Nadzieja i Bohaterstwo

Tony Stark praktycznie przez całe swoje życie uważał, że może liczyć tylko na siebie. Od dziecka było wpajane mu, że na nikim nie może polegać, oprócz na samym sobie. Mówiono mu, że tylko on zapracuje na swój sukces i nikt mu w tym nie pomoże. Ale kiedy poznał wszystkich avengersów i spędzając z nimi czas na misjach czy po prostu na zwykłych rozmowach lub spotkaniach, zdał sobie sprawę, że te wszystkie wmawiane mu słowa, to gówno prawda. Avengersi nie patrzyli na jego status społeczny, wygląd czy majątek - po prostu, wszystkich uważali za równych. Mimo że na początku w to nie wierzył, z czasem przekonał się, że może na nich liczyć. Wiele razy ratowali mu tyłek, czy po prostu pomagali. Stark chociażby rzadko mówił słowo "dziękuję" czy "przepraszam", wszyscy wiedzieli, że jest on im wdzięczny, na swój własny sposób. Okazywał to chociażby ulepszając im gadżety, kostiumy czy różne rzeczy. Bo uważał, że tak jest łatwiej. Łatwiej jest, tak mu okazywać uczucia. I z czasem również zrozumiał, że są oni wszyscy jedną, wielką rodziną. Każdy może na siebie polegać i mieć w kimś oparcie w trudnych chwilach. Dlatego milioner widząc, szykujących się do wyjścia avengersów, którzy mają zamiar mu pomóc, poczuł łzy w oczach.

-Nie możecie ze mną iść. Tremendous kazał abym był, tylko ja-odparł, niespokojnie dysząc. Tak bardzo się bał.

-Nie bądź głupi Stark, chce on żebyś przyszedł sam i bez zbroi. Myślisz, że przytuli cię na powitanie? - sarknęła rudowłosa, która była już ubrana w czarny kostium.

-Nie pokażemy się od razu. Jeśli będzie coś zagrażało Peterowi lub Tobie, wkroczymy do akcji i ci pomożemy-odparł Steve, biorąc do ręki tarczę.

-Możesz na nas liczyć - dodał Clint, lekko się uśmiechając.

-Dziękuję wam-odparł cicho milioner.

Wszyscy byli już gotowi, więc mieli już wyjść z budynku. Jednakże w ostatniej chwili, filantrop sobie o czymś przypomniał. Pognał do swojej pracowni i z pierwszej szafki przy drzwiach, wyciągnął mały karton z nabojami do pistoletu dla Natashy. Kiedy wrócił, stanął przed kobietą, wręczając jej kartonik z zawartością.

-Naboje? - zapytała, zerkając do środka pudełka.

-Ostatnio długo nad tym pracowałem. Zrobiłem je z myślą o powrocie Tremendousa. Przy pierwszej walce z nim z początku używał jakiejś magicznej tarczy, aby ochronić się od pocisków. Stworzyłem naboje, które są odporne na jego magię i potrafią przez taką tarczę lub coś innego przeniknąć. Co prawda jak narazie jest ich tylko pięć, więc używaj ich ostrożnie - odparł szybko.

-Dzięki, Tony - uśmiechnęła się, naładowując pistolet nowymi nabojami.

                               🖤

Tremendous spokojnie siedział na skórzanym, czarnym fotelu, czekając na przyjście, tego naiwnego dzieciaka. Rozmyślał również nad swoimi planami, uśmiechając się sam do siebie. Peter... Bo chyba tak miał właśnie na imię? Miał zamiar dzisiaj zabić tego nastolatka. Cóż to trochę smutne, patrząc na to jak dzieciak cierpiał, usiłując chronić Starka, lecz mężczyzna nawet mu nie współczuł. Bez śmierci nie ma zabawy, cóż nie? Tak bardzo pragnął zobaczyć minę Iron Mana, gdy zobaczy swojego martwego syna. Nie mógł się tego doczekać.

Jego drugim krokiem w planie po zabiciu Spidermana, jest rozprzestrzenienie swojej substancji. Cóż, długo się nad tym zastanawiał  jak to może zrobić, ale dzięki krwi pajęczaka to mu się uda. Krew tego dzieciaka jest o wiele lepsza i mocniejsza, co za tym idzie można ją łatwiej zaaplikować. Nie trzeba już jej wstrzykiwać, wystarczy jej dotknąć. Łatwizna, prawda? Tremendous zamierzał wlać swoją substancję do najbliższych zbiorników wodnych, takich jak ocean lub zbiorniki doprowadzające wodę do domów. Wystarczy jedno dotknięcie wody, a jakakolwiek osoba, będzie pod jego wpływem. Zważając na to, że dzięki krwi młodszego jego plan jest lepszy i prostszy, bo wstrzykiwanie wszystkim po kolei substancji, nie było najlepszym rozwiązaniem, szybciej dosięgnie swojego celu i już niedługo zapanuje nad wszystkimi. To on będzie miał władzę, to on będzie ich królem i władcą.

Mężczyzna wstał, słysząc kroki dobiegające z przedpokoju i poszedł leniwym krokiem w tamtą stronę. Przy drzwiach, napotkał wyczekiwanego gościa.

-Cześć Peter - uśmiechnął się, co wcale nie wyglądało na miły i przyjazny uśmiech.

-Przejdźmy do sedna - warknął nastolatek - czego znowu chcesz? - dodał.

-Oh, dzisiaj będzie o wiele ciekawiej. Ale nie tutaj, musimy się przenieść do magazynu - odparł czarnowłosy, łapiąc brutalnie młodszego za ramię,   ciągnąc go w stronę wyjścia.

Chłopak był zdezorientowany, co w takim razie planuje?

Nastolatek i Tremendous po piętnastu minutach, znaleźli się w magazynie. Nie było tu jakoś ciemno, przez porozbijane okna, wpadały promienie słońca. Sam magazyn nie był jakiś wielki, raczej zaliczał się do średnich rozmiarów. Pomieszczenie również nie było jakoś bardzo zaniedbane, lecz widać było, że niekiedy ktoś tu przychodzi. Kilka zużytych butelek, opakowań od jedzenia oraz jakieś grafitti na ścianie. Dlaczego mężczyzna, go tu przyprowadził?

-Rozbierz się - warknął starszy.

Pajęczak rozebrał się ze swojego stroju, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, dlaczego mężczyzna kazał  mu go zdjąć. Znów spodziewał się jakiś nowych, wymyślnych tortur.

-Masz-czarnowłosy, wpakował do ręki młodszego pistolet.

-Po co mi to? - zapytał się brunet z drżącym głosem. Bał się, że znowu będzie musiał kogoś zabić.

-Nie zadawaj żadnych pytań - sarknął, obracając się.

-Nie chce żadnej broni! Nie będę znowu nikogo krzywdził! - krzyknął szesnastolatek.

Po wypowiedzeniu tych słów, jednak z hukiem upadł na ziemię, czując jakby małe pręciki wbijały mu się w głowę. Ból był tak niewyobrażalnie bolesny, że zaczął krzyczeć i wierzgać się po ziemi, na której było pełno, porozrzucanych odłamków szkła.

Ból ustal dopiero po kilku minutach. Peter z ciężkim oddechem, spojrzał się na mężczyznę. Na jego twarzy był widoczny mały, kpiący uśmiech.

-Co mi zrobiłeś? - wysapał cicho, łapiąc powietrze.

-Kontroluje teraz twój umysł - uśmiechnął się jeszcze szerzej - tego jeszcze na tobie nie próbowałem... - podszedł bliżej.

-Niczego i tak nie zrobię! - wysapał nastolatek, powoli podnosząc się.

-Czyżby? - zaśmiał się starszy.

Spiderman jednak kucnął na środku magazynu, na ziemi przed wejściem. Co dziwne, nie zrobił on tego sam, nie kontrolował swoich własnych ruchów. Tak jakby nie był w swoim ciele. Chłopak próbował, wyprzeć z głowy złoczyńczę, lecz tylko odczuwał większy ból.

-Nie opieraj się, będziesz tylko bardziej cierpiał - odparł spokojnie, wciskając mu do dłoni pistolet, który wcześniej przy jego upadku, wylądował na ziemi.

Niekontrolowanie Peter, przyłożył sobie go do głowy. Nie chciał tego, lecz Tremendous kierował jego ruchami.

-Wiesz... kilka minut temu, wysłałem wiadomość do twojego Ojca. Jak myślisz, zjawi się? - zapytał złoczyńca, próbując sprowokować bruneta.

-N-nie rób mu nic -wysapał z trudem nastolatek. Ciężko było mu mówić.

-Oh, o to się nie martw... -uśmiechnął się, wiedząc, co się wydarzy.

-Co masz zamiar zrobić? - spytał cicho młodszy.

-Ja? - przekomarzał się - Zabiję Cię, to chyba oczywiste - dodał, zerkając na  chłopaka, aby zobaczyć jego reakcję.

Jednak Peter, nawet nie zareagował. Może w podświadomości wiedział, że może się, to tak skończyć? Jedynie przez chwilę w jego oczach pojawiły się łzy, które tak jak szybko się pojawiły, tak i szybko zniknęły. Poczuł jednakże ból w klatce piersiowej wiedząc, że to będzie ostatni raz, jak zobaczy swojego tatę. Tak bardzo tego nie chciał.

-Naprawdę byłeś taki głupi myśląc, że uda ci się wszystkich ochronić? Myślałeś, że ochronisz Starka? Czy po prostu chciałeś pokazać, jakim jesteś wielkim bohaterem? - Mówił, przechadzając się za jego plecami - Nigdy nie byłeś i nie jesteś tego w stanie zrobić. Spójrz na siebie. Cierpiałeś tylko, po to by go ochronić, a sam teraz zginiesz-dodał, spoglądając za okno.

-Miałem nadzieję - wydyszał cicho.

-Nadzieja matką głupich, nieprawdaż? -odparł, przeczesując swoje włosy, zniecierpliwiony- Stark nie był tego wszystkiego wart, dzieciaku - powiedział, po chwili ciszy.

Peter jednak wiedział, że to nieprawda.

Nigdy nie daj sobie wmówić, że nie warto.

Lekko uśmiechnął się, na te słowa. Jego Ciotka często mu je powtarzała, kiedy przestawał w siebie wierzyć, wmawiając sobie, że nie warto się starać.

Tremendous, spoglądał na klęczącego przed nim nastolatka z pistoletem w dłoni. Chłopak miał na sobie jedynie bokserki, a jego ciało oznaczało się licznymi ranami. Szesnastolatek próbował się opierać magii i substancji mężczyzny, lecz nie miał zbytnio już na to siły.

Po chwili, tak jak się tego spodziewał złoczyńca, Tony Stark wszedł do opuszczonego magazynu, bez swojej zbroi. Tremendous się uśmiechnął, zrobił tak jak mu kazał.

Stark widząc Petera, klęczącego bez ubrań, gdzie było widocznych wiele ran i z pistoletem w ręku, skierowanym w jego głowę poczuł, że robi mu się słabo.

-Puść go-odparł Tony, próbując zachować zimną krew.

-Oj Stark - zacmokał z uznaniem -jeszcze się nie nauczyłeś, że coś za coś? - dopowiedział.

-Co chcesz? - zapytał zły, próbując nie dać po sobie znać, jak bardzo się boi.

-Oh, na to już za późno. Nie sądzisz? - powiedział z uśmiechem.

-To w takim razie, co mam zrobić, abyś go puścił! - Tony był na skraju wytrzymałości, nie wiedział co robić.

Nagle magik, dzięki swoim zdolnościom, wyczuł jeszcze kogoś obecność, oprócz Iron Mana i Spidermana. Mężczyzna się zdenerwował. Wyraźnie pisał, że Stark ma przyjść sam i bez zbroi.

-Miałeś przyjść sam-wychrypiał zły.

-Na to nie licz-milioner, wcisnął guzik na piersi i po chwili miał na sobie zbroje. Przez drzwi również, weszli inni z Avengersów.

Magik sfrustrowany, spojrzał się na Avengersów, którzy zaczęli biec w jego stronę. Na wszelki wypadek użył czaru bariery ochronnej, aby nikt nie przeszkodził mu w jego planie.

Strzel

Zrób to

Wciśnij spust

Chłopak próbował walczyć z magią mężczyzny, która kontrolowała jego umysł i ciało, ale nie dawał już rady.

Peter wcale nie krzyczał, nie płakał. Zamiast tego, lekko się uśmiechnął, chcąc przekazać innym, że się nie boi. To nie ich wina, nie miał zamiaru ich osądzać. Chciał im tylko przekazać, że wszystko jest okej i nie ma im nic za złe.

Nie bał się śmierci.

Kiedy Tremendous, przejął w końcu całkowitą kontrolę nad ruchami nastolatka, szybko wcisnął spust pistoletu.

Po magazynie rozległ się huk, lecz nie jeden, tylko dwa. Jeden huk dobiegł z pistoletu Natashy. Strzeliła ona w Tremendousa nabojem, który został zrobiony przez Iron Mana i był odporny na magię złoczyńcy. Był on wręcz niezniszczalny - Dlatego barierę mężczyzny, przebił nabój, który go trafił. Złoczyńca upadł na ziemię z dziurą w głowie, a jego oczy zapełniły się pustką. Ale drugi huk rozległ się z pistoletu, który trzymał Peter. Jego ciało również upadło, a ziemię zalała krew. W głowie chłopaka, widniała dziura wraz z nabojem.

Krzyk milionera, usłyszał chyba wtedy, każdy na ziemi. Z złudną nadzieją, że jest to jednak żart, wziął w ramiona bladego nastolatka.

-Synu, proszę... Proszę, nie rób mi tego! Obudź się! - krzyk milionera, mieszał się razem z jego łzami.

Jednak Peter się nie odezwał.

Pozostali zwiesili głowy, próbując ukryć swoje łzy. Chwilę po tym uklękli chcąc okazać hołd, szacunek, miłość i skruchę wobec nastolatka.

Bo Peter był Bohaterem. Był za dobry na ten świat, a świat był za okrutny dla niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top