Rozdział 4 - Południe i Północ
Stoję jak skamieniała i mogłabym oddać teraz wszystko, aby tylko wtopić się ścianę lub stać się jednym z aniołów znajdujących się w wgłębieniu ściany za mną. Przerażona spoglądam w stronę drzwi, w których staje starszy mężczyzna.
Na jego głowie znajduje się czapka z daszkiem i ciemne okulary, natomiast przez szyje ma przewieszony aparat. Ubrany jest T-shirt z krótkim rękawkiem i szorty, na jego nogach znajdują się sandały i skarpetki. Jednym słowem wygląda jak typowy Polski turysta.
W głowie szybko przygotowuję jakieś wyjaśnienie, ale jak mogłabym usprawiedliwić to, że zniszczyłam część zabytkowej kapliczki?
Jednak ku mojemu zdziwieniu mężczyzna wymija mnie, jakbym była tylko powietrzem i podąża wprost do ołtarzyka na końcu kaplicy. Nadal tkwiąc w szoku, z czaszką utkwioną w dłoni, podążam wzrokiem za mężczyzną, który stoi i wpatruje się w ołtarz.
- Może jest niewidomy?- myślę, przypominając sobie o czarnych okularach na nosie. Szybko ignoruję te myśl. Nie ma kijka, który pomagałby mu w poruszaniu się... Dziwna sytuacja.
Jednak jego twarz... Nie mogę oprzeć się uczuciu, że gdzieś ją już widziałam, tylko że przez okulary na nosie i czapkę na głowie, ciężko jest mi przypomnieć sobie gdzie...
Pospiesznie odkładam czaszkę, wtykając ją z całej siły w poprzednie miejsce i tym razem mi się udaje.
- Głupie czaszki, wszystko się tu sypie - mówię z udawaną pretensją w głosie, dbając o to aby mężczyzna mnie usłyszał.
Nie reaguje na moje słowa, a ja szybko opuszczam kaplice, w głębi duszy licząc na to, że po prostu uzna mnie za głupią turystkę, która wpycha łapy tam gdzie nie powinna, niszcząc przy tym eksponaty.
Wychodzę w biegu na parking, a gdy jestem już w aucie, zniecierpliwiona otwieram kolejny list. Niedowierzam własnym oczom, gdy z rulonika kartki wysuwa się mały, niczym niewyróżniający się kluczyk. Obracam go w dłoniach w stronę światła, zupełnie jakby to na nim miały być napisane wszystkie wyjaśnienia. Niestety nic tam nie ma prócz, odrobiny rdzy w niektórych miejscach. Odkładam go na siedzenie obok i zaczynam czytać list.
"Przyjacielu!
Wiem, że nie było łatwo, ale Twoja determinacja oraz zapał okazały się nieocenione. Jesteś coraz bliżej celu i w tej chwili nie ma już odwrotu, nie możesz się poddać.
Klucz, który dołączyłem do niniejszego listu, przyda Ci się w Grodzie Gotów, który stanowi przedostatni przystanek na Twojej drodze. Udaj się nocą na znajdujący się w pobliżu kromlech. Tam, w centrum największego z nich, metr pod ziemią, ukryłem skrzynkę. W niej znajdziesz ostatnią już wskazówkę.
Pamiętaj, by udać się tam pod osłoną nocy, by uniknąć dodatkowych kłopotów.
Uważaj na duchy!"
Na widok ostatniego zdania marszczę z niesmakiem nos. Najpierw kaplica pełna kości i czaszek, a teraz wizja przebywania wśród duchów?
Po moich plecach przebiegają ciarki, a w sercu nagle zaczyna kłębić się niepokój. Ostatni raz czułam się tak samo na plaży w Ustroniu Morskim w dniu, w którym odnalazłam pierwszą z butelek. Dziwne uczucie w środku... Zupełnie jakby ktoś mnie obserwował, jednak gdy przebiegam wzrokiem po parkingu nie dostrzegam nikogo.
Jedyną rzeczą, która zwraca moją uwagę jest srebrny samochód, stojący niedaleko mojego. Gdy przyglądam się mu uważniej, zauważam że w środku nie ma kierowcy. Czyli prawdopodobnie należy on do tego dziwnego mężczyzny z kapliczki.
Naglę myśl o nim jeszcze bardziej wzmaga mój niepokój. Czuję jak żołądek związuje mi się w supeł i z tym dziwnym uczuciem, odpalam samochód i wycofuję z parkingu. Muszę znaleźć jakieś spokojne miejsce. Ciche, spokojne i wolne od czaszek, kości i innych tego typu atrakcji.
***
Moim cichym i spokojnym miejscem, okazuje się być pobliski park. Mimo dużej ilości ludzi spacerujących po ścieżce, udaje mi się znaleźć wolną ławeczkę pod drzewem. Co jakiś czas wymijają mnie turyści czy to w grupach czy samotnie, jednak żaden z nich nie poświęca mi ani trochę uwagi. I dobrze. Muszę się w spokoju dowiedzieć, dokąd mam się teraz udać.
Niepokój jaki czuję od spotkania z dziwnym mężczyzną w kaplicy, wcale nie maleje. Łapię się na tym, że co chwilę rozglądam się dookoła, czując się tak jakby ktoś cały czas śledził mojej ruchy. Zaraz mnie szlak trafi, jak się nie uspokoję.
Kolejny już raz podczas tej podroży wyciągam kartkę oraz telefon i wchodzę w wyszukiwarkę. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak inaczej miałabym odnaleźć te miejsca. Nigdy nie przeszło mi to przez głowę - nawet gdy Krystian cały czas biegał i krzyczał, że chce być piratem czy też odkrywcą - jakie to musiało być kiedyś trudne zajęcie. Jeśli ludzie naprawdę podążali kiedyś za mapą skarbów lub wskazówkami takimi jak te, musieli być nadzwyczaj bystrzy i zaznajomieni z geografią.
Dla mnie to jest czarna magia, ja bez wyszukiwarki i GPSa odpuściłabym na pierwszym zadaniu. Jestem kiepska z wiedzy kulturowej, a już geografia to dla mnie po prostu szczyt wszystkiego. No cóż, nie każdy jest w wszystkim orłem.
Dlatego ani trochę nie jest mi wstyd, że moim najwierniejszym towarzyszem podróży jest wujek Google - po za tym jest najbardziej wiarygodnym źródłem informacji, czego nie można mu odmówić.
Czytam powoli list i zdaję sobie sprawę, że jest krótszy od poprzednich. Gród Gotów? Co to niby ma być, pierwszy raz słyszę taką nazwę i jak się okazuje wyszukiwarka Google również. Wyskakuje w niej wiele różnych wyników w tym: Spółdzielnia Socjalna: Gród Gotów, ale coś mi mówi, że nie to miejsce miał autor listu na myśli. Kolejną jest Gród Gotów (Węsiory Polska), to wydaje się być bardziej prawdopodobnym miejscem, biorąc pod uwagę to, że autor wcześniej prowadził mnie raczej do różnych zabytkowych miejsc; Dom Uphagena, Kaplica Czaszek, a teraz Gród Gotów...
Gdy wchodzę w grafikę, na pierwszy rzut oka wygląda to jak osada, trochę podobna do grodu w Biskupinie. W głowie pojawiają mi się wspomnienia z wizyty tam, jeszcze gdy byłam małą dziewczynką. Drewniane domy, drewniane drogi... Nie mogłam zrozumieć jak z kawałka drewna, ludzie odnajdywali tak wiele zastosowań, jednak tamta osada pokazała mi, że można z niego korzystać na wiele sposobów od budowy domów, aż po budowę broni takiej jak łuk czy strzały...
Tak, w takim miejscu jak to, spokojnie znalazło by się wiele kryjówek dla kolejnej wskazówki. Czyli do Węsior...
Jednak, gdy wchodzę w mapkę, czuję że trafia mnie właśnie jasny szlak, przez co przeklinam pod nosem. Węsiory znajdują się na drugim końcu Polski, a tak właściwie rzut beretem od Gdańska, w którym byłam jeszcze zaledwie dzień temu. To są chyba jakieś kpiny, jechać w jedną stronę, aby potem się cofać? Jaki w tym sens? Tyle drogi pokonanej, tyle pieniędzy wydanych na głupie paliwo... Nie ma co. Ta podróż powoli zaczyna stawać się jednymi z moich najdroższych wakacji, a jakby nie patrzeć, póki co jeszcze ani trochę nie wypoczęłam, tylko brnę ślepo za nie wiadomo czym... A może to serio są jakieś żarty? Może jakiś znudzony turysta pozostawiał te wszystkie wskazówki, akurat jak odbywał podróże w tych miejscach... Może tak naprawdę nie ma żadnego skarbu... Żadnej rzeczy, którą warto by było chronić...
Czy opłaca się wydać kolejne dwieście złoty na paliwo, jechać w to miejsce tylko po to aby zaraz wylądować znów na dole mapy? Nie stać mnie na takie wyskoki, tym bardziej że nikt mi nie zwróci pieniędzy, które wpłaciłam do przodu za hotel w Ustroniu Morskim, a też wcale tani nie był.
Wyjazd do Gdańska był spontaniczny, ale na niego mogłam sobie pozwolić, bo było to stosunkowo blisko od Ustronia Morskiego. Kudawa Zdrój to był wybryk, zrobiłam to pod wpływem impulsu, jednak teraz? Teraz naprawdę muszę to przeanalizować.
Mniejsza, przecież w jakaś drogę i tak muszę ruszyć prawda? Pozostaje mi albo jechać prosto do celu, albo po prostu zboczyć z drogi i jechać do domu, do mojej małej miejscowości pod Poznaniem... Ale obiecałam sobie, że ta podróż będzie nasza. Moja, Krystiana i Kamila, że zrobię to dla nas, ponieważ nie możemy zrobić tego razem...
I z tą właśnie myślą zgarniając kartkę i telefon, ruszam w poszukiwanie jakiegoś sklepu gospodarczego...
***
- Więc szuka pani łopaty? - pyta starszy mężczyzna zza lady, poprawiając przy tym okulary z okrągłymi szkiełkami.
Przez myśl mi przebiega, że wygląda jak Harry Potter, tylko taki, który dni swojej świetności, ma już za sobą. Nawet rozkudłana czupryna pasuje, tylko blizny na czole brak.
- Tak. Tylko takiej wytrzymałej - odpowiadam, jednak myślami jestem już w miejscu, w którym będę niedługo kopać. Nie wiadomo jaka jest tam ziemia, nie wiadomo co jest pod nią. Tak, mocna łopata to jest to, czego szukam.
- Wytrzymała łopata - mruczy pod nosem mężczyzna. - Muszę sprawdzić na zapleczu, dziś mieliśmy dostawę do działu ogrodniczego, niestety jeszcze go nie rozłożyłem.
Mężczyzna oddala się na zaplecze, a ja przyglądam się wnętrzu sklepu w którym jest dosłownie wszystko, co może być potrzebne w domu. Rożne plastikowe pojemniki, skrzynki na listy, garnki czy jak widać nawet łopaty... Jest to tego typ sklepów, który po prostu uwielbiam. Od razu obserwując to wszystko, załącza mi się tryb i cichy głosik, który mówi że większość z tych rzeczy przydałaby mi się w domu. W sumie nie wiadomo po co, ale by się przydała.
Z natury nie jestem rozrzutną osobą, a wręcz powiedziałabym, że każdy większy zakup planowałam zawsze z wyprzedzeniem, uwzględniając mój budżet oraz Kamila. Jednak jeśli chodzi o takie małe dodatki do domu... Jest to po prostu moja pięta achillesowa.
- Proszę bardzo - mówi mężczyzna, podając mi łopatę przez blat. - Myślę, że to dobry model do... Właściwie do czego ją pani potrzebuje?
- Do kopania - odpowiadam, lekko już zirytowana tym przesłuchaniem. - Głęboko - dodaje. Głupie pytanie, głupia odpowiedź.
Co to za pytanie. No do czego innego, może służyć mi łopata? Widzę, że mężczyzna nie ma nic złego na myśli, pyta mnie po prostu z ciekawości, jednak nie w głowie mi dziś nudne pogawędki.
- Tak, tak... Ach te letnie zmiany w ogrodzie co? My ostatnio z żoną też przekopywaliśmy ogród, ponieważ jej zamarzyło się drzewko wiśniowe. Ileż to było roboty...
Mówi dalej, nabijając na kasę cenę łopaty, podczas gdy ja tylko głucho kiwam głową, nie zwracając uwagi na jego dalsze słowa.
W końcu wychodzę z sklepu mówiąc:
- Do widzenia.
Sprzedawca nadal przeklina pod nosem, tegoroczny pomysł żony na zmiany w ich ogrodzie. Ku zaskoczeniu samej siebie, zdaję sobie sprawę, że jego słowa zwróciły moją uwagę bardziej niż sądziłam, ponieważ dopiero po chwili dostrzegam, co dzieje się przy moim samochodzie.
Zaparkowałam go kilka aut dalej od sklepu, jednak stąd mam na niego idealny widok. Na niego, jak i na mężczyznę, który się przy nim kręci i zagląda przez szybę kierowcy do środka.
Zaskoczona przystaję w miejscu, nie wierząc własnym oczom i rozglądam się dookoła, jakby instynktownie sprawdzając czy ktoś jeszcze zauważył scenę dziejącą się na właśnie na moich oczach. Niestety jestem tego jedynym świadkiem, uliczka w której się znajduję, od początku wydawała mi się za bardzo znajdować na uboczu. Zarówno wtedy jak i teraz nie ma tu żadnych ludzi.
Mężczyzna, nadal niezauważający mnie, obchodzi samochód i zagląda do środka od strony pasażera i sądząc po jego wlepionych do środka oczach, coś przykuło jego uwagę. A tym czymś jest najpewniej klucz, który zostawiłam w środku.
Przyglądając się dłużej mężczyźnie, zdaję sobie sprawę, że jest to ten sam turysta, który wszedł i przyłapał mnie w kapliczce. Czy to możliwe, że szuka tego samego co ja?
Moje rozmyślania przerywa jednak widok mężczyzny, który spogląda to na szybę w aucie, to na kamień leżący niedaleko przedniej opony. On chce mi wybić szybę!
- Co pan robi?! - krzyczę bez większego zastanowienia. Mężczyzna podskakuje, przerażony odwracając się w moją stronę. Został właśnie przyłapany na gorącym uczynku, wie że wiem, co zamierzał zrobić, jednak nie udowodnię mu niczego, tak jak on nie udowodni mi niczego w związku z zniszczeniem Kaplicy, ponieważ czaszka wróciła na swoje miejsce.
Mężczyzna przygląda mi się uważnie, patrząc to na mnie, to na łopatę w mojej dłoni, przez co ściskam ją mocniej. Cieszę się, że ją kupiłam, bo sądząc po jego wzroku, nie wiadomo co by zrobił, gdybym była całkowicie bezbronna.
Mężczyzna ubrany jest tak samo, jak gdy widziałam go ostatnio, jednak nie ma na sobie okularów. Nie mogę zrozumieć, gdzie go już widziałam? Może minęliśmy się gdzieś wcześniej, na jakiejś stacji w drodze tutaj?
- Przepraszam, pomyliłem samochodu - mruczy pod nosem, po czym szybko odchodzi w przeciwnym kierunku.
Oboje wiemy, że to kłamstwo, ponieważ wypowiedział je tym samym tonem, co ja słowa wy kapliczce... A jadnak na dźwięk jego głosu, szybko ruszam w stronę auta, po czym rzucam łopatę na tylnie siedzenie. Gdy jestem już na miejscu kierowcy, zamykam auto od środka i szybko odpalam.
Planowałam wyruszyć w drogę dopiero jutro, jednak nie ma opcji, że zasnę w tym miejscu wiedząc, że ten mężczyzna najprawdopodobniej gdzieś tutaj jest.
Nie zasnę z myślą, że znam tego mężczyznę. Wzrokowiec zawsze był ze mnie kiepski, dlatego jego twarz nic mi nie mówiła. Jednak słuch zawsze miałam dobry, a jego głos, który słyszałam jeszcze dzień wcześniej wyjawił mi wszystko.
Myślałam, że jestem szalona wyruszając na drugi koniec Polski, ale ja wyruszyłam w poszukiwaniu kolejnej wskazówki, a za czym wyruszył przewodnik z Dom Uphagena?
Za tobą, odpowiada mi cichy głos w głowie. Kolejny już raz tego dnia moje serce rusza galopem.
***
Już pół godziny temu zorientowałam się, że ktoś podąża za mną. Na początku głupio wmawiałam sobie, że panikuję, że zjadają mnie wątpliwości, że jestem już zmęczona, ponieważ wyruszyłam w podróż zamiast odpocząć.
Tłumaczyłam sobie, że w drodze mogę natknąć się na wiele podobnych samochodów. To normalne. Jednak, gdy dwa razy z rzędu zjechałam na stacje paliw, zatrzymując się tylko po to aby sprawdzić, czy dany samochód postąpi tak samo, straciłam jakiekolwiek strzępki nadziei, że srebrny samochód, łudząco podobny do tego, którego widziałam pod Kaplicą Czaszek, jest innym autem.
Za każdym razem samochód zatrzymywał się w dalekiej odległości ode mnie, jednak zawsze mając mnie na widoku. Tak jak i ja, tak i właściciel samochodu z niego nie wychodził, wiem to ponieważ uważnie obserwowałam jego samochód w wstecznym lusterku. Nie wychodził z auta, jednak gdy tylko ruszałam dalej, światła w jego aucie zapalały się, a mój niechciany towarzysz podróży ruszał za mną.
Spoglądam na GPS i nie wiem tak właściwie co powinnam zrobić. Panika podchodzi mi do gardła i najchętniej zjechałabym na pobocze i zwymiotowała. Widzę na GPSe, że mijam właśnie miejscowość o nazwie Kościan i jestem już tylko kilkanaście kilometrów od rodzinnego domu. Ruszając z Kudawy Zdrój, myślałam że to tutaj uda mi się przenocować i wyruszyć kolejnego dnia w podróż, jednak w tej sytuacji nie ma mowy, że zaprowadzę tego wariata pod moje drzwi.
Co teraz? Co teraz? - myślę, przyspieszając.
Zauważam, że na liczniku mam już sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, a nogi zaczynają mi się niebezpiecznie trząść. Nigdy nie jeżdżę tak szybko, nie od kiedy....
Przełykając ślinę, ściskam mocniej kierownice, która nagle wydaje mi się być dziwnie śliska w dotyku, a moje dłonie postanawiają dołączyć do szaleńczego tańca moich stóp. Widzę, jak srebrne auto również przyspiesza jednak nadal utrzymuje się w bezpiecznej ode mnie pozycji.
Muszę go zgubić, tylko jak? Na prostej drodze nie było ku temu okazji... I nagle w głowie pojawia mi się pewna myśl.
***
Serce wali mi jak szalone, bo to co zamierzam zrobić jest ponad jakiekolwiek dopuszczalne normy mojej osoby. Przede mną miga znak mówiący, że zjazd z drogi w stronę Poznania znajduję się za trzysta metrów. Spoglądam w lusterko wsteczne i widzę jak mój kompan dosłownie depcze mi po piętach, zaledwie pięć metrów ode mnie.
Zerkam w prawe lusterko i widzę, że połowa pasu do zjazdu jest już za mną. Serce wali mi jak szalone i cała trzęsę się jak galareta. Na liczniku mam sto kilometrów na godzinę, gdy naglę dosłownie w ostatniej chwili ostro skręcam w prawo. Szybko wciskam pedał hamulca i z ledwością udaje mi się nie wypaść z zakrętu. Samochodem niebezpiecznie zarzuca, jednak udaje mi się go opanować. Za sobą słyszę pisk opon, co wskazuje na to że mój niechciany towarzysz, nie zdążył wykonać tego manewru co ja. Trzęsącymi się dłońmi wyprzedzam, jeden, drugi i trzeci samochód, chcąc jak najszybciej zniknąć w tłumie. Gdy spoglądam w lusterko wsteczne, nie dostrzegam srebrnego samochodu.
Jednak, gdy tylko znajduję się już w mieście pierwsze co robię, to zatrzymuję się na bezpiecznym miejscu i wypadam z auta, cała otrzęsiona zupełnie jakbym dostała jakiegoś ataku. Z oczu ciekną mi łzy, a ja upadając na ziemie, wyrzucam z siebie cały żołądek. Mam wrażenie, że torsje trwają w nieskończoność jednak, gdy w końcu udaje mi się opanować, podnoszę się z ziemi i wracam do auta ignorując ciekawskie spojrzenia ludzi. Cholerna znieczulica. Co jest z tymi ludźmi nie tak? Wszyscy się patrzą, ale nikt nie zareaguje, nikt nie zaproponuje pomocy...
Gdy ruszam samochodem, nie wiem tak właściwie, gdzie się wybieram. Dokąd zmierzam...
Około dwie godziny jeżdżę po centrum i gdy w końcu jestem już pewna, że nikt za mną nie podąża, postanawiam cofnąć się do jedynego miejsca, w którym poczuję się bezpiecznie.
Gdy już tam jestem, przemierzanie klatki schodowej jest dla mnie jak droga na skazanie, natomiast cisza wewnątrz mieszkania jak kat. Kopniakiem zatrzaskuję drzwi i zamykam na wszystkie zamki. Jak duch ruszam w stronę sypialni, usilnie ignorując ścianę z wieloma zdjęciami po mojej prawej stronie. Jakimś cudem udaje mi się doczołgać do łóżka, które od zbyt dawna jest już puste i zimne. Chwytam w dłoń ramkę, stojącą przy nocnym stoliku i w końcu pozwalam łzą popłynąć.
Mogłam zginąć, mogłam kogoś zabić. Wybucham większym płaczem, mocniej tuląc do siebie ramkę. Przed oczami pojawia mi się urywek z gazety, którą zauważyłam na stole w szpitalu, zaraz po moim obudzeniu, dwa lata temu...
Śmiertelny wypadek, niedaleko Ustronia Morskiego, dwie osoby nie żyją w tym jedno dziecko. Dwudziestoczteroletnia kobieta, trafiła do szpitala w stanie ciężkim...
Z moich ust wydobywa się jęk rozpaczy. Mam już dość, nie dam rady...
Nie możesz się poddać - szepcze cichy głos w mojej głowe. Głos mojego syna...
A ja wiem, że mimo bólu jaki teraz czuję nie mogę mu odmówić. On tak jak i ja wie, że prędzej czy później wyruszę do Węsior. Moja podróż się nie skończyła, wciąż trwa. Nadal jestem w podróży, jednak teraz przyszła chwila na odpoczynek.
*************************************************
2965 słów.
Hej, hej :D
No to mamy kolejny rozdział!
Przyznam wam, że sama byłabym wściekała gdybym jechała na drugi koniec Polski i dowiedziała się, że muszę wrócić praktycznie do tego samego miejsca! No ale cóż, mam nadzieje, że wszystko składa się w jasną całość, a ja cieszę, że mogłam tajemniczego turystę połączyć z pracownikiem Domu Uphagena, tak mi się ładnie ten wątek złączył :D Mam tylko nadzieje, że kolejny rozdział nie sprawi, że pożałuję takiego posunięcia w fabule, ale jeśli tak będę musiała jakoś zgrabianie z tego wybrnąć ;)
Mam pytanie co sądzicie o mojej historii? Bardzo bym chciała poznać waszą opinię, o która proszę w komentarzu, nie proszę was o gwiazdki i nie będę, bo nigdy taka nie byłam ;D Jednak chciałabym poznać waszą opinię na temat mojej twórczości, nawet tą negatywną o ile będzie konstruktywna :D
Życzę wam wszystkim miłego sobotniego dnia!
I miłego ostatniego miesiąca wakacji, korzystajmy z niego ile się da! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top