VIII Ty nietaktowny idioto
(2715 słów)
. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁
— No to... doktorek i ptysia coś kręcą?
Ollawyn bardzo, bardzo powoli odwrócił wzrok z domu Sayemsa na Albatros.
Siedzieli w parku od parunastu minut, czekając aż Henyr Sayems wyjdzie na spotkanie z Elyonem i Rhiyet. A mieli pewność, że wyjdzie głównym wyjściem, bo raczej mu się nie uśmiechało przeskakiwanie przez własny płot. Albatros już wcześniej zauważyła, że z ogrodu Sayemsa nie ma żadnej furtki, więc raczej nie sprawi im żadnej niespodzianki. Znaleźli sobie ładne miejsce między paroma drzewami, z dala od naftowych lamp ulicznych, które o tej godzinie i tak były powoli gaszone przez latarników.
— Powtórz? — Ollawyn zmarszczył brwi tak mocno, że go to rozbolało. Mimo że Elyon zasklepił niewielką ranę na jego przedramieniu po nacięciu Sayemsa, by dostać się do jego krwi, to miejsce zaczęło go swędzieć. — Albo nie, wiesz co, lepiej nie. Najlepiej to się skup.
— Ja tylko się pytam. — Satyrka podniosła dłonie w obronnym geście. — Skoro mamy spędzić jeszcze jakiś czas razem, to chciałabym wiedzieć, czy mamy jakieś ptaszki nierozłączki w drużynie, o które trzeba się martwić.
— Martwić? — poderwał się zdezorientowany. — Poza tym, jakie spędzić jakiś czas razem? Jeszcze nie zdecydowaliśmy na pewno, czy po uratowaniu wampirki pojedziemy z wami na granicę.
— Naprawdę? Nie zdecydowaliście? Błagam cię, Ollie — prychnęła z politowaniem.
— Albatros.
— Patrz, bo ci ucieknie.
Ollawyn natychmiast spojrzał w stronę domu Sayemsa. Lampy uliczne tam jeszcze świeciły, więc bez problemu zauważył doktora zamykającego za sobą drzwi. Zszedł po schodach ganku, wyszedł przez główną furtkę i skręcił w prawo. Czyli kierował się na miejsce spotkania.
— Skup się, a nie.
— Ciszej bądź.
Odczekali kilka minut, po czym wyszli z parku. Obeszli kilka budynków, skręcili w odpowiednie uliczki i dotarli do ogrodu przypominającego wielkością średni salon. Część ogrodu przed domem była zresztą niewiele mniejsza.
Albatros bez problemu przeskoczyła nad drewnianym płotem i wylądowała na trawie, ominęła podczas skoku grządki kwiatów. Ollawyn miał wrażenie, że może nie być równie dyskretny. Albatros odeszła dalej, w stronę tylnych drzwi na wąskim tarasie, a Ollawyn położył zdrową rękę na płocie. Odbił się i opadł na ziemię po drugiej stronie. Jednym butem nadepnął na piach wokół kwiatów, ale pomimo obaw, nie zniszczył roślin.
Kiedy Ollawyn wszedł po schodkach na werandę, mutantka właśnie się prostowała po otworzeniu drzwi. Jak widać, też miała wprawę z wytrychami.
Weszli do ciemnego korytarza. Żona i dzieci Sayemsa musiały już spać. Dom miał piętro, więc jeśli mieli szczęście, sypialnie są na górze. Ollawyn obrzucił wzrokiem przejście i machnął na Albatros, żeby szła za nim. Wytężył wzrok i próbował rozpoznać się, gdzie dokładnie jest. Zajrzał przez najbliższy łuk i zauważył, że to ten sam salon, przez który przechodził poprzedniego dnia. Przypomniał sobie od razu, w jaki korytarz zaprowadziła go żona Sayemsa. Chwilę później stali pod drzwiami do przybudówki.
Oboje byli gotowi na grzebanie w kolejnym zamku, ale, ku ich zdziwieniu, drzwi otworzyły się bez żadnego problemu po naciśnięciu klamki. Ollawyn spojrzał podejrzliwie na Albatros. W razie czego, miał przy sobie broń.
Mutantka machnęła na niego ręką, żeby w końcu wszedł do przybudówki. Przed przekroczeniem progu, rozejrzał się jeszcze po średnim pomieszczeniu, czy na pewno są tu sami. Zapalił kilka ze swoich palców, rzucając pomarańczową poświatę na część mebli. Albatros pociągnęła nosem, po którym podrapała się chwilę później.
— Mówiłeś wczoraj, że masz pomysł, gdzie szukać? — wyszeptała, wpatrując się w płomienie wychodzące spod jego poobgryzanych paznokci.
W odpowiedzi zwyczajnie przytaknął i od razu ruszył w stronę wózka na kółkach, który teraz stał na dywanie pod ścianą. Ułożył dłoń na górze, unikając ustawionych tam leków i przesunął go. Kucnął przy odsłoniętym dywanie. Czuł na sobie wzrok Albatros, kiedy zdrową, i nie płonącą, ręką odsunął sztywny materiał w brzydkie wzory, zupełnie niepasujące do niczego w przybudówce.
Ich oczom ukazała się zamknięta kłódką klapa w podłodze. Albatros od razu kucnęła obok. Dźgnęła Ollawyna łokciem w żebro i połaskotała miedzianymi lokami po twarzy. Zmrużył oczy, ale utrzymał się na kolanie. Mutantka machnęła na niego wyczekująco dłonią, grzebiąc drugą w kieszeni szerokich spodni w prążki, więc podłożył świecącą rękę koło kłódki. Najpierw upewniła się, że klapa jest zamknięta, po czym przystąpiła do grzebania wytrychem wyglądającym bardziej profesjonalnie niż dwie spinki.
Walka z kłódką nie zajęła jej długo. Zamek szczęknął charakterystycznie i kobieta otworzyła zejście do piwnicy.
Ustalili mniej więcej plan. W znaczeniu: Albatros ustaliła i nie chciała się nim podzielić. Ollawyn miał jej tylko "zaufać", co, oczywiście, było raczej ciężkie. Może to dlatego stresował się tak mocno?
Zwykle czuł stres. Perlący się na twarzy lub spływający po karku pot, zaciskanie się żołądka, walące serce, problemy ze snem... i wiele innych. Ostatnimi czasy to się jednak nasiliło. Właściwie to nie dziwota, biorąc pod uwagę... wszystko, co się wydarzyło w tym tygodniu. Tylko że to mu przeszkadzało jak nigdy wcześniej.
Do tego to nieznana nikomu mutantka układa im plan i nie chce się dzielić z nim? Nie dość, że oczekuje od nich pomocy to jeszcze nie jest w stanie uszanować... właściwie nikogo z grupy. Wczorajsza kłótnia z Elyonem nie pomagała w utrzymaniu jakkolwiek dobrego humoru.
— Zanim tam wejdziemy — wytrąciła go z zamyślenia Albatros — chcę, żebyś pamiętał o jednej rzeczy.
— Co? — odparł oschle. Nie zwróciła na to większej uwagi:
— Sayems wziął wczoraj trochę twojej krwi — przypomniała mu, jakby to samo w sobie miało sprawić, że rozumie. — Pewnie dał ją wampirce.
— No i co w związku z tym?
— Miałeś wampirzego chłopaka tyle lat i dalej nie rozumiesz? — Mutantka uśmiechnęła się kpiąco, Ollawyn zmarszczył brwi. — Już od dawna jesteś w jej... zasięgu węchu. Czuje, że idziesz, mimo że cię nie zna. Więc się nie zdziw, jak zacznie do ciebie mówić jakoś dziwnie.
Ollawyn wpatrywał się w nią w milczeniu.
Wampirzaki potrafią wyczuwać tych, których krew wypiją? Czy to dlatego Vimaer zawsze wiedział, gdzie jest? Od zawsze uznawał to za przypadek, bo zwykle i tak był w tych samych miejscach, uważane przez niego za swoje, nieważne, w którym z ich obozów.
Z tyłu głowy miał, że może za piciem jego krwi kryje się coś więcej. Jakim cudem nigdy nie wpadł na coś takiego? Podczas wszelkich rabunków, akcji, zadań... Vi zawsze go znajdował w pierwszej kolejności.
Vi zawsze...
Skrzypienie otwieranej klapy w podłodze wybudziło go z natłoku myśli. Zresztą, bardzo dobrze. Albatros, ignorując jego zamyślenie się, weszła na drabinę i zaczęła schodzić w dół. Ollawyn chwilę odczekał. Wziął głęboki oddech, chcąc uspokoić mdląco szybko bijące serce.
Potrząsnął głową. Nie po to zajmował się innymi rzeczami, żeby znowu zatracić się w tym, co by go oddaliło od celu misji o kilometry. Musiał zamknąć te myśli w umyśle na później. Będzie myśleć, kiedy już przekonają nietoperkę i wtedy będzie miał tyle czasu na myślenie, ile dusza zapragnie.
Podążył za Albatros w dół.
Piwnica okazała się większa, niż się tego spodziewał. Również bardziej zagracona. Wszędzie, gdzie nie spojrzał walały się pudła, kilka z nich aż pod sufit, tworząc dziwny labirynt prowadzący do bogowie wiedzą gdzie. Panowała absolutna cisza. Żadne z nich nic by nie widziało, gdyby nie Aura Natrex Ollawyna, a tym samym jego płonące palce.
Mutantka ruszyła przed siebie, machając znowuż na Ollawyna, żeby poszedł za nią. Przez krótki moment tak bardzo chciał zwyczajnie w świecie odmówić, żeby zrobić jej na złość, ale zdał sobie sprawę z tego, jak dziecinnie by to wyglądało. Nie będzie zachowywać się jak pajac przed nikim, szczególnie kimś takim, jak Albatros. To jest coś, co Edyrin zrobił, nie on.
Mutantka znalazła kaganek z niewielką świecą po środku. Ollawyn ją zapalił, a ta kula światła, choć wciąż niewielka, okazała się o wiele lepsza od kilku płomieni z jego palców. Przechodzili między skrzyniami i pudłami, tym razem on prowadził. Skoro wampirka go podobno... wyczuwała, to powinna czuć się... bezpieczniej, jeśli to on pojawi się jako pierwszy? A skoro Albatros także się z tym zgodziła, to naprawdę musiał być świetny pomysł.
Cholera, kiedy zrobił się taki gorzki? Sarkazmem ociekał od zawsze, ale to?
Nareszcie wyszli z klaustrofobicznie ciasnych korytarzy porozstawianych pudeł i udało im się nawet niczego po drodze nie podpalić. Ta część piwnicy wyglądała już bardziej jak zwyczajny pokój; beżowa tapeta na ścianach przywodziła mu na myśl tę z Feloish Koy. W rogu znajdowała się pusta, drewniana wanna, obok niej wiadro. Pod ścianą naprzeciwko trzymał się jakimś cudem na krzywych nogach stół z miską świeżych owoców.
Obok tkwiło łóżko. Na pierwszy rzut oka, właściwie to nie tak tanie, jak Ollawyn mógłby się spodziewać. Drewno, przynajmniej z odległości, wydawało się solidne, materac wyglądał dobrze, a pościel puchato. Na nim siedziała postać. Ollawyn o mało nie wciągnął powietrza po poświeceniu w jej kierunku światła.
Tak bardzo wyglądała jak on. Brązowa cera, a choć krótsze i tworzące coś, co przywodziło mu na myśl gniazdo, to jednak czarne włosy. Te kły. Jedyne różnice to oczy oraz wychodzące z jej pleców nietoperze skrzydła. Jedno z nich wyglądało normalnie, rozciągało się nawet do pokaźnych rozmiarów, ale szybko je z powrotem złożyła. Drugie było wyraźnie mniejsze, z błonami wyglądającymi gdzieniegdzie jak podarte ubrania.
A oczy...
— Nie mówiłaś, że to demon — Ollawyn szepnął i odwrócił się do Albatros. Nie chciał pokazywać strachu, ale czuł, że do gardła podchodzi mu nieprzyjemna gula. Nigdy nie miał do czynienia z demonem, nieważne ile najróżniejszych person spotykał, nigdy...
— Ona jest ślepa, ty nietaktowny pajacu.
Owa ona spojrzała po ich dwójce. Albo i nie spojrzała? Ollawyn przyjrzał się jej oczom dokładniej, ale nie potrafił stwierdzić, kto ma rację: czy on, czy Albatros. Nie zdarzyło mu się jeszcze widzieć ślepej osoby. Nie był pewny, czy Edyrina można zaliczyć do takiej kategorii; owszem, nie widział na jedno oko, ale dlatego, że go nie miał. Wampirka natomiast miała oba. To możliwe, że tęczówki wraz ze źrenicami przysłania coś na wzór mgły, kiedy się ślepnie? W życiu nie pomyślałby, że ich niemal biały kolor jest spowodowany... ślepotą.
Strasznie... dziwne.
— Nie zmienia faktu, że tego też postanowiłaś nie zdradzać.
Zanim Albatros miała szansę jakoś się odciąć, usłyszeli cichy, zachrypnięty głos:
— Czuję... Kim jesteście? Znam..?
Wampirka mówiła, jakby każde słowo wydostawało się z jej gardła z trudem. Żółwie tempo, z jakim się wypowiedziała i nieskończone pytanie zwróciło uwagę Ollawyna.
No tak, pomyślał. Jeśli Albatros ma rację i była tu trzymana od maleńkości to nie miała raczej wielu okazji do mówienia.
— Jak się nazywasz? — Albatros kucnęła przed wampirką. Ollawyn nie zdołał się powstrzymać przed rzuceniem zdziwionego spojrzenia na jej delikatny i ciepły ton głos. Po tych kilku dniach spędzonych z nią odniósł wrażenie, że nie potrafi się odzywać w taki sposób.
— Orion — odpowiedziała dopiero po chwili, jakby musiała się zastanowić nad własnym imieniem.
— Dobrze, Orion. Posłuchaj... — zniżyła odrobinę głos i położyła dłoń na splecione ze sobą palce młodszej dziewczyny. Zamrugała niepewnie okrągłymi oczyma. — Coś bardzo złego się stało. Zaufaj nam, proszę.
— Nie — odparła natychmiast i zaczęła energicznie machać głową. — Henyr nie po... nie pozwa...
— Henyr Sayems nie żyje.
Jeśli Ollawyn myślał, że jej ciepły ton go zdziwił, teraz dopiero poczuł prawdziwy szok.
Po pierwsze, żył i miał się dobrze, przynajmniej tak myślał. Po drugie, co ona planowała? Mówić coś takiego osobie, której jedynym łącznikiem z ludzkością był właśnie ten człowiek? Nie wydało mu się to zbyt logicznym wyjściem. Chyba już rozumiał, dlaczego nie chciała zdradzać swojego jakże fantastycznego planu.
Miał łapać ją za ramię, żeby pokazać, żeby nie przesadzała z łganiem, a przynajmniej zmieniła kierunek. Ona jednak, jakby wyczuwała, co chce zrobić, uniosła wolną rękę i go zatrzymała.
— Henyr? — Głos Orion wydawał się beznamiętny. — Nie. Wcale nie. Był tu przed chwilą.
— Nie, kochanie, ostatni raz był tu wczoraj — Albatros pogładziła jej dłoń kciukiem. Ollawyn zauważył pomarszczoną i rozrastającą się od nadgarstka aż po knykcie bliznę. — Będąc tutaj pewnie trudno ci to stwierdzić. Tak szybko się rozchorował... Nie pamiętasz, jak kaszlał?
— Nie.
— Biedny... — Mutantka pociągnęła sztucznie nosem. — Tak mu zależało na tym, by to przed tobą ukryć. Ale... na pewno pamiętasz, jak podawał ci krew. Inną.
— Czuję. Blisko jest.
— Tak, właśnie. Bo Henyr mu ufał. Dlatego dał ci jego krew. Wiedział, że nie pożyje o wiele dłużej, więc chciał powierzyć opiekę nad tobą przyjacielowi.
Ollawyna coś ścisnęło w żołądku. Nawet nie miał pewności, dlaczego. Nie pierwszy, nie ostatni raz musiał kłamać. Tyle że, nawet jak na niego, ten sposób był wyjątkowo... okrutny. Oszukiwanie ślepej dziewczyny na własną korzyść? Wyglądała na jakieś... szesnaście, może siedemnaście lat.
Chociaż to chyba nie o to chodziło. Miał kłamać dla wykonania zadania, a tego chciał dokonać za wszelką cenę.
Henyr mu ufał. Przyjacielowi...
Albatros uderzyła go w łydkę. Rozbudziło go to wystarczająco, żeby zrozumieć, że teraz to on miał się odezwać.
— Przykro mi, ale muszę to potwierdzić — odezwał się. — Henyr nie żyje. Zaufał z tobą nam. Przepraszam, że to się tak skończyło.
Satyrka przewróciła oczami, a on bezgłośnie wzruszył ramionami. W tym samym czasie zastanawiał się, czy osoba przetrzymywana w zamknięciu odkąd tylko mogła pamiętać jest w stanie wyłapać, kiedy ktoś kłamie? Czy ona w ogóle wie, że tak można?
Z jednej strony, można to nazwać błogością. Nie wiedzieć, że istnieje coś takiego, jak kłamstwo. Pomimo tego, brak możliwości zrozumienia, że ktoś cię oszukuje, bo nie wiesz, że tak się da jest raczej bardziej okropny niż miły. Przecież coś takiego było tak łatwe do zweryfikowania: wystarczyło, że wampirka zapytałaby o cokolwiek na temat Sayemsa i zapewne już by odkryła blef, sama Albatros mówiła wielokrotnie, że nie wie dużo na jego temat. A jednak nawet musiała o tym nie pomyśleć.
— Nie — szepnęła jeszcze ciszej Orion. Dzięki kagankowi w jego dłoni dojrzał przesadzone, niemal teatralne drżenie jej wargi i podbródka. — Nie, on tu... był. Zaraz wróci.
— Kochanie...
Albatros ponownie pociągnęła nosem. Wzięła jedną z dłoni nietoperki i położyła sobie na twarzy, co na początku wydało się Ollawynowi dziwne, ale kiedy zorientował się, że z oczu satyrki lecą łzy, zmarszczył brwi.
Skoro potrafiła posunąć się do fałszywych łez, żeby kłamać, był coraz bardziej pewny, że nigdy jej w pełni nie zaufa.
— Henyr nie... nie wróci. Tak strasznie mi przykro.
Ollawyn zorientował się, że patrzy na mokrą twarz Albatros odrobinę za długo. Przeniósł wzrok na Orion i niemal podskoczył zauważając, że ta wbiła w niego „spojrzenie". Nie wiedział, jak to inaczej nazwać. Im dłużej przypatrywał się jej mlecznym oczom, tym bardziej był w stanie rozróżnić ledwo widoczne obramowanie jej przysłoniętej mgłą tęczówki. Z tego co wiedział, u demonów nie zaobserwowałby czegoś takiego.
— Pomożemy ci. — Głos Ollawyna okazał się cichszy, niż chciał. Orion zamrugała kilka razy. Wydawało mu się, że wbiła paznokcie w policzek Albatros, na co ta zmrużyła oczy i zacisnęła szczękę, żeby nie wydać żadnego dźwięku.
Łzy zebrały się w kącikach mlecznych oczu wampirki. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale albo nie wiedziała co, albo znów miała trudność z wypowiedzeniem się. Z jej gardła wydostało się tylko mruknięcie, po czym zwyczajnie zaczęła płakać. Delikatnie wyciągnęła dłoń z uścisku Albatros, cofnęła na łóżku tak, że usiadła pod samą ścianą, przyciągnęła do klatki piersiowej kolana, nie dbając o to, że długa koszula nocna jej się podwinęła i skuliła jak przerażone zwierzę.
Ollawyn spojrzał niepewnie na Albatros, która podniosła się z klęczek i delikatnie poprawiła ubranie Orion, żeby zasłaniało całe nogi. Zatrzymała wzrok na czarodzieju. Pokazała głową na nietoperkę z wyczekiwaniem. Wydawało mu się, że jej nos i policzki są zaczerwienione, kiedy wycierała ostatnie fałszywe łzy.
Blondyn zaczesał grzywkę do tyłu, podał kaganek Albatros i usiadł na łóżku obok Orion. Czując miękką pościel, wciągnął cicho powietrze. Jakie to... osobliwe; odraza na myśl o luksusach w stylu przyjemnej pierzyny.
Odwrócił się do wampirki, Nie dotykał jej, nie wiedział, jak by zareagowała, a wolał jej nie odstraszać.
— Zabierzemy cię do miejsca, gdzie wszystko będzie dobrze. Poznasz też innych. Będziemy cię chronić.
— Ale ja nie chcę — załkała dziewczyna po kilku dłużących się sekundach. Albatros stała z boku i obserwowała. — Henyr mówił, że na dworze jest źle. Że wszyscy będą chcieli mnie zrobić krzywdę.
— Z nami nic ci się nie stanie — znalazł w głosie pewność siebie, której potrzebował i on, i Orion. — Obiecuję.
Chciał wierzyć samemu sobie. A zresztą, nawet jeśli coś by się jednak wydarzyło, to to nie będzie pierwszy raz, jak złamie obietnicę.
— Henyr dał ci moją krew — przypomniał jej, choć następna część miała już na powrót być blefem. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. — Ufał mi. Więc ty też to zrób.
Orion westchnęła drżąco. Podniosła głowę i wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt.
W końcu przytaknęła.
. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁
dobry wieczór;33
spodobały mi się memy na koniec rizdziału lol
dzisiaj trochę krócej, bo oryginalnie rozdział miał ponad 5k słów i go podzieliłm na pół lol
możliwe, że pojawiło się tu trochę błędów, bo nie miałm warunków, żeby przejrzeć rozdział tak dokładnie jak zwykle, więc dawajcie znać, jak coś znajdziecie!!
w końcu poznajemy orion!! nie było jej na razie dużo, ale dajcie znać, co sądzicie:33
IX wstawię albo na 300 obserwujących (bo się dalej ta zagubiona dusza nie znalazła) albo w następną sobotę!!
milego dnia/wieczora, żabki<333
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top