Rozdział 13.
Nadal nie mogłam uwierzyć, że stoi obok mnie mężczyzna, którego mogłam podziwiać jedynie zza krat. Jeffrey był szczęśliwy jak nigdy dotąd. Z wielką uwagą podziwiałam jego nadzwyczajnie cudowny i szczery uśmiech, który promieniował blaskiem w całym pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowaliśmy. Opowiadał mi swoje odczucia towarzyszące mu, gdy wychodził z więzieni. Słuchałam go, uważnie wsłuchując się w każde jego słowo. Kąciki moich ust nie opadły ani na chwilę, dlatego też czułam mocno drętwiejące wargi.
- ... całe szczęście, że ten chłopak siedzi w wyznaczonym, już od dawna, dla niego miejscu. - to zdanie zaparło mi dech w piersiach. Mój uśmiech momentalnie zszedł mi z twarzy, a moje myśli, które były poświęcone w pełni Jeffreyowi, nagle zmieniły się całkowicie.
- Co takiego? Caleb założył na siebie zeznania? - zapytałam kompletnie rozkojarzona. Jeffrey umilknął na chwilę i zmarszczył brwi.
- To chyba oczywiste. Ktoś musiał to zrobić, a skoro ty nic o tym nie wiesz to pewnie sam poszedł. - starał się mnie uspokoić. Nie mogłam dopuścić myśli, że Caleb mógłby to zrobić bez czyjejś pomocy po całej tej sytuacji z nożem.
- Colin własnie podwiózł, miły chłopak ... - usłyszałam połowę wypowiedzi. Nagle mnie olśniło.
- Colin...- powiedziałam cicho pod nosem.
- Mówiłaś coś? - podniosłam głowę w stronę Jeffa.
- Wybacz ale muszę coś załatwić. Spotkamy się innym razem, dobrze? - zapytałam zakłopotanym głosem, patrząc mężczyźnie w oczy, aby w razie gdybym go uraziła, od razu to zauważyć lecz nie wyczytałam w jego wzroku nic prócz zrozumienia. Posłał mi szeroki uśmiech na pożegnanie i wyszedł. Bezzwłocznie udałam się do mojego pokoju po telefon, by zaraz wybrać numer do Colina i wyjaśnić całą sprawę, lecz nie otrzymywałam żadnej odpowiedzi. Postanowiłam odwiedzić go osobiście. Zdenerwowana zadzwoniłam do drzwi ale tu również nie byłam mile widziana. Nagle zauważyłam pewną staruszkę, chodzącą po swoim ogródku po drugiej stronie ulicy. Była to osoba, które wiedziała wszystko o wszystkich. Była nadzwyczajnie miłą osobą, nie rozsiewała żadnych plotek jak inne osoby w jej wieku, mieszkające w naszym mieście.
- Przepraszam bardzo - zaczęłam - nie wie pani czy Colin gdzieś dziś wychodził? - staruszka zaczęła drapać się po głowie, w celu przypomnienia sobie ważnej dla mnie informacji.
- Nie młoda damo, od samego świtu nigdzie się stąd nie ruszał. - odpowiedziała staruszka, a ja posłałam jej dziękujący uśmiech i zaczęłam rozglądać się po ogródku i zaglądać w okna. Żadnej oznaki życia. Może śpi? Myślałam o wszystkich możliwych sytuacjach, które mogłyby mieć miejsce w domu Colina. Gdy zajrzałam w okno, które ukazywało całą kuchnie, zauważyłam stopę wychylającą się zza ściany. Ta pozycja dała mi do zrozumienia, że Colin leży na podłodze, całkiem się nie ruszając. Nagle cała złość ulotniła się w powietrze. Pojawiło się jedynie szybkie bicie serca i drżące dłonie. Szybko zareagowałam, wybijając okno pięścią. Osłoniłam wystające kawałki szkła z framug moją bluzą i szybko wskoczyłam do środka. Gdy stawiałam drugą stopę na podłodze nie zauważyłam, że moja koszulka zawadziła o jedno z wystających szkieł i mocno pociągając mnie w stronę, tym samym rozcinając skórę na nadgarstku. Syknęłam cicho z bólu i rzuciłam się na pomoc Colinowi. Moja sprawna ręka powędrowała na szyję chłopaka w celu sprawdzenia tętna. Gdy nie poczułam niczego co odbijałoby moje palce delikatnie od przyciskającego miejsca, szybko wyciągnęłam telefon i wybrałam numer alarmowy. Niepokój nie pozwalał mi oddychać, strach zatkał arterie i nagle odebrał rozum i trzeźwy rozsądek. Kompletnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Gdy usłyszałam kobietę w słuchawce szybko zaczęłam wyjaśniać.
- Potrzebuję karetki. Mój kolega prawdopodobnie zemdlał, nie wyczuwam tętna, klatka piersiowa się nie unosi - mówiłam jednym tchem - jest po lub przed zażyciem jakiegoś leku w tabletkach - oznajmiłam gdy zauważyłam białe opakowanie z rozsypanymi pigułkami. Podałam dokładny adres zamieszkania Colina po czym kobieta odpowiedziała mi, że karetka jest już w drodze. Szybko nacisnęłam czerwoną słuchawkę i pospiesznie zaczęłam udzielać chłopakowi pierwszej pomocy.
Po 10 minutach karetka była już na miejscu. Wtedy zorientowałam się, że drzwi były zamknięte, co uniemożliwiało wejście do środka ratownikom z noszami. Rzuciłam się na wycieraczkę i uniosłam ją z nadzieją, że znajdę tam klucz, niestety tak się nie stało. Nie zastanawiając się dłużej wzięłam mocny zamach nogą i potraktowałam drzwi w ten sposób trzykrotnie ponieważ drzwi były one solidne. Drzwi wypadły po chwili z zawiasów, pozwalając ratownikom na wejście do środka.
- Pani pojedzie z nami - powiedział ratownik, spoglądając na moją rękę. Dopiero teraz zorientowałam się,że nie mogę nią ruszyć, a rozcięcie na nadgarstku w niektórych miejscach ukazywało moje ścięgna.
Po kilkunastu minutach byliśmy już w szpitalu. Straciłam z pola widzenia Colina, który zniknął za ścianą jakiejś sali. Mnie wzięto na inną salę, gdzie opatrzono i odkażono mi rękę. Lekarze przyglądali się jej uważnie bez przerwy.
- Rana wymaga szycia, ścięgno zostało delikatnie naderwane, a krwawienie nie ustępuje - powiedziała kobieta w białym fartuchu.
- Przygotuj salę operacyjną - kontynuowała kobieta. Już nawet nie miałam siły się sprzeciwiać, strach wziął górę nad wszystkim. Czasami wiewiórka umierająca w twoim ogródku może być dla ciebie ważniejsza w tej chwili niż ludzie ginący w Afryce.
Zostałam przeniesiona na salę operacyjną i dostałam miejscowe znieczulenie. Po kilku minutach ciągłego wysłuchiwania " siostro, skalpel " operacja zakończyła się.
- Niestety jedno ścięgno zostało zerwane, co będzie pani uniemożliwiało zgięcie i poruszanie serdecznym palcem. - oznajmił lekarz. Spojrzałam na zabandażowaną dłoń, zagięłam palce w celu sprawdzenia stanu mojej ręki. Nie czułam palca serdecznego, co bardzo mnie rozbawiło ale szybko wróciłam myślami do Colina.
- Mogę zobaczyć się z Colinem? - zapytałam, gdy lekarz miał zamiar opuścić pomieszczenie.
- W takich sytuacjach wpuszczamy tylko rodzinę - zmarszczyłam brwi. To tylko omdlenie, a oni robią z tego sensację.
- Jestem jego siostrą - skłamałam, na co lekarz zareagował pozytywnie.
- No to w taki razie zapraszam, zaprowadzę panią - posłał mi uśmiech i ruszył w stronę wyjścia.
Gdy weszłam do sali, w której leżał już przytomny Colin, od razu moje serce się uspokoiło. Lekarz wszedł za mną i zajął miejsce obok łóżka szpitalnego.
- Jak się czujesz? - zapytałam troskliwym głosem. Chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- Już jest dobrze - odwzajemniłam uśmiech gdy usłyszałam jego odpowiedź. Mój wzrok przeniósł się na doktora.
- Już wiecie co było przyczyną tego omdlenia ? - zapytałam zaciekawionym tonem głosu.
- Było to przyczyną używania chemii, to normalna rzecz przy osobach chorujących na to samo co pani brat.- spojrzałam na Colina, który delikatnie zarumienił się, a na jego twarzy wymalowało się zakłopotanie.
- Jakiej choroby ? - zmarszczyłam brwi i czekając na odpowiedź nawet nie mrugnęłam. Nie lubiłam tajemnic, miałam nadzieję, że to nic poważnego. W mojej głowie przeleciało mnóstwo modlitw.
- Abi, wszystko ci wyjaśnię - powiedział zakłopotany chłopak.
- No to słucham - skrzyżowałam ręce na piersiach i zmieniłam wyraz twarzy.
- Zaczęło się od tego, że ... - zaczął, co nie potrwało długo ponieważ szybko mu przerwałam. Nie chciałam przeciągać ani sekundy dłużej.
- Do rzeczy Colin.
- Mam .... raka trzustki... - odpowiedział chłopak. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, a z oddali słychać było dźwięk łamanego się serca.
----------------
Wybaczcie, że tak długo nie pisałam, mam teraz sprawdziany i ciężko mi o wszystko podzielić dlatego też ten rozdział nie jest taki " o niczym". Słabo dopracowany ale następne powinny być lepsze. pozdrawiam 💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top