zabawa?? -point 9

Środa... Piękna środa. Nie ma to jak spędzać upalny dzień w pracy. No ale to chyba nic nowego. Jednakże chwała temu, kto wymyślił klimatyzację. Dzięki niej moja koszula po ośmiu godzinach pracy wyglądała jakbym ją co dopiero włożył. Jak na razie tak wygląda, przecież czeka mnie jeszcze godzinna podróż do domu.

Z chęcią powrotu do domu znalazłem się w chłodnych podziemiach metra. Czekając na moją kolejkę. Chyba naprawdę powinienem zacząć jeździć autem. Zmuszony przez Nick'a dawałem jakoś radę, to może...

Morze jest szerokie i głębokie... a ja właśnie stojąc już w swojej kolejce, ociekam potem, a moja koszula przykleiła mi się do pleców. Jakaś dziewczyna nieustanne ocierała się o mój lewy bark i choć było w cholerę miejsca, ona praktycznie na mnie wisiała.

-przystojniaku... -odzywa się do mnie, a ja sztywnieje. -czy ty nie jesteś czasami znajomym Tomlinsona? -lokuję na niej swój wzrok. Dziewczyna wygląda na młodą, jednak na pewno nie miała tyle lat na ile wyglądała. -na pewno go znasz. Nieraz cię widziałam w jego towarzystwie -zaczyna się śmiać -niezłe ziółko jest z tego naszego Lewisa...

-słucham? -pytam, bo w ogóle nie rozumiem o czym ona mówi.

-czyżbyś nie znał go od tej strony? -pyta ze zdziwieniem.

-jak widać -rozkładam ręce. Pewnie powinienem bać się tego co ma mi do powiedzenia, ale ostatni rok Louis nie odstępuje mnie prawie na krok, więc to nie mogło być nic co robił teraz.

-nigdy nie znałam nikogo takiego, kto potrafi tak tankować w siebie, a przy tym gadać do rzeczy -kiwa głową z głupim uśmieszkiem -ech.. -wzdycha -dawno z nim nie gadałam, bo unika mnie jak ognia...

-może dlatego, że nie pije -rzucam od niechcenia i modlę się, aby już była moja stacja.

-no słyszałam, że wysłali biedaka na odwyk i do psychiatryka -zaczyna się głośno śmiać, a ja mam ochotę zamknąć jej buźkę

-bo się o niego martwili...

Dziewczyna patrzy na mnie jakbym spadł przed chwilą urwał się z jakiejś choinki, albo coś w tym stylu.

-pieprzysz -klepie mnie po ramieniu. -jesteś zabawny...

Oddycham z ulgą, gdy kolejka się zatrzymuje i okazuje się, że to moja stacja. Ustawiam się do wyjścia.

-już wysiadasz? -kiwam głową -pozdrów Lou, od Leo!

Nie odwracam się w jej stronę, gdy za mną krzyczy. Jestem cały spięty, bo nie byłem jeszcze gotowy na zmierzenie się z przeszłością Louis'a. To przypominało mi o tym co przeszedł. Czułem jakby coś zaciskało mi się na sercu.

Byłem zagubiony w tym wszystkim...

Lou przeszedł więcej niż mówił, czułem to...

Do domu doszedłem szybciej niż zazwyczaj. Moje ciało prosiło się o szybki prysznic i o wygodnym łóżeczku.

Otworzyłem cichutko drzwi. Zazwyczaj jak tylko przekraczałem próg mieszkania, Luna witała mnie podnosząc się z butów Louis'a. To małe futro uparło się na jego buty i ciągle na nich spała. Modliłem się tylko o to, żeby Lou nie reagował na to.

Teraz trochę się zdziwiłem, że nie przyszła. Pierwszą myślą, było to... że Lou wysłał ją w kosmos.

Nie ściągnąłem butów, tylko od razu ruszyłem na poszukiwanie mojej małej zguby. Odetchnąłem z ulgą, kiedy usłyszałem gdzieś w okolicy kuchni miauczenie.

-Harry cię nie nakarmił, paskudo? -stanąłem w drzwiach do kuchni i uniosłem wysoko brew, kiedy zobaczyłem jak Louis próbuje odgonić od siebie kota nogą -odczep się ode mnie... wystarczy, że bezcześcisz moje buty. -Luna jednak nie daje za wygraną. Ociera się o jego nogi. -dobra, dobra... nakarmię cię ty wstrętny futrzaku! -z uśmiechem na twarzy przyglądam się jak Lou sięga do szafki i wyciąga kocią karmę. -zwariowałem... gadam do kota.

Nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać. Louis podnosi na mnie wzrok i patrzy krzywo. Nie odrywając ode mnie oczu wsypuje karmę do miski Luny.

-nie nakarmiłeś kota...

-nakarmiłem... -uśmiecham się do niego szeroko. -a to było z samego rana -podchodzę do niego, oplatam go w talii ramionami i przyciągam mocno do siebie. -dzień dobry, kochanie -opieram swoje czoło o jego i przyglądam się jego oczom.

-dzień dobry raz drugi, baranie... -zaczynam się śmiać. Lou w dalszym ciągu nie odzwyczaił się używania w moim kierunku różnorakich "epitetów". -pocałujesz mnie wreszcie, czy będziesz dalej tak stał i czekał na zbawienie?

Uśmiechając się nachyliłem się nad nim i zawisłem tuż nad jego ustami. Lubiłem się z nim drażnić, a teraz to definitywnie robiłem. Mina Louis'a mówiła, że jeśli zaraz go nie pocałuje to przerobi mnie na żarcie dla kota.

Ulokowałem swoje dłonie pod jego pośladkami i uniosłem go do góry. Posadziłem go na szafce obok której staliśmy. Teraz przynajmniej byliśmy na równym poziomie. Oparłem dłonie po obu stronach jego ud.

Louis złapał mnie za koszulę i mocniej przyciągnął do siebie. Agresywnie wpił się w moje usta. Tu nie było czasu na delikatny początek, oszczędziliśmy sobie czułości.

Lou wplótł swoje palce w moje włosy i mocno za nie pociągnął. Z moich ust wydobył się niekontrolowany głośny jęk. Nie minęło nawet pięć minut od mojego wejścia do domu, a ja już byłem podniecony. Tak tylko potrafił działać na mnie Lou.

-kochanie... -usłyszałem lekko zasapany głos Louis'a, kiedy się ode mnie oderwał -musimy zaraz się zbierać...

Że co?

Że jak?

Że teraz?

Pokręciłem głową, aby przywrócić sobie jasność myślenia.

-idź weź prysznic... zjemy coś na mieście -poklepał mnie lekko po policzku -no ruchy wielkoludzie.

Odsunąłem się zdezorientowany. Patrzałem jak Lou zeskakuje z szafki i dumny jak paw wychodzi z kuchni. To się nie działo naprawdę...

Podążyłem za nim do sypialni. Z faktu, że mnie całkowicie olał wszedłem do łazienki.

Pod prysznicem sobie ulżyłem, skoro książę pan nie chciał mi pomóc...

Kiedy wyszedłem zdałem sobie sprawę, że Louis gdzieś zniknął. Jedynym śladem, który mówił, że on tu kiedyś był... to porozrzucane ubrania. Zagadnąłem je nagą na kupkę i sam się ubrałem.

Louis'a znalazłem w salonie. Siedział na kanapie intensywnie głaszcząc kota. Jeśli można zaglądnąć kota na śmierć, to myślę że Lou byłby w tym mistrzem. A ten kociak był tak głupi, że pozwoliliby mu na to.

-mówiłeś, że nie lubisz kotów... -śmieje się

-bo nie lubię -wzrusza ramionami i zwala kota ze swoich kolan. Luna patrzy na niego wściekle z poziomu podłogi.

-to dlaczego ją głaszczesz?

-jeśli... to nazywasz głaskaniem, to ja nie wiem co tu robisz temu kotu.

-dupek... -rzucam i idę w stronę drzwi wyjściowych. Ponoć mieliśmy gdzieś wyjść. Ubieram buty i czekam, aż Lou przyjdzie i zawiąże swoje. Chyba powinien zacząć nosić wkładane buty, bo zawiązywanie butów zajmuje mu wieczność.

-gdzie jedziemy? -pytam jak tylko wysiadamy do auta. Louis tylko wzrusza ramionami i odpala silnik. Spogląda na zegarek i głośno jęczy.

Jeśli nigdy nie bałem się z nim jeździć, to właśnie zacząłem. Musiałem zasłonić oczy, aby nie widzieć ile wskazuje licznik. Przeraziłem się przy 130km/h. Bałem się jak cholera! Nie wiem czy Lou miał w planach nas zabić, czy jak... ale ja chciałem żyć! Raz już uniknąłem śmierci, drugi raz już nie chciałbym tego próbować.

Zaczynam się intensywnie modlić. Mam ochotę krzyczeć, ale strach zaciska mi gardło. Gwałtowne szarpnięcie wyrywa mnie z tego stanu, ale serce podjeżdża mi do gardła. Nie odrywam dłoni od twarzy, nie chcę widzieć co się dzieje. Czuję nagle ciepłą dłoń na nodze.

-przepraszam, kochanie -słyszę dość niewyraźnie jego głos. W uszach mi szumi. -Hazz, przepraszam... cholera! -odrywa moje dłonie od twarzy, a ja chyba z tego całego strachu zaczynam się śmiać. Mój histeryczny śmiech wywołuje na Lou dezorientację, no ale cóż... muszę jakoś to odreagować -przepraszam cię, kochanie... ale zamykają za godzinę.

Patrzę teraz gdzie się znajdujemy. Staliśmy w dwumetrowej odległości od drzwi prowadzących do centrum handlowego.

-co my tu robimy?

-kolejny punkt z listy -wzrusza ramionami, ale po chwili jego dłonie znajdują się na mojej twarzy, a jego usta na moich. Prawdopodobnie wszyscy się na nas patrzą, ale jak widać Louis ma to daleko w poszanowaniu. -przepraszam... -patrzy w moje oczy. Pociera kciukiem mój policzek. Widzę w jego oczach skruchę... Cały strach i tak gdzieś zniknął. Dotykam swoją dłonią jednej z tych, którą trzyma na mojej twarzy.

-nie rób tego więcej -szepczę.

Może to trochę dziwne, ale kiedy kiwa głową... wierzę mu, nie mam powodu mu nie wierzyć.

Półgodziny później jestem skonany. Louis skacze po sklepach jak piłeczka. Mam wrażenie, że to ja jestem przy nim staruszkiem.

Wchodzimy do ostatniego sklepu, przynajmniej tak mówił Lou. Sklep nosi dość dziwną nazwę, której raczej nie chciałbym wymówić głośno bojąc się, że połamię sobie przy tym język.

-dzień dobry... -podskakuję słysząc jakiś dziwaczny głos. Młodziutki chłopak w kręconych włosach wpatrywał się w nas jak w obrazek -w czym mogę służyć?

-spodnie i jakaś pasujące koszule do nich dla tego pana -Louis wskazuje na mnie i uśmiecha się szeroko do chłopaka, a ja stoję oniemiały. Miałem dość zakupów, a szczególnie przymierzania.

Zostałem praktycznie na chama wepchany do przymierzalni i zasypany toną ubrań. Nie to, że nic mi się nie podobało, ale miałem już dość.

-jak ci idzie, kochanie? -w odpowiedzi prychnąłem -pomóc ci?

-sam se pomóż -mruknąłem pod nosem. Nagle drzwi od przebieralni otworzyły się i stanął w nich Lou. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, odcinając nas od świata.

-mama cię nie uczyła, abyś nie pyskował starszym?

Zostaję przyparty do ścianki i nie wiem czy powinienem siedzieć cicho, czy zacząć wołać o pomoc. Jego jedna dłoń wylądowała na moim kroczu, a że byłem w samych bokserkach....

Kiedy jego dłoń zaczęła poruszać się w górę i w dół, musiałem zagryźć wargę aby nie jęknąć głośno.

-Lou, co... ty... robisz? -miałem problemy z mówieniem. Byłem w szoku tym co robił, a dodatkowo moim ciałem zaczynało rządzić podniecenie.

-to co czujesz -odpowiada przykładając swoje usta do mojej szyi. Od nadmiaru doznań zjeżdżam po ścianie. Dziękuję za ławeczkę, która znajdowała się tuż obok.

Louis patrzy na mnie z góry i się śmieje.

-tak się kończy pyskowanie... -siada na moich kolanach i łączy nasze usta w brutalnym pocałunku. Porusza przy tym lekko biodrami. Mam świadomość, że zaraz dojdę... tu w przebieralni, kiedy tłum ludzi przechodzi tuż obok.

Louis zsuwa się z moich kolan. Kiedy znalazł się między nimi o mało się nie zapowietrzyłem. Jeśli chciał mnie ukarać, to już to zrobił wystarczająco dobrze.

-a teraz radzę siedzieć cicho... no chyba że chcesz, aby wszyscy usłyszeli co robimy.

Z tymi słowami lekko zsunął mi bokserki osłaniając mojego nabrzmiałego penisa.

Zakryłem oczy i usta, ale chyba to nic nie dało, bo jak tylko poczułem jego usta na moim członku jęknąłem głośno, co spotkało się z cichym śmiechem Lou.

-to będzie szybkie -mruknął Louis i na potwierdzenie swoich słów włożył go całego do ust, nie bawiąc się w żadne podchody. Próbowałem myśleć o wszystkim innym, tylko nie o tym co teraz robił Lou. Nie miałem jednak z tym szans. Zagryzłem swoją dłoń, tak mocno że pewnie zostaną na niej krwawe ślady po moich zębach. Doszedłem szybko waląc głową o ściankę. Moje ciało zrobiło się tak czułe, że przy najdrobniejszym ruchu powietrza skręcałem się z cichym jękiem.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na Lou. Właśnie się podnosił, a na jego ustach widniał szeroki uśmiech. Patrzałem jak z kieszeni wyciąga paczkę chusteczek. Bierze jedna z nich, a resztę kładzie na mnie. Wyciera usta i jakby nigdy nic wychodzi, zostawiając mnie ...

Nie mam siły się ruszyć... moje mięśnie odmawiają współpracy.

-czy coś pasuje z tego co wybraliśmy? -pyta dziwaczny męski głos.

-Hazz, kochanie... przymierzyłeś wreszcie te spodnie?

Nie wierzę?! Nie wierzę, że o to pyta!!

Czy on to robi specjalnie?! Czy on myśli, że ja po tym,wszystkim tak po prostu wskoczę w spodnie?

Chwiejąc się na nogach wciągnąłem na siebie czarne rurki. Jak na mój gust były zbyt obcisłe.

-kochanie, pomóc ci?

-sam dam sobie radę! -odkrzykuję, podziękuję za jego pomoc.

Wyszedłem z przymierzalni i napotkałem uśmiechniętego Lou... Jego wzrok wróżył, że nie skoczył jeszcze zabawy...

No i tak było. Dwadzieścia minut później staliśmy na jakimś zadupiu kochając się w aucie. Śmieszne, ale prawdziwe...

Nigdy tego nie robiliśmy, ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz.


***

Dum... dum... dum...

dziękuję za gwiazdki i komentarze :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top