XVI Ollie dba i pilnuje
(1989 słów)
. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁
Jedynym plusem w ich sytuacji było to, że faktycznie oddalili się trochę od gór. Im wyżej się znajdowali, tym bardziej chłodno i stromo się robiło. W końcu udało im się zjechać, teraz wystarczyło, że będą mieli szczyty na widoku, a to nie odznaczało się wielką trudnością i zwyczajnie pojadą wzdłuż. Dzięki temu powinni dotrzeć do granicy.
Zwyczajnie marnowali czas na pytanie przejezdnych. Tak jak mówił, to mało prawdopodobne, że jakimś cudem odwrócili się w taki sposób, że jechali na zachód, a nie wschód. To, czy już minęli Duibhir było istotne tylko po to, żeby móc oszacować, ile jeszcze dni podróży im zostało. Do niczego innego im to niepotrzebne! Ale Edyrin musiał udowodnić, że ma rację, której nie miał, i wszystko spowolnić.
Ollawyn odszedł od wozu, zostawiając elfa na wozie samego. Wsiadł z powrotem na Granata i zbliżył do Elyona na podwyższeniu, który spoglądał za odjeżdżającymi Rhiyet i Albatros. Z tego punktu faktycznie było widać kogoś mniej więcej kilometr dalej. Droga zakręcała i odchodziła w trzy różne kierunki, sporadyczne drzewa oferowały jedyną ochronę przed słońcem. Spoglądając w lewo, daleko, między lasem liściastym a wąską rzeką, można było zauważyć jakieś zabudowanie. Wyglądała jednak prędzej jak większa wieś lub mniejsze miasteczko, więc to nie mogło być Duibhir. W prawo widział polany, a jeszcze dalej Góry Nieme, o które cały czas się rozchodziło. Faktycznie nie widział żadnych drogowskazów.
— Myślisz, że kto to? — Ollawyn zapytał Elyona wpatrzonego w postacie stojące obok dwóch koni pod jednym z większych drzew w okolicy, do których zbliżały się mutantki.
— Może kupcy — zaproponował medyk. Przyłożył dłoń do czoła, próbując dojrzeć więcej szczegółów. — Albo jacyś podróżnicy. Mają wielkie plecaki i chyba... też jakieś śpiwory na koniach. W każdym razie to dobrze, może będą mieć dzięki temu bardziej szczegółową mapę i powiedzą, gdzie jesteśmy, żebyśmy mogli w końcu ruszyć dalej.
Rhiyet i Albatros podjechały do dwóch postaci. Jedna z nich miała kaptur, więc Ollawyn nawet nie był w stanie się jej lepiej przyjrzeć. Zresztą, drugiej też nie, zwyczajnie byli za daleko.
Obserwował, jak ta zakapturzona się odwraca i robi coś przy koniach, a druga pokazuje ręką w zupełnie inną stronę. Potem machnęła dłonią za siebie i chwilę później rozmowa się skończyła. Albatros, siedząca za siodłem, uniosła dłoń w geście pożegnania i zaczęły wracać. Ollawyn uznał to za sukces, więc na razie wrócił do wozu, objechał go dookoła i zobaczył, że Orion nie śpi.
Wyczuła, że to Ollawyn się zbliżył, więc zapytała, czemu stoją. Szybko wyjaśnił sytuację, a dziewczyna zwyczajnie przytaknęła.
— Wszystko w porządku? — zainteresował się, kiedy ta przymknęła oczy i oparła głowę o jeden z kufrów.
— Mm — mruknęła potwierdzająco. — Dawno nie piłam. Krwi. Dziwne.
— Ale nie musisz? — zapytał, pamiętając, co Vimaer mu opowiadał o wampirowatych.
— Nie?
Teraz żadne z nich nie było pewne.
Rhiyet i Albatros wróciły. Poinformowały wszystkich (Albatros szczególnie głośno, żeby Edyrin usłyszał), że Duibhir już minęli. Przy okazji zapytały, czy wiedzą, jak dojechać do Eigre. Jeden z nich wskazał drogę zakręcającą obok drzewa, pod którym stali.
— Powiedział, że jak nie zjedziemy z tej drogi, to powinniśmy dotrzeć już do jakichś kierunkowskazów — wyjaśniła Rhiyet monotonnie. — Więc wszystko załatwione.
— Znaczy, prawie — wtrąciła Albatros, zeskakując z Kawy. — Proponowałabym chwilę zaczekać. Niech ci dwaj pojadą pierwsi i mają jakąś przewagę.
— Wydali się podejrzani? — dopytał Elyon, kiedy Ollawyn podjechał bliżej.
— Na początku nie aż tak. — Satyrka strzeliła knykciami, rozciągając pomarszczoną bliznę na jednej z dłoni. — Ale kiedy zaczęliśmy o Eigre pytać, to ten w kapturze przestał majstrować przy siodłach i spojrzał na tego, z którym rozmawialiśmy.
— To faktycznie lepiej, jeśli zaczekamy — stwierdził medyk. Młodszy czarodziej spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Miał zupełnie inne zdanie; im bliżej granicy byli, tym bardziej liczył się czas. Nawet następny argument Elyona go nie przekonał: — Lepiej, żeby nas nikt nie śledził.
— To może od razu znajdźmy miejsce na obóz — zaproponowała Rhiyet. Rozejrzała się krótko, ale w okolicach nie było wielu dobrych miejsc.
— Chyba że poczekamy, aż oni się zmyją i zajmiemy ich miejsce pod tym dębem. — Albatros zerknęła kątem oka na drzewo, pod którym dwójka nieznajomych wróciła do rozmowy.
Ostatecznie zgodzili się z satyrką, odczekali, aż ci dwaj odjechali tak daleko, że zniknęli im z pola widzenia i ruszyli w kierunku dębu. Droga i tak była w większości nieużywana, a nawet jeśli ktoś by się kręcił, to w nocy ktoś zawsze stał na straży.
Ollawyn zostawił dla siebie narzekanie. Miał dość myślenia, że każdy, kogo spotykają, zaraz ich rozpozna i wyda. Tak, to w większości jego wina, ale nie mógł przestać myśleć o tych szczegółach na liście gończym. Te dwa znamiona... Kto mógł wiedzieć, że w ogóle je ma? Nie był pewny, czy nawet Elyon o nich pamięta! Teraz w oko rzucały się raczej blizny naokoło nich, to jedyny powód, dla którego się cieszył z ich obecności. Głupie, natrętne myśli go nawiedzały jeszcze intensywniej. No bo kto inny miał prawo na nie zwrócić uwagę, jak nie jego rodzina jeszcze kiedy z nimi mieszkał?
Jego bliźniak zawsze go przedrzeźniał z ich powodu. Większość życia byli blisko, zaczęło się to zmieniać, dopiero gdy jego treningi z ojcem Elyona stawały się coraz intensywniejsze. Znajdowali czas na wieczorne rozmowy, nawet jeśli Ollawyn często kończył je w połowie i wracał do swojego pokoju po kolejnym komentarzu Celo przesiąkniętym czymś negatywnym, czego nie potrafił nazwać. Uśmiechał się niewinnie, ale jego słowa szczypały jak sól na ranie i Ollawyn nawet nie potrafił stwierdzić dlaczego. No i ostatecznie puścił dom z dymem, nie patrząc na niego ani nikogo innego. Rzeczywiście mógł się nazwać złą osobą i...
Stanął wpół kroku. Namioty były już porozstawiane przez innych, ognisko ułożone, a on stał przy wozie.
Celo wiedział o jego znamionach. Ravenfrost znajdowało się w hrabstwie Midhurst. Tym samym, co Kirloch.
Zrobiło mu się słabo tak samo jak wcześniej na wozie, kiedy był z Elyonem. Problem pojawił się taki: teraz Elyon przy nim nie stał. Rozejrzał się, opierając dłonią o jeden z kufrów na wozie. Wszyscy kręcili się gdzieś dalej, Elyon i Rhiyet rozmawiali przy koniach, Albatros, zamiast na niego poczekać, starała się zapalić ognisko, a Edyrin czyścił jakiś sztylet, siedząc na kamieniu.
Nie zaczynaj, nakazał sobie, choć rezultat był podobny, co zawsze; praktycznie żaden. Złapał za rękawiczkę i naciągnął, czując, jak coś zaciska się wokół jego klatki piersiowej. Oddychanie stawało się coraz większym wyzwaniem.
Czy przez cały ten czas miał rację? Ktoś ich jednak śledził? Do tego nie byle kto: jego bliźniak? Tylko dlaczego? Po co? Skąd...
Wciągnął ostro powietrze i odskoczył w bok, zanim zorientował się, że to Orion wyjrzała zza kufrów.
— Co ci? — zapytała ciekawsko.
— Nic — odparł zdecydowanie za szybko. Chociaż, czy ona zwracałaby na to w ogóle uwagę? — Nic, tylko... Po prostu...
— Chodź.
Podniósł na nią wzrok. Machała ręką w powietrzu, jakby czegoś szukała, póki nie złapała go za nadgarstek i pociągnęła do siebie. Ollawyn nie mógł się skupić na tyle, żeby zapytać, co robi albo odmówić, więc po prostu wszedł na wóz. Usiadł na kolanach i próbował uspokoić oddech. Nie chciał, żeby ktokolwiek go widział w takim stanie, a szczególnie Orion, nawet jeśli w jej przypadku „widział" to złe określenie.
Zadrżał, kiedy wampirka przywróciła go mniej więcej do rzeczywistości. Położyła dłonie najpierw na jego ramionach, potem zjechała niżej. Dotknęła skóry, z której zrobiony był pas Vimaera i chciała kontynuować, ale zamiast tego zatrzymała się w okolicach jego serca. Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
— Ale ci bije!
— Orion... Co ty robisz? — mruknął, nie mogąc wydusić z siebie nic sensowniejszego.
— Gdzie karty? Chciałam... żebyś się nie nudził. Było ci lepiej ostatnio.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Zwyczajnie wpatrywał się w nią z płytkim oddechem, walcząc z paniką. Poruszył się, dopiero kiedy dziewczyna nieświadomie dotknęła rękojeści sztyletu Vimaera.
— U... Uważaj, żebyś się nie skaleczyła. — Ollawyn się odsunął, korzystając z tego, że przy okazji ma do tego faktyczną wymówkę.
Wydawało mu się, że Orion się uśmiechnęła.
— Mówiłam. Ollie dba i pilnuje.
Nie wiedział, jakim sposobem to się stało, ale kiedy tak wbijał wzrok w twarz Orion i odtwarzał to krótkie stwierdzenie, coś w nim zaiskrzyło. Spojrzał kontrolnie na swoje dłonie, ale żadne płomyki się z nich nie unosiły.
Prostota, z jaką mówiła, dotarła do niego tak, jakby słyszał coś takiego pierwszy raz. A może naprawdę tak było? Ollie dba i pilnuje. Zawarła tam to przezwisko, za którym nie przepadał, ale właściwie mu to nie przeszkadzało. To takie... miłe. Nawet nie powiedziała nie wiadomo czego, a on zaczynał cieszyć się jak głupi! Przynajmniej nareszcie...
Nie. Nie mógł czuć się tak dobrze. Nie powinien.
Na powrót działając impulsywnie, niemal w gorączce, zdjął rękawiczkę z jednej dłoni, podwinął rękaw płaszcza i zapytał:
— Piłaś kiedyś krew bezpośrednio z żyły?
— Kiedyś. Kilka razy — odparła po chwili Orion. Wraz z tym stwierdzeniem, podsunął jej nadgarstek przed twarz. Zamrugała kilkukrotnie, ale czując znajomy zapach krwi Ollawyna, musiała zrozumieć dość szybko, co jej proponuje. — Ollie. To boli.
— Wiem — odpowiedział, zgodnie z tym, co pamiętał z momentów, w których Vimaer pił bezpośrednio z niego. — To nic. Nie dawałbym ci takiej możliwości, gdybym nie był pewny.
Wampirka widocznie nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Wahała się, choć wyciągnęła dłonie przed siebie. Ollawyn niemal wepchnął jej w nie rękę. Nawet nie drgnęła, ale również się nie ruszyła, żeby wbić kły w jego skórę.
— To nic — powtórzył ciszej, ale z większym naciskiem.
Musiał się rozproszyć, żeby zagłuszyć to rosnące poczucie winy.
. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁
Chyba jednak nie był tak pewny.
Siedział pod tym samym kamieniem, na którym usadowił się wcześniej Edyrin. Teraz gdzieś zniknął, więc zajął jego miejsce.
Dwie okrągłe ranki w jego nadgarstku piekły, ale przestały krwawić. Przynajmniej Orion od razu zaczęła wyglądać... zdrowiej. Sińce na czekoladowej skórze pod oczami jakby się rozpłynęły, a twarz zyskała trochę więcej koloru.
Nie wiedział, co myśleć. Wszystko zaplątało mu się w głowie, kiedy tylko powrócił do rzeczywistości po ugryzieniu. Potencjalny kontakt z Celo i to przedziwne poczucie, że musi sobie coś zrobić. W tym przypadku akurat niekoniecznie on, ale chciał czuć się źle, żeby nie czuć się dobrze.
A teraz i tak to ta przeklęta pustka nim zawładnęła i nie wyglądała, jakby miała puścić.
Potarł wewnętrzną część dłoni schowanej z powrotem w rękawiczce. Nie powinien o tym myśleć, ale to wszystko na nowo skojarzyło mu się z Vimaerem. To takie nieprzyjemne. Nie chciał o nim pamiętać, bo to tylko powodowało większy ból, nie tylko fizyczny. Chociaż czy nie tego chciał jeszcze moment temu?
— Żaden z nas chyba nie ma w zwyczaju przepraszać.
Ollawyn nie poruszył się choć o milimetr, chociaż w głębi, serce zabiło mu zdecydowanie mocniej.
Nawet nie usłyszał, kiedy Edyrin się zbliżył. Ledwo zerknął na niego kątem oka, a już siadał obok niego, opierając się plecami o głaz. Elf zaczął grzebać coś przy paznokciach.
Blondyn westchnął i sam wbił apatycznie wzrok w suchą trawę przed nim.
— No nie. — Kiwnął lekko głową na potwierdzenie własnych słów. — Na pewno ja nie. Nigdy nie miałem.
— Ja kiedyś tak. — Edyrin wzruszył ramionami, kiedy poczuł na sobie wzrok czarodzieja. — Ale stwierdziłem, że skoro chcę zostawić za sobą wszystko, co się działo, zanim się do was doczepiłem, no to wszystko, nie?
Ollawyn prychnął. Przez moment myślał, że to na nowo zdenerwuje jednookiego, ale on milczał i nawet nie wyglądał na obrażonego. Zastanawiał się nad czymś głęboko, przygryzł na moment dolną wargę i wyprostował, zostawiając w spokoju rozdrapaną skórkę przy jednym z paznokci.
— Czujesz się na siłach, żeby odwzajemnić przeprosiny, czy mam lepiej nic nie mówić?
— Nie kpij.
Spojrzeli na siebie w tym samym momencie. Edyrin uniósł brew, Ollawyn przekręcił głowę. Już przygotowywał się na kolejną kłótnię z nim, ale kiedy elf się zaśmiał, sam nie był pewny, co poczuł. Zanim się obejrzał, wtórował mu. Ktoś świdrował ich wzrokiem, ale nie potrafił stwierdzić, czy to Albatros, Elyon czy Rhiyet. Po prostu się... śmiał.
Jakie to nierealne. Siedział właśnie ramię w ramię z Edyrinem i obaj chichotali z... właściwie niczego. Miał przez chwilę nawet wrażenie, jakby stał obok i obserwował tę scenę, a nie brał w niej udział.
Uspokoili się jednak równie szybko. Edyrin spoważniał dość nagle. Ollawyn westchnął i chcąc go uprzedzić, zanim zacznie jakiś swój temat, wciągnął powietrze:
— O co ci ostatnio...
— Kim są Artheio Bome i Ikron Poshne?
. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁
uhuhuhuhuh
chciałm mówić, że ja się może zmyję po czymś takim, ale zmyć to ja się będę mogła dopiero za tydzień w sobotę
już możecie się domyślać, czego będzie dotyczył następny rozdział i dlaczego ja sama się go boję LMAO
i tak was pewnie zostawię z tym, bo też się odwaliło trochę
hey ollie enjoyers, yall enjoying this?
anyway
MEMYYYY
..........anyway
niech zawsze śpiewa!<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top