Rozdział 6 - Kaszubskie widma
W panice przeszukuję kieszenie, jakby to miała być pomyłka. Jednak nie jest nią, to dzieje się naprawdę, właśnie w tym momencie.
Gdzie?
Pytam sama siebie, niosąc skrzynkę w obu dłoniach, ponieważ jest wielkości plecaka. I mniej więcej tyle waży, zupełnie jakbym niosła szkolną torbę. Na skrzyni spoczywa łopata, której muszę pilnować jak oka w głowie. Nie mogę pozostawić tutaj po sobie żadnych śladów, a fakt że właścicielka "Willi Tradycja", widziała mnie właśnie z tą łopatą, utrudnia całą sprawę jeszcze bardziej.
Gdzie ja podziałam ten głupi klucz? Gdzie widziałam go po raz ostatni?
Odpowiedź przychodzi szybciej niż bym się tego spodziewała. Po raz ostatni w ogóle o nim pomyślałam, podczas mojego powrotu z Kudawy Zdrój. Wtedy miałam go przy sobie, na przednim siedzeniu samochodu, a później byłam w moim mieszkaniu i...
I najpewniej właśnie tam go zostawiłam, razem z walizką i innymi zbędnymi rzeczami.
O boże, gdzie ja miałam wtedy głowę?
Gdy jestem już w połowie lasu, łopata po raz trzeci podczas tej krótkiej podróży, upada na ziemie. Nie mogąc już tego wytrzymać, wściekła rzucam zaraz za nią skrzynkę, która upada z głośnym łomotem na korzeń drzewa niedaleko mnie.
Kto by pomyślał, tkać małą wskazówkę do takiej skrzyni? Czy nie mogła być to znowu mała buteleczka? Tylko jakaś skrzynka, która nie wiadomo co jeszcze ma w środku? Może też kamienie? Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Mrużąc oczy, spoglądam w jej kierunku, tak jakbym samą siłą woli mogła ją przekonać do otwarcia się. Marzenie ściętej głowy. Nic z tego.
W końcu w ciemności, mój wzrok wychwytuje kolejny raz zarys łopaty. A może by tak podważyć te skrzynkę i użyć łopaty jak łomu? Może uda mi się wyjąć chociaż list z środka?
Naglę myśl staje się prawdą, gdy rzucam się ku łopacie i już po chwili walczę z kłódką. Chwilę zajmuję mi wsadzenie łopaty pomiędzy górną, a dolną część skrzyni, gdy w końcu mi się udaję całą siłą napieram przed siebie, jednocześnie stojąc na skrzynce. Liczę na to, że mój ciężar ją przeciąży, przez co zamek pęknie, ale z każdą kolejną próbą, odnoszę wrażenie, że otwarcie tej skrzyni, będzie dla mnie nie lada wyzwaniem.
Szamoczę się z nią jak wściekła, gdy naglę zamieram, zupełnie jakby ktoś wcisnął guzik pauze i zatrzymał wszystko dookoła.
- Kurde - szepcze spanikowana pod nosem, rzucając łopatę na ziemie.
Kilka metrów ode mnie, w miejscu w którym leśna droga ostro skręca w prawo, porusza się małe światełko. Nie muszę się dalej zastanawiać, adrenalina uderza we mnie tak mocno, jakby ktoś właśnie rozpylił ją sprejem w powietrzu.
Z szybkością jakiej się po sobie nie spodziewałam, rzucam się w stronę skrzynki leżącej na ziemi, po czym biegiem wpadam pomiędzy drzewa po lewej stronie. Przebiegam dwa metry i klękam pomiędzy krzakami, które zasłaniają mnie całą.
Serce wali mi jak szalone, gdy już myślę, że jestem tu bezpieczna, naglę zdaję sobie sprawę czego miałam strzec jak oka w głowie, a co pozostało na leśnej ścieżce. Łopata.
Znów przeklinam pod nosem, po czym patrzę w stronę białego światełka.
Co mam zrobić?
Pytam sama siebie, jednak mimo tego, że moje myśli podążają teraz w różne strony, to ciało działa samodzielnie. Ostrożnie wychodzę z kryjówki, stawiając uważnie kroki, aby nie narobić zbędnego hałasu. Gdy jestem już na skraju z ścieżką, wychylam się zza drzewa, przy którym przykucam. Widzę, że światełko dosłownie za chwilę wyłoni się zza zakrętu i oświetli drogę przede mną. Mam jedną szansę, jeden moment.
Szybko wybiegam na drogę, po czym ujmuję łopatę i z powrotem biegnę ku swojej kryjówce. Kolejny raz dzisiejszego dnia błędnie myślę, że udało mi się ukryć, gdy naglę moja noga staje w niewłaściwym miejscu, hałaśliwie łamiąc przy tym gałąź.
Słyszę, że kroki przyspieszają, a małe światełko wyłania się zza rogu, łapiąc mnie na gorącym uczynku.
- No proszę, kogo my tu mamy - słyszę męski głos, który z każdym krokiem nowoprzybyłego, staje się głośniejszy.
Odwracając się w jego stronę, wolną ręką zasłaniam oczy przed światłem latarki. Mimo tego, że nie widzę twarzy osoby przede mną, to głos mówi mi wszystko. Jest to pracownik domu Uphagena, tajemniczy turysta z kapliczki i osoba, która śledziła mnie aż do Poznania.
- Gdzie to jest? - pyta bez niepotrzebnych wstępów.
Dobrze wiem o co mu chodzi, o skrzynkę tylko dlaczego...
- Dlaczego mnie pan śledzi? - pytam, mocniej ściskając łopatę w dłoni, moją jedyną broń.
- A dlaczego ty wtrącasz się w sprawy, o których nie masz nic pojęcia? - warczy wściekły w moim kierunku. Czuję jak po plecach przebiega mi dreszcz przerażenia, mężczyzna zdaje się nie być w nastroju na żadne wymijające odpowiedzi. - Jeździsz od miejsca do miejsca, demolujesz je i po co to wszystko? Dla pieniędzy?
Pyta robiąc krok w moją stronę, a ja odruchowo daję jeden krok w tył.
- A może dla sławy? Chcesz się potem pochwalić, że udało ci się odnaleźć skarb? Ty nie masz o niczym pojęcia...
Cokolwiek chciałam właśnie powiedzieć, na zawsze pozostaje w moich ustach, gdy nieznajomy z zadziwiającą siłą jak na starszą osobę, wyrywa mi łopatę z rąk. Widzę jak kieruję ku niej latarkę, dokładnie przyglądając się jej od góry do dołu.
- Zakup z Kudawy Zdrój, prawda? Tą samą łopatę trzymałaś wtedy w dłoniach - mruczy pod nosem. Podskakuję przerażona, gdy nagle celuje nią jak bronią w moim kierunku. - Mów. Dokąd prowadzi kolejna wskazówka i po co ci ta łopata.
- Do Kamiennych Kręgów - szepcze ledwie słyszalnie.
- Dokąd?! - krzyczy.
- Do Kamiennych Kręgów - powtarzam tym razem głośniej, jednak nie jestem w stanie ukryć strachu w głosie.
- A ta łopata jest ci potrzebna do czego? - pyta, nadal nie przestając nią we mnie celować.
- Do wykopania kolejnej wskazówki - odpowiadam.
Czuję, że dłonie zaczynając mi się niekontrolowanie trząść, zresztą tak jak ja cała. Dygoczę zupełnie jakby ktoś oblał mnie właśnie lodowatą wodą. Ten facet jest nieobliczalny, a sądząc po brzmieniu jego głosu, ta noc nie skończy się dla mnie dobrze.
- Więc prowadź moja droga - odpowiada, szturchając mnie lekko łopatą w plecy.
Przełykam ślinę i nie mówiąc nic więcej, zawracam ścieżką z powrotem ku Kamiennym Kręgom. Nie mam na tyle odwagi, aby spojrzeć na drewnianą skrzynię, którą zostawiłam w krzakach niedaleko. Ten facet nie zdaje sobie sprawy, że ja właśnie stamtąd wracałam. On myśli, że dopiero tam szłam.
To dobrze i jednocześnie źle.
Dobrze, ponieważ zyskałam kilka dodatkowych minut. Źle ponieważ, gdy dotrzemy na miejsce, mężczyzna zauważy, że już dawno odkopałam skrzynkę, a wtedy mam wrażenie, że nie skończy się to tylko na niewygodnych pytaniach.
Gdy mija kilka minut, a ja nie potrafię wymyślić sposobu, w który mogłabym bezpiecznie uciec, on przerywa ciszę pytając:
- Jakiego miejsca tak właściwie szukamy?
"My"? Myślę przerażona, cały czas uporczywie zdając sobie sprawę z łopaty metr ode mnie.
- Najmniejszego kręgu - przejęzyczam się i odruchowo chcę się poprawić, jednak gryzę się w język.
To jest genialna pomyłka, która kupi mi jeszcze kilka dodatkowych minut. Najmniejszy krąg znajduje się na samym brzegu, natomiast ten przy którym kopałam, kawałek dalej. Jeśli mężczyzna nie będzie chodził po całym terenie dookoła, przyglądając mu się uważnie z latarką w ręku, prawdopodobnie nie zauważy bałaganu jaki ja narobiłam. Prawdopodobnie.
Gdy docieramy do Kamiennych Kręgów, wskazuję pierwszy Krąg, jaki rzuca mi się w oczy.
- To ten.
- A skąd ta pewność? - pyta mężczyzna przyglądając mu uważnie, po czym zaczyna rozglądać się dookoła. Gdy jego wzrok niebezpiecznie wędruję, w stronę miejsca prawdziwego położenia skrzyni, mówię:
- Widziałam w Internecie. Pierwszy od brzegu jest najmniejszy.
Przełykając ślinę, ostrożnie odwracam się ku niemu, aby sprawdzić czy to kupił. Sądząc po tym, że nadal rozgląda się nieufnie wokół siebie, raczej nie do końca. Muszę całą siłą woli zmusić ciało, do tego aby pozostało w miejscu, podczas gdy mężczyzna na moment, odwraca się tyłem do mnie. Wiem, że nie dam rady mu uciec, nie kiedy muszę jeszcze w jakiś sposób wrócić po skrzynkę i dostarczyć ją do mojego auta.
Robię ostrożny krok w stronę kręgu, tak aby zwrócić uwagę mężczyzny na mnie. Udaje mi się to, znów przygląda się Kamiennemu Kręgu tak jak i ja. Jednak po chwili robi coś, czego kompletnie bym się po nim nie spodziewała. Rzuca łopatę na ziemie, metr ode mnie, mówiąc:
- Kop. Nie mamy dużo czasu.
Zaskoczona odwracam się w jego kierunku, jednak on nadal wpatruję się w łopatę na ziemi. Co za idiota, oddał mi broń. Jednak, gdy nachylam się w jej kierunku, słyszę dźwięk odbezpieczanej broni. Cała nieruchomieje jak posąg, jedyna część mojego ciała, która śmie jeszcze się poruszyć to serce, które właśnie puściło się do szaleńczego biegu.
***
Nie wiem ile czasu już kopie. Pół godziny? Godzinę?
Przekopałam się właśnie przez pierwszą warstwę kamieni, pod którą ku mojemu zaskoczeniu nie było drugiej, tak jak przy właściwym kręgu. Czyli druga warstwa była tam specjalnie, aby utrudnić mi zadanie. No proszę co za posunięcie.
Pot ścieka mi z czoła, a mięśnie dłoni po raz kolejny dzisiejszego dnia odmawiają mi posłuszeństwa. Mężczyzna usadowił się na jednym z głazów wyglądających jak nagrobki i przygląda mi się uważnie, w dłoniach wciąż obracając pistolet. W żaden sposób nie komentował mojej pracy, więc jestem bardzo zdziwiona, gdy w końcu mówi zaczepnym tonem:
- Tyle lat pracy w domu Uphagena, jednocześnie szukając tej wskazówki, a tu przychodzi byle gówniara i dosłownie sprząta mi ją sprzed nosa...
Na moment przerywam kopanie, niepewna czy oczekuje ode mnie jakiejkolwiek odpowiedzi. Poza tym nie jestem przecież byle gówniarą, mam dwadzieścia sześć lat, a nie piętnaście.
- Powiedz - mówi, wstając z swojego miejsca, gdy nie odpowiadam. - W jaki sposób odnalazłaś tak szybko tą wskazówkę? Byłaś w tym domu zaledwie godzinę...
Chwilę zastanawiam się czy mu o tym mówić, jednak nie widzę żadnego sensu, aby dalej to ukrywać, przecież do niczego nie doprowadzi go to w jaki sposób odnalazłam wtedy tą wskazówkę.
- Była w szklanej butelce, tak jak poprzednia... To był po prostu łut szczęścia, że udało mi się ją wtedy odnaleźć - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- W butelce... - szepcze mężczyzna, jakby się nad czymś zastanawiał. - Więc tak to zostało ukryte...
Wsłuchuję się uważnie w jego słowa, próbując wychwycić ich sens... Z tego wszystkiego wynika, że mężczyzna pracował tam tylko dlatego, aby odnaleźć kolejną wskazówkę, ale skąd w ogóle dowiedział się o tym całym skarbie? Może usłyszał o nim od kogoś, może dowiedział się jakoś, że kolejna wskazówka znajduje się właśnie w tym domu, ale nie wiedział jak ją odnaleźć, a ja znalazłam ją tylko dlatego, że była w butelce, tak samo jak jej poprzedniczka.
Kolejny raz wbijam łopatę w ziemie, gdy naglę zniecierpliwiony mężczyzna podchodzi do mnie i wpatruję się w dół.
- Tu nic nie ma - warczy wściekły, po czym odwraca się w moją stronę, wciąż wymachując bronią w powietrzu. - Miała tu być kolejna wskazówka. Gdzie ona jest?
- Ja... Nie wiem... Powinna tu być, może trzeba dalej kopać... - jąkam się, wystraszona.
Mój czas dobiega końca, a ja dalej nie wiem jak mam wydostać się z tej sytuacji. Może od początku powinnam była uciekać i nie myśleć o żadnej cholernej skrzyni? Gdzie ja mam rozum, że coś takiego jest ważniejsze od mojego życia?
Ale prawda jest taka, że i tak bym mu nie uciekła. Przecież od początku miał broń.
- Nie widzisz?! - teraz już dosłownie krzyczy. - Przecież tu nic nie ma! Musiałaś coś pomylić, głupia idiotka!
Zaczyna chodzić niespokojnie wokół, a ja znów trzęsę się na całym ciele. Niespodziewanie mężczyzna zatrzymuje się w pół kroku i nic nie mówiąc, spogląda w moją stronę. Nie wiedząc, czego się po nim spodziewać, milczę jak zaklęta, gdy on naglę rusza ku mnie.
- Daj mi ten list - warczy, ciągnąc moje ramię.
Próbuję się wyrwać, jednak trzyma mnie w żelaznym uścisku. Ponawiam próbę, gdy czuję jak zaczyna przeszukiwać kieszenie mojej bluzy.
- Puszczaj mnie! - wrzeszczę, szarpiąc się jak opętana, jednak on robi to dopiero, gdy w jego ręce znajduje się kartka z wskazówką.
Kieruje latarkę w jej stronę i szybko przesuwa po niej wzrokiem.
- Ty idiotko! Największego kręgu, nie najmniejszego! - wrzeszczy, rozglądając się dookoła. Gdy rusza, przed siebie nie oglądając się w moim kierunku, wiem że teraz mam jedyną szansę na ucieczkę.
Puszczam się biegiem w las, nie wbiegając nawet w ścieżkę, którą tu przyszliśmy. Gałęzie uderzają z całej siły w moją twarz, jednak ja dalej brnę przed siebie. Jeszcze nigdy nogi, nie niosły mnie tak szybko jak właśnie w tym momencie. Oddech zlewa się z każdym uderzeniem stopy o ziemie. Mam wrażenie, że wieki trwa, zanim słyszę wściekły krzyk mężczyzny gdzieś w głębi lasu za mną, ale wiem że tak naprawdę, nie mogło minąć więcej niż zaledwie minuta.
Na ten dźwięk, przyspieszam jeszcze szybciej, przeklinając się w duchu za to, że nigdy nie lubiłam żadnych ćwiczeń fizycznych. Ale kto w szkole średniej myśli o tym, że może kiedyś będzie uciekał przed jakimś psychopatą i dobra kondycja mu się przyda? Nikt.
Po między jednym tupnięciem nogi, a drugim jakoś udaje mi się odnaleźć w kieszeni spodni kluczyki od auta. Z całych sił ściskam je w trzęsących się rękach, gdy znów wypadam na ścieżkę.
Rzucam się w lewą stronę, ku miejscu w którym ukryłam skrzynkę. Chwytam ją i w tej samej chwili syczę z bólu, gdy ostre drzazgi, wbijają się w moje dłonie. Prawię upuszczam ją z powrotem na ziemie, jednak w ostatniej chwili udaje mi się ją złapać, przez co znowu jęczę z bólu.
Szybko wypadam zza krzaków i rzucam się biegiem, ku drodze. Gdy widzę auto już kilka metrów ode mnie, słyszę krzyk za moimi plecami. Nie mam odwagi, aby spojrzeć w tamtym kierunku, zamiast tego wciskam przycisk przy kluczykach, który otwiera samochód. Szybko rzucam na miejsce pasażera skrzynkę i trzaskając drzwiami, biegnę ku drzwi kierowcy.
- Stój! - wrzeszczy mężczyzna, a zaraz potem słyszę wystrzał z broni. Przerażona opuszczam głowę w dół, po czym otwieram samochód i siadam. Gdy spoglądam na ścieżkę widzę, że mężczyzna jest zaledwie dziesięć metrów ode mnie. Przerażona odpalam auto i z piskami odjeżdżam.
***
Znalezienie jakiegoś bezpiecznego miejsca, wydawało się dla mnie praktycznie niemożliwe. Jeszcze nigdy nie czułam takiego przerażenia, jak wtedy gdy wracałam w stronę Węsior, cały czas spoglądając w wsteczne lusterko w poszukiwaniu srebrnego samochodu. Jednak jego świateł nigdzie nie było widać, mimo to nie mogłam opanować strachu, który nadal nie chciał mnie opuścić. Ściskałam trzęsącymi się dłońmi kierownice, na której zostały ślady mojej krwi z poranionych dłoni.
Z oczywistych względów, nie mogłam już wrócić do "Wili Tradycja", ale musiałam się gdzieś zatrzymać, choćby na moment. Upewniając się, że na pewno nikt za mną nie podąża, skręciłam ku drodze prowadzącej do Grodu Gotów, jednak nie zatrzymałam się w tym miejscu. Jechałam przed siebie, nie do końca wiedząc gdzie jestem. Parę razy skręciłam w jakąś nieznaną mi polną drogę i po pół godzinnej jeździe, w końcu postanowiłam się zatrzymać.
Serce w mojej klatce piersiowej uderza jak szalone, a płuca z ledwością dają radę złapać jakikolwiek oddech... Zupełnie jak wtedy... Jak wtedy, gdy dowiedziałam się, że Krystian i Kamil zginęli...
Zła myśl.
Podczas ataku paniki, nie powinnam myśleć o złych rzeczach. Jednak mój umysł się całkiem poddaje, gdy przed oczami zaczynam widzieć czarne plamki, a w umyśle odtwarza się tamten fatalny dzień...
***
Dwa lata temu...
Podróż z Ustronia Morskiego, była najgorszym co mogło mi się przytrafić. Wakacje były bardzo miłą odmianą od stresującej pracy, do której teraz będę musiała znów wrócić.
Pomysł Kamila, na rzucenie butelek do wody i pożegnanie się z tamtym miejscem był najlepszą częścią pobytu tam, a każda chwila spędzona z moimi chłopcami, mogłaby się już dla mnie nigdy nie kończyć. Od dawna nie miałam tak idealnych wakacji.
Odwracam się w stronę mojego męża, a mimowolny uśmiech pojawia się na moich ustach. Twarz nastolatka, w której zakochałam się dawno temu, teraz zyskała już ostre rysy, jednocześnie inne od tamtych, ale jednak takie same. Na jego brodzie zauważam ślady włosów, których najpewniej, nie zdążył zgolić dzisiejszego dnia. A przestrzegał tego od dawna, odkąd kiedyś stanowczo powiedziałam mu, że zarost nie jest dla niego. Ale czasami robił wręcz na odwrót, specjalnie o to nie dbał, tylko po to aby mi dokuczyć.
Uśmiecham się szerzej, a on tego nie zauważa, całkowicie pochłonięty prowadzeniem samochodu.
- Mamo, dlaczego nie mogliśmy zostać dłużej? Chociaż jeden dzień... - do moich uszu dociera marudzenie Krystiana z tylnego siedzenia.
Odwracam się w jego kierunku, a maluch robi naburmuszoną minę.
- Mówiliśmy ci. Mama musi wrócić jutro do pracy, bo ta wredna baba, znowu będzie mieć do niej problem - odpowiada za mnie Kamil. A mówiąc o wrednej babie, ma namyśli oczywiście moją szefową.
- Musisz jej powiedzieć, żeby dała ci spokój mamo! - mówi maluch.
Uśmiecham się na dźwięk jego słów, po czym dodaje mrugając do niego:
- Jutro jej to powiem. A w przyszłym roku obiecuję, że pojedziemy na dwa tygodnie wakacji.
- Dwa tygonie?! - mówi, nagle uradowany tą perwpektywą.
- Dwa. Obiecuję - mówię, szturchając malucha za nogę, po czym odwracam się w stronę przedniej szyby.
- Może faktycznie powinniśmy zostać jeszcze kilka dni - mówi Kamil i wzdychając ciężko dodaje: - A ty powinnaś rzucić te robotę. Ta jędza w ogóle cię nie docenia...
Przerywa, gdy nagle z niesamowitą prędkością pasem obok, wyprzedza nas jeden z samochodów.
- Patrz na tego wariata - mówi oburzony Kamil, podczas gdy obaj wpatrujemy się w to, z jaką szybkością wyprzedza inne auta.
- Wiesz, że nie mogę - mówię dalej. - Twoja matka, nie dała by mi spokoju...
- W dupie mam to, co ona sobie pomyśli - odpowiada, odwracając się w moją stronę. - I ty też powinnaś. Powinnaś być szczęśliwa, a nie się męczyć...
Patrzę w te piękne oczy, oczy które od zawsze znaczyły dla mnie wszystko. Było w nich to co najlepsze: troska o mnie, smutek, wytrwałość i przede wszystkim to co najważniejsze. Miłosć, którą widziałam tam codziennie.
Naglę moje myśli przerywa głośny klakson, przez co spoglądam na drogę przede mną. Słyszę swój przeraźliwy krzyk, na widok karambolu roztrzaskanych aut, na którego pędziliśmy z zawrotną prędkością. Nie było szans, aby się zatrzymać. Nie było szansy, aby się porzegnać. Była tylko najgorsza sekunda w moim życiu. Później, nie było już nic...
*********
2990 słów
Hej...
Dzisiaj przychodzę do was z przedostatnim rozdziałem. Na szczęście okazało się, że będzie 7 etapów, a nie tak jak sądziłam na początku 6. Wybaczcie mi jestem trochę niemrawa, przez to co wydarzyło się na końcu tego rozdziału...
Tak bardzo wczułam się w tą historię i w dodatku, w tle w słuchawkach grała mi najsmutniejsza piosenka ever ( I'll Never Love Again), z filmu Narodziny Gwiazdy... matko tak się wczułam, że rozpłakałam się na końcu.
Mam wrażenie, że to dobrze, bo skoro moja praca poruszyła mnie do tego stopnia, to może i Was czytelników również wzruszy, zasmuci i wyciśnie łzy z oczu, tak jak i mi.
Następny rozdział będzie już ostatni, przez co jest mi jeszcze smutniej, bo będę musiała pożegnać te historię, która na samym początku nie wydawała się być aż tak druzgocącą opowieścią...
Od początku chciałam, aby ta historia wniosła coś więcej, mam nadzieje że tak jest, że czytelnicy to czują...
Dajcie znać w komentarzach, jakie są wasze odczucia po tym rozdziale, bo ja po prostu jestem w rozsypce, jak patrzę i myślę na co skazałam tą moją biedną bohaterkę ;c Ale niestety takie jest życie, a bardziej przykre jest to, że takie rzeczy dzieją się jednak naprawdę...
No nic kończąc ten mój smutny wywód dodam, że jestem niezmiernie dumna z mojej opowieści mimo wszystko i wiem, że długo nie napiszę równie dobrej historii jak ta :)
Życzę wszystkim czytelnikom miłego wieczoru i do zobaczenia za tydzień, w finałowym już rozdziale mojej historii :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top