka spojrzała na mnie pobłażliwie. - Naprawdę pilnych.
— Na przykład takich jak myślenie przez resztę dnia o Adrienie? — prychnęła.
— Co? Nie, nie! Nie wygaduj takich głupot, Alya! — zgromiłam ją wzrokiem. — Ale serio już muszę lecieć, pa.
Jednak ta złapała mnie za rękę i pociągnęła z powrotem na ławkę.
— Ani waż mi się ruszyć! Bo inaczej będę musiała użyć tajnej broni... — zagroziła.
— Jakiej? — spytałam.
— Łaskotek! — mulatka wybuchła śmiechem i zaczęła mnie łaskotać. Ludzie patrzyli na nas jak na dwie idiotki, ale nie zwracałyśmy na to uwagi. Śmiałyśmy się w najlepsze, jak zza dawnych lat. Po dłuższej chwili, kiedy już się opanowałyśmy Alya spytała:
— To co? Może wyskoczymy na lody?
— Jasne! — od razu się zgodziłam.
Ruszyłyśmy więc w stronę najbliższej budki z lodami.
— Dzień dobry poproszę... — zaczęłam.
— Cześć, Marinette — powiedział chłopak zza lady. Skąd znał moje imię?
Przyglądałam mu się dłuższą chwilę, kojarzyłam twarz jednak...
— Och, to ty Nath! — dopiero teraz zauważyłam, że to faktycznie on. Tak między nami, odczytałam z plakietki...
Zmienił się nie do poznania! Obciął włosy, zrobił je sobie ciemniejsze, no i zmężniał, nie ukrywam. Zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy chodziliśmy razem do gimnazjum. Jedyne co się w nim nie zmieniło to chyba tylko te jego niebieskie, niczym morze, oczy.
— Tak, to ja. — uśmiechnął się do mnie szeroko. — Więc co dla was, drogie panie?
— Jedna gałka o smaku maliny, a druga... Mięty, również jedna gałka. — podałam nasze zamówienie.
— W porządku, już się robi.
— Jak znalazłeś się tutaj? — zagadnęłam do niego, podczas przygotowywania lodów.
— Szukałem pracy, aż natrafiłem tu i otworzyłem swoją lodziarnię. — Wyjaśnił. — A ty?
— Przyjechałam tu na studia — odparłam.
— Ach, czyli ta twoja moda, projektowanie i te sprawy? — zapytał.
-— Tak, tak. — przytaknęłam mu.
— Proszę. — podał nasz deser.
— Ile płacę?
— 2 Euro.
— Tylko? — zdziwiłam się.
— Taka zniżka po znajomości. — wzruszył ramionami. — A tak przy okazji, dała może byś się jeszcze wyciągnąć? Na przykład dziś wieczorem? — zapytał.
— W sumie, nie wiem... — spojrzałam na Alyę siedzącą z tyłu na ławce, która pokazywała mi kciuka, abym się zgodziła. — No, dobra. — Nath szeroko się uśmiechnął, tak jak zrobił to wcześniej.
— Super, to o której? Jeszcze podaj mi adres. — podsunął mi kartkę na blat. Zapisałam mu moje aktualne miejsce zamieszkania.
— Może 19? — zaproponowałam.
— Ok, akurat skończę pracę. — Jeszcze raz się do mnie uśmiechnął. — To, do zobaczenia Mari.
— Do zobaczenia Nath. — pomachałam mu na pożegnanie i wróciłam do Alya'i.
Gdy odeszłyśmy dalej mulatka pisnęła z radości.
— Z czego się tak cieszysz? — zapytałam zdziwiona.
— Bo załatwiłaś sobie randkę z Nathanielem! — wypaliła.
— Randkę? — moje policzki oblał rumieniec.
— No raczej, przybij piątkę! — wystawiła mi rękę. Jednak, nie zrobiłam tego, co chciała. — Ej, no co jest? Nie cieszysz się? — zapytała.
— No, cieszę, ale daj spokój, Alya. Nie jesteśmy dziećmi, żeby przybijać sobie piątki na środku ulicy — fuknęłam ponuro.
-— Powiedziała ta, co nosiła dwa kucyki do 16 roku życia! — powiedziała wielce urażona.
— Och, nie przesadzaj. — spojrzałam na nią pobłażliwie.
— Ta, teraz to nie przesadzaj. — skrzyżowała ręce i zwróciła głowę w stronę jakichś budynków.
Szłyśmy tak w milczeniu.
— Co? Teraz będziesz strzelać te swoje fochy? — przerwałam ciszę, jaka panowała między nami.
— Wcale się nie "fochnęłam"! — usprawiedliwiała się.
— Alya, no weź. Przestań, wiesz, że nie lubię jak tak robisz! — Jednak przyjaciółka nadal szła niewzruszona. - Alya...
— Co? — fuknęła.
— Przestań wreszcie, no weź! — spojrzałam na nią ze smutkiem. Zmiękła.
— Uch, niech ci będzie, ale i tak ci nie pomogę wybierać sukni na TWÓJ ślub z Nathem! — sprzedała mi kuksańca w bok.
— A ty znowu swoje... — spuściłam głowę w dół.
— A co? Prawdy nie mówię? Zobaczysz, wyjdziesz za niego równie szybko, jak spotkasz się z nim! — nie za bardzo rozumiałam jej porównania.
— Mhm, wiesz, że to nie miało sensu? — uświadomiłam jej.
— Wiem... — mruknęła smutno. — Ale wiesz, chciałam żebyś sobie wreszcie kogoś znalazła. Masz już 22 lata, a nadal żadnego chłopaka na koncie, nie licząc oczywiście jakichś szczenięcych miłości.
— Ta, z tym się zgodzę, nie mogę sobie nikogo znaleźć — przyznałam jej.
— To co? Może zajdziemy jeszcze raz na lody? Spotkasz tym razem jakiegoś przystojniaka? — mrugnęła do mnie.
— Co to, to nie. Mam na dziś dość wrażeń. Zresztą, a czy Nath nie zmienił się na takiego... Wiesz.
— Ach, wiedziałam! Widzisz? Już się zakochujesz! — klasnęła radośnie w dłonie.
— Alya... Tu są ludzie, nie musisz drzeć się na całą Francję! — spiorunowałam ją wzrokiem.
— Nie zaprzeczyłaś! — podsumowała wesoło już cichszym tonem.
— Uch, jak ja nie lubię, kiedy ty tak podchwytliwie wszystko wychwytujesz! — powiedziałam oburzona.
— Też cię kocham słońce — odpowiedziała nadal radosna.
— Oj, Alya... To ja już wiem czemu cię do tego studia wzięli... — jęknęłam.
— Ej! To nie było miłe.
— I nie miało być. — posłałam jej złośliwy uśmieszek.
— Osz, ty! Zapamiętam to sobie. — roześmiała się na cały głos.
— Jasne... O, już jesteśmy pod moim domem? — zapytałam, totalnie tracąc rachubę czasu. — To ja lecę, do jutra. — uścisnęłam ją na pożegnanie.
— Do jutra, miłej randki z Nathem!
— To nie randka! - krzyknęłam na odchodne i zatrzasnęłam drzwi za sobą.
***
Hejo, co tam misiolki? :)
Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was pierwszym rozdziałem i chociaż trochę Wam się podoba ;). Jeśli tak nie jest, to idę na emeryturę :( :P.
No, to nieźle, Marinette na randkę z Nathem :D? Ciekawe, czy coś z tego będzie ;). A może i nie?
Muhaha, no dobra, kończę swoją gadaninę, miłego dnia :).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top