wejście smoka -point 5,17

Piątek... Cichutki, cieplutki piątek zapowiadał bardzo przyjemny weekend. Odpowiedni na wylegiwanie się my jednak mieliśmy całkiem inne plany. Dziś wieczorem mieliśmy iść na pierwsze zajęcia z tańca, a jutro na pierwszy kurs języka. Wracając jednak do tańca to ja trochę się denerwowałem, bo mam dwie lewe nogi i ciągle się potykam. Mam tylko nadzieję, że nie połamie przy tym mojego LouLou.

Z westchnieniem wpatrywałem się w ksero. Zastanawiałem się jakim cudem zgodziłem się iść na kurs tańca... jakim cudem Louis zgodził się na niego iść... matko... jakie my mieliśmy głupie pomysły, a szczególnie Lou.

Samo wspomnienie mojego obłąkanego chłopaka wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech. Louis robił ostatnio wiele dziwnych rzeczy, których prędzej nie robił.

Jak na zawołanie mój telefon zawibrował oznajmiając, że nadeszła nowa wiadomość i o mało nie zadławiłem się śliną, gdy zobaczyłem to co przysłał mi Lou. Idiota leżał nagi na naszej beżowej kanapie.

Zdjęcie było z podpisem "o której będziesz? Nudzę się strasznie 😡"

Zrobiło mi się gorąco a przed moimi oczami przeleciało dużo wizji tego co byśmy mogli w tym momencie robić. Na samą myśl o tym, mój przyjaciel w spodniach zaczął się powiększać. Spojrzałem w dół i jęknąłem cicho. Jak ja niby miałem teraz funkcjonować w pracy z takim zwodem?!

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, aby upewnić się, że nikt na mnie nie patrzy. Zrobiłem zdjęcie mojemu „namiotowi" i wysłałem do Lou z podpisem "co ty ze mną robisz?!😲"

Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem do biura Robina. Miałem nadzieję, że będę mógł wyjść szybkiej... bo albo będę musiał ulżyć sobie w łazience, albo zejdę na zawał...

Musiałem wyjść jak najszybciej i znaleźć się w domu... wizja nagiego ciała Lou przyśpieszała moje tętno.

-Harry, wszystko w porządku? -unoszę wzrok na ojczyma, kiedy drzwi gabinetu Robina otwierają się.

-ja...

-wyglądasz na rozpalonego... -miałem ochotę parsknąć śmiechem, bo był niedaleki prawdy -może powinieneś pójść do domu -spogląda na zegarek -została i tak tylko godzina do zamknięcia -idź do domu, bo twoja matka mnie zabije jak się rozchorujesz.

Miałem ochotę całować go stopach ze szczęścia, ale nie mogłem dać po sobie tego poznać, bo jeszcze musiałbym zostać.

Zebrałem z biura wszystkie swoje rzeczy plus dokumenty, które powinienem dokończyć i biegusiem wyszedłem z biura. Wsiadłem w pierwsza lepszą taksówkę. O tak dziś potrzebowałem znaleźć się w domku jak najszybciej... metro odpadało.

Kiedy tylko przekroczyłem próg mieszkania zacząłem się rozbierać.

W salonie na kanapie leżał Lou ubrany tylko w bokserki, a Luna spała na jego brzuchu. Mógłbym teraz rzucić jakiś głupim teksem co do sympatii Louis'a do kotów, ale byłem zbyt napalony, aby teraz o tym myśleć.

Louis uniósł wzrok ku górze i spojrzał na mnie zdezorientowany.

-co tak wcześnie? -zwalił kota z siebie i usiadł.

Nie odzywając się w ogóle tak po prostu usiadłem na jego kolanach i wpiłem się w jego usta. Rozpływałem się przy nim. Mój mózg przestał dobrze funkcjonować, kiedy poczułem na swoim ciele jego delikatne dłonie.

Złapał mnie za pośladki i przyciągnął bliżej się, jęknąłem mu w usta. Wplotłem palce w jego włosy i pociągnąłem za nie. Lou oderwał się od moich ust i spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem. Na jego ustach widniał cwaniacki uśmieszek.

-tak ci się spieszyło do domku, że aż urwałeś się z pracy? -odgarnia moje włosy i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem.

Nachylam się ponownie nad jego ustami, gdy drzwi gwałtownie się otwierają, a przez nie wchodzi Niall. Chłopak całkowicie olewając to co teraz robimy, usiadł obok nas i wzdycha.

-jechałem tu godzinę! -kładzie głowę na naszych nogach, wciskając się miedzy nas. -jestem zmęczony -patrzymy na niego z niedowierzaniem, bo jak?! -jestem głodny. -wstaje gwałtownie i idzie w stronę kuchni.

-co to było? -pytam próbując się nie roześmiać.

-nie wiem, Ni zawsze miał swój świat... -Lou przytula się do mojej nagiej klatki piersiowej. Uwielbiam czuć jego ciepło bezpośrednio na mojej gołej skórze.

Zaczynam gładzić jego kark, słyszę jego ciche mruczenie. Miód na moje uszy.

-musimy się powoli zbierać, kochanie... -Louis unosi głowę i nasz wzrok krzyżuje się. Nigdy nie myślałem, że będę kiedyś widział w czyiś oczach tyle ciepła.

-kocham cię... -mówię tak cicho, żeby tylko on to usłyszał.

-zbierać dupska! -marszczę czoło kiedy słyszę krzyk Niall'a z kuchni.

Niechętnie zsuwam się z kolan ukochanego. Wiedziałem, że powinienem pójść pod prysznic i się ogarnąć, ale nie miałem ochoty. Chciałem zagrzebać się w pościeli z Lou i nie wychodzić stamtąd przez wieki.

Jednakże to ja wymyśliłem tą pieprzoną listę... ale kto pomyślał że będzie taka męcząca i Lou będzie jej tak przestrzegał!

Z niechęcią wdrapałem się na schody, a później do sypialni. Wejście do łazienki trochę mi zajęło z faktu, że Lou porozrzucał swoje ubrania po całej sypialni. Nie mogłem go zrozumieć... mnie „ganiał" jak robiłem bałagan, a sam nie był lepszy... Książę Pan.

Wziąłem zimny prysznic, bo taki tylko mógł mnie obudzić, rozbudzić czy jak to tam nazwać. Moje ciało domagało się całkiem czegoś innego niż zimna woda... ja potrzebowałem Louis'a!

Kiedy już w miarę przestałem myśleć o tym, żeby znaleźć się głęboko w swoim chłopaku wyszedłem z łazienki...

I co?

No i kurwa, co?

Ledwo otworzyłem drzwi a napotkałem nagiego Louis'a... Nagusieńki do jasnej cholery!

Świecił przede mną tym swoim tyłkiem... Matko i córki, czy moja cierpliwość dziś była wystawiana na jakąś próbę?!

Czy ktoś tam na górze chciał abym padł na zawał?!

Zacisnąłem mocno zęby i odwróciłem się od widoku, który burzył we mnie krew i namawiał do złego.

Wyciągnąłem z szafy Louis'a jakieś dresy, bo ja osobiście żadnych nie posiadam. Miałem tyle szczęścia, że on nosił je trzy razy większe od siebie. Ze swojej szafki wyciągnąłem jakaś koszulkę i odwróciłem się w stronę swojego chłopaka, który oczywiście nie spieszył się z ubieraniem.

Czy on to robił specjalnie, do cholery jasnej?!

Po jego przydługawym uśmieszku można było stwierdzić, że tak jest.

Czy wymalowanie mu w pysk byłoby najlepszym wyjściem?!

Znalazłem jednak inne wyście... Subtelniejsze.

Podszedłem do niego i opierając się ciałem o niego, sięgnąłem do szuflady po bokserki. Za nim jednak zdążyłem po nie sięgnąć... dłonie Lou znalazły się na moich pośladkach.

O nie, nie, nie... O nie, kochaniutki. Teraz to ja się odpłacę za te wszystkie akcje.

Bardzo obojętnie sięgnąłem po bokserki i wyrywając się z jego uścisku zacząłem się ubierać.

Jego mina -bezcenna.

Nikt nie zrozumie, jeśli nie spróbuje co to znaczy jechać z naburmuszonym Louis'em. Dwuletnie dziecko to rarytas przy nim.

Wszystko po drodze mu przeszkadzało. Staruszka stojąca na pasach, dzieci przechodzące przez ulicę. Czerwone światła, zielone światła... ptaki... psy... koty...

-Niall, ale ty wiesz, że to tanieć towarzyski i musisz mnie mieć parę?

-spokojne twoje włosy na głowie -zaśmiał się -moja para będzie czekać na miejscu -zobaczyłem w lusterku jak się szczerzy.

Zostawiając temat pary Ni położyłem dłoń na udzie Lou i lekko ją ścisnąłem. Po chwili poczułem jego ciepłą dłoń na swojej. Już myślałem, że chce ją zrzucić, ale on zacisnął palce na moich.

Wiedziałem jednak, że jest zły, bo ani razu nie spojrzał na mnie przez całą drogę.

Kiedy zatrzymaliśmy się po wielkim budynkiem na którym wielkimi zielonymi literami pisało SZKOŁA TAŃCA, doszło do mnie to, że to chyba jednak nie był najlepszy pomysł.

Przełykając ślinę i modląc się w duchu ruszyłem za Ni i Lou, którzy już zdążyli wysiąść z auta.

Przed budynkiem stała wysoka jasnowłosa dziewczyna. Jej doskonale wyprostowana sylwetka, kogoś mi przypominała.

Dziewczyna się odwróciła a mnie wprasowało w ziemię. Ostatni raz kiedy ją widziałem miała niebieskie włosy, a mój ojciec chciał nas na siłę zeswatać.

-Barb... -wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem krzyk Niall'a tuż pod uchem. Chłopak rzucił się na dziewczynę, miażdżąc praktycznie jej drobne ciało... i nie chodzi tu o wzrost, tylko o wagę. Barbara jako modelka, wyglądała jak tyczka i nie mogła ukryć tego pod toną ubrań.

-witaj, kluseczko... -parsknąłem śmiechem. Ni i kluska?! Niezłe połączenie, ale Barbara była dobra w wymyślaniu pieszczotliwych ksywek... Mnie przechrzciła na PUDELKA.

-to moi przyjaciele... -wskazał na nas -to Louis Tomlinson, a to jego przygłupawy facet Harr...

-Barbara Palvin... -uśmiechnąłem się do niej szeroko. Dziewczyna patrzała podejrzanie na mnie przez chwilę, aby chwili rzucić się w moje ramiona.

-Styles... Harry Styles... nie wierzę -odsunęła się ode mnie -urosły ci włosy Pudelku -roztrzepała moje włosy -i jaki umięśniony się zrobiłeś -pokiwała głową -urosłeś i masz chłopaka...

Rzuciła się na dość zdezorientowanego Louis'a. Mój biedny chłopak stał i nie wiedział co ma robić. Chciało mi się z niego śmiać. Louis nie wiedział co robić, coś nowego.

A wracając do kursu tańca, to okazał się czymś do czego się nie nadajemy.

Lou ciągle się wygłupiał, co powodowało że instruktor ubrany w paletę barw gromił go wzrokiem.

Mnie się obrywało za używanie nie tej nogi co potrzeba, przez co Lou upadał na podłogę setki razy.

Nasz instruktor w pewnym momencie strasznie napalił się na pośladki Louis'a i nie tylko na tyłek. Zbyt często go dotykał, ale to taniec, więc jakoś to trawiłem... ale miarka się przelała, gdy ten idiota klepnął MOJEGO Louis w tyłek... więc i ja klepnąłem kolesia, ale w pysk.

Tak więc zostaliśmy wywaleni ze szkoły. Zdziwiła mnie jednak reakcja Louis'a, który teraz siedział na chodniku i płakał ze śmiechu. Wyglądał jakby się czegoś naćpał, albo upił.

Próbując zapalić papierosa... odpalił dwa od tyłu...

-Pomogę ci -wsadziłem fajkę do jego ust i podpaliłem. Odsunąłem się na bezpieczną odległość. Wolałbym nie mieć dziś ataku astmy... nie dziś.

Wieczorem jednogłośnie stwierdziliśmy, że taniec to nie nasza broszka, więc sobie go odpuszczamy... ważne, że próbowaliśmy.

W sobotę, leżeliśmy do południa w łóżku. Lou nie musiał iść do pracy, więc się leniliśmy. Wtulony w jego bok, wsłuchiwałem się w bicie jego serca. Louis kreślił jakieś nieodgadnięte wzorki na moich plecach. Był takie delikatny, że prawie nierealny.

Kiedy próbowałem sobie wyobrazić życie bez niego, do moich oczu napłynęły łzy. Musiałem się od niego szybko odsunąć za nim jakakolwiek z nich znalazła się na jego ciele.

-Harry, kochanie... Matko... nie płacz -mocno mnie do siebie przytulił.

Kochałem takie chwile, kiedy nie musiałem się martwić o to, że pewnego dnia Lou będzie miał dość mojej niezdarności i tak po prostu mnie zostawi. Bo ile można wytrzymać przy osobie, która wszystko psuje. Nawet mój własny umysł zepsułem, przez co szwankował trzy lata.

Czasem czułem się taki beznadziejny... to przeze mnie Lou chciał się zabić...

-zamiast ryczeć, poszedłbyś zrobić mi śniadanie...

Roześmiałem się słysząc słowa Lou.

Cholera, poważnie??

To tylko on potrafi w takich momentach wyskakiwać z takiemu rzeczami. Ale przynajmniej mnie rozweselił.

Wytarłem twarz w poszewkę kołdry i wyszedłem z łóżka. Nie przejmując się tym, że byłem cały nagi wyszedłem z sypialni.

W kuchni nastawiłem wodę na herbatę. Lou, nie pił teraz kawy, tylko jakieś herbaty ziołowe. Ponoć go uspokajały, ale kto go tam wie. Może zawierały jakieś środki pobudzające, ale ja wolałem tego nie testować.

Wyciągnąłem kubek z szafki no i... no i go wyciągnąłem, ale przebiegła grawitacja...

Skrzywiłem się kiedy usłyszałem głuchy dźwięk tuczącego się kubka.

Sekundę później usłyszałem jak Louis zbiega po schodach i stanął w drzwiach z przerażona miną, a ja mam ochotę powiedzieć: „Louis, luz to tylko ja"

-Harry, poważnie? -zapytał krzywiąc się lekko.

Rozłożyłem ramiona i uśmiechnąłem się szeroko.

Lou wziął miotłę i zaczął sprzątać, a ja stałem jak kołek i uśmiechałem się do niego. Moje życie naprawdę byłoby beznadziejne bez niego.

Stanąłem jednak jak wryty, kiedy usłyszałem drzwiczek zamykających się drzwi. Spanikowałem, przecież stałem całkowicie nagi.

Cholera, kto znowu wlazł do naszego domu niczym Copperfield?!

Drzwi były przecież zamknięte!

Louis zdążył zakryć mnie swoim ciałem za nim w drzwiach kuchennych pojawił się Zayn z kluczami w ręku. Chyba pora zabrać wszystkim klucze do naszego domu, bo ileż to można?!

-Zayn, czy sprowadza cię coś ważnego? -wychylam głowę za Louis'a i patrzę się na przyjaciela.

Zayn spojrzał na nas i lekko się skrzywił. Ciekawe co by było jakby stał tu sam?!

-Ni, zostawił tu wczoraj torbę...

-a no tak -odezwał się Louis i chciał odejść, ale szybko go przyciągnąłem do siebie. Nie miałem ochoty świecić przed Zayn'em przyrodzeniem. -zaraz ci ją przyniosę.

Zayn jak na zawołanie wyszedł z kuchni i chwała mu za to.

Godzinę później byliśmy już w drodze na pierwszą lekcję francuskiego. Jarzyłem się jak żarówka. Mieliśmy niecałe pięć miesięcy, aby się go nauczyć i mam nadzieję, że damy radę.

Szkołę polecił mi Ed, więc powinna być dobra, a tak przynajmniej mówił on sam.

Budynek w którym znajdowała się szkoła językowa był dość duży i ciężko było znaleźć odpowiednią salę. Kiedy już ją odnaleźliśmy i weszliśmy do środka... milczący Lou zabrał głos.

-znasz nazwisko tej osoby, która ma nas uczyć?

-Sabrina Evans, czy jakoś tak... -wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się po sali wypełnionej dość dużą grupką ludzi.

Lou patrzał na mnie z przerażeniem.

-chodźmy stąd... -złapał mnie za ramię i ciągnął do wyjścia -wyjdźmy stad za nim...

-pas à la foi . Qui mes vieux yeux peuvent voir!(*o nie wierze. Kogóż to moje stare oczy widzą!) -spojrzałem na starszą pulchną kobietę, która oplotła Louis'a ramionami -Mon meilleur élève(*mój najlepszy uczeń!) -nie kumałem co ona w ogóle mówi, ale wiedziałem ze zna Louis'a, a on raczej nie chciał tu być.

W czasie lekcji dowiedziałem się, że Jey przymuszała swoje dzieci do nauki francuskiego, a Sabrina była ich nauczycielką. Zdziwiłem się, bo Lou nigdy nie wspominał, że uczył się francuskiego i że tak dobrze sobie z nim radzi. No ale cóż... tylko ja teraz byłem do tyłu.

Lou nie chciał zbytnio uczęszczać do tej babki na nauki, ale dla mnie było spoko i chciałem dalej to kontynuować. No ale nie powiem... czekało nas parędziesiąt zabawnych lekcji, bo Sabrina bardzo wisiała na Louis'ie. Mój biedny chłopak praktycznie na każdych zajęciach chował się pod ławkę, a ja miałem niezły ubaw.

Nareszcie, to Lou miał pecha... a nie ja..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top