na celowniku - point 14

Stałem w metrze i czekałem na swoją kolejkę. Dziś musiałem się poruszać metrem, bo Lou pożyczył moje auto, a swoje pożyczył Zayn'owi. No ale mniejsza o to. Najgorsze było jednak to, że było zimno. Nie lubiłem zbytnio zimy i najlepiej spędziłbym ją gdzieś w ciepłym miejscu.

Kiedy tylko była możliwość wszedłem do kolejki. Usiadłem jak najbliżej wyjścia. Chciałem być jak najszybciej w domu, bo byłem wypompowany.

-no hej... -spojrzałem na dziewczynę, która usiadłam obok mnie. Leo, czy jak jej tam było. Jeszcze jej mi tu brakowało.

-yhm...

-dawno cię tu nie widziałam... -klepnęła mnie w ramię -jak tam Lou? -wzruszam ramionami. Naprawdę nie mam ochoty z nią rozmawiać. -słyszałam, że wrócił do swojego chłopaka -uniosłem jedną brew u spojrzałem na nią. -szkoda mi Lou... ponoć z jego kochasia to niezły dupek. -no ciekawie się robi... ciekawie

-to znaczy?

-no Lou często powtarzał, że gówniarz strasznie go ograniczał. Nie mógł imprezować, bo szczeniak był za młody i nie mogli wchodzić do barów. Ogólnie nie dawał mu żyć.

Moje dłonie zacisnęły się w pieści. Miałem chyba gorączkę.

-tylko wiesz... to tak między nami...

Wstałem, kiedy zobaczyłem, że kolejka zatrzymała się na mojej stacji. Byłem tak wkurwiony, że nawet śnieg nie przeszkadzał mi w szybkim dostaniu się do domu.

Wszedłem do środka. Rzuciłem płaszcz na wieszak, a buty zostawiłem tam gdzie stałem.

Udałem się od razu do kuchni, skąd można było usłyszeć jak Louis śpiewa. Stanąłem w drzwiach i,zmierzyłem go wzrokiem. Dawno nie byłem taki zły.

-cześć kochanie -rzucił i uśmiechnął się do mnie.

-yhm

-co jest, Hazz?

-gówno

-zły dzień?

-najwyraźniej... -przyglądam mi się podejrzanie -spotkałem twoją znajomą

-jaką?

-Leo...

-nie znam...

-przestanie pieprzyc! -otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem wodę i opróżniłem całą butelkę. To nic, że była lodowata i prawie odpadły mi zęby. Byłem tak wkurwiony, że miałem wrażenie, że w moim ciele płonie ognisko.

-co ci powiedziała?

-no, że narzekałeś strasznie na swojego chłopaka. Ogólnie, to jestem dupkiem... bo cię ograniczałem. Niech zacytuję: bo byłem takim młodym szczeniakiem, ze nie mogłeś przeze mnie chodzić do barów.

Louis zaciska zęby

-i tak po prostu ci to powiedziała?

-myśli, że jestem twoim znajomym.

Louis gorzko się roześmiał. Jego oczy już nie patrzały na mnie z radością, teraz kipiała z nich złość. Nie poznawałem go. Chyba powinienem zacząć się bać.

-Leo, to przebiegła suka. Bardzo dobrze wie kim jesteś, dlatego do ciebie przyszła. Powiem ci coś raz i nie będę się powtarzał. W tamtym okresie chlałem więcej niż ważyłem. Nieraz byłem nieprzytomny, ale nigdy nie powiedziałem o tobie złego słowa... Nigdy! Rozumiesz? -podszedł do mnie i uderzył pięścią w miejsce, gdzie mam serce -byleś dla mnie wszystkim. -przerwał i spojrzał na mnie. -byłem wrakiem człowieka, kiedy ty pieprzyłeś się z Nick'iem... -poczułem jak lodowaty nóż wbija się w moje serce. Nie mieliśmy nigdy do tego wracać. -uwierzyłeś jej... oskarżyłeś mnie, ale wiedz, że to co powiedziała ta suka nie było prawdą. A teraz odpieprz się ode mnie. -Ominął mnie z chęcią wyjścia z kuchni.

O nie, nie... tak to my nie będziemy się bawić. Oczywiście, że nie uwierzyłem tej idiotce, ale wkurzało mnie to, że ja nic nie wiem. Nie wiem nic o życiu Lou.

Zapałem za jego koszulkę i z całej siły pociągnąłem do tyłu.

Lou z głośnym jękiem uderzył w zabudowę lodówki. Złapał się za tył głowy. Powinno być mi go żal... ale nie jest.

-co ty odpierdalasz?!

Olewając jego pytanie podszedłem do niego i uwięziłem go miedzy lodówką a swoim ciałem.

-tego właśnie chcesz?! Chcesz, żebym się odpieprzył? -spojrzałem na jego twarz. Usta miał mocno zaciśnięte. -nie uwierzyłem jej, ale wkurwia mnie to, że nic nie wiem. O tamtym okresie wiem tyle co powiedziałeś wtedy na tej płycie. Rzuciłeś ochłapami, którymi twoim zdaniem powinienem się zadowolić. -przerwałem -chcę wiedzieć, aby później omijać takie sytuację.

-dobrze... -widzę jak zaciska szczękę. Odpycha mnie lekko od siebie. Siada przy stole i czeka, aż i ja to zrobię. Siadam naprzeciwko niego i wpatruję się w jego oczy. -kiedy uciekłem, spałem po różnych miejscach. Nie chcesz wiedzieć jakich, a ja wolę o tym nie mówić -kiwam głową na zgodę -w jednym z takich miejsc spotkałem Kevin'a, który okazał się nie być do końca bezdomnym. Miał chatę i kasę. Pomagał takim jak ja. Zauważył, że nie jestem taki jak ci wszyscy, którzy chcą wydębić kasę na alkohol. Chciał mnie zabrać ze sobą do siebie. Odmówiłem. Poznałem wtedy też Leo, podopieczną Kevin'a. Piliśmy oboje dniami i nocami. Myślałem, że będzie dobra z niej kompania, ale się myliłem. -zamilkł -Leo miała jednak też inny mały problem oprócz alkoholu... narkotyki. To co dostawała od Kevina, szlo na dragi... Z czasem przestało się jej podobać to, że jej sponsor zwracał większą uwagę na mnie. Ogólnie wiele razy chciała się ze mną przespać, ale to tak na marginesie. No a że jej odmawiałem, nakłamała na mnie i wylądowałem w chacie Kevin'a, który zaczął szukać moich krewnych. Uciekłem i przez kilka dni się ukrywałem. Nawet nie chcesz wiedzieć ile wtedy piłem. Wydałem prawie całą kasę na alkohol. Jestem alkoholikiem... -przetarł twarz dłońmi -Leo mnie okradła. Zabrała mój plecak ze wszystkimi rzeczami. -zaczął wyliczać -portfel, telefon, ubrania... Byłem goły i wesoły. Tydzień się tułałem, aż wreszcie wylądowałem w jakimś metrze i zamiast biletu do domu za ostatnie drobniaki z kieszeni, kupiłem wódkę i się schlałem. Tego dnia właśnie znalazł mnie Stan. Resztę znasz... -wstaje od stołu -a teraz daj mi spokój...

-Lou... przepraszam

Nic nie odpowiada. Idzie w stronę wyjścia. Stojąc w drzwiach odwraca się do mnie i mówi.

-to z Nick'iem... nie myślałem tak... -później słyszę tylko trzask zamykających się drzwi.

Od tej rozmowy minął tydzień, a Lou praktycznie ze mną nie gada. Rzuca półsłówkami i tyle w temacie.

Był dwudziesty czwarty grudnia. Urodziny mojego ukochanego i wizyta rodziny. Zaprosiliśmy ich dziś wszystkich, bo dawno nie spotykaliśmy się w takim gronie.

Spojrzałem na zegarek. Było już późno, a Louis nie wrócił jeszcze z pracy. Może był tak na mnie zły, że nie chciał spotkać z rodziną. Cholera... nie wiem. Miał być o szesnastej, a było już wpół do siedemnastej. Nasze rodziny miały się zjawić o osiemnastej.

Odłożyłem ścierkę na blat i spojrzałem na wszystkie dania, które zrobiłem.

Wigilia Bożego Narodzenia i urodziny Louis'a musiały być najwspanialsze. Miałem dla niego prezent, ale nie wiem czy książę będzie chciał go przyjąć.

Westchnąłem głośno i usiadłem na krześle. Trzeba powoli się szykować. No cóż... nie będę zmuszać Louis'a do niczego. Ostatnio zmusiłem go do zwierzeń i co miałem z tego?!

Wstałem i z ociąganiem wszedłem do salonu, akurat w momencie gdy drzwi wejściowe się otworzyły. Louis zdjął płaszcz i buty. Pogłaskał Lunę, która spała standardowo na jego vansach.

Spojrzałem na niego. Na jego jasnej koszuli widniały czerwone ślady. Kiedy usiadł na kanapie, od razu było widać, że to szminka... kobieca szminka. Moje cale ciało zesztywniało. Nie wierzę... Czy on mógł mnie zdradzić z kobietą?! O matko...

-zwolniłem Stellę -spojrzałem na niego. -zwolniłem swoją asystentkę.. -zaczął się śmiać -wyobraź sobie, że o mało mnie nie zgwałciła... -wyprostował się i zaczął rozpinać koszule. Zdjął ją i rzucił na ziemię. Skrzywił się lekko. -wszedłem do biura i zastałem ją nagą na moim biurku -pokręcił głową -obwiązaną kokardką... rozumiesz?! Zrobiła z siebie prezent urodzinowy. -spojrzał na mnie -czy mógłbyś mi przynieść coś do picia?

Nie odpowiedziałem, tylko jak w transie poszedłem do kuchni. Z szafki wyciągnąłem butelkę z wodą. Nie chciałem brać szklanki, patrząc się na moje trzęsące się dłonie, szklana by tego nie przeżyła.

Wróciłem do salonu, podałem mu butelkę. Louis złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za niego. Usiadłem na kanapie obok niego.

-dziękuję, kochanie -wyszeptał. Przeczesał włosy -zwolniłem swój własny prezent urodzinowy. Boże, nawet nie chcę wiedzieć co ta dziewczyna ma w głowie. -nie odzywam się, bo nie wiem co mam mówić -o której będą rodzice?

-za godzinę...

-idę się umyć -klepie mnie po nodze i wstaje. Nagle całuje mnie w usta. Jestem zdziwiony, bo od tej naszej nieszczęsnej rozmowy... nie robił tego.

Punktualnie o osiemnastej pojawiają się nasze rodziny. Krzyk dzieci rozbrzmiewał w całym domu. To był cudowny dźwięk. Może to dziwne, ale zachciałem jednak posiadać potomstwo.

Układałem puzzle z bratem Lou, kiedy to książę pojawił się znikąd. Przytulił się do moich pleców. Brakowało mi tego.

-pasują ci dzieci -mruczy cicho

-tak...

-może powinniśmy... -nie dane było mu dokończyć, bo przybiegła Fizzy z krzykiem

-dlaczego ten kot mnie gryzie?!

Lou oderwał się ode mnie i ruszył na poszukiwania Luny. Ona naprawdę nie lubiła kobiet i nikt nie mógł nic na to poradzić.

Ale cały czas myślałem o tym co powiedział Lou, a raczej co chciał powiedzieć. Czy on myślał o tym, aby zaadoptować jakiegoś malucha?

Nikt nie zgadnie jak bardzo się cieszyłem jak pozbyłem się wszystkich z domu. Co nie za dużo to nie zdrowo.

Usiadłem na kanapie. Nie miałem siły na nic, wiec tylko patrzałem jak Lou sprząta.

-Lou... możesz usiąść przy mnie? -pytam delikatnie.

Kiedy siada, ja wyciągam z kieszeni marynarki kopertę. Podaje mu ją.

-wszystkiego najlepszego, kochanie.

Poczułem się usatysfakcjonowany, kiedy na jego twarzy uformował się szeroki uśmiech.

Bilety do Paryża, były naprawdę doskonałym pomysłem.

-dziękuję -nachyla się nade mną. Poczucie jego ust na swoich. Bezcenne

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top