Rozdział 34 Jak ci się udało...?
Rozdział 34 Jak ci się udało...?
Tydzień wcześniej poprosiła brata o pozwolenie na wizytę w Wieży Magów. Ilvo obiecał, że postara się, aby stało się to dla niej jak najszybciej możliwe. Odebrano jej prawo opuszczania zamku i zrobił to nie kto inny jak sam Kares. Była zła, ale warunki sytuacji zmusiły ją do zaciśnięcia ust. Nie rozumiała tylko, w co grał. Strażnik był tuż obok, a ona nawet nie zdołała dotknąć Kaladina. Jak to spotkanie mogłoby mu zaszkodzić? Z drugiej strony nagła potrzeba odwiedzenia wieży również mogła wydać się podejrzana. Westchnęła niezadowolona, rozsiadając się w fotelu. W ostatnich dniach z nudów przeczytała kilka ksiąg o magii. Wszystkie pochodzili z królewskiej biblioteki. Nie ukrywała ich, wiedząc, że teraz powinna zachowywać się naturalnie, aby nie zdradzać podenerwowania. Wiele jednak myślała. Głównie o słowach Kaladina. Prawdopodobnie wzmianka o Alorze była kolejnym powodem dla uziemienia jej w pałacu.
Gwałtownie wstała, odkładając czytaną książkę na bok. Bez wahania, ale za to z determinacją na twarzy, wyszła na korytarz. Strzegący jej drzwi strażnicy od razu ruszyli za nią. Nie zamierzali oddalić się od niej na więcej niż dwa-trzy metry. Takie mieli rozkazy, ale Tadern miała już serdecznie dość poleceń i ograniczeń. Żyła jako wolny duch i już niezwykłe było to, jak długo wytrzymała. Potrzebowała spotkać się z Alorem jak najszybciej. Jeśli nie mogła udać się do wieży, to ten mógł przyjść tutaj. Chociaż było to ryzykowne i prawdopodobnie nie spotkałoby się z ciepłym odbiorem służby. Ludzie stali się negatywni i nieufni wobec magów z wieży. Słyszała nawet o atakach na spacerujących po rynku uczniów. To było straszne. Najgorsze było to, że zgłaszano coraz większą ilość zarażonych, a to nie pomagało w zaprowadzeniu porządku.
— Powiadom mojego brata — nakazała, stając przed drzwiami do książęcego gabinetu. Jeszcze książęcego. Za dwa dni Ilvo miał zostać koronowany na cesarza.
Żołnierz posłał jej surowe spojrzenie. Chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zacisnął usta i uderzył kilka razy w drzwi. Po chwili zza tych wyłonił się zgarbiony służących. Był łysy, a w jego zielone oczy były podkrążone.
— Co cię tutaj sprowadza, wasza wysokość? — spytał chrapliwie.
Rhea westchnęła, wiedząc, że człowiek przed nią był asystentem Ilvo. Stanowił też pierwszą i największą przeszkodę na drodze do komunikacji z księciem. Rohan był cholerykiem i perfekcjonistą, który ze skrajną skrupulatnością pilnował harmonogramu następcy tronu. Podziwiała jego oddanie pracy, ale i nienawidziła niedogodności, które zwykle tworzył.
— Chciałabym pomówić z bratem. To pilne.
Rohan zmrużył oczy.
— Każdy ma tylko pilne sprawy, księżniczko. Książę nie ma jedynie czasu zająć się każdą z nich.
Kpina wywołała u Rhei lekki grymas. Zmusiła się do uśmiechu.
— Jestem jego siostrą. Podczas nawału pracy księciu należy się nieco kontaktów z rodziną, prawda?
Rohan uniósł brew.
— Z rodziną, która chce mu przynieść więcej pracy? To żaden odpoczynek — zauważył. — Masz jednak szczęście, wasza wysokość. Jego królewska mość życzy sobie twojej obecności. Spodziewał się, że go dziś odwiedzisz.
Garbaty człowiek przepuścił Rheę w drzwiach. Z tej nagle uleciał stres. Była zażenowana tym, jak łatwo dała się podejść. W końcu tylko głupiec nie użyłby tamtych słów przeciwko niej samej. Zastanawiające było, skąd Ilvo zdawał sobie sprawę z jej wizyty. Czy donieśli mu o tym szpiedzy? Była nerwowa, bardziej niecierpliwa i sama nie wiedziała, czy było to spowodowane ciążą, czy może ciągłym stresem. Z utęsknieniem myślała o czasach, gdy jej największym problemem była podróż po lesie i ryzyko, jakie ze sobą niosła.
Gabinet księcia był kwadratowym pomieszczeniem. W jego centrum stało jasne, białe biurko i krzesło z fioletowym obiciem. Po drugiej stronie blatu stał natomiast fioletowy fotel. Podłoga była drewniana, a ściany wyłożono jasnym kamieniem, który pokrywały liczne znaki runiczne. Dookoła piętrzyły się dokumenty z różnorodnymi pieczęciami. Niektóre były otwarte, niektóre czekały na przeczytanie. Pracy było wiele, ale pokój utrzymano w porządku. Na regałach, obrazach i mapie wiszącej na ścianie, nie było nawet drobinki kurzu. Siedzący przy biurku mężczyzna pisał, a po pokoju roznosił się dźwięk skrobania pióra o papier.
— Zostaw nas, Rohanie — nakazał.
Garbaty służący od razu skłonił się i wyszedł, pozostawiając rodzeństwo same.
Po chwili ciszy Ilvo niespodziewanie wstał. Gdy natomiast podszedł bliżej, Rhea poczuła dziwne napięcie, stąd cofnęła się o krok. Twarz księcia pozostała bez zmian, jakby był tym zupełnie nieporuszony.
— Książę Ilvo...?
Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej czuła, że coś było nie tak. Tylko co? Aura, twarz i zachowanie wydawało się takie, jak zawsze. Jej przeczucia pochodziły z wewnątrz, ale nie miały żadnych podstaw. Westchnęła, zastanawiając się, czy przypadkiem nie była zbyt zmęczona. Tymczasem na twarzy księcia pojawił się delikatny uśmiech.
— Jest tak, jak przypuszczałem. Mogę oszukać każdego, ale nie ciebie — skomentował, unosząc dłoń, którą machnął przed swoją twarzą. Ta od razu się zmieniła.
Kaladin.
To Kaladin.
Rhea zakryła usta dłonią, nie chcąc krzyknąć z zachwytu. Za drzwiami wciąż stała straż. Zadrżała, nie mogąc powstrzymać łez. W kilku krokach zbliżyła się i go przytuliła. Tak, jak od dawna pragnęła. Mocno i czule. Podciągnęła nosem, drżąc i roześmiała się cicho.
To naprawdę ty.
— Tak za tobą tęskniłam... — wyszeptała.
Uścisk zacieśnił się, a Kaladin westchnął.
— Ja również tęskniłem, Rheo — skomentował, niechętny do puszczenia talii ukochanej. Spotkanie z nią cieszyło, ale i powodowało pewną gorycz. Dzięki niej wciąż pamiętał. O wszystkim, co dawało mu szczęście. O najcenniejszym dla siebie skarbie, który teraz miał szansę trzymać w ramionach.
— Jak ci się udało...?
Zagryzał wargę, nie chcąc skończyć pytania. Nieco nerwowo rozejrzała się po otoczeniu, obawiając się, że zaraz ktoś wyskoczy. Ruchem ręki pokazała na twarz, chcąc mu dać niemy znak, że powinien przywrócić jej poprzedni wygląd. Lepiej było nie kusić losu.
Kaladin nie tylko nie zrobił tego, co chciała, ale również nagłe podniósł ją jak księżniczkę i usiadł na stojącej naprzeciw biurka kanapie, sadzając ją sobie na kolanach. Rhea przylgnęła do niego, mrużąc oczy. Cieszyła się, ale i martwiła. Natomiast mężczyzna przed nią w ogóle nie wydawał się zestresowany.
— Ten gabinet pokrywa starożytna magia. Nikt nas nie słyszy. Sprawdziłem to kilkukrotnie — zapewnił. — A Rohan przypilnuje, aby nikt tu nie wtargnął. Nawet jeśli próbowałby, nie otworzy bez mojej zgody drzwi. Kares jest silny — przyznał niechętnie. — Lecz wciąż są miejsca, do których nie może się dostać.
Sprawa stała się jasna. Rhea uśmiechnęła się, spoglądając w twarz maga. Powinna być zawstydzona ich bliskością, pozycją, ale tak długo marzyła o spotkaniu z nim, że teraz nie potrafiła przejmować się takimi drobnostkami. Kochała go. Zrobiła z nim o wiele więcej rzeczy niż zwykły dotyk. Wraz z myśleniem o tym zrozumiała, jak beznadziejni w związkach byli. Zaczęli od całkowicie innej strony. Zamiast poznawania, randek i słodkich gestów, szarpnęli się od razu na coś więcej. Choć po tamtym dotyk nie był już tak zawstydzający.
Przymknęła oczy, opierając policzek o męską pierś. Tak było wygodnie i tak też miała przekonanie, że naprawdę tu był.
Naprawdę...
— Nie jesteś przebranym Karesem, który próbuje mnie przetestować, prawda? — spytała mimowolnie. — Na żywo brzmi to gorzej niż w moich myślach... — mruknęła.
Kaladin pogładził włosy Rhei i uśmiechnął się. Pstryknął palcami, a naszyjnik z runą rozgrzał się. Po chwili zaczął emanować aurą i mocą, która w końcu zamanifestowała się jako kruk.
— Czy taki dowód ci wystarczy? — zapytał, doskonale znając odpowiedź.
Rhea spokojnie zamknęła oczy, pozwalając sobie na relaks. Był cień szansy, że to wszystko było i tak kłamstwem, pewnego rodzaju podchodem. Mimo to pragnęła choćby na moment pozbyć się zmartwień i obaw. Chciała cieszyć się chwilą. Nawet jeśli ten spokój miał okazać się zabójczy.
— Jak udało ci się opuścić więzienie? — spytała. — Mam wrażenie, że nikt tego nie zauważył.
Zniknięcie królobójcy z pewnością wywołałoby niemałe poruszenie. Ktoś by o tym mówił, ktoś by przyszedł do Rhei, chcąc dowiedzieć się, czy miała z tym jakiś związek. Wieża Magów zostałaby z pewnością zmuszona do wpuszczenia królewskiej delegacji, aby orzec, czy nie udzieliła schronienia przestępcy.
— Moja cela nie jest pusta, Rheo — zaczął. — Nikt poza tobą i twoim bratem nie wie, że jestem na wolności.
Sytuacja nabrała sensu. Nie wszczęto alarmu, bo w celi wciąż znajdował się więzień. Ilvo zamienił się z Kaladinem miejscem, ale kiedy? Jak? Czy miało to miejsce przed jej wizytą w lochu? Coś w środki niej zakuło. Cieszyła się wolnością ukochanego, ale jednocześnie zaniepokoiła się o brata. Pobyt w lochu nie mógł być przyjemny. Poświęcił się, a teraz on, przyszły cesarz cierpiał niesprawiedliwość. Zacisnęła dłoń. Zaczęła czuć do Karesa pewną nić porozumienia, czasami widziała go nawet jako kogoś ludzkiego, w głębi serca może nawet naiwnie wierzyła, że mogłaby się z nim dogadać, ale... To były życzenia głupca. Zapomniała i choć nie było szans na rozejm, to wciąż... Wahała się. Nigdy dotąd nie podejrzewałby się o tak czułe serce. W końcu całe życie nie interesował jej świat, ale teraz nie potrafiła twardo stać przy potrzebie zniszczenia mordercy i dręczyciela. Sam to ostatnio powiedział. Nie powinna mieć złudzeń.
— Mówił o Alorze... W ten sposób chciał zwrócić moją uwagę. Od jak dawna jesteś na wolności i jak się wam udało to zrobić pod nosem Karesa? — pytała. Po tym złapała się za głowę. — Matko, jego gra była doskonała! Naprawdę sądziłam, że to ty!
~ CDN ~
Co za ciężki i ponury dzień. Powiem wam, że człowiek nieco wysiada przy takiej pogodzie. Niby ciepło, a jednak ponuro.
Miłego dnia kochani!
Twitter: @___Mefi___
Instagram: @qitria
Data pierwszej publikacji: 02.03.2024
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top