Rozdział 35 Rodzina
Rozdział 35 Rodzina
Kaladin słabo się uśmiechnął, patrząc na kobietę z czułością i miłością. Samym spojrzeniem wyrażał, jak cenna dla niego była. Uniósł dłoń, by zacząć się bawić jej ciemnymi lokami.
— Prawdopodobnie masz rację. Możliwe również, że pragnął cię przestrzec — stwierdził. — W końcu wiem o wszystkim, co zrobiłaś.
Rhea w jednej chwili lekko się skuliła, przeklinając w myślach czarodzieja.
— Pozwól mi wyjaśnić, ja...
Umilkła, a jej oczy w jednej chwili stały się puste. Kaladin spiął się, ściskając mocniej ramię czarownicy.
— Rheo? Co się dzieje? Rheo?
Potrząsnął nią, ale było to daremne. Kobieta go nie słyszała, a jej ciało było wiotkie i pozbawione czucia. Zmrużył powieki, badając stan ducha trzymanej osoby. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Odetchnął z ulgą, odsuwając na bok przypuszczenia o ataku bądź skutkach ubocznych jednej z przysięg. Cienie w pomieszczeniu zadrżały, pokrywając ściany, gdy zastanawiał się nad przyczyną.
Rhea tymczasem miała wrażenie, że znajduje się w lesie. Czuła w płucach świeże powietrze, runo leśne i widziała kątem oka mech i drzewa. Uderzyła w nią nostalgia. Do tej chwili nie spodziewała się, że tak bardzo tęskni za dawną prozą życia. Przesunęła dłonią po runie, nie chcąc się z niego podnosić. To było jak piękny sen, tylko... Sen. Właśnie. Rozejrzała się pospiesznie, szukając wzrokiem Kaladina.
— Kaladin? Gdzie jesteś? — zawołała, liczące się z tym, że mogła do siebie przyciągnąć coś niebezpiecznego zamiast upragnionego maga. Nie widziała jednak żadnego innego sposoby, aby poinformować go o swoim miejscu pobytu.
Pomimo krzyku, nic się nie stało. Otoczenie wydawało się nieporuszone i martwe. Nawet poruszające się liście, robiły to nieco bez życia. Z każdą kolejną chwilą, upewniła się, że z miejscem, w którym się znalazła, coś było nie tak. Zupełnie jakby...
— Tak, masz rację, to sen.
Przymknęła oczy, wzdychając. Z niechęcią pomyślała o warunkach, w jakich doszło do spotkania z bóstwem.
— Moje ciało?
— Spoczywa w ramionach mężczyzny, który był obok ciebie.
Ze zgryzotą pomyślała o tym, że Kaladin musiał być przeszczęśliwy. Dopiero, co udało się im spotkać, a teraz musiał patrzeć, jak nagle straciła przytomność. I to chwilę po tym, jak chciała mu pewne rzeczy wytłumaczyć.
— Dlaczego tu jestem?
Mówiła w pustą przestrzeń, zastanawiając się, jak wiele czasu minęło. Wydawało się, że kilka minut, ale odczucia mogły być inne od tego, co działo się poza tym stanem.
Zamiast odpowiedzi uzyskała przemianę otoczenia. Nie była już w lesie, a w sali bankietowej. Wypolerowana, złota podłoga wręcz oślepiała, a ogromny kryształowy żyrandol wisiał nad parkietem. Liczne, okrągłe stoliki były zastawione różnorodnymi daniami, a pierwotna cisza szybko została zakłócona przez skrzypce. Rhea szukała wzrokiem pająka, mrużąc lekko oczy. Niepotrzebnie się wysilała, bo na krześle naprzeciw niej nagle pojawiła się postać. Drgnęła, odruchowo chcąc wstać i się odsunąć. Chociaż postać miała ludzkie ciało i ubrana była w arystokratyczny strój, to jej głowa należała do pająka. Tego samego ze wtedy.
— Wciąż brakuje mi sił, aby w pełni odnowić moją prawdziwą postać — skomentował. — Bądź gotowa, dziecko. Kares odnalazł ostatni słój, w ciągu trzech następnych dni zechce przeprowadzić ceremonię — oświadczył.
Nie wiedziała. Mag nic jej nie mówił, ale nie mogła oczekiwać, że to zrobi. Zacisnęła usta, zastanawiając się jednak, dlaczego jej ze sobą nie zabrał. Nie powinna widzieć w tym powiązania ze stanem Kaladina, ale nie mogła przestać snuć domysłów. Jaka była jej wartość, jeśli wykorzystał ją zaledwie raz? Uniosła wzrok, badając pajęczą twarz. Aura bóstwa była... porażająca. Przypominała morze ognia i ciągle drżała, gotowa zaatakować. I ciągle stawała się gęstsza, jakby każda miniona chwila dawała mu siłę.
— Co mam zrobić?
Pamiętała umowę, pamiętała, co obiecała i zamierzała swojej części dotrzymać. W końcu istota przed nią miała zagwarantować przeżycie tych, których ceniła.
— Gdy cię wezwie, weź ze sobą sztylet z duszą Armanona.
Pokręciła głową.
— Wyczuje, jeśli go wyciągnę.
Kabura chroniła energię miecza, kryła go, ale jeśli miała go użyć w pojedynkę, to była bez szans. Jej przeciwnikiem był potężny i obyty w boju mag.
— Zajmę się Karesem, dziecko. Tak jak mówiłem wtedy, dam ci możliwość, abyś mogła wykonać to, co mi obiecałaś. Nie zawiedź mnie — nakazał, po czym pstryknął palcami.
Rhea nagle otworzyła oczy, dostrzegając nad sobą znajomą twarz. Ciężko westchnęła, ponownie przymykając powieki.
Kaladin czekał w napięciu, licząc, że kobieta wyjaśni wszystko sama. Tak byłoby najprościej. Jednak z każdą mijającą chwilą był coraz bardziej zniecierpliwiony. Rhea to czuła, przez aurę Svara stała się wrażliwsza. Zbyt wielki szok w niej wywołał. Na szczęście miewała już tak wcześniej, więc była pewna, że nadwrażliwość przeminie. Musiała jedynie odpocząć i uspokoić umysł. Drugie było w tych okolicznościach trudniejsze. Zaśmiała się cicho.
— To jest szalone — stwierdziła z grymasem, po czym westchnęła. — Od kiedy cię poznałam, moje życie zostało wywrócone do góry nogami.
Kaladin lekko zacieśnił uścisk, gotowy otworzyć usta i powiedzieć dobrze znane im obojgu słowo. Chociaż działał, szedł naprzód, to często wyrzucał sobie to, że odebrał czarownicy spokój. Spoważniał, a jego oczy z każdą minioną sekundą traciły swój blask. Rhea uniosła dłoń, dotykając ust maga.
— Nie przepraszaj. Nie żałuję — skomentowała szeptem. — Boję się, ale nie żałuję. Gdybym żyła tamtym życiem, nie miałabym okazji cię pokochać. Bałam się miłości, tego, że niszczy, ale nawet jeśli tak jest, to nie oddałabym naszych wspólnych chwil — stwierdziła. — Wiem, że jesteś zły o umowę. Przepraszam, że tak płytko patrzyłam na twoje uczucia. Dopiero Alor...
Mag nagle przytulił kobietę mocniej, przerywając tym samym jej monolog. Drżał, tym samym zaskakując. Kaladin de Raidne był bohaterem, legendą, kto by się spodziewał, że potrafi drżeć, jak małe dziecko? Początkowo zszokowana wiedźma, westchnęła i objęła go. Spokojnie i delikatnie.
— Jestem tutaj, wiesz? I będę. Zawsze będę obok — szeptała, mając świadomość, jak bardzo puste były to słowa. Chciała, aby były prawdziwe, ale... W ich życiu było zbyt wiele niewiadomych. Próbowali się oszukiwać, zwłaszcza ona, starała się mówić, że będzie dobrze, ale nie była tego pewna.
— Svar... Z nim również zawarłam umowę — wyszeptała. — Obiecałam, że pomogę mu się odrodzić, a on za to ochroni was i Oculię. I mnie... — przełknęła ślinę, obejmując go mocniej. — Będziesz zły, rozumiem to, ale... Ja naprawdę nie widziałam wtedy innego wyboru. Teraz w sumie też go nie widzę. Kares był zbyt mało pewny, a ja... Nie mam mocy, nie umiem walczyć i nie chcę być dla was obciążeniem. Wiem jedynie, że każdy ceni sobie moją krew — przyznała z grymasem, gładząc ramię maga.
Kaladin milczał, najwyraźniej nie wiedząc, co takiego powinien powiedzieć. W końcu westchnął.
— Jestem zły. Na ciebie, ale jeszcze bardziej na samego siebie — skomentował. — Poczułaś się bezradna, a to sprawiło, że po raz kolejny coś poświęciłaś. Umowy z Karesem, bogiem, to nie są tak proste sprawy, jak możesz sądzić. Czają się w nich podstępy. Nie uważam, że jesteś głupia, nawet ja nie wiem, czy nasza umowa ze Splamionymi nie ma drugiego dna — wytłumaczył, otwierając oczy. — Proszę cię jednak o jedno. Nigdy już tego nie rób.
Rhea nie spodziewała się takiego odbioru. Na swój sposób ją ucieszyła. Był zły, krytykował ją, nie chciał tego, ale nie był władczy. Nie uznał jej za głupią, bo była kobietą. Chociaż wybrałby dla niej inną drogę, to wciąż jej nie narzucał. Kaladin de Raidne robił to, co powinien każdy porządny mężczyzna. Dawał jej wybór i nie zamierzał czynić z niej swoją własność. Uśmiechnęła się, odsuwając nieznacznie i złączyła ich usta w czułym pocałunku.
— Kocham cię — skomentowała.
Nasze dziecko również z pewnością cię pokocha.
Kaladin uśmiechnął się, całując ją ponownie.
— Ja ciebie tez, Rheo. Moja piękna Wiedźmo Paproci — wyszeptał, a ona pokręciła blada głową.
— Naprawdę?
— Podoba mi się ten pseudonim — przyznał. — Oddaje twoją naturę.
Uniosła brew.
— Naturę? Co masz na myśli?
— Znasz właściwości paproci, Rheo.
Początkowy szok przeminął. Zrozumiała. Przy tym będąc zażenowana i zaskoczona. Wątpiła, aby ktokolwiek nazywał ją z takim przesłaniem.
— Dziękuję — stwierdziła, obejmując go ponownie. — Dzięki tobie na moment zapomniałam o Svarze, Karesie i... Świecie. Gdy to już się skończy...
Zabrakło jej słów. Nie mogła mu powiedzieć o najważniejszym, a to wywołało pierwsze łzy. Kaladin pragnął je otrzeć, ale mu nie pozwoliła. Zamierzała o nich pamiętać, uczynić swoją siłą i pamięcią.
Wszystko po to, aby ich dziecko nie było skazane na to samo.
— Bądźmy rodziną, dobrze? — zaproponowała. — Początkowo te zaręczyny były tylko moim łańcuchem, ale teraz naprawdę chcę, aby były prawdziwe i byśmy zbudowali razem przyszłości.
Kaladin milczał, unosząc jedynie dłoń i gładząc loki partnerki. Każda sekunda ciszy wywoływała u Rhei kolejne nerwowe dreszcze. Nie rozumiała, dlaczego się nie odzywał, chciała o to nawet zapytać, ale wtedy ją zaskoczył, bo nagle złączył ich usta. To był słodki i powolny pocałunek.
— Dobrze, Rheo. Po tym wszystkim będziemy rodziną.
~ CDN ~
Ten tydzień po prostu jest nie z tej ziemi - tak zmęczona i takich problemów ze wstawaniem nie miałam od dawna! I czy ich obietnica naprawdę się ziszczy...
Miłego dnia kochani!
Twitter: @___Mefi___
Instagram: @qitria
Data pierwszej publikacji: 13.03.2024
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top